Anglicy mają Wembley, Hiszpanie Santiago Bernabeu, Brazylijczycy Maracanę, a Szkoci słynne Hampden w Glasgow. Wszystkie te obiekty łączy wyjątkowy status w światowym futbolu, a one same często stanowią magnum opus architektów, którzy je zaprojektowali. Tegoroczny finał Ligi Mistrzów odbędzie się na stadionie, który również posiada status „świątyni futbolu”, a piłkarze Realu i Atletico Madryt będą mieli okazję napisać kolejny rozdział w historii obiektu, który naznaczony był prawie 70-letnią rywalizacją derbową na jednym stadionie, świadkiem narodzin i upadków kolejnych legend, a także miejscem mitycznych zwycięstw zespołów z Mediolanu. Przed Wami krótka historia San Siro.
Stadion swoją historią zasługuje na odrębny artykuł. To właśnie tutaj swój wielki Inter z hiszpańskim magikiem Luisem Suarezem, tworzył Helenio Herrera. To tutaj niespełna dwadzieścia lat później swoją odmianę futbolu totalnego w Milanie wprowadzał Arigo Sacchi. I to właśnie San Siro było świadkiem marszu niemieckiej reprezentacji do końcowego zwycięstwa w trakcie mistrzostw świata w 1990 roku, a także słynnej porażki Argentyny z Kamerunem na tym samym turnieju.
Przeczytaj także:”10 mgnień Pucharu Anglii”
Panteonu wielkich piłkarzy i trenerskich osobistości, które przewinęły się przez lata w Interze i Milanie przypominać nie będziemy, bo to rzecz jasna materiał na dobrą książkę (i to niejedną), a nie pojedynczy materiał. Chcielibyśmy raczej oddać hołd miejscu, które przez lata było świadkiem i areną wielkiego futbolu. W tym celu przedstawiam Wam kilka wydarzeń, które miały istotny wpływ na postrzeganie San Siro i ugruntowały pozycję stadionu jako symbolu, nie tylko włoskiej, ale także europejskiej piłki.
Inter przeprowadza się na San Siro
Nuovo Stadio Calistico San Siro – to właśnie taką nazwę nosił początkowo stadion, do którego określania dzisiaj używa się zazwyczaj dwóch ostatnich składowych. Co ciekawe, docelowo miał służyć jako hipodrom i miały się tam odbywać wyścigi konne, jednak w trakcie budowy zmieniono koncepcję. Ostatecznie zrezygnowano z bieżni i stworzono stadion typowo piłkarski, co zresztą miało charakteryzować Półwysep Apeniński i obiekty budowane tam z funduszy publicznych.
Pojemność San Siro była porównywalna z budowanym wówczas stadionami i wynosiła 35 tys. miejsc. Obiekt zainaugurowano w 1926 roku derbami Mediolanu, w których NerazZurri dosyć wyraźnie ograli Rossonerich 6:3. Już niespełna dziesięć lat później, w 1935 roku, San Siro zostało sprzedane miastu, co pozwoliło uzyskać środki na jego rozbudowę. Był to okres prawdziwego wybuchu zainteresowania piłką nożną, na który wielki wpływ miały dwa tytuły mistrzów świata zdobyte w tym okresie przez Włochów. Nic więc dziwnego, że dotychczasowa pojemność okazywała się niewystarczająca i zwiększono ją do 55 tys.
Decyzja ta miała mieć wielki wpływ na dzieje San Siro, gdyż sprzedanie stadionu miastu otworzyło furtkę dla Interu, który jako zespół z Mediolanu, miał takie same prawo gry na obiekcie, jak Milan (traktowano go jako stadion miejski). I rzeczywiście, w 1945 roku Inter przeniósł się ze Arena Civica, na którym występował dotychczas, stając się jego współgospodarzem.
