Nur für Deutsche? Przedwojenne konfrontacje polsko-niemieckie

Czas czytania: 20 m.
5
(1)

Czy nam się to podoba, czy nie, wielka polityka od zawsze miała niebagatelny wpływ na kształtowanie się ładu międzynarodowego. Imperia powstawały i upadały, obalane były rządy, krwiożerczy dyktatorzy tracili życie w zamachach, lecz nigdy nie zmieniło to jednego: władza zawsze jest w cenie. Często w mariaż z polityką wchodzili przedstawiciele świata sportu, z tym że zazwyczaj nie wychodziło im to na dobre. Nie raz i nie dwa jednak to sportowa rywalizacja, zwłaszcza w przypadku piłki nożnej, była wykorzystywana przez czołowych polityków do celów czysto propagandowych. Świetnym przykładem są tutaj przedwojenne spotkania Polski z Niemcami, przy których organizacji obydwie ze stron do perfekcji opanowały kształtowanie i tak już nadszarpniętych nastrojów społecznych.

Trudne sąsiedztwo

11 listopada 1918 roku jest szczególną datą w historii Rzeczypospolitej Polskiej. Tego dnia Rada Regencyjna przekazała pełnię władzę nad podległym jej wojskiem Komendantowi Józefowi Piłsudskiemu, który ledwo dzień wcześniej wrócił do Warszawy z twierdzy w Magdeburgu. Wydarzenie to, mające istotny wpływ na postrzeganie odradzającego się kraju na arenie międzynarodowej, symbolicznie jest dziś uznawane za datę odzyskania przez Polskę niepodległości.

Tego samego dnia, w oddalonym o około tysiąc pięćset kilometrów od Warszawy lesie Compiègne, został podpisany rozejm pomiędzy państwami Ententy a Cesarstwem Niemieckim. Światowy konflikt, który pochłonął życie prawie dziesięciu milionów żołnierzy, radykalnie zmienił oblicze ówczesnego świata.

„Wojna przyniosła kres epoki królów. Skończyło się wielowiekowe panowanie Hohenzollernów, Habsburgów, Romanowów, dynastii osmańskiej. Niemcy, Turcja, Austria i Rosji stały się republikami, podobnie jak większość krajów Nowej Europy”

Profesor Andrzej Chwalba

Na konferencji pokojowej w Paryżu potwierdzono warunki rozejmu traktatem wersalskim z 28 czerwca 1919 roku, który wszedł w życie siedem miesięcy później.

120019023 610775072952675 130873141548132237 n
Rozejm w Compiègne odbił się w świecie szeroki echem. Na zdjęciu okładka ,,The New York Times” z 11 listopada 1918 roku obwieszczająca postanowienia narzucone pokonanym. Źródło: Domena publiczna

„Nigdy, jak w owej sali, nie odczuwało się historycznej powagi chwili, dla nas, Polaków, poważniejszej niż dla kogokolwiek. Na stole leżał tekst traktatu, który Niemcy mają podpisać, traktatu, który uznaje niepodległe państwo polskie, mocą, którego Niemcy zwracają Polsce nie wszystko wprawdzie, co jej zagarnęli w przeszłości, ale prawie wszystko to, czego nie zdołali zniemczyć”

Napisał w swoim dzienniku Roman Dmowski, znajdujący się w składzie oficjalnej polskiej delegacji obok premiera Ignacego Jana Paderewskiego.

Zgodnie z paryskimi zapisami do Polski wróciła znaczna część ziem zabranych przez poddanych cesarza niemieckiego po I oraz II rozbiorze: większość Wielkopolski z Poznaniem, oraz byłych Prus Królewskich z dostępem do morza. W wyniku plebiscytu na Górnym Śląsku w 1921 roku oraz krwawych powstań śląskich pozyskano również znaczną część Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego z Katowicami. Gdańsk uzyskał natomiast status Wolnego Miasta, posiadającego własną konstytucję, rząd oraz politykę gospodarczą. Włączono go jednak do polskiego obszaru celnego, co w konsekwencji oznaczało możliwość korzystania przez Polaków z tutejszego portu.

Ponadto Niemcy miały oddać Francji Alzację i Lotaryngię, a Zagłębie Saary przekazano na piętnaście lat pod zarząd nowo utworzonej Ligi Narodów. Inne państwa również uzyskały zdobycze terytorialne, między innymi Dania, która w wyniku plebiscytu w 1920 roku zagarnęła północną część Szlezwiku. Traktat wersalski ograniczył także znacząco liczebność armii niemieckiej, która miała nie przekraczać stu tysięcy żołnierzy. Niemieckie siły zbrojne nie mogły posiadać łodzi podwodnych, czołgów i samolotów, a liczbę okrętów wojennych ograniczono do zaledwie trzydziestu sześciu małych jednostek.

Ponadto na terenie lewobrzeżnej Nadrenii, w pięćdziesięciokilometrowym pasie wzdłuż prawego brzegu Renu, utworzona została strefa zdemilitaryzowana. Na pokonanych nałożono również zobowiązania ekonomiczne, między innymi reparacje wojenne, których wysokość wyniosła sto trzydzieści dwa miliony marek w złocie.

,,Tak astronomiczna kwota miała być sposobem na zahamowanie wzrostu potęgi gospodarczej Niemiec i gwarancją, że kraj ten nie podniesie się po porażce w I wojnie” – tłumaczy doktor Krzysztof Fajkowski, historyk na co dzień zajmujący się historią XX wieku.

Już na pierwszy rzut oka widać więc, że postanowienia rozejmu były nierealne w realizacji. Co więcej, mogły one obudzić w niemieckim narodzie poczucie krzywdy i chęć rewanżu, co w końcu doprowadziłoby do wybuchu nowej wojny. Jak się miało okazać, proroctwa te spełniły się co do joty. Spłacanie reparacji przyczyniło się bowiem do kryzysu finansowego u naszych zachodnich sąsiadów, który wybuchł pod koniec lat 20. Na fali niepokojów społecznych do władzy, warto zaznaczyć, że stało się tak za sprawą demokratycznych wyborów, doszli naziści. Postulowali oni anulowanie niekorzystnych postanowień traktatu wersalskiego, a także zjednoczenie narodu niemieckiego w jedno państwo.

