Sędzia, dziennikarz, działacz, hungarysta. A to i tak nie wszystko. „Listek” to postać niezwykle barwna w świecie polskiej piłki. O swoim życiu opowiedział Łukaszowi Olkowiczowi i Piotrowi Wołosikowi, a książka ukazała się w serii „Biblioteka Przeglądu Sportowego” pod koniec 2021 r.
Starsi kibice pamiętają Michała Listkiewicza jako wybitnego sędziego międzynarodowego, jedynego polskiego uczestnika finału mistrzostw świata. Młodsi kojarzą z funkcji prezesa PZPN-u, gdzie z jednej strony był miłą odmianą po siermiężnym Marianie Dziurowiczu, ale z drugiej, stał się twarzą afery korupcyjnej.
Na wspomnienia namówili go Łukasz Olkowicz i Piotr Wołosik. Obydwaj panowie pracują od lat w „Przeglądzie Sportowym” i mają na swoim koncie już kilka książek. Jedną napisali razem („Lewy. Jak został królem”), a poza tym mogą się pochwalić: „Nawałka. Droga do perfekcji”, „Kadziu. Siatkówka & rock’n’roll”, „Na boisku. Piłkarskie gry zespołowe”, „Na śniegu. Sporty zimowe”, „Na ringu. Sporty walki” (Łukasz Olkowicz) oraz „Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek” (Piotr Wołosik). Ich dotychczasowe publikacje były bardzo ciekawe. Czy udało się utrzymać poziom i tym razem?
Według mnie tak. „Listek. Najciekawiej jest po końcowym gwizdku” to książka napisana z polotem i obfitująca w anegdotki. Poznajemy wszystkie oblicza Michała Listkiewicza, a przy okazji dowiadujemy się wiele o innych osobistościach polskiego futbolu. Choćby o Kazimierzu Górskim:
Na Mazurach poszliśmy na spacer. W pewnym momencie Kazio zatrzymuje się w lesie.
– Panie Misiu, tu gdzieś mecz grają.
– Jaki mecz? W lesie?
– Przecież słyszę. Idziemy tam!
Przeszliśmy ze dwa kilometry. Z jakiejś polany ktoś zrobił boisko i rzeczywiście odbywał się tam mecz. Okazało się to spotkaniem B klasy. Do dziś pamiętam, że jedna z drużyn nazywała się Darz Bór Dobry Lasek. Miejscowi gdy zobaczyli Górskiego wychodzącego z lasu, zaraz przerwali granie. Zrobiło się zamieszanie. Kazio to wyczuł, a był figlarzem. Rzekł z poważną miną: – Panowie, bo mnie tu przysłał kolega Strejlau (Andrzej był wtedy selekcjonerem). Szuka młodych napastników i ja chcę się przyjrzeć.
Zabrani oniemieli, a Kaziowi jeszcze było mało: – Przyjechałem z panem Misiem. On z kolei szuka sędziów międzynarodowych.
Momentalnie wzrok wszystkich przeniósł się na sędziego. A był to pan, tak dobrze licząc, z trzydziestokilogramowym nadbagażem.
– Wy sobie nie przeszkadzajcie i grajcie dalej, a my będziemy obserwować – zdecydował Kazio. Żeby było nam wygodniej, to z najbliższej chałupy przyniesiono dwa fotele.
Gospodarze powtarzali: – Dla nas do końca życia to będzie największa chwila w futbolu.
Wieść o wyjątkowym gościu szybko się rozniosła. Rowerem przyjechał jakiś facet w berecie. Po twarzy od razu było widać, że za nim ciężka noc: – Panie Kaziu, mogę pana dotknąć? – wychrypiał.
– A dotykaj pan.
I ten z największą czułością musnął go kilka razy po ręce. (s. 19-20)
Michał Listkiewicz był wielkim przyjacielem Kazimierza Górskiego, utrzymywał z nim bliski kontakt do samej śmierci. Niektórzy pogardliwie nazywali go „kierowcą Górskiego”, ale nasz bohater nie miał z tym żadnego problemu. Czasem jedynie mówił, że nie „kierowca”, a „kamerdyner”. Tak czy owak, był to dla niego wielki zaszczyt.
Sporo dowiadujemy się także o Zbigniewie Bońku. Listkiewicz darzy go szacunkiem, ale raczej nie sympatią. Jeśli ktoś liczył, że wreszcie wyjaśnią się powody, dla których Boniek zrezygnował z prowadzenia w reprezentacji w 2002 roku, to poczuje się zawiedziony. Listkiewicz dementuje oczywiste bzdury w tym temacie, ale prawdziwych powodów nie podaje, bo ich zwyczajnie nie zna. Boniek nikomu się nie tłumaczył, próżno tego także szukać w jego dwóch ostatnich książkach (tutaj i tutaj).
