Współcześni piłkarze często narzekają na przemęczenie spowodowane natłokiem meczów i wieloma godzinami spędzonymi w podróży. To zrozumiałe, bo rozbudowany system rozgrywek pucharowych doprowadził do tego, że najlepsi grają co trzy-cztery dni. Jednak precyzyjnie skonstruowany kalendarz rozgrywek zapewnia im minimum 48 godzin na odpoczynek. Nie zawsze tak było, a w latach 80. niektórzy gracze potrafili zagrać w dwóch meczach w ciągu kilku godzin. I to nie tylko zagrać, ale również być w tych spotkaniach wyróżniającymi się postaciami. Czy dzisiejszych herosów piłki byłoby stać na takie poświęcenie dla klubu lub reprezentacji?
Zasady
Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale osobne terminy na oficjalne mecze reprezentacji europejskich oraz obowiązek zwalniania przez kluby piłkarzy na te spotkania, nie zawsze były normą. W pierwszej kolejności, a stało się to na początku lat 80., wprowadzono przepis, że klub musi zwolnić powołanego piłkarza na oficjalny mecz reprezentacji. Wcześniej nie było takiego obowiązku i kadry narodowe, których gracze w większości występowali w ligach zagranicznych (np. kraje skandynawskie) miały duże problemy, by skompletować najsilniejszą jedenastkę na mecze eliminacji ME czy MŚ.
Morten Olsen (kapitan słynnej drużyny Danii z lat 80.) w wywiadzie dla WP Sportowe Fakty mówił tak:
Zawsze mieliśmy świetnych piłkarzy. Ale aż do końca lat 70., kluby w Europie nie miały obowiązku zwalniania zawodników na mecze drużyn narodowych. Wcześniej chciałem jeździć na mecze, ale Anderlecht zwykle nie chciał mnie na nie puszczać.
Dużo dłużej, bo aż do eliminacji Euro 2000, trzeba było czekać na wprowadzenie odgórnie ustalonych terminów na mecze reprezentacji, żeby nie kolidowały z rozgrywkami klubowymi.
Było to bardzo potrzebne po to, by nie zdarzały się takie sytuacje jak ta z Ronaldem Koemanem w 1992 roku. Johan Cruyff tak pisał o tym w swojej autobiografii:
Niestety Ronaldowi Koemanowi nie było dane doświadczyć tego wyjątkowego uczucia (świętowania zdobycia mistrzostwa Hiszpanii – red.). Selekcjoner Rinus Michels powołał go wówczas na sparing reprezentacji Holandii (mecz z Francją – red.). Kiedy o tym usłyszałem, uznałem, że to jakiś żart. Jak piłkarz ma sobie poradzić z takim ciosem? I to na dodatek wymierzonym akurat przez Michelsa! Zupełnie tego nie rozumiałem. Głupota. Grasz przez cały rok o tytuł, a później nie możesz odebrać nagrody…
Wypowiedź Cruyffa dotyczyła sytuacji z 7 czerwca 1992 roku, kiedy to odbywała się ostatnia kolejka ligi hiszpańskiej. Wcześniej, 5 czerwca Holandia rozegrała ostatni mecz towarzyski przed rozpoczynającymi się pięć dni później ME w Szwecji. Z tego powodu Ronald Koeman, który został powołany do kadry na ME, nie mógł świętować z kolegami mistrzostwa Hiszpanii.
Obecnie również odbywają się turnieje, które kolidują z europejskimi rozgrywkami, ale odbywają się one wyłącznie poza Europą (Copa America, Puchar Narodów Afryki, Puchar Azji).
Zbigniew Boniek
W latach 80. Zbigniew Boniek był wielką gwiazdą reprezentacji Polski oraz w latach 1982-1985 włoskiego Juventusu. Niestety osoby odpowiedzialne za planowanie kalendarza meczów w 1985 roku nie wzięły tego pod uwagę i ustaliły dwa spotkania, w których nasz wybitny piłkarz miał odegrać kluczową rolę, na 29 i 30 maja.