W międzyczasie naszemu rządowi nie udało się zbudować przyjaznych relacji z Berlinem. W oczach niemieckich elit Polska postrzegana była jako ,,państwo sezonowe”, któremu należy znacząco ograniczyć możliwości rozwoju (przykładem może być wojna celna z 1925 roku), osłabiając jego pozycję również na mocy postanowień późniejszych porozumień (na przykład na mocy traktatu w Locarno, gdzie Polakom nie udało się uzyskać gwarancji odnośnie zachodniej granicy). Kwestią sporną była także sytuacja mniejszości narodowych, wielu Polaków wciąż odczuwało bowiem skutki polityki germanizacji i dyskryminacji z czasów zaborów.

Dojście Hitlera do władzy przyjęto w Warszawie jako potencjalną szansę na zahamowanie antypolskiego kursu nad Odrą. Ponadto polityczny wybór niemieckiego społeczeństwa spowodował zmniejszenie się obaw przedstawicieli ,,sanacji” przed zawiązaniem się sojuszu niemiecko-radzieckiego, który naziści z racji swego manifestacyjnego antykomunizmu zdawali się odrzucać. Rozpoczął się tak zwany ,,okres miodowy” w relacjach obydwu państw, objawiający się między innymi poprzez wyciszenie antypolskiej propagandy w granicach Rzeszy oraz negatywnych wobec Berlina wypowiedzi na terenie Rzeczypospolitej.

Wydawać by się mogło, że jesteśmy świadkami przełomu, widocznego zwłaszcza na polu naukowym.

„Efekt zawartego zaraz po pakcie o nieagresji porozumienia prasowego ujawnił się w atlasach. Dotychczas pokazywały one za pomocą linii kropkowanej niemieckie granice sprzed I wojny światowej. Teraz zaprzestano tego” – wspominał Enno Meyer, jeden z twórców powojennej polsko-niemieckiej komisji podręcznikowej.

Zbliżenie polsko-niemieckie było widoczne na wielu płaszczyznach. Jedną z nich był sport, ale nie zapominano również o polityce. 

W filmie uwieczniono oficjalną wizytę niemieckiego ministra spraw zagranicznych Joachima von Ribbentropa w Warszawie, która miała miejsce 26 stycznia 1939 roku. (Źródło: Repozytorium Cyfrowe). Zobaczysz go klikając TUTAJ.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Przejście przez Niemcy do agresywnej polityki europejskiej, której częścią stawała się maskowana wciąż jeszcze ekspansja (Anschluss Austrii, zajęcie Czechosłowacji), stawiało Polaków w coraz trudniejszym położeniu. Jak można było się bowiem domyślać, następne żądania graniczne Hitler miał zamiar wysunąć względem Polski (chodziło oczywiście o kwestię tak zwanego ,,korytarza”, który połączyłby Prusy Wschodnie z resztą Niemiec).

Zdecydowanie sprzeciw wyraził jednak minister spraw zagranicznych Józef Beck, który w swoim przemówieniu z 5 maja 1939 stwierdzał:

,,Nalegam na to słowo ,,województwo pomorskie”. Słowo ,,korytarz” jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników niemieckich”.

Weto Warszawy utwierdziło Berlin w przekonaniu, że stosowana dotąd polityka wymuszania rewizji granicy z Polską się nie sprawdzi. Kilka miesięcy później świat zapłonął…

Status futbolu w hitlerowskich Niemczech

Partia nazistowska ingerowała we wszystkie sfery życia społecznego. Niechlubnym wyjątkiem w tej kwestii okazała się działalność niemieckich związków sportowych, które od samego początku starały się wyprzedzać działania przedstawicieli nowej władzy.

Bojąc się przypięcia przez hitlerowców etykiety ,,angielskiej choroby” (chorobliwej podejrzliwości, że tam, gdzie gra się w gry pochodzenia brytyjskiego na pewno mają miejsce sytuacje wywrotowe), działacze DFB oraz piłkarze poszczególnych ekip byli skłonni podporządkować się nawet najbardziej absurdalnym wytycznym. Za dosyć wyrazisty przykład takiej postawy można uznać użycie znanego dziś na całym świecie magazynu ,,Kicker”, założonego skądinąd przez Żyda Waltera Bensemanna, do rozpowszechnienia następującego oświadczenia:

,,Członkowie rasy żydowskiej oraz osoby, które okazały się zwolennikami marksizmu, są uważani za nieakceptowalnych”.

Inna, niezwykle smutna historia, rozegrała się w ekipie FV Karlsruhe. Julius Hirsch, były reprezentant kraju, został zmuszony przez lokalnych działaczy do opuszczenia swojego ukochanego klubu, po tym jak przeczytał o planowanym usunięciu Żydów z jego struktur. Sytuacja nabrała znamiona kuriozum, gdy prezesi wysłali do niego list, w którym zaznaczali, że widzą jego cierpienie i że klub wciąż traktuje go jako swojego członka, gdyż nikt nie dostał oficjalnej dyrektywy, aby go zwolnić.

Wiadomość ta, datowana dwa miesiące po decyzji nowego ministra edukacji Niemiec Bernharda Rusta zarządzającej wykluczenie Żydów między innymi ze struktur wszystkich klubów sportowych, brzmiała jednak niczym nieśmieszny żart. Sam Hirsch, odrzucony przez swoich pobratymców, dokonał żywota w Auschwitz pod koniec wojny.

Wiele czołowych postaci przedwojennego niemieckiego futbolu z powodu wszechobecnych szykan zostało zmuszonych do opuszczenia kraju. Wśród nich można wymienić Gottfrieda Fuchsa, zdobywcę dziesięciu bramek dla niemieckiej kadry w meczu z Rosją podczas Igrzysk Olimpijskich w Sztokholmie, czy Kurta Landauera, zasłużonego prezesa monachijskiego Bayernu.

W przypadku tej drugiej persony można jednak mówić o pewnego rodzaju sprawiedliwości dziejowej. Nie dość, że w 1940 roku przy okazji towarzyskiego meczu w Genewie piłkarze Gwiazdy Południa nie zważając na reakcję władz oddali mu cześć poprzez ukłon przed trybuną honorową, to jeszcze po zakończeniu wojny udało mu się wrócić na odebrane wcześniej stanowisko.

Niemiecki futbol lat 30. to jednak nie tylko ciche wydalanie z jego struktur najbardziej zasłużonych postaci. Właśnie wtedy, w okresie największej propagandy oraz tępego nacjonalizmu, stworzone zostały dwa najsłynniejsze zespoły w historii niemieckiej piłki. Pierwszym z nich był Kreisel (,,bączek”) z Gelsenkirchen, którego znakiem rozpoznawczym były serie krótkich, szybkich podań pomiędzy poszczególnymi graczami.

