Jałowe pole tulipanów
Trudno ocenić wpływ, jaki na współczesny futbol miała Holandia. Jego najlepszym zobrazowaniem jest, chociażby Barcelona, której cały system szkolenia dekady temu został zrewolucjonizowany przez Johana Cruyffa. Kolejnymi przykładami można sypać jak z rękawa, a zachwycający w ostatnim czasie cały świat Ajax Amsterdam udowadnia,
że holenderska myśl szkoleniowa wciąż ma się dobrze. Piłkarzowi bądź trenerowi z kraju tulipanów z miejsca przypisujemy certyfikat najwyższej piłkarskiej jakości. Nie zawsze jednak Holandia była synonimem futbolowej potęgi.
Cofnijmy się w czasie o niemal półwiecze. Od 1938 roku kraj ten nie zakwalifikował się na mistrzostwa świata, nie wystąpił również na żadnych z czterech dotychczasowych mistrzostw Europy. Zgadza się, nie należy regulować odbiorników – trzydzieści sześć lat bez Holendrów na międzynarodowych turniejach. Można powiedzieć, że do lat 70. ten naród w żadnym stopniu nie zapisał się w piłkarskich kronikach. Wszystko na zawsze miał zmienić rok 1974, który, jak się później okazało, zapewnił futbolowi, identyfikowanemu z charakterystycznymi pomarańczowymi barwami, nieśmiertelność.
Cienka pomarańczowa linia
Niewiele brakowało, aby ta niechlubna seria Oranje trwała jeszcze dłużej. W tamtych czasach na mistrzostwach świata występowało zaledwie szesnaście drużyn. Oznaczało to, że awans na nie wcale nie wydaje się jedynie formalnością, jak dziś dla poważnych piłkarskich nacji.
W ramach eliminacji w strefie europejskiej rywalizowały między sobą trzydzieści dwa zespoły, podzielone na osiem grup (po cztery lub trzy ekipy). Do zagarnięcia było osiem pewnych miejsc na mundialu, dziewiąta drużyna mogła sobie awans wywalczyć w barażach. Dziesiątym reprezentantem Europy było RFN, które było jednocześnie gospodarzem turnieju i z tego powodu miało z góry zagwarantowane miejsce.
Holendrzy trafili do grupy 3, gdzie znaleźli się razem z Belgami, Norwegami oraz Islandczykami. Od razu było wiadomo, że kwestia pierwszego miejsca rozstrzygnie się między przedstawicielami Beneluksu. Pokazały to już zresztą początkowe mecze, w których Czerwone Diabły dwukrotnie pokonały Islandczyków 4:0, a Oranje rozgromili Norwegię aż 9:0. Obie ekipy szły ze sobą łeb w łeb, a w ich pierwszym bezpośrednim pojedynku, 19 listopada 1972 roku w Antwerpii, padł bezbramkowy remis. Później każdy robił swoje, aż do rewanżowego spotkania, które miało zadecydować o awansie na mundial.
Ostatnie spotkanie grupowe zostało zaplanowane na 18 listopada 1973. Niemal równy rok po pierwszym starciu, oba zespoły spotkały się ponownie, tym razem w Amsterdamie. Zarówno Holendrzy, jak i Belgowie wcześniej wygrali sześć meczów i zremisowali tylko raz. Bilans bramkowy zdecydowanie przemawiał jednak na korzyść gospodarzy (+22 do +12), ale goście przez całe eliminacje nie stracili ani jednej bramki. Remis wystarczył, aby Oranje powrócili na piłkarskie salony.
Belgowie, którzy chwilę wcześniej zdobyli brązowy medal na Euro 1972, zaskoczyli wszystkich, wychodząc bardzo defensywnym ustawieniem, okazując tym samym małe zainteresowanie rozgrywaniem akcji do przodu. Gospodarze, być może nieco zaskoczeni nastawieniem rywali, mieli spore problemy na boisku, chociaż przyznać trzeba, że utrzymujący się bezbramkowy remis był w dużej mierze zasługą bramkarza Czerwonych Diabłów, Christiana Piota, który kilkukrotnie popisywał się efektownymi interwencjami.
