Peter Schmeichel to prawdziwa legenda Manchesteru United i reprezentacji Danii. Każdy, kto interesował się futbolem w latach 90., z pewnością słyszał o duńskim bramkarzu. Czy w związku z tym możemy dowiedzieć się czegoś nowego z autobiografii Duńczyka? Sami się zdziwicie.
Książkę „Numer jeden. Autobiografia” Peter Schmeichel napisał we współpracy ze szkockim dziennikarzem Jonathanem Northcroftem. Wstęp do wspomnień Schmeichela napisał sam Eric Cantona. W Polsce książkę wydało SQN, a tłumaczeniem zajął się Bartosz Sałbut. Książka liczy 464 strony oraz 8 stron z kolorowymi zdjęciami. Dwadzieścia jeden rozdziałów nie przedstawia życia Schmeichela w kolejności chronologicznej, ale absolutnie nie jest to wada książki.
O czym Schmeichel nie pisze…
À propos wad. Jest ich naprawdę niewiele, więc warto od tego zacząć i mieć to już z głowy. Właściwie to ciężko się do czegoś przyczepić. Kogoś może ewentualnie razić, że niektóre (ale z pewnością nie wszystkie) trudne tematy zostały pominięte. Nie przeczytamy tu zbyt wiele o pierwszej żonie Schmeichela. Nie poznamy też zbyt wielu tajemnic szatni. Duński bramkarz przyznaje na łamach książki, że niektóre sprawy pominął umyślnie. Oddajmy na chwilę mu głos.
„Mam nadzieję, że teraz łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego nie poruszyłem wielu kwestii w tej książce […] Kłótnie, spory, bójki, osobiste niesnaski, wypowiedziane przy różnych okazjach słowa moje, menedżera i piłkarzy — to wszystko nie ma znaczenia. Funkcjonowaliśmy w warunkach wielkiej presji, czasami dawaliśmy upust temu napięciu, a potem dalej robiliśmy swoje. To tyle”.
…a o czym pisze
Przejdźmy zatem do zalet, bo naprawdę jest o czym pisać. Po pierwsze — styl. Książkę w zasadzie „połyka się” na raz. Z pewnością jest to zasługa obu autorów, ale nie pomijajmy też roli tłumacza. Właściwie każdy rozdział wciąga od samego początku.
Schmeichel nie tylko opisuje poszczególne wydarzenia ze swojego życia, ale również wiele mówi o swoich odczuciach, które towarzyszyły konkretnym momentom. Wspomina sytuacje, które przyniosły mu radość, ale nie boi się mówić też o negatywnych emocjach. Ze skruchą i wstydem przywołuje też swoje reakcje z przeszłości, które uważa za godne pożałowania. Często były to sytuacje, w których zachował się zbyt porywczo lub powiedział komuś coś nieprzemyślanego. Schmeichel przyznaje, że podczas kariery piłkarskiej był innym człowiekiem — zdecydowanie zbyt agresywnym i ze zbyt „gorącą głową”.
Schmeichel nie próbuje jednak zupełnie wyrzekać się dawnego siebie. Podkreśla, że zawsze czuł się samcem alfa, który musi być najlepszy i nie chce pisać, że czegoś w życiu żałuje.
„Nie lubię tego określenia, kojarzy mi się bowiem z uskarżaniem się na coś i obwinianiem kogoś. A absolutnie nie zamierzam tego robić. Biorę pełną odpowiedzialność za przebieg mojej kariery — zresztą jak mógłbym żałować takiej kariery? Oczywiście można być niezadowolonym z jakiejś decyzji, można się przyznać do błędu. No więc przyznaję: w 1999 roku absolutnie nie powinienem odchodzić z Manchesteru United. To nie było po prostu po prostu dobre ani dla mnie, ani dla klubu”.
Duński bramkarz wiele miejsca poświęca też różnym konfliktowym sytuacjom, które udało mu się z czasem zakończyć. Mniej lub bardziej poważne nieporozumienia z sir Alexem Fergusonem, Royem Keanem czy Ianem Wrightem z Arsenalu z biegiem lat zostały zażegnane. Szkoda byłoby zdradzać czytelnikom, o jakie sytuacje chodziło — zdecydowanie lepiej jest zajrzeć do książki i samemu poznać ich kontekst.
Schmeichel z Polski
Najtrudniejszą relacją, którą Schmeichel musiał i chciał naprawić, była ta z własnym ojcem. Peter nie pisze tego wprost, ale między wierszami można dostrzec, że to jego zdecydowana reakcja pomogła jego ojcu wyjść z alkoholizmu. Temat ojca jest, swoją drogą, jednym z kluczowych w całej książce. To kolejna znacząca zaleta opisywanej tu publikacji. Chcąc nie chcąc Schmeichel poruszył bardzo ważny społecznie temat. Opisując swoje stosunki z ojcem, a także własne bycie ojcem i relacje z dwójką, dorosłych dziś dzieci pokazał, że zawodowy sportowiec też jest skłonny do głębokiej refleksji nad sprawami naprawdę ważnymi.
Kwestia ojca Petera Schmeichela to zagadnienie, które powinno być szczególnie interesujące dla polskich czytelników. Antoni Schmeichel, jak pewnie wielu kibiców wie, był Polakiem. Urodził się w Wąbrzeźnie w 1933 roku i przez niemal całe zawodowe życie zarabiał na siebie i rodzinę jako muzyk. Swoją duńską żonę poznał w 1959 roku w Sopocie. Okoliczności tego spotkania są na tyle interesujące, że szkoda opisywać je tutaj. Po raz kolejny lepiej będzie, jeśli czytelnicy zajrzą do książki i poznają je według relacji duńskiego bramkarza.
