„Michael Owen. Reset” – recenzja

Czas czytania: 5 m.
0
(0)

Autobiografia Michaela Owena była już zapowiadana od jakiegoś czasu i wreszcie 15 września 2021 r. ujrzała światło dzienne. Książka „Michael Owen. Reset. Któregoś dnia wszystko się kończy” ukazała się nakładem wydawnictwa SQN.

Michael Owen jako cudowne dziecko angielskiej piłki wydał kilka książek jeszcze podczas swojej kariery piłkarskiej, pierwszą już w 2000 r. Jedna z nich nawet ukazała się po polsku (Michael Owen, Paul Hayward „Michael Owen nieoficjalnie. Moja autobiografia”, 2004), teraz po wielu latach otrzymujemy kolejną książkę o tym świetnym napastniku.

Book Sale Instagram Post 47

Jestem zdecydowanie za tym, aby piłkarze pisali swoje autobiografie kilka lat po zakończeniu kariery – mogą sobie wtedy pozwolić na większą szczerość i całościowo podsumować to, co udało im się osiągnąć na boisku. Dlatego też „Michael Owen. Reset” jest książką, po którą warto sięgnąć zdecydowanie bardziej niż po wcześniejsze publikacje zdobywcy Złotej Piłki z 2001 r.

Jako wychowanek i jedna z legend (chyba można użyć takiego słowa) Liverpoolu Michael Owen złamał serca kibicom „The Reds”, przechodząc w 2009 r. do Manchesteru United. W tej książce wreszcie miał okazję „wytłumaczyć” się z tej decyzji:

Fergusona znałem już wcześniej, bo łączy nas zainteresowanie wyścigami konnymi, więc rozmawialiśmy na ten temat podczas spotkania u niego w domu pewnie dłużej niż o piłce… O dziwo nie pamiętam nawet, czy sir Alex wspomniał otwarcie, że chce podpisać ze mną kontrakt. Po prostu obaj to założyliśmy. Wychodziłem z przeczuciem, że zostanę piłkarzem Manchesteru United. (…)

Do tego czasu pogodziłem się z faktem, że kibice Liverpoolu tak czy inaczej mnie znienawidzą. Bardziej znienawidziliby mnie za pójście do Manchesteru United czy Evertonu? Rzućcie monetą…

W tej sytuacji mogłem jedynie podjąć decyzję, mając na uwadze tylko dobro swoje i rodziny. Zrobiłem, co się dało, by wrócić do Liverpoolu, ale wiedziałem już, że tak się nie stanie. Nie było mi więc trudno podjąć decyzję, która gwarantowała mi, że zagram w wielkim klubie występującym w Lidze Mistrzów i posiadającym świetne obiekty treningowe, z piłkarzami, których znam i z którymi występowałem w kadrze. Ani trochę nie żałuję, że poszedłem do Manchesteru United. Co więcej, moja rodzina wydawała się zachwycona. Przede wszystkim byłem piłkarzem. Piłkę nożną traktowałem jak pracę i sposób na życie. Pod koniec kariery miałem okazję nadal grać na najwyższym poziomie i jednocześnie zarabiać na rodzinę. Szczerze wątpię, czy wielu piłkarzy, bez względu na to, co mówią, odrzuciłoby taką możliwość. (s. 312-313)

Co ciekawsze, przed podpisaniem kontraktu z „Czerwonymi Diabłami”, Michael Owen negocjował intensywnie z Evertonem. Kibiców Liverpoolu dodatkowo drażnił później, wypowiadając się dumnie „my” jako piłkarz Manchesteru United. W swojej książce pewnie nie przekonał wszystkich zawiedzionych, ale przedstawił racje, które nim kierowały przy podejmowaniu niektórych decyzji. Tłumacz tej książki Radosław Chmiel (wywiad z nim tutaj), kibic „The Reds”, przyznał na stronie Sportowa Książka Roku, że po lekturze „Resetu” jego niechęć do Michaela Owena znacznie się zmniejszyła.