Domowy triumf Interu Herrery
Początek lat 60. był zdecydowanie najlepszym okresem w historii Interu. Legendarny Helenio Herrera za sterami, na boisku Giacinto Facchetti i Luis Suarez, a w 1964 roku pierwszy Puchar Europy zdobyty po zwycięstwie nad wielkim Realem Madryt. Rok później nastąpiło apogeum zespołu, którego klubową gablotę wzbogaciły puchary za mistrzostwo Włoch, Puchar Europy, a także Puchar Interkontynentalny. Zwycięstwo w Europie świętowane było podwójnie, gdyż spotkanie finałowe miało miejsce właśnie na San Siro. Dało to możliwość przypieczętowania znakomitego sezonu i potwierdzenie dominacji w Europie.
Zespół Herrery podejmował Benfikę z szalejącym Eusebio, jednak dzięki słynnemu „cattenaccio” obrońcom Interu udało się powstrzymać „Perłę z Mozambiku”, a brazylijski napastnik Jair, ku uciesze 85 tys. ludzi zgromadzonych na trybunach, zapewnił Nerrazzurrim drugi Puchar Europy z rzędu. To był wielki Inter, a jego czas miał się zakończyć po porażce w finale PEMK dwa lata później, gdzie ich pogromcami okazał się szkocki Celtic.
Giuseppe Meazza patronem stadionu
W 1980 roku doszło do kolejnego istotnego wydarzenia i oddania czci legendarnemu napastnikowi obu mediolańskich drużyn – Giuseppe Meazzy. Mimo że zawodnik grał zarówno dla Interu, jak i Milanu, kibice Rossonerich w odniesieniu do stadionu, częściej używają starej nazwy – San Siro. Wynika to z faktu, że Meazza uznawany jest legendę przede wszystkim w środowisku kibiców Interu (grał dla zespołu przez trzynaście lat, w porównaniu do zaledwie dwóch sezonów w barwach Rossonerich).
1988-1989 – apogeum ery Sacchiego
„Chyba nikt w futbolu nie potrzebował tak niewiele, by osiągnąć tak wiele” – tymi słowami Rafał Stec zakończył swój artykuł o Sacchim w drugiej edycji „Kopalnii”. I rzeczywiście, trafił w sedno. Na szczycie włoski trener nie był nawet 7-8 lat, a wystarczyło to, do uznawania go za jednego z największych reformatorów piłki nożnej i stawiania w jednym rzędzie z Helenio Herrerą, Johanem Cruijffem i Rinusem Michelsem. Pojawił się znikąd i z grupy piłkarzy różnych wobec siebie piłkarsko i mentalnie, potrafił stworzyć jeden z największych zespołów w historii piłki nożnej. I podobnie, jak Inter Herrery, swój szczyt osiągnął na San Siro.
W 1989 roku w ramach półfinału PEMK do Mediolanu przyjechał Real Madryt. Mimo że klub z Concha Espina czasy największej chwały miał (chwilowo) już za sobą, w składzie nadal znajdowali się tacy piłkarze jak Schuster, Sanchez, Sanchis czy też Butragueno. Leo Beenhakker, trenujący wtedy Królewskich, miał więc pełne prawo myśleć o finale i pierwszym od 1966 Pucharze Europy w gablocie zespołu z Madrytu, zwłaszcza, że zespół miał za sobą serię 27 spotkań bez porażki w lidze. Jak się okazało, nadzieje te były jedynie płonne.
Kibice zgromadzeni na San Siro zobaczyli najlepszą wersję Milanu w historii. Zespół Sacchiego zdeklasował swoich rywali i już po pierwszej połowie prowadzili 3:0. W drugiej połowie Rossoneri zdołali dołożyć jeszcze dwie bramki, podsumowując znakomity występ. Ruud Gullit był wszędzie, Baresi z Maldinim nie do przejścia, a cały zespół zaprezentował szaleńczy pressing, który nie pozwolił ani na minutę odetchnąć gościom z Madrytu. Swoją dominację w Europie potwierdzili niespełna miesiąc później, ogrywając Steauę Bukareszt 4:0 w wielkim finale na Camp Nou.