,,Dopiero wówczas, gdy już nie było absolutnie komu podać, pakowaliśmy piłkę do bramki” – dzielił się swoimi spostrzeżeniami Hans Bornemann, zawodnik Die Königsblauen w latach 1932-1948.

Historia hegemona z Zagłębia Ruhry miała swój początek w 1933 roku, niedługo po dojściu nazistów do władzy. Wtedy to Schalke zagrało w finale mistrzostw Niemiec, w którym uległo Fortunie Düsseldorf aż 0:3. Podopieczni Kurta Otto (o którym więcej nieco później) razili nieskutecznością, lecz ich okres potęgi i chwały miał przecież dopiero nadejść.

Rok później zawodnicy Królewsko-Niebieskich, tym razem z Hansem Schmidtem na ławce, nie pozostawili już żadnych złudzeń, kto powinien zdobyć tytuł najlepszej ekipy w kraju. W spotkaniu z Norymbergą w Berlinie bramki zdobyły dwie absolutne legendy klubu z Gelsenkirchen, Fritz Szepan oraz Ernst Kuzorra.

Drugi z wymienionych zapewnił tytuł Die Königsblauen strzałem w długi róg w ostatniej minucie gry, po czym zemdlał, a gdy się już obudził, powiedziano mu, że od tej pory może tytułować się jako mistrz Niemiec.

Schalke, które do czasu zakończenia wojny zdobyło mistrzostwo jeszcze pięciokrotnie, stało się częścią nowo utworzonej Gauligi. Naziści postanowili bowiem zrekonstruować futbol na swoich terenach, dzieląc Niemcy na szesnaście regionów, popularnych Gaue, z których poszczególni zwycięzcy mieli zostać rozlosowani w czterech grupach. Ich tryumfatorzy przechodzili do półfinałów mistrzostw kraju. System ten uległ zmianie wraz z rozszerzeniem ekspansywnej polityki III Rzeszy, a co za tym idzie zwiększeniem liczby regionów. Pod koniec wojny grupy zostały zastąpione przez mniej logistycznie wymagający system pucharowy.

Drugą niezwykłą ekipą, która wykształciła się w zindoktrynowanych czasach niemieckiego nazizmu, była słynna Breslau-Elf (,,wrocławska jedenastka”). Określenie to tyczyło się składu reprezentacji Niemiec, który 16 maja 1937 roku rozgromił na stadionie imienia Hermanna Göringa (dziś Stadion Olimpijski) w Breslau (Wrocław) Duńczyków aż 8:0. Pod wodzą Seppa Herbergera, przyszłego mistrza świata z 1954 roku, oraz przy cichej pomocy jego mentora Otto Nerza, drużyna narodowa nie przegrała żadnego meczu w 1937 roku, odnosząc łącznie dziesięć zwycięstw oraz raz remisując. Niemcom nareszcie udało się wypracować swój własny niepowtarzalny styl, który w skrócie można określić jako połączenie angielskiej gry długimi piłkami oraz wślizgów ze szkocką taktyką niewyobrażalnej liczby podań pomiędzy graczami.

Ustawienie ,,wrocławskiej jedenastki”. ,,Ludzie automaty – taką łatkę często przypina się Niemcom. Odchodzi ona jednak w zapomnienie. Artystyczny futbol tryumfował” - pisał po meczu z Danią dziennikarz Gerard Krämer. Źródło: Domena Publiczna

Wielu futbolowych ekspertów uważa jednak, że dobre wyniki w tamtym roku kalendarzowym były szczytowym osiągnięciem owej niemieckiej reprezentacji. Za wyjątkiem niespodziewanego brązowego medalu na mistrzostwach świata w 1934 roku, III Rzesza z każdej wielkiej imprezy wracała bowiem na tarczy.

Szczególnie bolesna była dla nich propagandowo źle wyglądająca porażka na berlińskich Igrzyskach, gdy gospodarze pożegnali się z turniejem po ćwierćfinałowym blamażu z Norwegią. Co więc było przyczyną tamtej oraz wszystkich pozostałych porażek? Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista.

Powodów znaleźć można pewnie kilka, lecz ja chciałbym skupić się przede wszystkim na dwóch. W 1938 roku w granice Rzeszy została bowiem wcielona Austria. Tamtejsi kibice, szczycący się wynikami swojego słynnego Wunderteamu, świeżo w pamięci mieli kontrowersyjne sytuacje ze spotkania o trzecie miejsce na mistrzostwach świata we Włoszech.

Wtedy to zarówno Niemcy, jak i Austriacy, pojawili się na murawie w takich samych strojach (czarne spodenki, białe koszulki). Żaden z zespołów nie chciał udać się do szatni, aby je zmienić, lecz gdy jedną z bramek dla III Rzeszy zdobył Ernst Lehner, podczas gdy rozentuzjazmowana publiczność myślała, że na prowadzenie wyszli potomkowie Mozarta, sędzia zmusił Niemców, aby zeszli z murawy i założyli czerwone koszulki.

W dalszej fazie spotkania miał miejsce jeszcze jeden incydent, który zaważył na późniejszych relacjach pomiędzy piłkarzami obydwu jedenastek. Przy prowadzeniu Niemców 2:1, gdy Austriacy wyraźnie zdawali się łapać drugi oddech, Edmund Conen stracił piłkę na rzecz Karla Sesty. Obrońca ośmieszył swojego przeciwnika, siadając na krótką chwilę na futbolówce.

Ta sytuacja wyraźnie rozwścieczyła Conena, który przy drugiej próbie takiego zagrania wygarnął piłkę Austriakowi spod pośladków i zacentrował ją do wspomnianego wcześniej Lehnera, który zdobył zwycięską bramkę. W tamtym momencie obydwaj panowie nie mogli przypuszczać, że polityka połączy ich losy w dość nieprzewidywalnej konfiguracji.

Na mistrzostwach świata cztery lata później Conen i Lehner byli już bowiem częścią jednej reprezentacji! Jakby tego było mało, rozkazy z samej góry, które Herberger otrzymał przez ręce prezydenta DFB Felixa Linnemanna, głosiły, że w zespole mają być obecne parytety: pięciu albo sześciu Austriaków, pięciu albo sześciu Niemców w jedenastce.

,,Zarówno w naszej sferze, jak i w innych, musi być widoczna solidarność z Austriakami, którzy powrócili do Rzeszy. (…) Historia tego od nas wymaga!”przekonywał sternik federacji.