Ojcostwo
W rozdziale poświęconym ojcu znajdziemy też tragiczne, ale niezwykle interesujące poznawczo dzieje polskich dziadków Petera, a także historię działalności agenturalnej Antoniego Schmeichela. Słowo „działalność” jego chyba tutaj nadużyciem. Ojciec Petera został przed wyjazdem do Danii zmuszony do podpisania deklaracji współpracy z SB, a z kolei już po dotarciu do Kopenhagi zainteresowały się nim duńskie służby. Chcąc pozostać na stałe na Półwyspie Jutlandzkim, musiał zostać podwójnym agentem. Zdaniem jego syna współpraca ta nie przyniosła większych efektów.
„Początkowo mój ojciec protestował, ale w końcu zrozumiał, że nie ma wyboru. Poza tym jakie informacje mógłby przekazywać? Polska szpiegująca Danię? Dania szpiegująca Polskę? Jakiekolwiek informacje miał gromadzić — albo udawać, że gromadzi — z pewnością nie mogło to być nic bardzo ważnego”
Rozdział, w którym Peter opowiada o swoich dzieciach — synu Kasprze i córce Cecile — wielu czytelników może wzruszyć. Szczególnie tych, którzy obecnie z dumą obserwują swoje dorosłe już dzieci. W przypadku Kaspra, dla porządku przypomnijmy, bramkarza Leicester City i reprezentacji Danii, Peter wiele pisze o presji sławnego nazwiska, z którą jego syn musiał się zmierzyć. Kasper wielokrotnie był zmuszony znosić docinki i porównania z ojcem. Sam Peter przyznaje, że w pewnym momencie przestał przychodzić na mecze Kaspra, aby nie peszyć go swoją obecnością. Aktualny bramkarz „Lisów” okazał się jednak być człowiekiem o bardzo mocnej psychice. Dzięki temu, a także swojej wielkiej determinacji osiągnął spore sukcesy (choć nie „przebił” ojca).
Peter tak pisze o dniu, w którym jego syn podniósł puchar za mistrzostwo Anglii:
„Zdobyłem 11 trofeów z Manchesterem United, 5 z Brøndby, 2 ze Sportingiem Lizbona, zostałem też mistrzem Europy z reprezentacją mojego kraju. Wszystkie te tytuły, zwłaszcza ligowe, niesamowicie mnie cieszyły. […] Stałem na szczycie świata i wydawało mi się, że nie istnieje lepsze uczucie. W życiu nie czekało mnie już nic, co byłoby lepsze od tego. Potem mistrzem kraju został mój syn i okazało się, że smakuje to dwa razy lepiej”.
Jest o czym czytać
Jeśli myślicie, że to koniec ciekawych motywów w tej książce to grubo się mylicie. Dzieciństwo, pierwsze mecze i pierwsze prace (np. wykładanie linoleum na więziennym korytarzu), gra w Brøndby, transfer do Manchesteru United, rzesze meczów rozegranych na angielskich boiskach, przygoda w Sportingu, życie po zakończeniu kariery sportowej, ślub z drugą żoną — o wszystkim tym można przeczytać w „Numerze jeden”. Każdy z tych tematów nie jest przedstawiony w kilku zdaniach, ale dokładnie opisany pod wieloma względami. Zaglądamy tutaj do życia Schmeichela nie jednym okiem, ale raczej przyglądamy się mu przez dużą lupę.
Warto powiedzieć jeszcze o dwóch tematach, z których każdy nadaje się na osobną książkę i których nie mogło zabraknąć w biografii duńskiego bramkarza. Euro 1992 oraz „The Treble” 1999 – dwa chyba najważniejsze momenty w sportowej karierze Schmeichela. W rozdziale o zdobyciu przez Danię mistrzostwa Europy nasz bohater nie ogranicza się tylko do opisania przebiegu poszczególnych meczów (choć i to robi, i to z detalami), ale mówi też o tym, co działo się między spotkaniami. Przeczytamy tu o atmosferze w drużynie, o wspólnym świętowaniu, o słynnej bluzie w kolorowe kropki. Schmeichel po raz kolejny obala mit, według którego duńscy piłkarze przyjechali na turniej prosto z plaży. Rozdział poświęcony mistrzostwom Europy w 1992 roku, choć liczy 25 stron, to pełen jest naprawdę interesującej treści.
Podobnie sytuacja wygląda z tą częścią książki, która poświęcona jest potrójnej koronie. Znów 25 stron i znów mnóstwo anegdot, przemyśleń, ciekawostek i opisów trzech decydujących meczów w sezonie, a także tych z pozoru mniej ważnych, bez których końcowy sukces nie stałby się rzeczywistością.
„Są mecze, które definiują dany zespół. Są momenty, w których ważą się losy całej kampanii, nawet jeśli nikt nie zdaje sobie z tego sprawy”
Na koniec chciałoby się dodać — są książki, które naprawdę warto przeczytać i które szkoda byłoby pominąć. Jeżeli jesteście kibicami Manchesteru United, jeżeli pamiętacie Petera Schmeichela z jego występów na boiskach, jeśli lubicie futbol z lat 90., sięgnijcie po książkę „Numer jeden”. Prawdopodobieństwo, że będziecie zawiedzeni, jest naprawdę niskie.
NASZA OCENA: 9/10
JAKUB TARANTOWICZ