Deklasacja Interu
W 2001 roku doszło do jednych z najbardziej kontrowersyjnych derbów Mediolanu w historii. Oba zespoły miały po 44 punkty i nie walczyły już o mistrzostwo, będąc blisko 20 punktów za liderującą Romą. Stawka spotkania i tak była olbrzymia – zarówno Inter, jak i Milan walczyły o uratowanie sezonu i występ w europejskich pucharach.
Spotkanie, zamiast starcia dwóch równych sobie przeciwników, przypominało raczej rzeź niewiniątek. Po dwóch golach Comandiniego i Szewczenki, a także bramkach Serginho i Giuntiego, Milan zdeklasował swoich rywali 6:0, co do dzisiaj jest najwyższym zwycięstwem w derbach Mediolanu, a samo wspomnienie o tym pogromie, wywołuje wśród kibiców Interu podwyższone ciśnienie.
Łzy Canizaresa
Wybaczcie, ale mecz Bayernu z Valencią to zdecydowanie jeden z najlepszych finałów Ligi Mistrzów w historii. Racja, daleko mu było do fajerwerków ze spotkania Liverpoolu z Milanem lub Realu z Leverkusen. Najpierw senne 90 minut, bramki z dwóch karnych, wzajemne szachowanie się, emocji jak na curlingu. Flaki z olejem powiedziałby co niejeden znudzony „widowiskiem” kibic. Jednak już dogrywka, a potem rzuty karne sprawiły, że Ci, którzy nie zdecydowali się wyłączyć telewizorów, przeżyli jedne z najbardziej dramatycznych i wzruszających scen w swoim życiu. No bo jak inaczej nazwać pięć niestrzelonych karnych w serii jedenastek i drugą pod rząd porażkę Valencii w finale Ligi Mistrzów. Zespołu, który wcześniej nie doczłapał się nawet do półfinału tych rozgrywek? To był wielki zespół „Nietoperzy”, któremu ten puchar należał się jak psu buda, ale… No właśnie, Bayern, a dokładnie Oliver Kahn mieli mieć tego wieczoru jednak inne plany.
Po zakończeniu spotkania największy zwycięzca nie pobiegł jednak świętować ze swoimi kolegami. Spojrzał w bok, zobaczył człowieka równie wielkiego jak on, podszedł i pocieszył. Ot, prosty gest w stosunku do Santiago Canizaresa, a do dzisiaj uznawany za jeden z najbardziej wzruszających. Sam przyznaję, tworzy on wyjątkowość i legendę tego finału.
Liga Mistrzów wewnętrzną rozgrywką Mediolanu
Dwa lata po legendarnych wydarzeniach z finału Ligi Mistrzów, doszło do kolejnego historycznego momentu. Otóż los zagrał z zespołami z Mediolanu w pokera i sprawił, że Inter i Milan miały stoczyć między sobą batalię o finał Ligi Mistrzów. Obecnie zdążyliśmy się już przyzwyczaić do derbów miasta w najważniejszych etapach rozgrywek najlepszej ligi w Europie, jednak wówczas zdarzyło się to po raz pierwszy i traktowano to jako swoiste novum. We Włoszech zacierali ręce, a cały kontynent czekał na te starcia.
Emocje gwarantowały już osoby trenerów, tak wobec siebie różne. Po jednej stronie ekspresyjny Hector Raul Cuper, pamiętający jeszcze porażkę w finale Ligi Mistrzów z Valencią. Po drugiej Carlo Ancelotti, czyli wielki spadkobierca Arigo Sacchiego i człowiek, który miał jednak jeszcze wiele do udowodnienia. Faworytem media obwieściły zespół Rosonnerrich, jednak w pierwszym meczu mimo sporej przewagi Pirlo i spółki, Interowi udało się utrzymać 0:0, mając w perspektywie rewanż u siebie.
W rewanżu Szewczenko przed przerwą otworzył wynik dwumeczu i Inter zdołał tylko odpowiedzieć trafieniem Obafemiego Martinsa. Mediolan był czerwono-czarny, a Milan mógł się szykować do ostatniej batalii w Manchesterze, gdzie rywalem okazał się być Juventus. Resztę historii doskonale znacie. Z kronikarskiego obowiązku przypomnę tylko, że było to jedyny dwumecz w historii Ligi Mistrzów, który rozgrywał się… na tym samym stadionie.