Karkołomne zadanie z góry było jednak skazane na niepowodzenie, wzajemne animozje pomiędzy graczami były bowiem zbyt wielkie. Do najbardziej pamiętnej kłótni doszło podczas jednego ze zgrupowań, gdy w szatni piłkarze siedzieli naprzeciwko siebie i mierzyli się wzrokiem. W pewnym momencie sławny wiedeński technik Josef Stroh wziął piłkę i zaczął żonglować nią różnymi częściami swojego ciała.

Wiwatom ze strony ,,austriackiej” części kadry nie było końca. ,,Pepi jest magikiem, ma to czucie” – krzyczeli. Wtem rozsierdzony Szepan wstał i poprosił Stroha o piłkę. Udało mu się do perfekcji powtórzyć wyczyn poprzednika, po czym na sam koniec huknąć futbolówką zaledwie o centymetry nad głowami Austriaków. Wyszeptane przez niego ,,Wy dupki” przelało jednak szalę goryczy.

W międzyczasie Herberger próbował namówić najlepszego austriackiego piłkarza, Matthiasa Sindelara, aby powrócił z emerytury i pomógł Niemcom w odniesieniu sukcesu na francuskich boiskach. Niestety, ten odmówił, co w późniejszym okresie najprawdopodobniej przypłacił życiem.

W oczach gestapo był on bowiem ,,socjaldemokratą i przyjacielem Żydów”, ponadto w swoim ostatnim meczu międzypaństwowym, który miał być propagandowym pokazem braterstwa i jedności, zdobył bramkę przeciwko „nowej ojczyźnie”, przy okazji celebrując ją przed trybuną honorową, całą ,,przyozdobioną” w swastyki. Legendarny ,,Człowiek z papieru” zmarł w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach na początku 1939 roku.

Powodów, dla których Niemcy mieli problem w odnoszeniu sukcesów na arenie międzynarodowej, należy upatrywać również w nieumiejętnym wykorzystaniu potencjału piłkarzy Schalke. Już poprzednik Herbergera, Otto Nerz, był krytycznie nastawiony do umiejętności zawodników Die Königsblauen. Preferował on przede wszystkim angielski styl gry – fizyczny, szybki i dążący do jak najszybszego dostania się pod bramkę przeciwnika. Zawodnicy z Zagłębia Ruhry nie pasowali mu więc do koncepcji, bo w końcu ,,jaki ten Szepan jest wolny”.

Herberger natomiast, z uwagi na wspomniane już wcześniej parytety, musiał ograniczyć liczbę ,,niemieckich” zawodników w reprezentacji. Między innymi z tego powodu Adolf Urban, niezwykle skuteczny napastnik Schalke, stał się jedynym graczem ,,wrocławskiej jedenastki”, którego ominął wyjazd na mistrzostwa świata we Francji. W takiej sytuacji, parafrazując klasyka, należy więc zadać pytanie ,,Czy widziałeś kiedyś czytelniku taką piękną katastrofę?”

Przedwojenny Wawrzyniak oraz sztuka śpiewania hymnu

Napięcie, które panowało między polskimi i niemieckimi władzami w latach 20., widoczne było również w sferze futbolowej. Aż do 1933 roku, czyli do momentu przejęcia władzy przez nazistów, nie zostało rozegrane ani jedno spotkanie pomiędzy sąsiadującymi państwami.

Ze strony Berlina padł więc pomysł, aby pierwszy mecz w historii pomiędzy zwaśnionymi nacjami rozegrać w Gdańsku, tak mocno związanym z obydwoma krajami, lecz kategorycznie odmówiła tego strona polska. Piłsudski nie mógł bowiem zaakceptować Niemców jako gospodarzy w mieście, do którego Polacy również rościli sobie pretensje. Ostatecznie wybór padł na stolicę Rzeszy, którą kadra Józefa Kałuży odwiedziła na początku grudnia.

Niemcy mocno wierzyli w sukces, oczekiwali wysokiego zwycięstwa swojej kadry, czego dowodem była obecność na stadionie prominentnych polityków z Reichstagu. Zawody na Poststadionie z wysokości trybun oglądał bowiem minister propagandy Joseph Goebbels, któremu towarzyszył Hans von Tschammer und Osten, kierownik sportu Rzeszy. Obydwaj panowie zdawali sobie sprawę z możliwości propagandowego wykorzystania owego spotkania, dlatego na długo przed pierwszym gwizdkiem w prasie naszych zachodnich sąsiadów można było znaleźć wiele informacji odnośnie polskiego piłkarstwa.

119963330 983343485410602 882489749080276033 n 1
Niemiecki plakat informujący o meczu III Rzeszy z Polską, rozegranym w Berlinie w 1933 roku. Źródło: Domena Publiczna

Goebbels, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Hitlera, niedługo później spotkał się w Warszawie z Piłsudskim. Powodem wizyty niemieckiego polityka było podpisanie paktu o nieagresji oraz umowy o wymianie kulturalnej, oraz organizacji imprez sportowych. Obydwie strony ustaliły wtedy, że raz do roku rozgrywane będzie spotkanie towarzyskie pomiędzy państwami, którego gospodarz będzie wybierany na przemian.

Wracając do berlińskiego spotkania, za ciekawostkę można uznać skład kapitanów obydwu ekip. Polaków na murawę wypełnionego po brzegi Poststadionu wyprowadził stoper Jerzy Bułanow, syn rosyjskiego oficera, któremu dwukrotnie w życiu zdarzyło się uciekać przed nawałnicą ze Wschodu: po raz pierwszy w 1920 roku, drugi taki przypadek miał natomiast miejsce w 1945 roku. Niemcami zawiadywał lewoskrzydłowy Stanislaus Kobierski, syn Polaków z Poznania, którzy przyjechali do Nadrenii za chlebem. Fakt ten nie przeszkodził ,,Kickerowi” w stwierdzeniu, że ,,Kobierski jest prawdziwym niemieckim chłopakiem, czystej krwi mieszkańcem Düsseldorfu”.

W trakcie zawodów Kobierski oraz jego koledzy nie radzili sobie jednak z huraganowymi atakami polskiej reprezentacji. Niemcom szczególnie zapadł w pamięć lewoskrzydłowy Ruchu Wielkie Hajduki Gerard Wodarz, z którym co rusz problemy miał słynny Paul Janes, wieloletni rekordzista w liczbie rozegranych spotkań w ekipie Die Mannschaft. Można było odnieść wrażenie, że konsekwencją w grze Polacy przechylą szalę zwycięstwa na swoją korzyść, że wywiozą z Berlina korzystny rezultat. Niestety, stało się inaczej.

