W 1986 roku Diego Maradona strzelił jedną z najsłynniejszych bramek w historii futbolu, pokonując Petera Shiltona uderzeniem ręką. Argentyńczyk mówił później o „Ręce Boga”, która pomogła mu zdobyć tamtego gola. Dwadzieścia cztery lata później podobne boskie siły sprzyjały innej drużynie z Ameryki Południowej – Urugwaj w równie kontrowersyjnych okolicznościach wyeliminował z mistrzostw świata reprezentację Ghany, niszcząc jednocześnie afrykański sen o mundialowym medalu.
Afrykański mundial
Piłkarskie mistrzostwa świata są zawsze wielkim wydarzeniem. Dla Afryki miała to być impreza szczególna – pierwszy raz w historii bowiem kraj z tego kontynentu otrzymał możliwość organizacji turnieju. Do walki o rolę gospodarza stanęły: Egipt, Maroko, Nigeria, Tunezja i Libia oraz Republika Południowej Afryki. 15 maja 2004 roku, w ostatecznym głosowaniu, zwyciężyło to ostatnie państwo. Wszystkim Afrykańczykom zależało, aby mundial na ich ziemiach został zapamiętany nie tylko z powodu donośnych dźwięków wuwuzeli.
Mieszkańcy Czarnego Lądu bardzo mocno wierzyli, że w końcu któraś z ich drużyn zdobędzie medal. Na mistrzostwach świata w 2010 wystąpiło sześć zespołów z tego kontynentu. Spotkania grupowe nie napawały jednak zbytnio optymizmem – Nigeria, Kamerun i Algieria zajęły ostatnie miejsce, natomiast Wybrzeże Kości Słoniowej oraz RPA – trzecie. Nim mundial na dobre się rozpoczął, za jego burtą znalazło się już pięć afrykańskich ekip. Honoru musiała zatem bronić reprezentacja Ghany, która wyprzedziła Australię oraz Serbię, i razem z Niemcami wyszła z grupy D. Czarnym Gwiazdom udała się ta sztuka, zdobywając zaledwie cztery punkty. Kluczowy w ich przypadku okazał się stosunek bramek, który wynosił okrągłe zero – trzecia w tabeli drużyna z Kraju Kangurów zanotowała bilans z golami na minusie.
W 1/8 finału na Ghanę czekał zespół Stanów Zjednoczonych. Tamta potyczka zgromadziła przed telewizorami dziewiętnaście milionów Amerykanów, bijąc tym samym rekord oglądalności piłkarskiego meczu w tym państwie. Amerykański sen reprezentacji prowadzonej przez Boba Bradleya nie trwał jednak na tym mundialu długo – do kolejnej rundy przeszli Afrykańczycy, którzy awans zapewnili sobie po dogrywce. Milovan Rajevac, selekcjoner drużyny Czarnych Gwiazd, był zachwycony, że jego podopieczni znaleźli się wśród ośmiu najlepszych zespołów na świecie. Afryka naprawdę uwierzyła, że stać ją na medal.
Starcie napastników
Problemem Ghany było to, że podobne marzenia mieli Urugwajczycy, czyli ich ćwierćfinałowi rywale. Reprezentacja prowadzona przez Oscara Tabareza od początku turnieju prezentowała się bardzo dobrze. Jego zawodnicy wygrali grupę A, w pokonanym polu zostawiając Francję (ostatnie miejsce!) i gospodarzy z RPA. Wyprzedzili również Meksyk i do kolejnej rundy awansowali bez straty ani jednej bramki. W 1/8 finału długo opór stawiała im Korea Południowa, ale impas na dziesięć minut przed końcem został przełamany przez Luisa Suareza, którego drugie trafienie w tym spotkaniu dało zwycięstwo ekipie z Ameryki Południowej.
Ćwierćfinałowy pojedynek między Ghaną a Urugwajem miał być przede wszystkim starciem świetnych napastników. Po stronie Afrykańczyków najjaśniej świeciła gwiazda Rennes – Asamoah Gyan, który do tamtego momentu zdobył trzy bramki na turnieju. Ataki La Celeste z kolei napędzane były przez duet Suarez – Diego Forlan. Snajper Atletico Madryt w ogóle był jednym z najlepszych zawodników całego mundialu, mimo że w tamtym czasie miał już trzydzieści jeden lat.
