M ecze pomiędzy reprezentacją Anglii i Niemiec z czystym sumieniem moglibyśmy nazwać europejskim klasykiem. Los wielokrotnie krzyżował drogi obu tych drużyn na wielkich turniejach. Finał Mistrzostw Świata 1966, półfinał mundialu we Włoszech w 1990 roku czy półfinał Euro’96. Te mecze przeszły do historii futbolu. Oba kraje rywalizowały również w czasie eliminacji do światowego czempionatu w Korei i Japonii. Tamte starcia także zapisały się w annałach piłki nożnej. Dziś skupimy się głównie na spotkaniu z 1 września 2001 roku. Wówczas „Synowie Albionu” w wielkim stylu zdobyli Monachium, a do zwycięstwa poprowadził ich Michael Owen.
Smutne pożegnania
Na wstępie wspomniałem, że obydwa spotkania z kampanii eliminacyjnej do azjatyckiego mundialu zapisały się w kronikach futbolu. Otóż 7 października 2000 roku Niemcy pokonali Anglików na Starym Wembley 1:0. Bramka, którą w czternastej minucie zdobył Dietmar Hamman, była ostatnią, która padła na tym legendarnym stadionie. Wkrótce później na obiekt wjechały buldożery i zrównały Świątynię Futbolu z ziemią. Gol Hammana był również gwoździem do trumny dla Kevina Keegana. Były szkoleniowiec m.in. Newcastle, pożegnał się po tej porażce z posadą opiekuna reprezentacji Anglii, samemu rezygnując z tego stanowiska. FA nie widząc odpowiedniego następcy wśród krajowych trenerów, zastąpiła go Szwedem Svenem-Goranem Erikssonem.
Cóż, szpakowaty okularnik, rodem ze Skandynawii nie jest wspominany na Wyspach Brytyjskich ze szczególnym sentymentem. Częściej wskazuje się go jako jednego z tych trenerów, którzy nie potrafili wykorzystać potencjału angielskiego Złotego Pokolenia. Jednakże, na początku jego kadencji przydarzył mu się mecz, na myśl o którym, angielskim kibicom robi się cieplej na sercu. Nawet w chłodny, deszczowy wieczór w Stoke.
Przed meczem
Tym meczem była oczywiście wyjazdowa potyczka „Synów Albionu” ze swoim odwiecznym, niemieckim rywalem. Nasi zachodni sąsiedzi przystępowali do tego starcia jako faworyci. Triumf nad Wyspiarzami dzielił ich, od wywalczenia przepustki na mistrzostwa. Niemiecka federacja była tak pewna swego, że dogadała już sparingpartnerów na reprezentacyjne okienko, w którego czasie miały odbyć się spotkania barażowe. Sytuacja w tabeli wyglądała następująco:
Jednak Anglicy pod skrzydłami trenera, który doprowadził rzymskie Lazio, do zdobycia Scudetto spisywali się bardzo dobrze. Od momentu objęcia przez niego sterów, kadra zwyciężyła w pięciu kolejnych spotkaniach. Porażka przyszła dopiero w meczu bezpośrednio poprzedzającym potyczkę w Monachium. Podopieczni Erikssona ulegli w nim Holandii 0:2. Był to jednak tylko mecz towarzyski.
O nadmiernej pewności siebie gospodarzy, może świadczyć wypowiedź udzielona przed meczem przez Stefana Effenberga. Pomocnik grający wówczas w Bayernie Monachium występował jedynie w roli medialnego eksperta, gdyż sam zakończył swoją reprezentacyjną karierę dwa lata wcześniej.
„Oni nawet nie marzą, by zdobyć przeciwko nam kilka goli. Anglicy będą początkowo nastawieni na obronę i będą grali ostrożnie. Nie sądzę, by osiągnęli tu dobry rezultat. Ten mecz jest ważniejszy dla Anglii niż dla nas. Przyjadą tutaj, wiedząc, że ewentualna porażka będzie oznaczać dla nich koniec nadziei na zwyciężenie grupy. To może wpłynąć na ich grę. Niemcy mają spokojną sytuację.”
Mecz
1 września 2001 roku to również data, która mocno zapadła w pamięć polskim kibicom. Reprezentacja prowadzona przez Jerzego Engela zwyciężyła wówczas w Chorzowie z Norwegią i zapewniła sobie pierwszy od 16 lat awans na mistrzostwa świata. W tym samym czasie, za naszą zachodnią granicą Anglicy mieli zagrać jedno z najlepszych spotkań w swojej historii. Początek jednak tego zupełnie nie zapowiadał. Gdy Carsten Jancker już w szóstej minucie napoczął Anglików, wiele osób sądziło, że słowa Effenberga to nie były tylko czcze przechwałki.
