Holenderska Barcelona van Gaala

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

Z piłką nożną jest trochę jak z modą. Zarówno jedną, jak i drugą można podzielić na pewne okresy, w których dany trend wybijał się znacząco ponad inne. Protoplasta, który go zapoczątkował był kopiowany niemiłosiernie przez kolejnych naśladowców próbujących wybić się na sprawdzonym już przepisie, co skutkowało zmęczeniem materiału i pojawieniem się kolejnego człowieka, który dawał przyczynek dla powstania nowej mody. I tak raz popularne są dziury w spodniach na kolanie, a innym razem na udzie. Wiosną nosi się koszule w kratkę, po czym jesienią popularne są te w paski. Czapki często zakłada się daszkiem do tyłu, po czym nastaje moda na ubieranie ich daszkiem do przodu itd. Takich przykładów można mnożyć setki i choć te być może nie należą do najlepszych, to nie o sposobach ubierania się jest poniższy tekst.

Poszczególne okresy historii piłki nożnej również charakteryzowały różnego rodzaju „mody”. W tym przypadku chodzi jednak o mody na piłkarzy konkretnych narodowości, które przemijały i czasami wracały ze zdwojoną siłą. I tak przykładowo w latach 50. najmożniejsi chętnie ściągali do siebie Węgrów, dwie dekady później najpopularniejsi stawali się Niemcy i Brazylijczycy, a lata 80. i początek 90. zdominowany był przez Holendrów. Później przyszła pora na Francuzów, których całymi tabunami ściągała do siebie Premier League. Ich następcami zostali Hiszpanie, na których trend trwa już od blisko 8-9 lat. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów mody na piłkarzy jednej narodowości jest jednak Barcelona z przełomu XX i XXI wieku. Trenowana przez Louisa Van Gaala, miała w swoim składzie w pewnym momencie aż ośmiu Holendrów i co ciekawe, zdarzały się spotkania, w których cała plejada holenderskich piłkarzy meldowała się na boisku w barwach „Dumy Katalonii”.

Przeczytaj także: „Real to On – Don Santiago Bernabéu”

Obecnie na samą myśl o Louisie van Gaalu, kibice Manchesteru United mogą już dostawać białej gorączki. Miało być zmartwychwstanie zespołu z Old Trafford, marsz ku 21. mistrzostwu Anglii i detronizacja „The Citizens” rządzących od dwóch lat w Manchesterze. Wyszedł, stosując nomenklaturę kulinarną, co najwyżej zakalec, który kibice, działacze i sam Van Gaal już od dłuższego czasu sami muszą spożywać. Trudno się więc dziwić, że umiejętności trenerskie holenderskiego szkoleniowca są ze wszystkich stron krytykowane i kwestionowane, a nad miastem od dłuższego czasu krąży już duch Jose Mourinho. Zanim jednak Holender ulegnie powszechnemu ostracyzmowi, warto przypomnieć, że jest to trener już od dwudziestu lat pozostający na trenerskim topie, a co więksi optymiści jego kunsztu, mogą dostrzec olbrzymi wpływ, jaki wywarł na dzisiejszy kształt FC Barcelony…

Okres 1997-2000, wśród cules Barcelony postrzegany jest różnie i trudno go jednoznacznie ocenić. To właśnie w tym czasie, za sterami klubu z Katalonii stał Louis van Gaal, zastępując na stanowisku legendarnego Anglika – sir Bobby Robsona. Przychodził tam w glorii trenera, który zapewnił Ajaksowi Amsterdam Puchar Europy w 1995 roku, grając miłą dla oka piłkę, opartą na wertykalności i dużej ilości podań. Co więcej, mimo swojej atrakcyjności, system gry oparty był przede wszystkim na pragmatyzmie i próbie wyciągnięcia maksimum z każdego zawodnika znajdującego się w kadrze zespołu. Dennis Bergkamp w swojej autobiografii pisał o van Gaalu w następujący sposób:

Ćwiczyliśmy bardzo skrupulatnie. Każdy szczegół, strzały, podania – wszystko musiało się poprawić. W wszystko stało się bardziej taktyczne. Gdzie powinieneś pobiec i dlaczego? „Myślcie chłopcy” mawiał Van Gaal. „Rozważcie każdy ruch”. Dawał nam wskazówki, ale w trakcie meczów zdani byliśmy na siebie. Nieustannie wbijał nam do głów, że musimy być świadomi wszystkiego, co robimy.