Gdy wydawało się, że mecz zakończy się bezbramkowym remisem, do akcji wszedł Josef Rasselnberg, który wykorzystał poślizgnięcie się Henryka Martyny. Na usprawiedliwienie ówczesnego piłkarza stołecznej Legii należy jednak napisać, że jego błąd wynikał z powodu złych warunków atmosferycznych, a nie błędu technicznego.

,,Po okresie względnego ciepła (plus trzy stopnie), które stopiło warstwę śniegu, nastąpił znaczny spadek temperatury do minus pięciu. Płyta stadionu zamieniła się w istną taflę lodową” – donosił ,,Przegląd Sportowy”.

Siedemdziesiąt osiem lat później podobnego pecha co Henryk Martyna miał inny obrońca, Jakub Wawrzyniak, który w spotkaniu przeciwko naszym zachodnim sąsiadom w Gdańsku poślizgnął się w ostatniej minucie gry, co skrzętnie wykorzystał Cacau strzelając gola na 2:2.

Po zakończeniu rywalizacji na niemieckiej ziemi jeden z obecnych na stadionie przedstawicieli PZPN oświadczył:

,,Poznaliśmy tu prawdziwą sportową przyjaźń, sportową kulturę i rycerskie zachowanie”.

Z polskiej prasy również płynęło wiele pozytywnych komentarzy. Rok po berlińskiej batalii ,,Przegląd Sportowy” pokusił się nawet o stwierdzenie, że mecz ten był ,,pierwszą jaskółką w przyjaznych stosunkach obu państw”.

Dziewięć miesięcy później doszło do rewanżu na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. Celowo na tę okazję niemiecka kolej przygotowała specjalne pociągi, które zwoziły piłkarskich fanatyków nawet z dalekiej Bawarii. Trybuny były tak przepełnione, że nie było gdzie szpilki włożyć. Jeden z przedwojennych dziennikarzy zanotował:

,,Na początku przeżyliśmy szok. Gdy zaczęto grać hymn niemiecki, kilka tysięcy chorągiewek ze swastykami, kilka tysięcy rąk wyciągniętych w górę w hitlerowskim pozdrowieniu oraz – co tu ukrywać – sprawny śpiew, wywarły wstrząsające wrażenie. ,,Deutschland, Deutschland ueber alles…” W odpowiedzi polskie wykonanie Mazurka Dąbrowskiego, jakiego nigdy już nie słyszałem. Widownia zaśpiewała hymn z niezwykłą pasją (…). To swoiste muzyczne preludium wprowadziło widzów w niezwykły nastrój.”

119912941 325993071995785 5489855173079787448 n
Polscy kibice udający się na stadion Wojska Polskiego przed meczem z Niemcami w 1934 roku. Źródło: Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola

Niemiecka jedenastka, która trzy miesiące wcześniej wywalczyła brązowe medale na mistrzostwach świata we Włoszech, do Polski przyjechała wzmocniona zawodnikami świeżo upieczonego mistrza kraju, Schalke Gelsenkirchen. Gościom przewodził Szepan, znany już wtedy ze swojej krewkiej postawy pozaboiskowej. On też ustalił wynik na 5:2 dla Niemców, co z perspektywy wydarzeń na murawie zdaje się nie oddawać w pełni przebiegu gry.

Do siedemdziesiątej pierwszej minuty Polacy prowadzili bowiem 2:1, co było zasługą skuteczności Ernesta Wilimowskiego (siedem lat później strzelającego w koszulce z czarnym orłem) oraz Karola Pazurka (siłą wcielonego do Wehrmachtu i zastrzelonego przypadkowo przez polskich partyzantów na początku 1945 roku). Nagle jednak nasza gra posypała się, a Niemcy skrzętnie to wykorzystali. W pięć minut straciliśmy aż cztery gole! Polacy mogli co prawda mieć pretensje do arbitra głównego, który przy stanie 2:2 podyktował karnego dla gości za przypadkowe zagranie ręką Bułanowa, ale przede wszystkim jednak do siebie.

Późniejszy prezes PZPN pułkownik Kazimierz Glabisz komentował: ,,Tak jak w Berlinie przegraliśmy niezasłużenie, tak tu Niemcy musieli wygrać. Polska miała wprawdzie w pewnej chwili duże szanse, ale zwycięstwo nasze byłoby niesprawiedliwe, bo i umiejętności techniczne i taktyka i opanowanie ciała po tamtej stronie były lepsze. (…) Mecz spełnił swoje znaczenie propagandowe wobec tych tłumów publiczności.”  ,,Kicker” nie szczędził natomiast pochwał nad kwestiami organizacyjnymi, argumentując, że ,,podczas naszego dwudniowego pobytu Polacy byli nad wyraz gościnni, życzliwi i uprzejmi”.

Z niemieckim ekspertem na polskiej ławce

Odnoszone seriami porażki polskiej kadry zmusiły PZPN do podjęcia stanowczych kroków w 1936 roku. Na stanowisko trenera kadry, choć właściwie należałoby powiedzieć, że asystenta Józefa Kałuży, został wybrany Niemiec Kurt Otto. Był on znanym w środowisku ekspertem, który doprowadził wcześniej Schalke do wspomnianego pierwszego finału mistrzostw Niemiec w ich historii. Miał on nauczyć Polaków nowoczesnej gry w ataku, co było związane ze słabą dyspozycją naszych zawodników w tej właśnie formacji.

Polska prasa doceniała umiejętności nowego współselekcjonera.

,,P. Otto hołduje rzecz jasna nowoczesnemu futbolowi, docenia więc znaczenie techniki i kombinacji, ale zna też niebezpieczeństwo hyperkombinacji. Pozatem kładzie on odpowiedni nacisk na szybki, celny strzał i taktykę gry” – tak przedstawiał go ,,Przegląd Sportowy”.

Niemniej jednak rysowało się przed nim niezwykle trudne zadanie, gdyż polskie gwiazdy cechowała ,,niechęć do racjonalnego treningu”. Te postanowił utemperować dość szybko, pilnując podczas zgrupowań nawet w czasie ciszy nocnej.

