Wielkimi krokami zbliżają się mistrzostwa Europy, co przekłada się na wzmożony ruch na rynku wydawniczym. Wydawnictwa oferują nam nie tylko biografie gwiazd światowego futbolu, ale i bardziej przekrojowe pozycje. Jedną z takich publikacji jest wydana w marcu nakładem wydawnictwa Sine Qua Non książka „Mecze polskich spraw”, której autorem jest Stefan Szczepłek.
Osoby autora nie trzeba raczej bliżej przedstawiać. Przez lata był związany z „Piłką Nożną” i „Rzeczpospolitą”. Dał się też poznać jako ceniony felietonista, a dwa wydane tomy napisanej przez niego „Mojej historii futbolu” potwierdziły, że niewielu potrafi tak pięknie opowiadać o historii piłki nożnej jak pan Stefan. To te dwa tomy, w których autor barwnie przybliża losy światowego i polskiego futbolu były jednymi z pierwszych sportowych książek, jakie przeczytałem i do dziś zajmują honorowe miejsce w biblioteczce.
W swojej najnowszej publikacji Stefan Szczepłek skupia się na piłkarstwie polskim. Spośród ponad 800 spotkań, jakie na przestrzeni lat rozegrała nasza reprezentacja, autor wybrał 14 pojedynków i na ich przykładzie opisuje losy rodzimego futbolu. Nie zawsze są to piękne wygrane, a wybór niektórych starć może budzić małe zaskoczenie. Każde z nich jednak zajmuje ważne miejsce w dziejach naszego futbolu, co autor stara się udowodnić.
Nie zajmuje się tylko przebiegiem meczu i strzelcami goli, ale bardzo dużo miejsca poświęca, żeby każde z opisywanych spotkań odpowiednio osadzić w kontekście historycznym, politycznym i społecznym. I to jest właśnie główna treść książki i jedna z jej największych zalet. Przywoływane spotkania są tylko pretekstem, żeby pochylić się nad ówczesną sytuacją panującą u nas kraju i żeby przedstawić zmiany dokonujące się nie tylko w sporcie, ale i w życiu codziennym.
Podróż przez ostatnie 100 lat naszego futbolu zaczynamy od pierwszego meczu reprezentacji z Węgrami, który rozegrano w grudniu 1921 r. w Budapeszcie. Zanim jednak do niego doszło, w odrodzonym państwie polskim musiały powstać odpowiednie struktury. Autor wylicza, z jakimi problemami mierzyła się Polska tuż po odzyskaniu niepodległości. Trudności przejawiały się we wszystkich aspektach codziennego życia.
Bariera językowa nie istniała, ale warto pamiętać, że językami urzędowymi były rosyjski i niemiecki. W Galicji obowiązywał ruch lewostronny. Aż do roku 1922 podróżny udający się automobilem z Warszawy do Krakowa musiał przed Radomiem zmienić stronę jazdy z prawej na lewą (s. 15).
Dzięki szeroko cytowanej przedwojennej prasie ze szczegółami dowiemy się, jak przebiegała podróż Polaków na mecz w Budapeszcie. Przykładowo podczas wieczornego postoju w Żylinie w Czechosłowacji piłkarze zjedli na kolację sznycle na zimno z musztardą, a na deser po jabłku. Wszystko popili herbatą, piwem i wodą sodową, po czym wyruszyli na spacer po śpiącym mieście. Podobnych smaczków jest w książce dużo więcej. Autor przedstawia też krótko późniejsze losy naszych pierwszych reprezentantów, a nawet wskazuje na jakich cmentarzach spoczęli.
Przez lata duży wpływ na sport miała polityka. Nie inaczej było też z piłką nożną. Sierpniowy mecz z Węgrami w Warszawie 1939 r. odbywał się już w atmosferze zbliżającej się wojny. Rywalizacja sportowa pozwoliła jednak choć na chwilę nie myśleć o czyhającym niebezpieczeństwie.
Mecz ze Związkiem Radzieckim w 1957 r. również swoim wymiarem daleko wykraczał poza sportową rywalizację. Edmund Zientara wspomina na kartach książki, że wielu z piłkarzy miało z Rosjanami jakieś porachunki i ludzie zwyczajnie czuli ich obecność i wpływ na codzienne życie w kraju. Autor zauważa, że nasi reprezentanci w dużej mierze walczyli też o godność całego narodu.
To było szaleństwo. Nie dość, że graliśmy o awans do finałów mistrzostw świata, to smaczku dodawał fakt, że z Rosjanami, „przyjaciółmi” z konieczności. Od zakończenia wojny każdy rodzaj sportowej rywalizacji z ZSRR miał podtekst polityczny. Sportowcy walczyli w naszym imieniu nie tylko o bramki, medale i rekordy, ale o godność i niezawisłość, którą nam Sowieci zabrali (s. 74).
Goście przylecieli najpierw do Warszawy, a stamtąd również drogą powietrzną udali się do Katowic. W Pyrzowicach funkcjonowało wówczas tylko lotnisko wojskowe, które cywilnych rejsów i samolotów nie przyjmowało, ale dla gości ze wschodu zrobiono wyjątek. Szczepłek przy okazji meczu wspomina też o problemach ze sprzętem, jakie wówczas miał polski zespół. Kilku zawodnikom urwały się w pierwszej połowie źle przymocowane skórzane korki.
Najbardziej dokuczało to pomocnikowi Ginterowi Gawlikowi i napastnikowi Henrykowi Kempnemu. Piłkarze nie mieli zapasowych butów. W pogotowiu czekał szewc. W tamtych czasach na wyposażeniu szatni piłkarskich musiało być kopyto, młotek, kombinerki i inne urządzenia niezbędne do napraw. Dziesięć minut przerwy szewcowi nie wystarczyło. Nim uporał się z butami kilku zawodników, upłynęło więcej czasu i Gawlik spóźnił się na drugą połowę (s. 81).
Jednym z najbardziej doniosłych wydarzeń piłkarskich roku 1968 była wizyta w Polsce wspaniałej reprezentacji Brazylii. Autor wspomina przy tej okazji o spotkaniu, jakie udało się zorganizować pomiędzy Leonidasem a Władysławem Szczepaniakiem, którzy mierzyli się ze sobą 30 lat wcześniej w Strasbourgu. Nie zapomina też o odpowiednim kontekście historycznym, wspominając wydarzenia marcowe. W czerwcu na Stadionie Dziesięciolecia liczyła się jednak tylko przyjemność z oglądania wirtuozów zza oceanu i wszystko inne schodziło na dalszy plan.
Atmosfera w przerwie była więc znakomita. Czerwcowe popołudnie, perspektywa wakacji, ciepło, przyniesione za pazuchą wino owocowe, które pieściło kubki smakowe, lody Pingwin dla dzieci – Stadion Dziesięciolecia stał się oazą spokoju i przez dwie godziny nie trzeba było myśleć, że poza nim nie jest kolorowo. Do nastroju dołączyli rezerwowi gracze Canarinhos. Z boku boiska, przed główną trybuną, dali pokaz żonglerki, jakiego Warszawa nigdy nie widziała. Podbijali piłkę stopami, udami, głowami, ramionami, ustawiając się a to w kole, a to gęsiego i zmieniając pozycję. Piłka przez kilka minut nie spadła im na ziemię. „Ruski cyrk niech się schowa” – komentowali kibice, bo też grupowa żonglerka przeszła do historii Stadionu Dziesięciolecia na równi z najpiękniejszymi bramkami (s. 105).
Nie zabrakło w książce też wielkich zwycięstw ze złotej epoki polskiego futbolu. Szeroko opisana jest nasza droga do olimpijskiego finału w Monachium, gdzie pokonaliśmy Węgrów. Jest też wspaniałe chorzowskie zwycięstwo nad dumnymi Anglikami. Rywale ubrali się wtedy w żółte koszulki i niebieskie spodenki. Charakterystyczne dla Brazylii kolory miały im dodać wiary w zwycięstwo, jak twierdził kapitan Bobby Moore.
