Początek lipca przyniósł nam szósty numer magazynu „Kopalnia. Sztuka Futbolu”. Tym razem Piotr Żelazny i spółka na tapet biorą lata dziewięćdziesiąte, a publikacja ukazała się nakładem krakowskiego wydawnictwa Sine Qua Non.
Czym jest magazyn „Kopalnia. Sztuka Futbolu”? Myślę, że prawdziwi miłośnicy piłki nożnej nad Wisłą znają dobrze tę inicjatywę; jeśli nie, to odsyłam do recenzji numeru 5. Tam napisałem kilka słów o tym, w jaki sposób zrodziła się „Kopalnia” i jakie były jej późniejsze koleje losu.
Założycielem i pomysłodawcą Magazynu jest Piotr Żelazny. Pracę dziennikarza rozpoczął w 2003 r. w „Piłce Nożnej”, potem był „Dziennik”, „Przegląd Sportowy” i „Rzeczpospolita”. Dzisiaj Piotr Żelazny jest freelancerem i niezależnym ekspertem piłkarskim, a „Kopalnia. Sztuka Futbolu” to jeden z jego sztandarowych projektów.
Każdy numer ma motyw przewodni, w tym przypadku są to lata dziewięćdziesiąte. Temat dla mnie szczególnie miły, ponieważ urodziłem się w latach osiemdziesiątych i właśnie dekadę później kształtowała się moja świadomość futbolowa. Jako rocznik 1986 słabo pamiętam choćby wielki Olympique Marsylia i Bernarda Tapie, ale już kultowa bramka „Gazzy” przeciwko Szkocji na Euro 1996, plaster na nos Marcina Mięciela czy „citkomania” to historie, które wspominam do dziś z wielkim sentymentem.
Jak zwykle Piotr Żelazny zebrał niezwykle ciekawe grono autorów. Są tam „stali bywalcy”, jak np. Leszek Jarosz z TVP Sport, Michał Okoński z „Tygodnika Powszechnego”, Rafał Stec z „Gazety Wyborczej” czy rzecz jasna sam redaktor naczelny. Ale każdy numer to też nowe nazwiska; w „szóstce” pojawia się doświadczony i piszący jeszcze w latach siedemdziesiątych o drużynie Kazimierza Górskiego redaktor Stefan Szczepłek z „Rzeczpospolitej”, ale też jeden z czołowych dziennikarzy „Weszło” Leszek Milewski.
Oczywiście „Kopalnię” można czytać jak książkę – „od deski do deski”, bądź spojrzeć w spis treści i wybierać konkretne teksty, ze względu na autora lub tytuł. Dla mnie swoistym „must read” w tym numerze jest artykuł Tomasza Łapińskiego o swoim koledze z Widzewa Marku Citce:
Początkowo wkurzaliśmy się na niego, bo przeplatał genialne zagrania pięcioma stratami, co przekładało się na kilometry, które my musieliśmy przebiec, żeby odebrać piłkę. Nie zrażał się stratami, miał wsparcie Franka, my warczeliśmy na niego, a on grał swoje. Kapitalne zagranie, nieszablonowy zwód, pięć strat i stek przekleństw z naszej strony, jak w meczu z Brondby, gdy w pierwszej połowie przy 0:0 wyszedł sam na sam i z zamiarem lobowania bramkarza podał mu piłkę prosto w ręce. W odpowiedzi Duńczycy wpakowali nam trzy gole. Po czym w drugiej połowie to on dał nam bramką nadzieję na awans do Ligi Mistrzów. Przywykliśmy do tej sinusoidy. Powinna się nazywać „Citkosoida”. (s. 43)
Kiedyś Tomasz Łapiński w rozmowie z nami tłumaczył, że nie napisze swojej autobiografii, ponieważ nie mógłby być w niej do końca szczery. Napisał więc powieść „Szmata”, w której przemycił wiele wątków ze swojego życia i kariery. Tutaj musiał już pisać wprost o koledze z boiska, więc należało znaleźć kompromis między jak największą szczerością i tym, aby nie narazić się na gniew kolegi.
Nie wiem, czy panowie Łapiński i Citko się przyjaźnią i jaki mają stosunek do siebie. W tekście znajdziemy fragmenty mówiące o tym, że nie zawsze było między nimi kolorowo, choćby kiedy pod koniec kariery obaj grali (czy raczej „byli”) w Legii Warszawa. Wiem na pewno, że Tomasz Łapiński napisał bardzo ciekawy tekst, szczery i z masą nieszablonowych fragmentów, opisujących w równym stopniu Citkę jako piłkarza, jak i człowieka.
W czasie rozmowy z Tomaszem Łapińskim zapytałem go o ulubionego pisarza. Wskazał Wiesława Myśliwskiego i zachęcony tą rekomendacją, przeczytałem „Widnokrąg”. Może popełniam jakąś profanację, ale proza tego autora nie przypadła mi do gustu. Na pewno jednak przypada mi do gustu pisarstwo Tomasza Łapińskiego i czekam na więcej.