Do zwrotu akcji i trzęsienia ziemi doszło, zupełnie na odwrót niż w filmach Alfreda Hitchocka, przed samymi napisami końcowymi. Dochodziła dziewięćdziesiąta minuta spotkania, gdy Paul van Himst bił piłkę z rzutu wolnego w kierunku bramki Holendrów. Gospodarze w tym momencie nieskutecznie zastawiali pułapkę ofsajdową, a nieudolna interwencja Pieta Schrijversa sprawiła, że Jan Verheyen skierował futbolówkę do pustej siatki. Stadion w Amsterdamie na moment zamilkł… aby po chwili głośno odetchnąć, gdy sędzia główny odgwizdał spalonego. Spalonego, którego, jak pokazały liczne powtórki, wcale nie było. W momencie uderzenia piłki z rzutu wolnego przez kapitana swojego zespołu Verheyen znajdował się przed przynajmniej trzema obrońcami Oranje. Skandaliczna decyzja arbitra pozbawiła Belgów prawidłowo zdobytej bramki, a w dalszej konsekwencji – zwycięstwa i awansu na mistrzostwa świata. Gdyby nie ta decyzja, historia futbolu wyglądałaby zupełnie inaczej.
Generał
Kilkanaście tygodni po tym meczu Holenderski Związek Piłki Nożnej (KNVB) zdecydował, że miejsce Frantiska Fadrhonca na stanowisku selekcjonera zastąpi Rinus Michels. Decyzja mogła się wydawać dziwna, zwłaszcza po osiągnięciu niemałego sukcesu przez czeskiego trenera. Michels jednak w swojej ojczyźnie miał już wyrobioną markę. W 1965 roku związał się z Ajaksem Amsterdam i całkowicie odmienił oblicze zespołu ze stolicy Holandii.
Z corocznego kandydata do spadku zrobił w ciągu sześciu lat czterokrotnego mistrza, dokładając do tego trzykrotne zdobycie krajowego pucharu. Sukcesu Ajaksu i Michelsa powoli zaczęły wykraczać poza holenderskie podwórko. W 1969 roku po raz pierwszy w swojej historii amsterdamczycy dotarli do finału Pucharu Mistrzów, gdzie musieli jednak uznać wyższość Milanu. Klęska 1:4 nie zniechęciła ich do marzeń o europejskim triumfie. Rok później co prawda to Feyenoord Rotterdam został pierwszą holenderską drużyną, która została mistrzem Starego Kontynentu, ale to podopieczni Michelesa strącili ich z tronu, sięgając po to trofeum w 1971 roku, pokonując w finale 2:0 grecki Panathinaikos. Uczynili to samo w kolejnym sezonie i w jeszcze następnym, ale już pod wodzą innego trenera, ponieważ ten odszedł do Barcelony.
W pracy Michelsea ważniejsze od osiąganych wyników był styl gry, który zaszczepił początkowo w Ajaksie, a następnie w stolicy Katalonii. Gdy w połowie lat 40. był jeszcze zawodnikiem zespołu z Amsterdamu, klubem dowodził Jack Reynolds, powszechnie nazywany ojcem chrzestnym holenderskiego futbolu. Brytyjski trener w swoim podejściu stawiał na surową dyscyplinę i miał obsesję na punkcie zajęć z piłką. To on również w głównej mierze odpowiedzialny jest za rozwój systemu szkolenia młodzieży – dokładnie pilnował, aby każdy zespół grał takim samym stylu. Swoją filozofię ujął w zdaniu:
„Dla mnie atak zawsze był i będzie najlepszą formą obrony”.
W ten sposób zdefiniował grę Ajaksu przez kolejne dekady.
Michels-trener w swojej pracy wzorował się na swoim poprzednim szkoleniowcu. Dyscyplina miała dla niego znaczenie pierwszorzędne, co może dziwić, ponieważ jako piłkarz opisywany był zdecydowanie jako lekkoduch, lubiący na boisku dobrą zabawę. Przez takie podejście w zawodzie szkoleniowca zyskał przydomek „Generał”. Dokonał zmian w zarządzaniu klubem, doprowadzając pod koniec drugiego sezonu do tego, że każdy jego podopieczny stał się w pełni profesjonalnym zawodnikiem, dzięki czemu wszyscy mogli skupić się wyłącznie na trenowaniu i grze w piłkę. Zmieniło to całkowicie podejście do treningów motorycznych, które pozwoliły wejść piłkarzom Ajaksu na nieznany nigdy wcześniej poziom. Doskonałe przygotowanie fizyczne miało niebagatelne znaczenie dla przyjętego później przez Michelsa stylu gry. Tak powoli rodził się Futbol Totalny, którego nikt jednak jeszcze tak nie nazywał.