119947483 661122328123064 2893415942586788697 n
Kurt Otto (z aparatem fotograficznym na szyi) w towarzystwie kapitana Śląskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej Lubiny. Trener reprezentacji Polski wobec niemieckiej prasy starał się mocno chwalić swoich nowych podopiecznych. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Jednym z pierwszych sprawdzianów Kurta Otto jako współselekcjonera było towarzyskie spotkanie z Niemcami rozegrane we Wrocławiu. Polska reprezentacja została tam podjęta z honorami, uroczystą mowę powitalną wygłosił nadburmistrz doktor Friedrich, w jak najlepszej komitywie wieczór przed meczem spędzili także dziennikarze z obydwu państw.

Na trybunach stadionu imienia Hermanna Göringa zasiadło czterdzieści pięć tysięcy widzów, osiągnięto w ten sposób nowy rekord frekwencyjny na piłkarskich zawodach nad Odrą. Przed głównym pojedynkiem odbyło się jeszcze spotkanie młodzieżowych reprezentacji ,,Śląska Wschodniego” (polskiej części Śląska) i Wrocławia, które 3:1 zasłużenie wygrali ci pierwsi. Czas oczekiwania na główną atrakcję dnia umilała kibicom orkiestra wojskowa SA.

Podobnie jak przed rokiem przez większość spotkania przeważa niemiecka jedenastka, tym razem jednak polska obrona stawia heroiczny opór. Pod koniec pierwszej połowy gra się wyrównała, obie strony miały swoje szanse na zdobycie bramki, a w powietrzu dało się nawet wyczuć, że z minuty na minutę ataki gości stały się groźniejsze. Wtedy jednak Niemcom udało się przełamać niemoc strzelecką, a zrobił to konkretnie Edmund Conen, który atomowym strzałem pod poprzeczkę o mało nie rozerwał siatki w bramce Spirydiona Albańskiego. W drugiej połowie gole nie padły, choć na kwadrans przed końcem blisko przełamania byli Biało-Czerwoni. Publiczność wychodziła ze stadionu niezwykle niezadowolona, liczono bowiem na okazalszy tryumf.

Wieczorem futboliści obydwu nacji spotkali się w hotelu Vier Jahreszeiten przy Gartenstrasse (dziś ulica Piłsudskiego 66) na wspólnej kolacji, gdzie panowała niezwykle miła atmosfera. Przedstawiciel niemieckiej federacji wznosi toast na cześć ,,polskiego narodu i polskiego prezydenta”, podczas gdy delegat PZPN-u zrewanżował się mową na cześć ,,narodu niemieckiego i jego Führera”.

Wśród obecnych można było jednak spotkać kilku przyszłych oprawców polskiego narodu, między innymi kapitana niemieckiej kadry z Igrzysk w Berlinie, Rudolfa Gramlicha, podczas wojny oficera SS sądzonego później za akcje przeciw krakowskim Żydom.

,,(..) Gramlich z aprobatą przyjął brutalne rządy narodowego socjalizmu. Jest to udokumentowane, (…) zwłaszcza jego udział w budowaniu niemieckiego reżimu na terytoriach okupowanych” – powiedział obecny prezydent Eintrachtu Frankfurt, Peter Fischer, na dorocznym spotkaniu przedstawicieli klubu w styczniu.

Niemiecka prasa rozpisywała się o Polakach w samych superlatywach, na swoich zawodnikach nie pozostawiając suchej nitki. ,,Polacy co prawda przegrali, ale była to porażka w najwyższym stopniu honorowa” – napisał ,,Ostdeutsche Sportzeitung”. Wtórował mu ,,Fussball-Woche”, publikując następujące zdanie: ,,Otto może porażkę 0:1 zapisać jako swój sukces”. Najdobitniej całą sytuację podsumował sprawozdawca ,,Breslauer Neueste Nachrichten”, uznając, że:

,,Niemcy nie pokazali nic nadzwyczajnego, a winni temu byli polscy goście, którzy zaprezentowali grę tak żywą, jakiej się nie spodziewaliśmy ani pod względem technicznym, ani pod względem waleczności i zaangażowania”.

Po trzech porażkach z rzędu z odwiecznym rywalem polska drużyna pałała rządzą rewanżu, na który na szczęście z uwagi na polityczne zbliżenie nie musiano czekać zbyt długo. Prawie równo rok później Niemcy zawitali bowiem do Warszawy, na stadionie Wojska Polskiego pojawiło się natomiast rekordowe czterdzieści tysięcy widzów.

,,Masowo fałszowano bilety, co nieuczciwe drukarnie winno postawić przed sądem skarbowym, ale razem z zarządem PZPN, który zupełnie nie docenił skali zainteresowania” – postulował jeden z dziennikarzy ,,Przeglądu Sportowego”.

Ponadto polska prasa donosiła o wielu kradzieżach, które miały miejsce w trakcie rozgrywania zawodów. Fakt ten związany był z olbrzymim ściskiem, który panował na stadionie, gdzie wielu kibiców stało bezpośrednio przy liniach bocznych oraz za bramkami. Niemieccy dziennikarze skupieniu byli natomiast na oficjelach z trybuny honorowej, na której to zasiedli między innymi przedstawiciele kleru, co w ich mniemaniu uchodziło za ,,nadzwyczajne zjawisko”.

Mecz przeciwko Polakom był oficjalnym debiutem w roli selekcjonera dla Seppa Herbergera, prywatnie przyjaciela niemieckiego szkoleniowca Polaków, z którym to znali się jeszcze z czasów studenckich. Na boisku nie było jednak sentymentów, obydwaj chcieli bowiem odnieść okazałe zwycięstwo. Pochodzący z Mannheim debiutant, niemogący skorzystać z kilku gwiazd Schalke Gelsenkirchen, musiał posiłkować się eksperymentowaniem z młodymi zawodnikami innych ekip, między innymi Josefem Gauchelem, superstrzelcem TuS Neuendorf. Kałuża oraz urodzony w Essen Otto mogli natomiast wystawić najsilniejszą jedenastkę, wyjątkiem był Ernest Wilimowski, który wciąż ,,pokutował” za udział w rzekomej libacji alkoholowej.

Od początku spotkanie przebiegało w niezwykle szybkim tempie, sytuacje bramkowe sypały się niczym asy z rękawa. Cudów między słupkami dokonywali lwowski ,,Spirytus”, Spirydion Albański, oraz Fritz Buchloh, powojenny selekcjoner reprezentacji… Islandii. Najlepszym zawodnikiem na boisku był jednak ten, który już trzy lata wcześniej dał się niemieckiej defensywie mocno we znaki, czyli Gerard Wodarz. W Warszawie każdy jego kontakt z piłką zdawał się przyprawiać niemieckich fanów o zawał serca, jedną z okazji udało mu się nawet zamienić na wyrównującego gola. Pojedynczy skutecznie grający Ślązak to było jednak zbyt mało, aby myśleć o pokonaniu dobrze dysponowanych piłkarzy zza naszej zachodniej granicy, wynik meczu nie uległ więc zmianie.