Eriksson w spotkaniu z Holandią testował ustawienie, w którym za zdobywanie bramek mieli być odpowiedzialni Andy Cole i Robbie Fowler. Żaden z nich nie przekonał do siebie szwedzkiego szkoleniowca. Na murawę Stadionu Olimpijskiego wybiegli od pierwszej minuty Michael Owen i Emil Heskey. Ta decyzja popłaciła już w 12 minucie. Wówczas to Nick Barmby ubiegł starającego się wyłapać piłkę Olivera Kahna i odegrał piłkę głową do stojącego na czystej pozycji Owena. Odkrycie Mistrzostw Świata we Francji nie miało innego wyjścia, niż skierować piłkę do pustej bramki.
Szybka wymiana ciosów powinna trwać nadal, bo jakiś czas później w doskonałej sytuacji znalazł się Sebastian Deisler. Gracz stołecznej Herthy skiksował jednak fatalnie w sytuacji sam na sam z Davidem Seamanem.
Gdy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się remisem, Rio Ferdinand odegrał piłkę na 25 metr do Stevena Gerrarda, a ten potężnym, płaskim strzałem umieścił ją w rogu bramki Kahna. Była to czwarta minuta doliczonego czasu gry. O tyle pierwszą połowę przedłużył Pierluigi Colina, rozjemca tamtego spotkania. To trafienie miało kolosalne znaczenie. Piętnaście minut później Anglicy wybiegli z szatni uskrzydleni, zaś Niemcy jakby w niej pozostali do końca meczu.
Parafrazując klasyka, Wyspiarze wybiegli na murawę, jakby wypili w szatni wiaderko witamin. Już trzy minuty po wznowieniu gry przez Colinę, Beckham dośrodkował w pole karne, Heskey mimo asysty dwóch stoperów odegrał do Owena, a ten uderzył przy bliższym słupku. Interwencja niemieckiego golkipera zdała się na nic. Niemcy-1, Anglia-3. Gospodarze starali się odpowiedzieć, ale to zdecydowanie nie był ich wieczór.
Niemcy dostali jeszcze dwie sztuki. Najpierw Gerrard wyłuskał piłkę w środkowej strefie boiska i wypuścił Owena prostopadłym podaniem. Ten po raz trzeci tego dnia nie dał szans Kahnowi i skompletował hat-trick. Zrezygnowanych Niemców dobił Emil Heskey. Trenerska intuicja nie zawiodła Erikssona. Duet napastników, który Szwed desygnował do gry, rozegrał kapitalne zawody. Jego drużyna zafundowała Niemcom istną demolkę.
Po meczu
„Grałem może trzy lub cztery mecze w karierze, kiedy wszystko się zazębiało. Wszyscy byli pewni siebie i każda okazja, jaką stworzyliśmy, została wykorzystana. To był jeden z tych wieczorów. Czuliśmy się fantastycznie. To był jeden z tych szalonych meczów, kiedy wszystko, czego dotknęliśmy, zamieniało się w złoto.”
Tak wiele lat później pisał o tym meczu Michael Owen. Był on pierwszym od czasu Geoffa Hursta w finale Mitrzostw Świata w 1966 roku angielskim graczem, który skarcił reprezentację Niemiec hat-trickiem.
Gdy Owen zdał sobie sprawę z tego, czego dokonała jego drużyna, postanowił odszukać kolegę z Liverpoolu Christiana Ziege i poprosić go, by odzyskał jego koszulkę, którą po meczu wymienił się z Jorgiem Bhoeme. Jako strzelec hat-tricka, miał też prawo zabrać ze sobą do domu piłkę, którą zapakował do…worka na śmieci.
Niemcy byli zszokowani wynikiem. Ojciec Rudiego Vollera dostał zawału serca w czasie transmisji spotkania i niemiecki selekcjoner opuścił stadion natychmiast po końcowym gwizdku sędziego Coliny.
„Nie było żadnej szczegółowej analizy. Voller wrócił do hotelu, kiedy jedliśmy. Rozmawialiśmy trochę o grze, ale było już po meczu. Myśleliśmy o tym, co zrobić, żeby awansować do finałów. Epizod, który przeszedł do historii angielskiej piłki, ledwo zapadł w naszą pamięć.”
Dietmar Hamman
Zdecydowanie bardziej mecz wrył się w pamięć Oliverowi Kahnowi:
„To była katastrofa. Nie jest wstydem przegrać z Anglią, ale czasem zdarzają się takie porażki jak ta. Po pierwszym golu nie potrafiliśmy sobie poradzić z ich pressingiem. Byliśmy mało zdecydowani i nie wiedzieliśmy jak ich powstrzymać. Szczególnie nie mogliśmy powstrzymać Owena. Był świetny i precyzyjny.”
Niemcom dopiero trzeci raz w historii zdarzyło się stracić więcej niż trzy gole w jednym meczu międzypaństwowym. Wcześniej przytrafiło im się to w 1958 roku, gdy przegrali z Francją 3:6.