Kraj przemian i przestrzeni
Nastroje panujące w Holandii w latach 60. sprzyjały wielkim przemianom. Amsterdam w tym czasie stał się, według słów Charlesa Radcliffe’a, brytyjskiego anarchisty, „stolicą rebelii młodych ludzi”. Miasto przesiąknięte było różnymi ruchami, co chwilę na ulicach protestowali ludzie, a Plac Dam szybko stał się miejscem spotkań hipisów z całego świata. Nie dziwi więc, że w 1962 roku doszło tam do pierwszego w dziejach happeningu, a parę lat później John Lennon i Yoko Ono zorganizowali swój słynny łóżkowy manifest. Jeżeli ktoś chciał wywrócić dotychczasowy porządek do góry nogami, to musiał to zrobić w Holandii.
Michels ze swoim postrzeganiem futbolu nie był może aż tak rewolucyjny, ale na pewno swoją filozofię doprowadził do perfekcji. Zachęcał swoich zawodników do ciągłej wymienności pozycji na boisku i wzajemnego wsparcia. W jego wizji wszyscy byli napastnikami i obrońcami. Charakterystyczną cechę jego klubów, a później reprezentacji, było stosowanie agresywnego pressingu i pułapek ofsajdowych, które kompletnie wybijały rywali z rytmu. Kluczowe w tym wszystkim było spoglądanie na boisko jak na pewną przestrzeń, a następnie jej zajmowanie i kontrolowanie.
Holendrzy mają pewną koncepcję, noszącą nazwę maakbaarheid, która w skrócie polega na chęci kształtowania i kontrolowania całego fizycznego środowiska i wszystkiego, co się wokół niego dzieje. David Winner, w książce „Brilliant Orange”, dodaje do tego jeszcze niesamowitą zdolność tego narodu do gospodarowania przestrzeni w życiu codziennym – płaskie i często zalewane tereny zmuszają Holendrów do mądrego zarządzania dostępnym terytorium. Musiało się to więc siłą rzeczy przełożyć na zarządzanie przestrzenią boiskową.
„Futbol Totalny był rewolucją konceptualną polegającą na pomyśle, aby każde piłkarskie boisko było elastyczne i mogło się zmieniać pod wpływem drużyny grającej na nim. Będący w posiadaniu piłki Ajax – a potem też zespół narodowy – zmierzał do tego, aby zrobić je największe, jak to tylko możliwe, rozciągając grę na skrzydła, aby każdym biegiem i ruchem wykorzystywać dostępną przestrzeń. Kiedy tracili piłkę, korzystali z tych samych sztuczek, żeby zmniejszyć przestrzeń dostępną dla rywali.”
Futbol Totalny nie był tworem Michelsa, ale to jego drużyny doprowadziły ten styl gry do perfekcji i pierwsze przychodzą na myśl, gdy słyszy się ten termin. Wcześniej w podobny sposób grały inne słynne zespoły – austriacki „Wunderteam” z lat 30., argentyńska „La Máquina” z River Plate czy węgierska „złota jedenastka”. Wszystkie te ekipy korzystały na boisku z funkcji „fałszywej dziewiątki”, ale dopiero Johan Cruyff na nowo zdefiniował tę pozycję, przede wszystkim dzięki swojej niesamowitej technice oraz piłkarskiej inteligencji.