Wulkan, Mourinho i sędziowanie
Historia, którą znacie doskonale. Kwiecień 2010 roku, Barcelona kontynuuje swój pochód ku zwycięstwu w Lidze Mistrzów, które ma im zapewnić nieśmiertelność i miano pierwszej drużyny, która zdołała ten tytuł obronić. W półfinale naprzeciw nich staje mały Inter z krzykaczem na ławce, który śmie wyzywać Katalończyków na pojedynek. W tym samym czasie, w dalekiej Islandii wybucha wulkan, którego nazwa zajęłaby połowę tego akapitu co powoduje, że piłkarze Barcelony w wyniku zakazu lotów, na mecz muszą dojechać autokarem.
Mecz zaczyna się jednak zgodnie ze scenariuszem i Barcelona wychodzi na prowadzenie za sprawą bramki Pedro. Później dochodzi jednak do wydarzeń, których nikt przy zdrowych zmysłach raczej się nie spodziewał. Inter za sprawą Sneijdera, Maicona i Milito wyszedł na dwubramkowe prowadzenie i sensacja stała się faktem. Mecz toczony był w atmosferze sędziowskiego skandalu (bramka Milito padła ze spalonego), co nie zmienia faktu, że Inter dał w tym spotkaniu popis gry defensywnej, który de facto powtórzył w rewanżu na Camp Nou. Sam Guardiola był zaskoczony rozmiarami porażki. Nic w tym zresztą dziwnego – dla niego było to pierwsze spotkanie w Lidze Mistrzów, kiedy jego zespół okazał się gorszy od rywala dwiema bramkami.
Pożegnanie Zanettiego
Ostatnie lata przyniosły na San Siro wiele pożegnań. Nesta, Maldini, Gattuso, Inzaghi kończyli swoje kariery niedawno i klub z Mediolanu dokładał wszelkich starań, aby odbyło się to w jak najbardziej uroczysty sposób. Mimo to, największe wrażenie zrobiło pożegnanie symbolu największego rywala – Javiera Zanettiego, któremu kibice Interu zgotowali na Giuseppe Meazza prawdziwe święto.
10 maja 2014 argentyński piłkarz, grający w Interze od 1995 roku, rozegrał swoje ostatnie spotkanie w barwach Nerazzurrich. Zanetti miał wówczas ubraną opaskę kapitańską z numerem czwartym i jego nazwiskiem, a także wszystkim zawodnikami z którymi miał on możliwość grać w ciągu swojej 19-letniej kariery na San Siro. W trakcie pożegnalnego przemówienia, Argentyńczyk z trudnością powstrzymywał się od łez, a jego słowa przerywane były ciągłymi owacjami i wiwatami na jego cześć. Całość podsumował słowami: „Piłkarz zostaje tutaj, ale mężczyzna idzie dalej”, a wypełniony po brzegi stadion kontynuował hołd dla swojego wielkiego kapitana. Całe wydarzenie trwało blisko 8 minut i były to jedne z najbardziej magicznych chwil, jakich świadkami mogli być kibice zgromadzeni na San Siro.
Już dzisiaj piłkarze Realu i Atletico Madryt będą mogli dopisać kolejny rozdział do tej pięknej książki. I choć kibice obu drużyn zapewne woleliby, aby finał miał miejsce w Hiszpanii, San Siro ze swoją historią wielkich zwycięstw i porażek, pięknych bramek i wzruszających momentów pozostaje jednym z niewielu miejsc, które temu spotkaniu nadadzą odrobinę więcej magii.
Jeżeli macie jakieś inne skojarzenia z San Siro i wydaje Wam się, że inne wydarzenia zasługują na miejsce w artykule, zachęcam do dyskusji w komentarzach bądź w social media.
PIOTR JUNIK