Spotkanie od początku prowadzone było w żwawym tempie. Tak jak przypuszczano przed rozpoczęciem, wśród Urugwajczyków najgroźniejszą postacią był Suarez, który nie tylko dochodził do sytuacji strzeleckich, lecz także sam kreował okazje swoim kolegom. Ghana jednak nie pozostawała dłużna – w pierwszej połowie odpowiedziała m.in. uderzeniami Johna Mensaha i Gyana, a także efektowną przewrotką Kevina Prince’a Boatenga. Wszystkie te próby były minimalnie niecelne.
Kiedy wydawało się, że do przerwy już nic się nie wydarzy, w drugiej minucie doliczonego czasu gry na odważny strzał z ponad trzydziestu metrów zdecydował się Sulley Muntari. Uderzenie nie było idealne, jednak kompletnie zaskoczyło stojącego w bramce Fernando Muslerę, który powinien zachować się w tej sytuacji o wiele lepiej. W tym momencie Ghana była zaledwie czterdzieści pięć minut od półfinału.
Ręka Boga w wersji urugwajskiej
Równie mocnym akcentem rozpoczęła się druga połowa. Wywoływany wcześniej do tablicy Forlan po dziesięciu minutach gry doprowadził do wyrównania. Napastnik Atletico popisał się efektownym strzałem z rzutu wolnego, choć trzeba przyznać, że w tym przypadku również nie popisał się bramkarz Afrykańczyków, Richard Kingson. Co ciekawe, oba te gole potwierdzały powszechne opinie głoszone przez piłkarzy w czasie mundialu, że piłki wyprodukowane przez Adidas specjalnie na ten turniej, są strasznie nieprzewidywalne i często zmieniają tor swojego lotu. Oglądając powtórki tych trafień, przestajemy się dziwić Julio Cesarowi, który określił je futbolówkami „z supermarketu”.
Remis utrzymał się do końca regulaminowego czasu gry, a to oznaczało dogrywkę. Oscar Tabarez już wcześniej wykorzystał limit zmian, przez co można było dopatrywać się lekkiej przewagi po stronie Ghany w dodatkowych trzydziestu minutach.
W 120 minucie tego morderczego pojedynku Afrykańczycy wywalczyli rzut wolny w bocznym sektorze boiska, niemal na wysokości pola karnego. To, co działo się przez następne kilkaset sekund, na zawsze zapisało się w historii piłki nożnej.
Po zamieszaniu w „szesnastce” Urugwaju, do piłki dopadł Stephen Appiah, ale strzałem z kilku metrów trafił prosto w stojącego na linii Suareza. Ta wciąż pozostawała w grze. Muslera jeszcze nie zdążył zebrać się po poprzedniej, mało udanej, interwencji, kiedy do strzału głową doszedł Dominic Adiyiah. Futbolówka przeleciała nad rozpaczliwie broniącym bramkarzem i zmierzała prosto do siatki. Wówczas rolę kolegi z reprezentacji przejął Suarez, który znów wybił piłkę sprzed linii, ale tym razem… zrobił to ręką.
Werdykt sędziego nie mógł być inny. Czerwona kartka dla napastnika Ajaksu i rzut karny dla Ghany. Wszystko dosłownie w ostatnich sekundach ćwierćfinałowej batalii. Afryka jeszcze nigdy nie była tak blisko awansu do najlepszej czwórki mistrzostw świata.
Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Gyan. W międzyczasie Suarez, chowający zapłakaną twarz w koszulce, schodził do tunelu prowadzącego do szatni. Gwizdek arbitra zabrzmiał, a napastnik Czarnych Gwiazd, przy akompaniamencie wuwuzeli, wziął niewielki rozbieg, aby następnie… piekielnie mocnym uderzeniem trafić w poprzeczkę. Piłka nie wróciła już na boisko, tylko zagubiła się gdzieś wśród fotoreporterów. Sędzia zagwizdnął po raz kolejny, tym razem ogłaszając, że o awansie zadecyduje już nie jeden rzut karny, a cała seria.