Pojawiają się oczywiście tematy dość oczywiste, jak upadek Diego Maradony (Leszek Jarosz) czy historia innego geniusza na boisku i zagubionego człowieka poza nim (Paul Gascoigne, którego opisuje Michał Okoński). Są też historie ważne, ale dziejące się trochę w tle wydarzeń ostatniej dekady XX wieku, jak np. upadek Związku Sowieckiego i powstanie na jego gruzach wielu nowych lig:
W latach 90. i na początku XXI wieku odbywał się jeszcze Puchar WNP. Prestiżu nie miał jednak żadnego – wielkie kluby z Ukrainy i Rosji wolały skupiać się na Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA. Później pojawiła się propozycja, by połączyć pierwsze ligi Rosji i Ukrainy. Pomysł nowej Wyższej Ligi zdawał się zyskiwać popularność w latach 2010-2013, lecz później Rosja zajęła Krym i podsyciła konflikt w Donbasie, czym położyła kres wszelkim nadziejom na jej odrodzenie. (s. 235)
O „Upadku radzieckiego niedźwiedzia” napisał kanadyjski dziennikarz Manuel Veth. Nie jest on jedynym zagranicznym autorem, bo chociażby o „Maradonie Karpat” napisał znany już z numeru 5. Emmanuel Rosu z Rumunii, a o rozpadzie Jugosławii Bośniak Sasa Ibrulj.
Wspomniałem i zacytowałem artykuły, które w jakimś stopniu przykuły moją uwagę, ale wcale nie oznacza to, że są one lepsze od innych. Każdy z autorów pisze inaczej, tematy są naprawdę ciekawe i wszyscy czytelnicy będą mogli w szóstym numerze „Kopalni” znaleźć coś dla siebie.
Na stronach 172-192 jest przedruk fragmentów „Magazynu Piłki Nożnej” oraz „Piłki Nożnej Plus” na temat życia prywatnego ówczesnych gwiazd polskiego futbolu. Bardzo podoba mi się taki pomysł na sentymentalny powrót do czasów, kiedy miałem kilkanaście lat.
Skoro mowa o przedrukach, warto poświęcić kilka słów oprawie graficznej szóstej „Kopalni. Sztuki Futbolu”. Jej stali czytelnicy na pewno się zdziwili, że w odróżnieniu od pięciu poprzednich, białych tomów, ten zyskał czarną okładkę. Być może komuś przeszkadza zaburzenie „kolorystycznej” ciągłości, dla mnie jednak ta zmiana jest w porządku. Na wielki plus okładkowa grafika imitująca telegazetę.
W środku również „graficzny top”. Czcionka i cały skład bardzo przyjazne, zdjęcia i ilustracje dobrane tak, aby w stu procentach oddawać klimat epoki. Osoby w moim wieku i starsze mogą dzięki temu przeżyć sentymentalną podróż w czasie, młodsi mogą poczuć, jak to drzewiej bywało.
Czy szóstej części „Kopalni” można cokolwiek zarzucić? Pewnie znajdą się tacy, którzy woleliby białą okładkę, jak w przypadku pięciu poprzednich numerów. Piotr Żelazny starał się zachować odpowiednie proporcje między tematami dotyczącymi Polski i tymi ze świata. Postępowcy na pewno docenią teksty traktujące o piłce nożnej kobiet: Adam Drygalski napisał o polskim futbolu kobiecym, a Joanna Wiśniowska o potędze żeńskiej reprezentacji USA w latach dziewięćdziesiątych.
Ale na pewno każdy może powiedzieć, że czegoś mu brakuje w tym numerze. Może przydałoby się więcej wywiadów? Może powinno być coś o „duńskim dynamicie” z Euro 1992 (choć zahacza o ten temat tekst Sasy Ibrulja), a może o Manchesterze United z sezonu 1998/1999? Poniekąd o tym Manchesterze coś jest, bo znajdziemy krótki, ale przejmujący tekst Piotra Jagielskiego o Adrianie Dohertym. Nie wiecie kim był Doherty? Tym bardziej musicie sięgnąć po tę „Kopalnię”.
NASZA OCENA: 9/10
„Kopalnia. Sztuka Futbolu” to wspaniałe zjawisko na polskim rynku literatury sportowej. Piotr Żelazny dba zarówno o wysoki poziom merytoryczny, jak i piękny „obrazek”, czyli oprawę graficzną magazynu. Polecam całym sobą z czystym sumieniem numer 6. Czemu nie oceniłem go na dziesięć? Sam nie wiem, być może po to, żeby autorzy nie popadli w samozachwyt i w tomie 7. starali się nas zaskoczyć jeszcze bardziej.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI
Książkę można kupić tutaj.