Ta skrupulatność doprowadziła van Gaala na trenerski szczyt, kiedy w 1995 zdobywał Puchar Europy z Ajaxem Amsterdam, ogrywając wielki Milan Fabio Capello 1:0. Wtedy też parol na niego zagiął ówczesny prezes Barcelony Josep Lluis Nuñez, widzący w nim remedium na blisko trzyletni okres bez zdobycia mistrzostwa Hiszpanii i Ligi Mistrzów, przypadający na lata 1994-1997.

Holenderski trener objął więc zespół latem 1997 roku i był to początek rewolucji, jaka miała trwać aż do 2004 roku. Już na starcie jego zespół otrzymał solidne wsparcie i do stolicy Katalonii przybyli Rivaldo, Christophe Dugarry czy Sonny Anderson. Barcelona rozpoczęła również tworzenie holenderskiej kolonii w zespole i na Camp Nou zawitali dodatkowo Ruud Hesp, Michael Reiziger, a zimą dołączył obrońca Winston Bogarde. Byli to piłkarze, którzy praktycznie z automatu otrzymali miejsce w wyjściowym składzie. Zwłaszcza dwaj pierwsi mieli przez następne sezony mieli decydować o sile zespołu z Camp Nou, stanowiąc asumpt dla dalszej polityki transferowej nastawionej na ściąganie obcokrajowców, zwłaszcza z Niderlandów.

Dobre złego początki…

Pierwszy sezon był dla van Gaala udany. Zespół prezentował się doskonale, zwłaszcza w ofensywie, grając w sposób tak charakterystyczny dla poprzednio prowadzonego przez niego Ajaxu. Jego projekt się sprawdzał, co znajdowało potwierdzenie w wynikach. Ligę zdobyli w cuglach, mając 9 punktów przewagi nad drugim Athetikiem Bilbao (mimo dwunastu porażek), a linia ofensywna Barcelony była drugą najsilniejszą w lidze (zaraz za Atletico z Caminerim, Futre i Vierim w składzie). Co ciekawe, w całych rozgrywkach prowadzenie w tabeli oddali tylko na dwie kolejki (na rzecz Realu Madryt), a Barcelona dwukrotnie potrafiła pokonać zarówno Real, jak i Atletico Madryt.

Cieniem na tamtym sezonie kładzie się jedynie występ w Lidze Mistrzów. Wydawać by się mogło, że znakomicie wchodząca w sezon „Blaugrana” (osiem zwycięstw w pierwszych dziewięciu spotkaniach), nie będzie miała problemów z wyjściem z grupy złożonej z Dynama Kijów czy Newcastle United. Nic bardziej mylnego. Zespół zanotował jedno zwycięstwo, a do dzisiaj na samą myśl o dwumeczu z Ukraińcami, cules mogą przechodzić dreszcze. 0:3 na wyjeździe i 0:4 u siebie skompromitowały zespół na europejskiej arenie i wyniosły na piedestał gwiazdy Andrija Szewczenki i Siergieja Rebrowa. Do dzisiaj zresztą ten dwumecz uznawany jest za jeden z najbardziej zaskakujących w historii klubowych rozgrywek na Starym Kontynencie, a dla Barcelony jest to najwyższa w historii porażka na własnym stadionie w europejskich pucharach.

Na van Gaala spadły gromy i mimo znakomitej postawy w lidze, już w pierwszym sezonie zasiane zostały wątpliwości co do jego warsztatu trenerskiego i tego, czy aby na pewno jest on właściwą osobą na właściwym miejscu. Ostatecznie zespół zdobył w jego pierwszym roku pracy mistrzostwo Hiszpanii, Puchar Króla, a także Superpuchar Europy (zaraz na początku jego pobytu).

Holender uznał, że przyczyną niepowodzenia w Lidze Mistrzów była mało konkurencyjna kadra i postanowił przewietrzyć szatnię, nadając jej… jeszcze bardziej holenderski charakter. Do klubu dołączyli więc solidny defensywny pomocnik Phillip Cocu i dwie wielkie nadzieje tamtejszej piłki – Boudewijn Zenden i Patrick Kluivert. Jak się miało okazać, zwłaszcza ten ostatni miał być prawdziwym strzałem w dziesiątkę.