Pierwszym był finał Pucharu Europy pomiędzy Juventusem i angielskim Liverpoolem, który miał być rozegrany w środę 29 maja 1985 na stadionie Heysel w Brukseli. Dzień później w Tiranie reprezentacja Polski rozgrywała kluczowy na tym etapie eliminacji do MŚ, mecz z Albanią. Według działających już zasad, pierwszeństwo miała reprezentacja, ale Boniek za wszelką cenę, co nikogo nie powinno dziwić, chciał zagrać również w Brukseli:
A czy miałem jakieś inne wyjście? Przecież dla Juventusu był to najważniejszy mecz nie tylko tego sezonu, natomiast przed reprezentacją pojawiła się poważna szansa na zwycięstwo, a tym samym objęcie przodownictwa w grupie. Jedna i druga drużyna liczyły się dla mnie, zdawałem sobie z tego sprawę i starannie przygotowywałem się do próby, jakiej chyba jeszcze nie podejmował żaden inny piłkarz, oczywiście na tym poziomie futbolu – tak wspominał Zibi tamte czasy w książce „Prosto z Juventusu”
W związku z tym władze Juventusu umówiły się z PZPN, że zaraz po meczu nasz reprezentant prywatnym samolotem zostanie przetransportowany na mecz w Tiranie. Tak wspominał przygotowania do tych spotkań i do podróży Zbigniew Boniek:
Do tych dwóch spotkań przygotowywałem się wyjątkowo starannie nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. W ciągu niespełna 24 godzin na dwóch krańcach Europy miałem zagrać dwa bardzo ważne mecze. Trudność polegała na tym, że nie mogłem pozwolić sobie na odprężenie po pierwszym spotkaniu. Nie wolno mi odczuwać zmęczenia – takie założenie przyjąłem dużo wcześniej, nim nasz zespół pojawił się w Brukseli.
Nikt nie mógł jednak przewidzieć tragedii, jaka wydarzyła się przed meczem na Heysel, przez którą ta podróż dla Zibiego, była jeszcze trudniejsza, niż wcześniej planował:
OCZYWIŚCIE BYŁEM PRZYGOTOWANY NA DWA MECZE. ALE PRZECIEŻ NIE MOGŁEM PRZYPUSZCZAĆ, I NIKT TEGO NIE MÓGŁ, ŻE BĘDĘ JECHAŁ DO TIRANY W TAK FATALNYM NASTROJU. SZYBKO SPAKOWAŁEM SIĘ, BYŁO JUŻ PO PÓŁNOCY, GDY OPUSZCZAŁEM HOTEL.
Włosi, zgodnie zresztą ze zobowiązaniami wobec PZPN, bardzo precyzyjnie przygotowali moją podróż do Albanii. Samochodem pojechałem prosto na lotnisko. Władze celne i graniczne nie przeprowadziły żadnej kontroli. Tymczasem w części lotniska wyznaczonej dla samolotów prywatnych panował tłok i zamieszanie. Nikt nie był w stanie powiedzieć, którym samolotem mam lecieć, bo takich samych awionetek czekało gotowych do odlotu około… czterystu. Wszyscy bezradnie rozkładali ręce, tłumy kibiców kręciły się między samolotami. Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć walizkę w rękę i pytać kolejno pilotów. Miałem szczęście, bodaj dwunasty napotkany samolot był właśnie tym, którym w ciągu doby miałem odbyć podróż niemal dookoła Europy. Około szóstej rano dolecieliśmy do Pizy. Dlaczego właśnie tam? Z dwóch powodów, po pierwsze samolot nie był w stanie bez przerwy pokonać odległości dzielącej Brukselę od Tirany, po drugie piloci nie znali dokładnie warunków atmosferycznych nad Albanią. Poza tym postój w Pizie wykorzystałem na trzygodzinną drzemkę w hotelu obok lotniska. Około czternastej byliśmy w Tiranie. Na lotnisku czekał na mnie kierownik drużyny, Jerzy Wilkosz. Po piętnastu minutach byłem w hotelu. Dopiero tam poczułem całkowite odprężenie.