„Mechaniczna pomarańcza” i dwa paski
Michels w roli selekcjonera reprezentacji Holandii zadebiutował stosunkowo późno, bo pod koniec marca 1974 roku, niecałe półtora miesiąca przed startem mistrzostw świata, które wkrótce miały rozpocząć się na terenie Zachodnich Niemiec. W swoim premierowym meczu zremisował 1:1 z Austrią, a miesiąc później pokonał 4:1 Argentynę. Jedną z jego pierwszych decyzji była zmiana w obsadzie bramki. Dotychczasowym numerem jeden był Piet Schrijvers, na co dzień grający dla Twente. Nowy selekcjoner na tej pozycji postawił na Jana Jongbloeda, zawodnika FC Amsterdam. Ten wymysł trenera wywołał niemałe kontrowersje, ponieważ to Schrijvers miał prezentować zdecydowanie wyższe umiejętności czysto bramkarskie. Michels cenił jednak bardziej zdolność Jongbloeda asekurowania wysoko grającej linii obrony, wcielając się w razie potrzeby w rolę stopera. Było to niezbędne przy filozofii gry Holendrów. „Generał” niedługo potem znów zaskoczył piłkarski świat, budując centrum defensywy swojej drużyny z Arie Hanna, środkowego pomocnika Ajaksu, oraz Wim Riijsbergena, prawego obrońcy Feyenoordu. Obaj świetnie czuli się z piłką przy nodze, a do tego byli bardzo ruchliwi, dzięki czemu świetnie wychodzili do pressingu.
Po trzecim meczu towarzyskim, którym był bezbramkowy remis z Rumunią, holenderska kadra była już gotowa. Gdy doszło do momentu wyboru numeru na koszulkach, uzgodniono, że zostaną one przyznane według porządku alfabetycznego. Jedynym wyjątkiem była czternastka – ta poza kolejnością trafiła oczywiście do Cruyffa, co pokazało, że mógł zawsze liczyć na specjalne względy. Nie mogło to zresztą dziwić, bo był kluczową postacią w układance Michelsa. Był przedłużeniem ręki trenera na boisku. Jeśli chodzi o narodowe koszulki, to nie był to jedyny przypadek, gdy musiano pójść z nim na ustępstwa. Firmą produkującą stroje dla Holendrów był Adidas, a Cruyff miał podpisaną umowę sponsorską z Pumą. Nie chciał reklamować konkurencji poprzez noszenie na swoim rękawie trzech pasków, dlatego zażądał, aby na jego komplecie znajdowały się tylko dwa. Holenderski Związek Piłki Nożnej musiał ustąpić.
W tej drużynie nie chodziło jednak tylko o Cruyffa. Nie bez przyczyny została wkrótce okrzyknięta „Mechaniczną Pomarańczą”. Kadrę tworzyli w głównej mierze zawodnicy dwóch czołowych klubów w kraju – Ajaksu oraz Feyenoordu. Johan Neeskens, ofensywny pomocnik tych pierwszych, nazywany często „Johanem II”, nie strzelał może tylu goli, co jego pierwowzór, ale potrafił nadać grze odpowiednie tempo. Na skrzydłach szaleli Johnny Rep oraz Rob Rensenbrink. Ruud Krol z kolei skutecznie zarządzał poczynaniami defensywnymi.
Pokaz siły i maestrii
Mistrzostwa świata rozpoczęły się 13 czerwca. Pogoda w RFN nie sprzyjała grze w piłkę – wiedzą o tym najlepiej reprezentanci Polski. Holendrzy wiedzieli jednak, po co przyjechali na turniej, dlatego warunki atmosferyczne nie robiły im żadnej różnicy.
Struktura turnieju wyglądała wówczas zupełnie inaczej, niż ma to miejsce w czasach obecnych. Na mundialu wystąpiło szesnaście drużyn, które zostały podzielone na cztery grupy. Po dwie najlepsze zespoły z każdej grupy, tworzyły kolejne dwie. Ich zwycięzcy spotykali się
w wielkim finale, natomiast wiceliderzy – grali ze sobą mecz o brązowy medal.
Pierwszym
rywalem Holendrów był Urugwaj. Zespół z Europy otworzył wynik
już w siódmej minucie, a potem dalej naciskał, nie dając za
bardzo możliwości przeciwnikom opuszczenia swojego pola karnego,
nie mówiąc już nawet o połowie. Końcowy rezultat 2:0 nie oddawał
w stu procentach dominacji zawodników Michelsa. Dubletem w tym
starciu popisał się Rep,
a „Mechaniczna Pomarańcza”
przywitała się z turniejem w pięknym, żwawym i ofensywnym stylu.