W lutym 1937 roku Kurt Otto pożegnał się z posadą w Polsce, nie przedłużając wygasającego kontraktu. Pomagał Józefowi Kałuży w dwunastu spotkaniach, polska kadra wygrała zaledwie w czterech z nich i zremisowała w dwóch. Prasa, w tym ,,Przegląd Sportowy”, wysoko ceniła sobie jednak jego nieugiętą postawę oraz umiejętności.

,,Od pierwszej chwili dążył on uporczywie do oparcia teamu narodowego na szerokich podstawach i uniezależnienia go od humoru chwilowych primadonn” – zaznaczał anonimowy korespondent.

Pod koniec 1940 roku objął on niemiecką reprezentację Śląska, zapraszając do niej wielu byłych polskich kadrowiczów. W maju 1942 roku został oddelegowany do walki na froncie wschodnim, gdzie już kilka miesięcy później przyszło mu walczyć i zginąć w bitwie pod Stalingradem.

Tu na razie jest boisko, ale będzie kartoflisko

Na jesieni 1938 roku polscy zawodnicy udali się do Chemnitz, gdzie zostali zaproszeni w ramach inauguracji nowego wielofunkcyjnego stadionu. W ten sposób Führer chciał podkreślić ścisłą współpracę polityczną z Warszawą, choć powoli szykował się już do wybuchu wojny.

Wciąż zachowywano jednak pozory dobrych stosunków, między innymi w niemieckiej prasie nadal można było przeczytać o futbolowych dokonaniach Polaków w ostatnich latach. W specjalnie na tę okazję przygotowanym programie meczowym napisano: ,,Polski futbol jest ceniony nie od wczoraj i bardzo szanowany […]. Niektórzy polscy zawodnicy należą do klasy międzynarodowej”.

119998154 1499744326892973 4540849306798032082 n
Niemiecka pocztówka ze spotkania III Rzesza-Polska w Chemnitz z 1938 roku. Źródło: Domena Publiczna

Bilety na to spotkanie rozeszły się w stadionowych kasach niczym świeże bułeczki. Czterdzieści tysięcy ludzi, które zasiadły tego dnia na trybunach, gorąco dopingowało gospodarzy, wierząc, że tym razem nie dojdzie do żadnej znaczącej kompromitacji. Józef Kałuża, który tego dnia postawił na aż ośmiu graczy z Górnego Śląska w składzie (Ewald Dytko, Wilhelm Góra, Erwin Nyc, Leonard Piątek, Ryszard Piec, Teodor Peterek, Ernest Wilimowski, Gerard Wodarz), zdawał się wierzyć, że ich znajomość realiów niemieckiej piłki wpłynie pozytywnie na wynik zawodów.

Już w piątej minucie Polacy byli blisko objęcia prowadzenia, uderzenie Góry z wolnego brawurowo obronił jednak niemiecki golkiper. Z drugiej strony kunsztem popisał się Madejski, który wyłapał kąśliwy strzał Kuppera. Ataki zawodników Herbergera nabierały rozpędu, lecz to Polacy stworzyli dwie stuprocentowe okazje podbramkowe, konkretniej zrobili to Wilimowski i Peterek. Gola zdobył jednak Gauchel, który zaledwie trzy miesiące wcześniej pokonał również bramkarza Szwajcarów na mistrzostwach świata we Francji. Bliski wyrównania po szybkim kontrataku był Piec, lecz fatalnie przestrzelił z bliskiej odległości. Ostatnie minuty pierwszej połowy to już huraganowe ataki gospodarzy, które w ostateczności nie przyniosły jednak rezultatu.

Po zmianie stron najbardziej widocznym zawodnikiem po stronie polskiej był Peterek, który po kilku nieudanych próbach dał wreszcie radę sforsować niemiecki mur w defensywie. Gra Biało-Czerwonych straciła jednak na animuszu, gdy Dytko zderzył się z Helmutem Schönem (późniejszym selekcjonerem Die Mannschaft, mistrzem świata i Europy) i musiał opuścić murawę. Wtedy to zaczął się prawdziwy dramat Polaków, powróciły bowiem demony ze spotkania w Warszawie z 1934 roku, gdyż w dziesięć minut stracili oni aż trzy gole!

W roli katów wystąpili wspomniani wcześniej Gauchel (dwie bramki) oraz Schön. Wynik meczu próbował jeszcze zmienić Wilimowski, lecz tego dnia ,,spacerował luzem, jakby w nogach jego tkwiły kilogramy ołowiu”. Końcowy rezultat 4:1, który z pewnością dawał Niemcom powód do zadowolenia.

Wieczorem po spotkaniu, podobnie jak w przypadku poprzednich potyczek polsko-niemieckich, zawodnicy obydwu nacji spotkali się na uroczystym bankiecie. W jego trakcie Dytko, który otrząsnął się już po starciu z napastnikiem Dresdnera SC, szybko znalazł wspólny język z bohaterem meczu, Josefem Gauchelem.

Cztery lata później ta znajomość przyniosła nieoczekiwane korzyści dla Polaka, bowiem Niemiec pomógł mu w otrzymaniu pozwolenia na grę w ekipie TuS Neuendorf, dzięki czemu nie został on wysłany na front wschodni.

Również w trakcie owego bankietu Walter Schmidt, burmistrz Chemnitz oraz oberführer SA, w swoim przemówieniu mocno zachwalał ,,wielką wielowiekową historię polsko-saską”. Nie omieszkał również napomknąć o bardzo udanej dla niego inauguracji stadionu, który był później często używany jako miejsce masowych wieców nazistowskich organizacji. Wraz z wybuchem wojny zamienił się jednak w stanowisko artylerii przeciwlotniczej, by po jej zakończeniu zaopatrywać głodujących mieszkańców miasta w… kartofle.

Długie oczekiwanie na rewanż?

Po meczu w Chemnitz kapitan niemieckiej kadry powiedział: ,,Dajemy wam możność rewanżu za dwa lata w Polsce”. Wraz z wybuchem II wojny światowej wielu reprezentantów Polski musiało jednak zawiesić buty na kołku, a kadra narodowa zaprzestała rozgrywania oficjalnych spotkań międzypaństwowych.