Jeżeli bogowie futbolu istnieją, to tego dnia na pewno nie stali po stronie Ghany.
Niesamowite jest to, że Gyan podszedł do pierwszej „jedenastki” wykonywanej przez jego zespół i… tym razem uderzył już celnie, idealnie w okienko bramki. Po dwóch seriach utrzymywał się remis. W trzeciej kolejce pomylił się jednak Mensah, kapitan Afrykańczyków. Nadzieje ekipy z Czarnego Lądu podtrzymał natomiast Maxi Pereira, który posłał piłkę wysoko w trybuny.
Czwartego karnego po stronie Ghany wykonywał Adiyiah. Ten sam, którego strzał na linii wybronił Suarez. Tamta sytuacja wciąż musiała siedzieć mu w głowie, Muslera bowiem wyczuł jego intencje i skutecznie odbił piłkę. Chwilę później Sebastian Abreu, efektowną wcinką, wysłał Urugwaj do półfinału, a rywali – do domu.
Oszust czy bohater?
Mimo że w serii rzutów karnych nie brał udziału, to Suarez był dla Urugwajczyków największym bohaterem tamtego wieczoru. Kiedy Gyan spudłował „jedenastkę” w ostatniej sekundzie spotkania, napastnik Ajaksu cieszył się, jakby sam zdobył gola na wagę mistrzostwa świata. Po meczu koledzy nosili go na swoich ramionach. Suarez najpierw zniszczył afrykański sen, a niedługo potem podzielił piłkarski świat na dwie części – jedna chciała go ukrzyżować, natomiast druga stawała w jego obronie. On sam chwilę po tym pojedynku raczej nie czuł wyrzutów sumienia:
„Ręka Boga” teraz należy do mnie. To ta moja jest prawdziwa! To ja jestem autorem najlepszej obrony na tym turnieju. Czasami na treningach gram na pozycji bramkarza
i jak widać, to się opłacało!
Co do jednego wszyscy musieli być zgodni – zachowanie urugwajskiego napastnika zupełnie nie pokrywało się z zasadami fair play. Ci, którzy brali stronę Suareza, uważali, że każdy w jego sytuacji zachowałby się tak samo (chociaż John Pantsil upierał się, że żaden reprezentant Ghany nie dopuściłby się takiego zagrania). Można mówić wzniosłe rzeczy na temat zdrowej i czystej rywalizacji, jednak gdy do głosu dochodzą emocje, to trudno powstrzymać się przed brudnymi zagrywkami. Ta sytuacja świetnie obrazuje powiedzenie, że cel uświęca środki. Poza tym pamiętać trzeba, iż w świetle przepisów Suarez nie uniknął kary – został wyrzucony z boiska, a rywal otrzymał rzut karny. Według przeciwników napastnika Ajaksu, taka rekompensata nie była jednak wystarczająca, ponieważ piłka ewidentnie zmierzała do bramki. Z drugiej strony, sytuacja była tak dynamiczna, że nie było czasu na kalkulowanie – Urugwajczyk zachował się instynktownie i zrobił wszystko, aby to jego zespół awansował do półfinału. Czy było warto? Drugi raz z pewnością postąpiłby identycznie.
Trudno jednoznacznie ocenić zachowanie Suareza. Jednego natomiast możemy być pewni – w Afryce nigdy nie będzie mile widzianym gościem. Kibice z Czarnego Lądu wciąż muszą czekać na swój medal.
Urugwaj – Ghana 1:1 (0:1)
Bramki: Forlan 55’ – Muntari 45+2’
Czerwona kartka: Suarez 120’
Urugwaj: Muslera – Maxi Pereira, Lugano (Scotti 38’), Victorino, Fucile – Alvaro Fernandez (Lodeiro 46’), Perez, Arevalo, Cavani (Abreu 76’) – Forlan, Suarez
Ghana: Kingson – Paintsil, Vorsah, Mensah, Sarpei – Inkoom (Appiah 74’), Kwadao Asamoah, Annan, Prince Boateng, Muntari (Adiyiah 88’) – Gyan