W meczu ze Szwecją Holendrzy znów dali pokaz ładnego futbolu, ale zakończył się on bezbramkowym remisem. Nawet gdyby w tym spotkaniu padły gole, to i tak zostałyby przyćmione przez jedno genialne zagranie Cruyffa, który w fantastyczny sposób ograł szwedzkiego obrońcę. Jego zwód przeszedł do historii piłki, a dzieci do dziś uczone są jego odwzorowywania. W tym miejscu lepiej zobrazować go za pomocą wideo:
W trzeciej kolejce Holendrzy mierzyli się z Bułgarami. Zwycięzca tego meczu zapewniał sobie wyjście z grupy z pierwszego miejsca, chociaż do awansu Oranje potrzebowali tylko remisu. Spodziewano się bardzo wyrównanego starcia, ale zawodnicy Michelsa, który zdecydował się na powrót do wyjściowego składu z pojedynku z Urugwajem, już do przerwy prowadzili 2:0. Dwukrotnie z rzutu karnego celne strzelał Johan Neeskens. Po przerwie po golu dołożyli jeszcze Rep oraz Thego de Jong. Bułgarię stać było tylko na trafienie honorowe. Holandia zapewniła sobie wejście do kolejnej fazy, a razem z nią Szwedzi, tego samego dnia pokonując Urugwaj 3:0.
Totalne zwycięstwa
Dobrze naoliwiona „Mechaniczna Pomarańcza” nie miała zamiaru zwalniać w drugiej grupie. W starciu z Argentyną w końcu na listę strzelców wpisał się Cruyff – najpierw otworzył wynik meczu w jedenastej minucie, a później ustalił go w dziewięćdziesiątej. Po drodze do siatki rywali trafiali jeszcze Krol oraz Rep. Nawet rzęsiście padający deszcz w drugiej połowie nie był w stanie powstrzymać holenderskiej nawałnicy – Oranje zebrali kolejny skalp.
Niemiecka Republika Demokratyczna była ich drugim rywalem w tej fazie turnieju. Dostali się do niej po raz pierwszy w swojej historii, głównie dzięki budzącemu kontrowersje zwycięstwu nad sąsiadami z RFN. Na boisku w Gelsenkirchen również lato, ale Holendrzy po raz kolejny okazali wygraną stroną (bramki Rensenbrinka oraz Neeskensa). Ostatnią kolejkę tej fazy można określić nieoficjalnym półfinałem mistrzostw – Oranje grali z Brazylią, a zwycięzca tego pojedynku meldował się w wielkim finale (parę godzin wcześniej miejsce w nim zapewniło sobie RFN, pokonując Polaków w słynnym „meczu na wodzie”).
Spotkanie z Brazylijczykami określane jest często jako jeden z najbardziej brutalnych meczów w historii mundiali. „Mechaniczna Pomarańcza” udowadniała wcześniej jednak, że potrafi radzić sobie w trudnych warunkach. Tutaj było podobnie – po przerwie, w ciągu kwadransa, Neeskens oraz Cruyff pokonali Emersona Leao i do ostatniej minuty kontrowali wydarzenia na boisku. Końcowy gwizdek oznaczał, że Holandia w wielkim finale dołączy do RFN.