W drugim sezonie holenderska kolonia liczyła już więc sześciu zawodników, a w styczniu 1999 roku dodatkowo powiększyli ją Frank i Ronald de Boerowie, ściągnięci z Ajaksu. O ile przyjście Franka, obrońcy eleganckiego, inteligentnego, świetnie wyprowadzającego piłkę nie wzbudzało większych wątpliwości, o tyle transfer jego brata wydawał się co najmniej zastanawiający, zwłaszcza, że nie wywalczył sobie na stałe miejsca w podstawowej jedenastce „Dumy Katalonii”. Te transfery wzbudziły pytania o sensowność prowadzonej przez van Gaala polityki transferowej. O ile wyniki go broniły, zespół zaczynał tracić swoją tożsamość, a liczba hiszpańskich piłkarzy w pierwszej jedenastce zmniejszała się. W trakcie sezonu pewnymi składu mogli być jedynie Sergi Barjuan, Abelardo i Luis Enrique.

W drugim sezonie swojej pracy van Gaal ponownie był bliski utraty swojego stanowiska. W Lidze Mistrzów zespół trafił do arcytrudnej grupy z Bayernem Monachium, Manchesterem United i Broendby Kopenhaga. Blaugrana zdołała ugrać jedynie dwa punkty z potentatami (dwa remisy z Anglikami), co rzecz jasna wyrzucało ich po raz drugi z rzędu za burtę całych rozgrywek już w I fazie grupowej. W tym samym czasie zespół zanotował niesamowity dołek w lidze, przegrywając cztery kolejne spotkania (z Mallorcą, Atletico, Deportivo i Villarrealem), co skutkowało 10. miejscem w tabeli.

Posada Holendra wisiała na włosku, jednak zdołał podnieść zespół i dzięki serii ośmiu zwycięstw z rzędu (w tym 3:0 na Camp Nou z Realem), drużyna znów wróciła na szczyt tabeli i pozostała tam do końca sezonu. Znakomicie spisywał się Phillip Cocu, który stał się następcą Pepa Guardioli w środku pola i jednocześnie wzorem do naśladowania dla wchodzącego do pierwszego zespołu Xaviego. Dobre noty zaliczał również Patrick Kluivert, który w pierwszym swoim sezonie na Camp Nou strzelił osiem bramek, będąc trzecim strzelcem zespołu, co miało stanowić preludium dla jego występów w stolicy Katalonii w ciągu następnych sezonów.

Ostatecznie zespół zdobył drugie z rzędu mistrzostwo, odnosząc tylko 7 porażek i mając aż 11 punktów przewagi nad drugim Realem. Co więcej, zespół z Camp Nou dysponował najlepszą ofensywą w lidze i był zdecydowanym faworytem do ponownego triumfu w lidze hiszpańskiej w nadchodzącym sezonie.

Liga Mistrzów priorytetem – dramat na Mestalla

Trzeci sezon okazał się być… dziwny. Wielu ekspertów uznaje go za najdziwniejszy w historii Primera Division. Mistrzem zostało Deportivo La Coruna trenera Irurety, a na dwie kolejki przed końcem o tytuł walczyło sześć zespołów! Ostatecznie Barcelona, która była najbliżej doścignięcia „SuperDepor” przez cały sezon, wyłożyła się na ostatniej prostej, przegrywając u siebie z Rayo Vallecano 0:2 i remisując ostatnie dwa spotkania. Szansę na odkupienie zespół van Gaala miał w Lidze Mistrzów, w której to do fazy pucharowej wszedł nie przegrywając żadnego spotkania (ogrywając po drodze m.in. Arsenal, Fiorentinę i Porto). W ćwierćfinale po zaciętym dwumeczu pokonali po dwóch bramkach w  dogrywce na Camp Nou londyńską Chelsea. W półfinale na drodze Barcelony stanęła jednak Valencia i zespół van Gaala po katastrofalnym meczu na Mestalla przegrał 4:1, praktycznie grzebiąc szansę na awans do finału. To był moment, po którym działacze powiedzieli „dość” – van Gaal musiał odejść.

W ostatnim sezonie holenderska kolonia nabrała jeszcze bardziej na znaczeniu. W końcu zdrowy był WInston Bogarde, który stracił cały poprzedni sezon w wynik kontuzji i zaczął regularnie grywać w pierwszym składzie. Patrick Kluivert strzelił 22 bramki, a Cocu był najczęściej występującym zawodnikiem spośród całej drużyny. Wszyscy Holendrzy stanowili istotne ogniwa całego zespołu do tego stopnia, że zdarzały się spotkania, w których na boisku pojawiało się aż ośmiu holenderskich piłkarzy (sic!). Nic więc dziwnego, że po nieudanym sezonie, to właśnie oni stali się kozłami ofiarnymi wśród kibiców i część z nich musiała pakować walizki.