Na kolejny mecz przeciwko reprezentacji Niemiec przyszło nam czekać aż dwadzieścia jeden lat (w statystykę tę nie wliczają się spotkania z NRD), co z powodu podsycania wzajemnych animozji pomiędzy państwami bloku wschodniego oraz zachodniego w okresie powojennym wydaje się być w pełni zrozumiałe.

Nie oznacza to jednak, że nie dochodziło do polsko-niemieckich potyczek piłkarskich w okresie trwania wojny. Mowa tutaj oczywiście o spotkaniach rozgrywanych pomiędzy polskimi więźniami obozów koncentracyjnych a ich niemieckimi oprawcami. Te nieoficjalne starcia, odbywające się przecież w nierównych warunkach, często kończyły się zwycięstwami Polaków.

Przykładem może być mecz z 1944 roku rozegrany w obozie Gross-Rosen na Dolnym Śląsku, w którym to więźniowie pokonali przeważających przez większość czasu gry esesmanów 1:0. Bramkę dającą upragnione zwycięstwo zdobył… Lewandowski, a konkretniej więzień Zdzisław Lewandowski.

,,Tupetowi i sile fizycznej naszych niemieckich przeciwników przeciwstawialiśmy niesłychaną ambicję, spokój i technikę. Po skończonym meczu poszliśmy razem z drużyną niemiecką do łaźni. Potem wróciliśmy na bloki. Wypoczynek wieczorny został brutalnie zakłócony przez zorganizowany napad załogi esesmańskiej obozu. Zaczęli z pasją tłuc kijami znajdujących się tam więźniów, masakrując zaskoczonych i niezdolnych do ucieczki. Był to odwet za wygrane przez Polskę zawody i nasi oprawcy już się z tym nie kryli” – wspominał Czesław Skoraczyński, uczestnik meczu oraz przedwojenny piłkarz Pogoni Lwów.

Na szczęście dzisiejsze spotkania piłkarskie nie muszą odbywać się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia ludzi w nich uczestniczących.

,,Teraz można się cieszyć widowiskiem i jest to coś zupełnie normalnego. Nic nikomu nie grozi. To rozrywka ludzi wolnych” – uważa Grażyna Choptiany, kierownik działu oświatowego Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy.

Zatem nie pozostaje nam nic innego, niż czekać na kolejne starcia pomiędzy reprezentacją Polski i Niemiec. Miejmy nadzieję, że podobnie jak w 2014 roku, kończyć się one będą zwycięstwami biało-czerwonych. I tak jak wtedy, przy wypełnionych trybunach. 

DAWID KOWALCZYK

Źródła
  • Gliner H., Kałuża o meczu w Berlinie. Niemcy akceptują warunki Polski, ,,Przegląd Sportowy” 1933, nr 92, s. 1
  • Grabowski I., Krzywdząca przegrana…, ,,Przegląd Sportowy” 1933, nr 97, s. 2
  • Strzelecki M., Przygnębiający mecz w Kamienicy. Atak polski nie istnieje – cały ciężar gry na obronie, ,,Przegląd Sportowy” 1938, nr 75, s. 2
  • Niemcy-Polska 1:1. Przebieg meczu warszawskiego, ,,Przegląd Sportowy” 1936, nr 79, s. 2
  • Niemcy-Polska 5:2. Zwycięzcy i pokonani o meczu, ,,Przegląd Sportowy” 1933, nr 73, s. 2
  • P. Otto zdemisjonował, ,,Przegląd Sportowy” 1937, nr 14, s. 2
  • Rok 1934 umarł, niech żyje 1935-ty!, ,,Przegląd Sportowy” 1935, nr 1, s. 4
  • Servus, Panie Otto!, ,,Przegląd Sportowy” 1935, nr 22, s. 1
  • Kron H., Stanislaus Kobierski, ,,kicker” 1934, nr 7, s. 25
  • Müllenbach H. J., Der große Sieg in Warschau, ,,kicker” 1934, nr 37, s. 2
  • Chwalba A., Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914-1918, Warszawa 2014
  • Haarke K.-H., Kachel G., Die Lebensgeschichte des Fußball-Altnationalspielers Ernst Willimowski, Dülmen 1996
  • Hesse U., Tor! The story of German football, Berlin 2002
  • Peterek T., Z butami piłkarskimi na boiskach Europy, Bytom 1957
  • Urban T., Czarny orzeł, biały orzeł. Piłkarze w trybach polityki, Katowice 2012
  • http://web.archive.org/web/20070403015348/http://www.dws.xip.pl/Dane/beck.html
  • https://forumdialogu.eu/2018/07/09/stosunki-polsko-niemieckie-1918-1939/
  • http://polska-zbrojna.pl/home/articleshow/28656?t=W-Wersalu-zapewniono-pokoj-na-20-lat
  • https://www.tvp.info/25778558/lewandowski-juz-raz-ogral-niemcow-czyli-historia-z-czasow-ii-wojny-swiatowej
  • https://gazetawroclawska.pl/niemcy-pisali-o-polakach-tylko-w-cieplych-slowach/ar/308277
  • https://www.przegladsportowy.pl/pilka-nozna/reprezentacja-polski/polska-niemcy-historia-meczow-historia-meczow-polski-z-niemcami/c14fevx
  • https://www.independent.co.uk/sport/football/european/rudolf-gramlich-eintracht-frankfurt-nazi-president-holocaust-germany-captain-news-a9303981.html
  • https://rfbl.pl/100-zapomnianych-na-stulecie-5/
  • Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

    Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

    Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

    Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

    Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

    Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

    Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

    Napisz, co moglibyśmy poprawić.

  • Dawid Kowalczyk
    Dawid Kowalczyk
    Entuzjasta angielskiej Premier League oraz piłki przedwojennej. Jego serce bije po czerwonej stronie Merseyside. Zażarty fan teorii, że życie bramkarza to najlepsze, co może spotkać młodego chłopaka. Z wykształcenia dziennikarz i historyk, który od lat w futbolu szuka wytchnienia od codziennych trosk.

    Więcej tego autora

    Najnowsze

    Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

    Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

    Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

    Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...

    Siatkarski klasyk w Rzeszowie – wizyta na meczu Asseco Resovia – PGE GiEK Skra Bełchatów

    Siatkarskie mecze pomiędzy Resovią a Skrą Bełchatów od lat uznawane są za jeden z największych klasyków. Kluby te walczyły o największe laury, nie tylko...