Zabawy basenowe
Mówi się, że cel uświęca środki. Niemcom bardzo zależało, aby podnieść Puchar Świata na swojej ziemi. Być może nie byli w stanie dorównać swoim przeciwnikom na boisku, ale zrobili wszystko, żeby utrudnić im przygotowania do finału. Czas na wątek z kronik plotkarskich…
Dzień przed najważniejszym meczem mistrzostw, Bild Zeitung, niemiecka gazeta, opublikowała sensacyjne doniesienia. Według reporterów, czterech reprezentantów Holandii bawiło się z dwoma niemieckimi kobietami na nagim przyjęciu nad basenem w Wald Hotel, krótko przed spotkaniem Oranje z Brazylijczykami. „Cruyff, szampan i nagie dziewczyny” – krzyczała z Bilda okłada, przyozdobiona pustym basenem. Tabloid zarzekał się, że posiada fotografie z rzekomej imprezy, oczekując jakichś reakcji z holenderskiego obozu. Michels na konferencji grzmiał, że takie zdarzenie nie miało miejsca, a zarzucając gazecie brudne gierki psychologiczne. Prawda czy nie – mleko się rozlało. Zawodnicy Oranje byli zszokowani doniesieniami prasy. Haan wspomina:
„Johan powiedział: <<Jest duży problem>>. Czytałem gazetę i wszyscy byliśmy zaskoczeni i zbici z tropu. To był pierwszy raz, gdy zetknęliśmy się z takim rodzajem dziennikarstwa. Strasznie się przez to zmieniliśmy. Dopiero zaczęliśmy rozumieć, jak to jest być sławnym. Każdy patrzył na ciebie i cię naśladował. Wszystko zaczęło się od tamtego artykułu. Później doszły presja i stres – byliśmy ciągle na łączach z naszymi kobietami.”
Noc przed finałem Cruyff spędził na rozmowie telefonicznej ze swoją żoną, obmyślając wspólnie, co mogło się wydarzyć, a co nie. Nie spał kilka godzin, co musiało się później odbić na jego występie. Po mistrzostwach świata twierdzono, że tabloid zatrudniał dodatkowych ludzi i przekupił ochronę, aby dostać taką historię. Do tej pory nie wiadomo, jaka była prawda… ale Johan Trimmers, holenderski dramaturg, twierdził, że naprawdę mogło dojść do takiego wydarzenia:
„Wszystkie żony mówią: >>Na pewno się to wydarzyło, ale z pewnością nie było tam mojego męża.<< Jest w tym jakaś sprzeczność. Dlatego uważam, że takie coś miało miejsce. Sposób, w jaki każdy temu zaprzecza, jest strasznie gwałtowny. Wydaje mi się, że po prostu coś ukrywają – w innym przypadku po prostu by się z tego śmiali. ”
Pycha kroczy przed upadkiem
Finał rozegrano 7 lipca na stadionie w Monachium. RFN było aktualnym mistrzem Europy, co zawdzięczało pokonaniu dwa lata wcześniej Związek Radziecki na turnieju w Belgii. Franz Beckenbauer z opaską kapitana, Sepp Maier w bramce, Gerd Müller w ataku – nie ma wątpliwości, że w tym meczu spotkały się najlepsze zespołu trwającego mundialu.
Angielski sędzia, Jack Taylor, dał sygnał do rozpoczęcia finału. Pierwsze podanie. Drugie. Trzecie. Trzynaste. Czternaste w końcu trafiło do, a jakże, Cruyffa. Ten przyjął piłkę kilka metrów za linią środkową, popędził odważnie w kierunku bramki rywali i… został sfaulowany w polu karnym. Nie minęło sześćdziesiąt sekund, a Holendrzy stanęli przed szansą na zdobycie gola strzałem z „jedenastki”. Niemcy nie zdążyli jeszcze nawet dotknąć futbolówki. Byli stłamszeni od samego początku. Bern Holzenbein, skrzydłowy, wspomina:
„W tunelu przed meczem chcieliśmy popatrzeć im w oczy i powiedzieć, że jesteśmy równie wielcy, co oni. Mieli poczucie, że są niezwyciężeni – mogłeś dostrzec to w ich spojrzeniach. W ich nastawieniu było coś, co mówiło: >>To ile mamy wbić wam dzisiaj goli, chłopcy?<<. Starałem się spoglądać w ich oczy, ale nie dałem rady. Sprawili, że czuliśmy się mali.”