Konsekwencją tego starcia, było również chwilowe zawieszenie kariery reprezentacyjnej przez Christiana Wornsa. Fala krytyki, jaka spłynęła na piłkarza Dortmundu po meczu, sprowokowała go do podjęcia takiej decyzji. Worns miał żal do osób, które obarczały go winą za tę niechlubną porażkę, gdyż trener Voller ściągnął go z boiska już po pierwszej połowie. Zatem obrońca nie mógł być odpowiedzialny za masakrę, jaką urządzili Niemcom „Synowie Albionu” w drugiej części meczu.
Anglia w ekstazie
Angielscy fani? Oszaleli z radości. Z czystym sumieniem mogli odśpiewać swoją ulubioną szantę o „dziesięciu niemieckich bombowcach”. Ta poniżej pochodzi akurat z niemieckich Mistrzostw Świata w 2006 roku.
Piłkarze Erikssona nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, jak wielką frajdę sprawili swoim rodakom.
„Wszyscy mówili mi później, że nasza szatnia musiała eksplodować z radości. Tak nie było. Siedzieliśmy chwilę i zastanawialiśmy się, czy to naprawdę się wydarzyło? Pokonaliśmy Niemców 5:1? Szczerze mówiąc, to było surrealistyczne.”
Nick Barmby
W Anglii wybuchła istna „Svenmania”, co z perspektywy czasu wydaje się brzmieć absurdalnie. Na cześć szwedzkiego trenera układano piosenki.
Gratuluję każdemu, kto dał radę wysłuchać do końca. Co ciekawe, pojedynek Anglii z Niemcami w ojczyźnie Erikssona obejrzało więcej osób, niż trwający w tym samym czasie mecz eliminacyjny kadry Szwecji.
Firma Marks & Spencer wypuściła na rynek 9000 t-shirtów z napisem „Germany 1, England 5”. Wszystkie rozeszły się na pniu. Wątpliwej jakości piosenka o Svenie-Goranie Erikssonie nie była jedyną, jaka powstała po wiekopomnej wygranej. Zdecydowanie przyjemniej słucha się utworu punk-rockowego zespołu The Business, który także postanowił upamiętnić tamten wrześniowy wieczór w Monachium.
Niemieckie kłopoty i złoty dotyk Becksa
Kilka dni później Anglicy pokonali 2-0 Albanię i zrównali się ilością punktów z Niemcami, dzięki czemu objęli prowadzenie w tabeli. Sprawa awansu miała się wyjaśnić miesiąc później. Voller i jego piłkarze musieli pokonać w meczu u siebie Finlandię i liczyć na wpadkę „Synów Albionu” w meczu z Grecją. Nasi zachodni sąsiedzi nie spełnili swojego warunku. Na stadionie w Gelsenkirchen zremisowali jedynie bezbramkowo z przybyszami ze Skandynawii. Mimo to Niemcy otarli się o awans, gdyż Anglicy byli bliscy zaliczania olbrzymiej wpadki i przegrania swojego meczu z kadrą Grecji. Na ich szczęście w drugiej minucie doliczonego czasu gry David Beckham zrobił to:
Zwycięski remis dał Anglikom bezpośredni awans na azjatycki turniej. Niemcy musieli odwołać zaplanowane mecze towarzyskie i powalczyć z Ukrainą w barażach. Mimo remisu w Kijowie, w meczu rewanżowym nie dali Szewczence i spółce żadnych szans i pewnie zwyciężyli 4:1. Kilka miesięcy później cieszyli się z wicemistrzostwa świata. Anglicy odpadli w ćwierćfinale.
Patrząc przez pryzmat ostatnich dwóch dekad, wygrana Anglików w Monachium zasługuje na miano Pyrrusowego Zwycięstwa. Była to jedynie mało znacząca bitwa w futbolowej wojnie dwóch europejskich potentatów. Gdy Niemcy przywozili skalpy z kolejnych wielkich turniejów, Wyspiarze marnowali potencjał Lamparda, Gerrarda, Beckhama i reszty. Na pocieszenie pozostało im wspomnienie o tej magicznej nocy w Bawarii.
Niemcy-Anglia 1:5 (1:2)
Jancker '6 – Owen ’12,’48,’66, Gerrard ’45+4, Heskey ’74
Niemcy: Kahn – Worns (’45 Asamoah), Bohme, Linke, Nowotny, Hamann, Rehmer, Ballack (’65 Klose), Jancker, Deisler, Neuville (’78 Kehl).
Trener: Rudi Voller
Anglia: Seaman – G. Neville, Ashley Cole, Gerrard (’78 Hargreaves), Ferdinand, Campbell, Beckham, Scholes (’83 Carragher), Heskey, Owen, Barmby (’64 McManaman).
Trener: Sven-Goran Eriksson
Sędzi: Pierluigi Colina (Włochy)
RAFAŁ GAŁĄZKA