Wspomniałem tłumacza, który przełożył wiele książek dotyczących Liverpoolu (np. „Steven Gerrard. Serce pozostawione na Anfield. Autobiografia legendy Liverpoolu” czy „L.F.C. 25 lat. Historia Alternatywna”), trzeba też wspomnieć o współautorze wspomnień Michaela Owena. Pomógł mu je spisać szkocki dziennikarz Mark Eglinton, który do tej pory specjalizował się w książkach… o gwiazdach heavy metalu. W pisaniu o piłce nożnej też jest jednak bardzo dobry.

Książka „Michael Owen. Reset. Któregoś dnia wszystko się kończy” to przede wszystkim bardzo mądra refleksja nad swoją piłkarską karierą, spisana kilka lat po zakończeniu kariery. Główny bohater mógł spojrzeć z dystansem na wiele wydarzeń i opisać jej bez emocji. Możemy dowiedzieć się wiele o tym, jaki Michael Owen był naprawdę, poza boiskiem piłkarskim.

Przez całą właściwie karierę tworzono wokół niego łatkę bardzo grzecznego i skromnego chłopaka, którego interesuje tylko i wyłącznie futbol. Nie do końca jest to prawdą, o czym Owen pisze szeroko w swojej książce – twierdzi, że kluczem do sukcesu była u niego niesamowita pewność siebie. Utwierdzał ją w nim również ojciec, który jako były zawodowy piłkarz (zaliczył kilka występów dla Evertonu) twierdził, że jego kilkuletni syn z pewnością zagra kiedyś w reprezentacji Anglii.

Niezwykle ciekawe są również kulisy rodzinnego domu Owenów, w którym się nie przelewało. A mówiąc dokładniej, rodzice Michaela Owena mieli przez wiele lat komorników na głowie, a sytuację zmieniło dopiero podpisanie pierwszego zawodowego kontraktu przez ich syna.

Przede wszystkim Michael Owen opowiada dokładnie o przebiegu swojej kariery, a także o kulisach różnych wydarzeń z czasów gry w reprezentacji Anglii czy swoich kolejnych klubów. Wracając jeszcze do kwestii jego gry dla Manchesteru United – zanim podpisał juniorski kontrakt z Liverpoolem, był w orbicie zainteresowań sir Alexa Fergusona i niewiele brakło, aby trafił tam do drużyn młodzieżowych. Kiedyś zresztą Ferguson przyznał, że gdyby on wprowadzał Owena do seniorskiego futbolu, robiłby to z większym wyczuciem i zaoszczędził piłkarzowi wielu kłopotów zdrowotnych.

O swoich kontuzjach Michael Owen też pisze bardzo dużo, bo to one naznaczyły jego karierę i sprawiły, że w wieku 30 lat był już cieniem piłkarza sprzed lat (podczas gdy np. nasz Robert Lewandowski dopiero po 30 wchodzi na najwyższy poziom). Wszystko to wiązało się z zerwaniem mięśni uda; kontuzji, której Michael Owen doznał 12 kwietnia 1999 r. w wieku zaledwie 19 lat.

Operacja po prostu nie wchodziła w rachubę. Końcówki mięśnia zostały pozostawione same sobie i miały przyrosnąć do jakiejkolwiek tkanki, która była w pobliżu. Tak więc od 19. roku życia zasadniczo biegałem z trzema mięśniami uda w lewej nodze i tylko dwoma w prawej.

Ludzie powiedzą: „O co ten cały hałas, co za różnica?”. Cóż, o ile nie robiło to jakiejś wielkiej różnicy podczas biegu, to jednak do końca kariery miałem jedną trzecią mniej mocy w prawej nodze. Tak czy inaczej, ludzkie ciało znajduje sposób, by zrekompensować sobie takie zaburzenie równowagi; wysiłek przekazywany jest na inną grupę mięśni, która wskutek tego się przeforsowuje, więc dochodzi do kolejnego urazu. I tak dalej, i tak dalej… Dla mnie, zawodnika polegającego głównie na sprintach, stało się to permanentnym problemem. (s. 111)

Możemy więc zrozumieć, dlaczego Michael Owen dość szybko „zgasł” i nie do końca spełnił wielkie nadzieje, rozbudzone cudowną bramką przeciwko Argentynie na MŚ 1998 r. we Francji (ten wątek również jest dokładnie opisany). Sam zainteresowany podchodzi jednak do tego z dużym spokojem:

Nie obchodzi mnie to, czy byłem bardzo dobrym piłkarzem w wieku 18 czy 30 lat. Stało się tak, że po prostu byłem gotowy zostać najlepszym graczem już w młodym wieku. Nie chciałbym niczego zmienić. Jeśli spojrzycie na początki mojej kariery – te wszystkie gole, Złote Buty i w końcu Złotą Piłkę – to nie sposób powiedzieć, że źle mnie prowadzono. Nie ma nic złego w zdobyciu Złotej Piłki. Po prostu osiągnąłem szczyt kariery między 18. a 22. rokiem życia. Możecie się czepiać i mówić, że mógł potrwać dłużej. Ja jednak widzę to tak, że mógłbym w ogóle niczego nie osiągnąć. Mój filtr gównianych treści zawsze skłaniał mnie do myślenia, by akceptować to, co masz, a zapominać o tym, co mógłbyś mieć. (s. 125)

Michael Owen nie sili się na pisanie jakiegokolwiek poradnika motywacyjnego, ale chociażby z tego fragmentu bije życiowa mądrość. Dzięki lekturze jego autobiografii dobrze go poznajemy i naprawdę możemy polubić. Bardzo rodzinny człowiek, który ożenił się ze swoją sympatią z dzieciństwa i ma z nią czwórkę dzieci. Do tego wdzięczny swoim rodzicom i żyjący w świetnych stosunkach z rodzeństwem. Ale też bardzo pewny siebie piłkarz i człowiek. A przede wszystkim dobry znawca futbolu, realizujący się jako telewizyjny ekspert i potrafiący docenić wielkich piłkarzy.

W książce znajdziemy też oczywiście obszerne fragmenty na temat pobytu w Realu Madryt i przemyślenia Owena, czemu mu tam nie wyszło. Jest też dużo o tym, dlaczego tak wspaniałe pokolenie angielskich piłkarzy nic nie wygrało. A także wiele, wiele innych. Naprawdę bardzo dobrze czytało się tę książkę, zwłaszcza że opowiada o okresie historii futbolu szczególnie dla mnie miłym (i pewnie dla wszystkich kibiców urodzonych w latach 80.).

Okładka jest dość wierną kopią okładki wydania angielskiego. W polskim wydaniu mamy trzy wkładki ze zdjęciami z różnych okresów życia Michaela Owena. Lekkim minusem są drobne wpadki redakcyjne (np. na s. 151), które jednak nie psują przyjemności czytania.

NASZA OCENA: 7/10

Michael Owen. Reset. Któregoś dnia wszystko się kończy” to bardzo dobra książka. Może nie jest to najwyższa półka autobiografii piłkarskich (jak choćby opowieści Marco van Bastena czy Zlatana Ibrahimovica), ale z pewnością niezwykle ciekawa i szczera opowieść jednego z najlepszych piłkarzy przełomu XX i XXI wieku. Ktokolwiek z sentymentem wraca do wspaniałego boju Argentyny z Anglią w 1/8 finału MŚ w 1998 roku, powinien czym prędzej przeczytać autobiografię Michaela Owena.

BARTOSZ BOLESŁAWSKI

Autobiografię Michaela Owena można kupić tutaj.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Bolesławski
Bartosz Bolesławski
Psychofan i zaoczny bramkarz KS Włókniarz Rakszawa. Miłośnik niesamowitych historii futbolowych, jak mistrzostwo Europy Greków w 2004 r. Zwolennik tezy, że piłka nożna to najpoważniejsza spośród tych niepoważnych rzeczy na świecie.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!