Zbigniew Boniek w ciągu niecałych 22 godzin rozegrał dwa pełne mecze o bardzo wysoką stawkę oraz pokonał dystans 1734 km (Bruksela-Pisa-Tirana). W obydwu spotkaniach okazał się kluczowym piłkarzem. W Brukseli po faulu na Zibim Michel Platini z rzutu karnego zdobył zwycięskiego gola dla Juventusu, a w Tiranie już osobiście Boniek strzelił gola na wagę trzech punktów.
Søren Lerby
Boniek rozegrał swoje mecze w dwa kolejne dni, ale kilka miesięcy później duński pomocnik Bayernu Monachium Søren Lerby, miał dużo trudniejsze zadanie. W ciągu sześciu godzin miał zagrać w dwóch spotkaniach, zaplanowanych na stadionach oddalonych od siebie o blisko 1000 km. Lerby był kluczowym graczem zarówno reprezentacji, jak i Bayernu, a tak się złożyło że jedni i drudzy grali na 13 listopada 1985 roku.
„Duński Dynamit” prowadzony przez Seppa Piontka grał po południu w Dublinie mecz eliminacji MŚ z Irlandią, a Bayern, który trenował wówczas Udo Lattek, o 20:00 rozgrywał w Bochum mecz drugiej rundy Pucharu Niemiec. Spotkanie w Dublinie było wówczas dla Duńczyków formalnością, ponieważ praktycznie mieli zagwarantowany awans, ale dla pewności potrzebowali jeszcze jednego punktu.
Trener Piontek obiecał Sørenowi, że jak tylko wynik będzie korzystny, to zdejmie go z boiska, i pozwoli, by udał się do Niemiec. Do przerwy było 1:1 i stojący przy linii menadżer Bayernu Uli Hoeness, który organizował całą akcję, nerwowo patrzył na zegarek. Gdy w 58. minucie John Sivebaek strzelił gola na 3:1 dla Danii, Lerby mógł wreszcie opuścić boisko.
Pobiegłem do szatni i wziąłem prysznic tak szybko, jak chyba nigdy w życiu. Z mokrymi włosami wybiegłem ze stadionu i wskoczyłem do samochodu w którym z uruchomionym silnikiem czekał Uli. To był wyścig z czasem – tak wspominał tamte chwile Lerby.
W towarzystwie eskorty policji mknęli przez wąskie drogi wylotowe z miasta na międzynarodowe lotnisko w północnej części Dublina do oczekującego na nich prywatnego odrzutowca.
Motocyklista irlandzkiej policji na sygnale doprowadził nas na płycie lotniska w Dublinie do czekającego samolotu. Wsiedliśmy do niego biegiem i po około godzinie lotu, tuż po siódmej wieczorem wylądowaliśmy na lotnisku w Dusseldorfie – opowiada dalej Lerby.
Do meczu pozostała niecała godzina i 51 kilometrów do pokonania. Podróż autostradą do Bochum duński pomocnik opisuje w taki oto sposób:
Po wylądowaniu, pędziliśmy w Porsche autostradą w kierunku Bochum. Podróż wydawała się trwać wiecznie, zegar tykał. Przed Ruhrstadion wylądowaliśmy w korku. Nie mogliśmy ruszyć się zarówno w do przodu jak i wstecz. Byliśmy jak w klatce. Wyskoczyłem na zewnątrz, powiedziałem „Bye” do Uliego i ruszyłem biegiem ostatnie dwa kilometry do stadionu. Chciałem grać od początku.
Niestety kiedy Lerby dobiegł na stadion, drużyna już była w tunelu i… wychodziła na boisko. Udo Lattek podszedł do Sørena i powiedział mu, że wejdzie na plac gry po przerwie. Duńczyk był bardzo rozczarowany, bo czuł, że cała ta walka z czasem poszła na marne.