Z zespołem pożegnali się więc Winston Bogarde (wolny transfer do Chelsea, rozegrał dla niej zaledwie dziewięć spotkań w Premier League), Ruud Hesp (wrócił do Holandii) i Ronald De Boer (wylądował w Glasgow Rangers). Holenderska kolonia uległa znacznej redukcji, nawet pomimo przyjścia do klubu Marka Overmarsa (swoją drogą bardzo przepłaconego). Eksperyment van Gaala sprawdził się więc połowicznie i holenderski trener nie jest najlepiej wspominany w Barcelonie.

Epilog

Trudno nie uznać, że projekt Barcelony z przełomu wieków trzeba uznać za co najmniej kontrowersyjny i spotykany później prawdopodobnie tylko w Pogoni Szczecin Antoniego Ptaka (zachowując wszelkie proporcje). Van Gaal pozostawił na Camp Nou duży niesmak. Kłócił się z Rivaldo, którego sadzał na ławce po tym, jak ten odmawiał gry na lewym skrzydle. Spotykało się to z dużą niechęcią ze strony kibiców, która wzrosła jeszcze bardziej w momencie, kiedy van Gaal zrównał z ziemią swoich krytyków i prasę zaraz po zwolnieniu w maju 2000 roku. Mimo to, niespełna dwa lata później ponownie dostał szansę objęcia zespołu z Camp Nou, jednak po sześciu miesiącach i niepowodzeniach w lidze, został zwolniony w styczniu 2003 roku.

Holenderscy piłkarze nie należeli do najtańszych. Patrick Kluivert ściągnięty z Milanu kosztował 20 milionów euro, Zenden przychodził za 12 milionów, bracia De Boer kosztowali łącznie 15 milionów, Reiziger – 8, Bogarde niecałe – 4, a Hesp nieco ponad milion euro. Jedynie Phillip Cocu przychodził na zasadzie wolnego transferu i jak się miało okazać, był zdecydowanie najlepszym transferem ery van Gaala.

Jednak jak już wspominałem, okres ten nie można oceniać jednoznacznie źle. Van Gaal położył podwaliny pod kształt dzisiejszej Barcelony, stawiając m.in. odważnie na Xaviego i Carlesa Puyola, a także dając szansę zadebiutować w pierwszej drużynie Inieście i Victorowi Valdesowi. Szczególnie wdzięczny za otrzymaną szansę jest Xavi, który na każdym roku podkreśla kunszt trenerski i charyzmę holenderskiego szkoleniowca.

Po dwóch dniach trenowania myślałem, że jest idiotą. Po tygodniu stwierdziłem jednak, że jest w porządku – mówił o nim w wywiadzie dla ESPN Xavi, wspominając również, że „van Gaal zawsze będzie w jego sercu”.

Mimo to, postawienie znaku równości pomiędzy plusami, a minusami tego okresu wydaje się posunięciem co najmniej ryzykownym…

PIOTR JUNIK

 

OBSERWUJ NAS NA INSTAGRAMIE! POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Piotr Junik
Piotr Junik
Sympatyk Realu Madryt i wszystkiego, co związane z hiszpańskim futbolem. Zafascynowany polityczno-społecznym aspektem piłki nożnej. Zawodowo projektuje i buduje najlepsze stoiska targowe w kraju.

Więcej tego autora

Najnowsze

Powrót do przeszłości: Retro Mecz i jego geneza

W grudniu 1923 roku Polski Związek Piłki Nożnej zdecydował, iż w następnym roku nastąpi rezygnacja z rozgrywek mistrzowskich. Za najważniejsze zadanie uznano wówczas odpowiednie...

Wroniecki rodzynek – jak Amica starała się bronić honoru polskiej piłki w Pucharze UEFA

Dwie dekady temu, celem uatrakcyjnienia rozgrywek Pucharu UEFA, Unia Europejskich Związków Piłkarskich zdecydowała się, wzorem Ligi Mistrzów, wprowadzić fazę grupową. Po rundach kwalifikacyjnych oraz...

Piłkarskie losy Radosława Majewskiego – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów ze Zniczem Pruszków

W rozegranym 10 listopada 2024 roku meczu 16. kolejki Betclic 1. Ligi Stal Rzeszów podejmowała Znicz Pruszków. Dla obu drużyn było to starcie o...