Tytułowe „polskie sprawy” to jednak nie tylko podszyte polityką mecze z ZSRR czy prestiżowe pojedynki z Węgrami. To również nasze narodowe przywary, takie jak zamiłowanie do alkoholu, o czym Szczepłek opowiada przy okazji meczu ze Szwecją na mistrzostwach w 1974 r. Trenerowi Górskiemu podpadł wówczas Adam Musiał, który ostatecznie w starciu ze Szwedami za karę nie wystąpił. Według szkoleniowca mały wstrząs był wówczas zespołowi potrzebny, bo za dobrze szło. Postępowanie selekcjonera tak skomentował Andrzej Strejlau:
Tak naprawdę to karę powinno ponieść kilku zawodników, bo wypili o dwa piwa za dużo i przyszli za późno. Ale Górski wiedział, co robi, i dobrze liczył. Mógł głosować za usunięciem z kadry Adama, bo wiedział, że ja i Gmoch będziemy przeciwni. Czyli dwa do jednego. Swoje osiągnął (s. 162).
Przy okazji tego rozdziału autor przypomina też kilka postaci z polskiego futbolu, które nie zawsze potrafiły się oprzeć alkoholowej pokusie, przez co nie rozwinęły w pełni swojego talentu.
Pewnym zaskoczeniem było dla mnie brak osobnego rozdziału dotyczącego meczu Polski z Holandią z eliminacji mistrzostw Europy. Jest za to wspaniałe zwycięstwo z Belgią na hiszpańskich mistrzostwach ze wszystkimi swoimi kulisami. Tu również nie mogło zabraknąć polityki, bo w Polsce przecież obowiązywał wówczas stan wojenny.
Również miłośnicy bardziej współczesnego futbolu powinni czuć się usatysfakcjonowani, bo Szczepłek sporo miejsca poświęca też ostatnim dekadom naszego futbolu. Nie zapomina o igrzyskach w Barcelonie i o triumfie „futbolu na tak” Jerzego Engela w Oslo. Swoje pięć minut dostaje taż reprezentacja Leo Beenhakkera i Franciszka Smudy, która miała przynieść nam radość na organizowanym wspólnie z Ukrainą EURO 2012. Należne miejsce zajmuje też pierwsze, historyczne zwycięstwo nad Niemcami na Stadionie Narodowym. Pełna nostalgii i pięknych wspomnień podróż kończy się dość gorzko, bo mundialem w Rosji i nieudaną próbą wprowadzenia na boisko Błaszczykowskiego.
„Mecze polskich spraw” to czasem smutna, czasem radosna opowieść o tym, jak w ciągu ostatniego stulecia zmieniał się polski futbol. Zmieniała się piłka, ale zmieniała się też Polska, co podczas lektury bardzo wyraźnie wybrzmiewa. Stefan Szczepłek z dużą swobodą porusza się pomiędzy boiskową walką a wielką polityką i historią, które stanowią tło opisywanych wydarzeń. Tak szerokie ukazanie rozmaitych kontekstów, które towarzyszyły meczom Polaków, pozwala spojrzeć na losy naszej reprezentacji z całkiem innej perspektywy.
NASZA OCENA: 8,5/10
Po książkę mogą sięgnąć zarówno ci, którzy dopiero zaczynają odkrywać historię naszej piłki, ale też ci, którzy z tą historią są dobrze zaznajomieni. Nawet jeśli nie dowiedzą się oni niczego nowego, w co wątpię, to przypomną sobie piękne chwile zwycięstw naszych zawodników, które stały się fundamentem dla przyszłych sukcesów. Tym, którzy czytali „Moją historię futbolu” niektóre fragmenty mogą wydawać się znajome, ale absolutnie nie przeszkadza to w lekturze. Autor bowiem przygotował dla czytelnika naprawdę dużą liczbę rozmaitych smaczków i ciekawostek. Wydawać by się mogło, że o niektórych spotkaniach napisano już wszystko, ale w „Meczach polskich spraw” Stefan Szczepłek pokazuje, że ciągle można odkrywać je na nowo.
BARTOSZ DWERNICKI
Nasz partner Sendsport przygotował dla Was zniżki! Książka Mecze polskich spraw oraz wiele innych tytułów taniej o co najmniej 10%.