Jak się okazało, nie do końca. Mecz w regulaminowym czasie zakończył się remisem 1:1 i trzeba było zagrać dogrywkę, która również nie przyniosła rozstrzygnięcia. Nie strzelano wtedy karnych, tylko powtarzano mecz na stadionie gości. Bayern wygrał powtórzone spotkanie 2:0 a jedną z bramek zdobył Lerby.
Duńczyk w ciągu sześciu godzin zagrał w dwóch meczach w sumie 133 minuty i pokonał odległość blisko 1000 kilometrów.
Mark Hughes
Bardzo podobny problem do Duńczyka miał dwa lata później, występujący wówczas również w ekipie z Bawarii, walijski napastnik Mark Hughes. 11 listopada 1987 roku reprezentacja Walii grała w Pradze o 16:30 mecz w ramach eliminacji do ME, a o 20:15 w Monachium Bayern podejmował w meczu drugiej rundy Pucharu Niemiec Borussię Mönchengladbach.
Uli Hoeness ponownie wszystko zaplanował i zaraz po zakończeniu meczu w Pradze, Hughes udał się na lotnisko do oczekującego na niego samolotu. Tym razem odległość była dużo krótsza (300 km), więc podróż przebiegła błyskawicznie. Mark Hughes opowiadał później:
Lecieliśmy tuż nad stadionem, gdy mecz już się zaczął. Widziałem z góry piłkarzy.
Walijczyk dotarł na stadion w przerwie i w 63. minucie pojawił się na boisku. Bayern przegrywał 0:1, ale po wejściu Hughesa potrafił odwrócić wynik meczu i po dogrywce pokonać gości 3:2. Mark Hughes w ciągu kilku godzin rozegrał w sumie 147 minut w dwóch spotkaniach, ale z pewnością nie żałował tego, gdy jako zwycięzca opuszczał murawę monachijskiego stadionu.
Juninho Pernambucano
W Ameryce Południowej również mieliśmy przykład piłkarza, który postanowił zagrać w dwóch meczach jednego dnia. Znany wszystkim z występów we francuskim Lyonie Juninho Pernambucano, jeszcze jako piłkarz brazylijskiego Vasco da Gama, dokonał takiego wyczynu 7 września 1999 r.
Podczas meczu towarzyskiego Brazylia – Argentyna rozgrywanego w Porto Alegre, zagrał przez ostatni kwadrans, a następnie mimo problemów z opóźnionym lotem, udał się do Montevideo w Urugwaju, aby pojawić się w drugiej połowie meczu o Copa Mercosur pomiędzy Vasco i Nacionalem.
Nacho Novo
Ostatnim i najnowszym przykładem gracza, który zrobi wszystko by zagrać w dwóch spotkaniach, jest znany polskim kibicom z występów w warszawskiej Legii Nacho Novo. Wprawdzie nigdy nie zagrał on w reprezentacji Hiszpanii, ale za to występował w nieoficjalnych meczach reprezentacji Galicji.
27 grudnia 2008 rozegrał 16 minut jako piłkarz Rangers FC w derbach Glasgow, by następnie udać się błyskawicznie na lotnisko i pokonać liczącą blisko 1500 kilometrów drogę z Glasgow do A Corunii i wystąpić w spotkaniu reprezentacji z Iranem. Jak się okazało, warto było tak się poświęcić dla reprezentacji, ponieważ nie dość że zagrał od pierwszej minuty, to jeszcze zdobył dwa gole i Galicja pokonała Iran 3:2.
Opisałem dla was najbardziej znane mi przypadki piłkarzy, którzy w ciągu 24 godzin zagrali zarówno dla klubu jak i dla swojej ojczyzny. Mimo trudności w podróży nie poddawali się i chyba żaden z nich nie żałuje swojej decyzji. W obecnych czasach takie poświęcenie piłkarze wykazują chyba tylko ostatniego dnia okienka transferowego, gdy muszą przed 24:00 podpisać nowy kontrakt.
MARIUSZ MOŃSKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE