Meppen, małe niespełna 35-tysięczne dolnosaksońskie miasto położone niedaleko holenderskiej granicy. 3 sierpnia 1982 roku było świadkiem magii, o której mówi się z wypiekami na twarzy nawet po upływie ponad czterdziestu lat. Wówczas na stadion imienia Hindenburga przyjechał sam Diego Maradona.
Było lato 1982 roku. Gerd van Zoest i Wolfgang Gersmann, którzy niedawno przejęli władzę w trzecioligowym SV Meppen zaczęli planować obchody 70-lecia klubu. Zadanie było o tyle trudne, że doskonale wiedzieli, że członkowie oraz lokalna społeczność oczekiwali nie tylko uroczystego wieczoru, ale i renomowanego przeciwnika. Wszak na 60-lecie przyjechała wówczas Borussia Moenchengladbach z Juppem Heynckesem, a rok później do Meppen zawitał wielki Ajax Amsterdam z Cruyffem czy Neeskensem. Na stadionie imienia Paula von Hindenburga pojawiali się również Werder Brema czy 1.FC Koeln. Trend miał być kontynuowany. Van Zoest podnosi więc słuchawkę i dzwoni do swoich kontaktów w środowisku piłkarskim, badając temat. Był w czepku urodzony, bo wybrał również numer znanego agenta Guenthera Bachmanna.
– Panie van Zoest, Barcelona zadzwoniła do mnie zaledwie pięć minut temu. Ma pan na to ochotę?
Aktualny triumfator Pucharu Europy, trenowany przez Udo Lattka szukał niewymagającego rywala podczas letniego obozu przygotowawczego w Holandii. Czy ma na to ochotę? Głupie pytanie. Zwłaszcza że niedługo później spotkanie stało się jeszcze bardziej atrakcyjne, niż można było się tego spodziewać.
Meppen bardziej popularne od Lourdes
Udo Lattek pamiętał Meppen jeszcze z czasów, gdy grał w VfL Osnabrueck dlatego był przygotowany na dwugodzinną podróż do regionu Emsland. Van Zoest sporządził szybką umowę.
– To był bardzo prosty dokument. Barcelona przyjeżdża w najmocniejszym składzie, pieczątka UEFA i tyle. Brakowało, tylko żeby któraś ze stron splunęła w rękę i przybiła interes.
Gościnny występ hiszpańskiej drużyny miał kosztować 70 tysięcy marek. Dla SV Meppen były to gigantycznie pieniądze, ale spodziewane zyski były tego warte. Już kilka dni później stało się coś, co zaskoczyło wszystkich i spowodowało prawdziwą lawinę. Barcelona pozyskała Diego Maradonę. W Meppen pękły wszystkie tamy. Klub musiał wstrzymać przedsprzedaż biletów.
– Musieliśmy natychmiast wstrzymać przedsprzedaż. Nasze biuro nie było w stanie wytrzymać naporu ludzi. Mieliśmy wówczas tylko dwa telefony – wspominał van Zoest.
Zapotrzebowanie na bilety było tak duże, że klub musiał kupić pierwszą automatyczną sekretarkę. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pisał że nawet Lourdes nie było wtedy tak pożądanym miejscem pielgrzymek, jak malutkie Meppen. Zaczęły się przygotowania. Bilety zostały wyprzedane, a Gersmann sam chwycił za pędzel i własnoręcznie pomalował ściany trybuny świeżą farbą. W całym regionie nie można było znaleźć hiszpańskiej flagi więc van Zoest wysłał swojego pracownika do hiszpańskiej ambasady w Bonn. W związku z nadchodzącym sezonem prezydent Barcelony Jose Luis Nunez zaczął głośno myśleć o dodatkowej premii za wyjazdowe mecze z udziałem Maradony. Groził, że kluby z ligi hiszpańskiej będą musiały zapłacić 25 tysięcy marek, jeśli chcą, by Argentyńczyk zagrał przeciwko nim.
– Jeśli chcą nim zapełnić stadiony, to muszą nam za to zapłacić – grzmiał.
W Meppen wiedzieli o tych żądaniach i obawiali się, że supergwiazda nie zagra w nadchodzącym benefisie. Ta niepewność spowodowała, że van Zoest dzień przed meczem pojechał do hotelu Barcelony w Arnhem, by spotkać się z Lattkiem. Doskonale pamiętał, jak w 1973 roku działacze Ajaksu w przeddzień spotkania nagle zażądali podwójnej uzgodnionej premii.
– Nie lubię jak mnie oszukują
– mówił van Zoest i zaczął działać. W hotelowym lobby van Zoest, Gersmann i Lattek rozmawiali przy piwie.
– Naprawdę nie pamiętam, ile ich było, może kilka kolejek ale było warto – relacjonował.
Barowy rachunek był ceną za światową gwiazdę. W miłej atmosferze Lattek obiecał, że Maradona zagra.
– Tak, Maradona rozegra swój pierwszy mecz na europejskiej ziemi właśnie w Meppen.
Miał oferty z Holandii i Niemiec, ale Meppen mu pasowało. Wiedział, że SVM zawsze dobrze prezentowało się w meczach z profesjonalnymi drużynami. Allan Simonsen, Quini, Bernd Schuster no i Diego. Działacze Meppen wiedzieli, że to będzie najważniejszy dzień w historii klubu, ale to, co się działo przekroczyło ich najśmielsze wyobrażenia.
Woodstock i Schuetzenfest
Nadjeżdżający autobus Katalończyków przywitał tłum ludzi, który ustawił się już na ulicy, by po raz pierwszy zerknąć na Maradonę. Gdy przez drzwi wysunęła się ciemna, kędzierzawa głowa policjanci z psami musieli utworzyć korytarz, by Argentyńczyk dopchał się do szatni. Maradona uśmiechał się, ale nie rozdawał jeszcze żadnych autografów. Wszystko przez presję czasu. Kierowca autokaru wybrał złe przejście graniczne i Barcelona przyjechała zaledwie pół godziny przed planowanym rozpoczęciem.
Piłkarze SV Meppen chętnie opuścili swoją szatnię i przebierali się w pomieszczeniu zwykle zarezerwowanym dla gości. Wiedzieli, że to będzie ich mecz życia. Hiszpańskie radio transmitowało mecz na żywo. Przed pierwszym gwizdkiem Hermann Eiting udzielił krótkiego wywiadu. Na pytanie, czy ma świadomość, że dzisiaj może napisać gazetowe nagłówki, odpowiedział z humorem:
– Jestem policjantem. To moja praca. Postaram się zmniejszyć różnicę między naszymi wartościami. Między moim może tysiącem marek a 19 milionami Maradony.
Ale gdy zobaczył Argentyńczyka na rozgrzewce… Biegł przez całe boisko a za nim setki dzieci, które chciały chociaż raz go dotknąć. Dla supergwiazdy to nie problem. Nikt jednak nie miał prawa dotknąć jego piłki. Raz po raz wystrzeliwał ją wysoko w niebo, odbijał ją potem ramieniem i głową i biegł dalej po boisku.
– Ludzie… Porównywaliśmy wtedy Maradonę z Rummenigge, ale to były dwa różne światy – wspominał Eiting.
Stadion oficjalnie mieścił wówczas około 13 tysięcy widzów. Według raportów przyszło ponad osiemnaście (co było liczbą znacznie zaniżoną ze względów bezpieczeństwa) i każde wolne miejsce na obiekcie było wykorzystane. Na bieżni były ustawione ławeczki zrobione ze skrzynek z piwem, na których położono deski, a ludzie wspinali się na pobliskie drzewa. Nie było ochroniarzy, ludzie byli zdani na siebie. Ówczesny trener SV Meppen Hans-Dieter Schmidt porównał to wszystko do mieszanki Woodstocku i Schuetzenfestu. Eiting patrzył dookoła i nie wierzył, motywując samego siebie.
– W meczu z Oldenburgiem kibiców było osiem tysięcy i to już było dużo. Ale to… To jest coś innego. To już scena światowa, a dzisiejszy wynik zostanie podany we wszystkich wieczornych wiadomościach. Cóż, z Oldenburgiem wygraliśmy…
Maradona miał 21 lat. Niektórzy mówili, że jest obietnicą na przyszłość, ale dla większości już był bogiem futbolu. Bóg objawił się w Meppen. Eiting, który należał do dumnego złotego pokolenia SVM, które pięć lat później awansuje sensacyjnie do drugiej ligi, nigdy nie tego nie zapomni.
– Jedno jest jasne. Obojętnie jak bardzo będę stary, nigdy nie zapomnę tego meczu. Zawsze ktoś przyjdzie i mi o nim przypomni. Jeden z transparentów kibiców mówił: – Znamy Brunsa (Hermann Bruns, piłkarz Meppen – przyp. MI), kim jest Maradona?
Niedługo potem mieli się dowiedzieć.