Do rzutu karnego podszedł Neeskens, który wcześniej dwukrotnie skutecznie egzekwował je w starciu z Bułgarią. Przed podejściem do wapna w finale nie czuł się jednak zbytnio komfortowo:
„Po zaledwie dwóch minutach nie miałem jeszcze okazji dotknąć piłki, nawet się lekko nie spociłem. Po czymś takim musisz podejść do rzutu karnego i wykonać go przed 80 tysiącami ludźmi, którzy są przeciwko tobie, a cały świat patrzy. Przy ostatnim kroku zmieniłem decyzję i uderzyłem w inny róg niż zawsze…”
Holandia objęła prowadzenie po niecałych 180 sekundach gry. Wydawało się, że Oranje będą chcieli „zamknąć” mecz jeszcze przed przerwą i pójdą odważnie po kolejne trafienia. Zawodnikom Michelsa załączył się jednak tryb zabawowy na boisku. Zaprezentowali dwadzieścia minut aroganckiego futbolu, który miał za zadanie poniżyć rywali. Grali sobie z Niemcami w dziada, podając piłkę od nogi do nogi, bez większego celu. Lata po tym spotkaniu holenderscy piłkarze przyznawali, oślepiła ich żądza rewanżu za to, co ich kraj przeżył w czasach II wojny światowej:
„Nie lubię Niemców. Zawsze, kiedy przeciwko nim grałem, miałem problemy z powodu wojny.” – wspominał Willem van Hengen, którego duża część rodziny zginęła w trakcie działań wojennych.
Nienawiść i arogancja w grze kosztowały Holendrów bardzo wiele, a konkretniej – tytuł mistrzów świata. Po niecałej pół godzinie gry RFN wróciło na odpowiednie tory i zaczęło śmielej dochodzić do głosu. Holzenbein w pewnym momencie przedarł się przez zasieki Oranje i został powalony w polu karnym. Druga „jedenastka” w tym spotkaniu. Paul Beitner, lewy obrońca gospodarzy, skutecznie zamienił ją na gola. Mecz rozpoczął się od nowa.
Po tym incydencie na boisku zaczęli panować Niemcy. To oni teraz nie dawali złapać oddechu rywalom. Przed przerwą postanowili przeprowadzić jeszcze jeden odważny atak, który przyniósł im drugie trafienie – Müller dopadł do dośrodkowanej piłki przez Rainera Bonhofa i dał swojemu krajowi prowadzenie.
Druga połowa mijała pod znakiem szaleńczych ataków Holendrów. Cruyff, który po wyrównującej bramce Niemców, przestał być widoczny na boisku, wracał powoli do gry. Stwarzali kolejne sytuacje, ale nie potrafili ich wykończyć. Müller w końcu zdobył trzeciego gola, ale został nieuznany z powodu spalonego. Dziesięć minut przed końcem Oranje wciąż napierali. Nie udało im się doprowadzić do remisu. Po końcowym gwizdku to Beckenbauer wzniósł do góry Puchar Świata, a Niemcy triumfowali.
Dziedzictwo
Holendrzy do tej pory nie wygrali mundialu. Cztery lata później polegli w Argentynie w starciu z gospodarzami. W 2010 roku musieli uznać wyższość Hiszpanów. Piłkarski naród, który chyba ma największy wpływ na to, jak wygląda obecny futbol, nie posmakował smaku triumfu.
Drużynę z 1974 roku wciąż uznaje się za nieoficjalnego mistrza świata. Ich gra porwała tłumy, a gdyby nie zgubna arogancja, zapewne wygrali by także i w finale. Pozostaje im tylko mowić: „co by było, gdyby…”.
Gloria victis! Chwała pokonanym! Cruyff i spółka pozostają do dziś najlepszą drużyną w historii, która nie sięgnęła po złoty medal. Podobno liczą się tylko zwycięzcy… ale to wciąż „Mechaniczną Pomarańczę” sympatycy futbolu wspominają z błogim uśmiechem. Najlepiej świadczy o tym pewna wypowiedź Jorge Valdano, słynnego argentyńskiego zawodnika:
„Ludzie często powtarzają, że liczy się tylko wynik, że po latach pamiętamy sam rezultat. Bzdura. W pamięci pozostają poszukiwania wielkości i uczucia im towarzyszące. Lepiej pamiętamy Milan Sacchiego niż Capello, choć ten drugi wygrał więcej. Legendarną drużyną lat 70. jest Holandia, a nie Niemcy czy Argentyna, które wygrywały z nią finały mundialu. Szukamy perfekcji, wiemy, że ona nie istnieje, ale dążenie do niej jest naszym obowiązkiem w stosunku do ludzkości i do futbolu. I właśnie to dążenie zapamiętujemy.”
KUBA GODLEWSKI