Pierwszy gol w Europie
Ludzie siedzieli podekscytowani i przeżywali każdy kontakt Maradony z piłką. Już w 13. minucie podyktowany został rzut karny dla Barcelony.
– Żaden karny! Sędzia pochodził z Osnabrueck i wyjątkowo nas nie lubił. Tym niepotrzebnym gwizdkiem trochę zepsuł nam mecz – zżymał się bramkarz Bernd Kugler.
Do piłki podszedł oczywiście Diego. W ostatniej chwili zmienił kierunek strzału i bez przeszkód wyprowadził Barcelonę na prowadzenie.
– Chciałem mu rzucić wyzwanie. Chodź tutaj, przekonamy się, czy jesteś wart swoich pieniędzy. Ale już w momencie skoku wszystko było skończone. Ale to właśnie mnie Maradona strzelił swojego pierwszego gola w Europie. To coś, co warto wspominać – mówił Kugler.
Minutę później bramkarz zakończył swoją długoletnią karierę. Po meczu dziennikarz spytał go, czy chce sobie zrobić zdjęcie z Argentyńczykiem.
– Nie, chodźmy – odparł – Dzisiaj postąpiłbym inaczej – wspominał po latach.
Mecz zakończył się wygraną Barcelony 5-0 i nie da się nie stwierdzić, że wielcy mistrzowie okazali rywalom litość. Występ Maradony zakończył się po 45 minutach. Udo Lattek nie wypuścił go już na drugą połowę. Wprawdzie nazajutrz prasa nie oszczędzała się w superlatywach na temat gry Maradony, to rezerwowy Reinhold Woyciechowski miał wrażenie, że przy każdym kontakcie z piłką upadał, co było trochę męczące. Hans-Peter Hoefer:
– Maradona? W ogóle się nie postarał. Grał jakby od niechcenia. Ale i tak nie mogliśmy go zatrzymać.
Kiełbaska z Maradoną
O wymianie koszulek z Maradoną można było tylko pomarzyć. Wprawdzie piłkarze Barcelony i tak nie byli zainteresowani sprzętem z Meppen, ale swoje dołożył też kitman SVM Bodo Venske. Nie chciał dopuścić by Hiszpanie dostali nowiutki komplet koszulek, więc na mecz przygotował trykoty z poprzedniego sezonu.
– Bodo, kurwa co to jest
– pytali piłkarze, podnosząc swoje stare koszulki na najważniejszy mecz w ich karierach. Po końcowym gwizdku czekał na nich w szatni jednak wyjątkowy prezent. Na środku pomieszczenia leżały koszulki Barcelony w ramach podziękowania. Każdy mógł wziąć jedną. Trykotu Maradony jednak nie było.
– Brakowało jednej rzeczy, koszulka Diego z numerem 10 w cudowny sposób zniknęła
– mówił Josef Menke, który do dzisiaj przechowuje w swojej szafie koszulkę Francisco Carrasco. W ciągu następnych miesięcy krążyła pogłoska, że ktoś z władz klubu ukradł najcenniejszy okaz. Sekret nigdy jednak nie został ujawniony. Po meczu kibice wdarli się na boisko. Większość z nich oczywiście otoczyła Maradonę, który chętnie i cierpliwie rozdawał autografy.
– Wydawał się absolutnym przeciwieństwem wiecznie naburmuszonego Bernda Schustera. Rzadko widziałem tak przyziemnego profesjonalistę
– zachwycał się trener Schmidt, który potem spędził trochę czasu w szatni Barcelony rozmawiając z Lattkiem. Przy każdym stoisku z kiełbaskami stali piłkarze Barcelony. Dzisiaj wydaje się to abstrakcyjne jak blisko ludzi były wówczas gwiazdy. Po tym, jak Diego Maradona podpisał w szatni kilka piłek na rzecz lokalnych inicjatyw dla osób niepełnosprawnych, trener Meppen zaprosił go na kiełbaskę. Za pośrednictwem tłumacza rozmawiali głównie o poprzednich mundialach i sytuacji w Barcelonie. Gdy autokar gości musiał w końcu odjechać, Argentyńczyk postanowił jeszcze wysiąść i na sam koniec podpisał czapkę jednemu z policjantów. Do Niemiec Maradona wrócił w 1988 roku, by na Stadionie Centralnym w Lipsku zagrać mecz w ramach Pucharu UEFA. Wówczas obserwowało go już jednak na żywo ponad sto tysięcy kibiców.