Ale Michał Listkiewicz obracał się nie tylko wśród ludzi piłki nożnej. Jego rodzice byli aktorami i z tego powodu od wczesnych lat dzieciństwa obcował z gwiazdami polskiej estrady, co wspomina bardzo chętnie. Mniej chętnie wspomina nieustanne balangi, jakie odbywały się w ich mieszkaniu na Żoliborzu. Nie były to idealne warunki do wychowania dziecka, dlatego mały Michał uciekał w sport. Nie miał wielkiego talentu piłkarskiego dlatego realizował się jako dziennikarz, sędzia i działacz.
Z 80 procentami polityków nie chciałbym mieć do czynienia. Z tych, których znam, na wódkę poszedłbym z nielicznymi. Na pewno wśród nich jest Aleksander Kwaśniewski, to poza wszelką dyskusją. Byłby tam też Bogdan Borusewicz, do którego mam wielki szacunek. Najlepszym politykiem, jakiego poznałem, okazał się Jurek Szmajdziński. Oczytany, kulturalny i charyzmatyczny, budził szacunek i zaufanie. Kilka miesięcy przed śmiercią w Smoleńsku ogłoszono jego start w wyborach prezydenckich. Myślę, że byłby bardzo dobrym prezydentem.
Kilka razy spotkałem Donalda Tuska. Dla mnie to chłopiec w krótkich majtkach. Grzegorz Schetyna jako wicepremier i minister MSWiA przyjmował mnie i Hryhorija Surkisa na śniadaniu. Przed mistrzostwami Europy organizowanymi wspólnie z Ukraińcami trzeba było dogrywać wiele szczegółów. U sąsiadów za sznurki pociągał właśnie Surkis – oligarcha i prezes ukraińskiej federacji.
Ja z kolei czułem, że wokół mnie zaciska się pętla. Oczywiście stali za tym politycy. Z Surkisem łączyły mnie dobre relacje i wiedział, że rozpoczęło się polowanie na Listkiewicza. Nie zamierzał zostawić mnie samego.
– Panie premierze – zwrócił się do Schetyny. – Do EURO zostały cztery lata. Michał wykonał przy tym tyle pracy, zostawcie go, bo jest gwarantem, że turniej będzie udany.
Schetyna spojrzał na mnie. Wzrok miał taki, że jak mógłby nim zabijać, ta książka nigdy by nie powstała.
I mówi tak: – Michał, przecież dobrze wiesz, że będziesz prezesem tak długo, jak chcesz – na ustach miał zastygły uśmiech, a w oczach wyraźną wściekłość. (s. 194)
O naszej elicie politycznej Listkiewicz również mówi sporo. Mimo że sam się deklaruje jako człowiek o lewicowych poglądach, a jego mama (Olga Koszutska) pochodziła z rodziny znanych komunistycznych działaczy, to jego opinie wcale nie są oczywiste. Choćby w przypadku Platformy Obywatelskiej wystawia piękną laurkę Bogdanowi Borusewiczowi, a o Tusku i Schetynie mówi z lekceważeniem.
Z uznaniem wypowiada się o Lechu Kaczyńskim, a nie szczędzi cierpkich słów Kazimierzowi Marcinkiewiczowi i Tomaszowi Lipcowi. Nie dziwi, że ceni ideowego lewicowca Piotra Ikonowicza, ale już o Włodzimierzu Czarzastym wypowiada się chłodno.
W tej książce jest sporo anegdotek, przy których można się głośno zaśmiać, ale są też cienie życiorysu Michała Listkiewicza. Tłumaczy się oczywiście z afery korupcyjnej – mnie przekonał może w 90 procentach. Każdy czytelnik sam oceni, na ile była to naiwność, a na ile przyzwolenie.
Michał Listkiewicz w dzieciństwie był molestowany seksualnie przez przyjaciół rodziców. Potem musiał zmagać się z alkoholizmem ojca (poruszający jest opis ich ostatniego spaceru po Żoliborzu), a kiedy był już prezesem PZPN, jego mamę brutalnie zamordowała para narkomanów. O tych najtrudniejszych sprawach Listkiewicz mówi w ostatnim rozdziale, który przybrał formę wywiadu.
Z książką panów Listkiewicza, Olkowicza i Wołosika mam tylko jeden problem – trochę za dużo jest chaosu, skakania z tematu na temat. W wielu momentach można czuć się nieco zdezorientowanym.
Brakuje mi trochę więcej wspomnień z meczów i zgrupowań reprezentacji. Mogłoby też być więcej (o ile to nie jest zbyt delikatny temat) o trzech małżeństwach pana Michała i jego dzieciach. Swoją przynależność do PZPR-u streszcza w dwóch zdaniach, a warto byłoby więcej powiedzieć o tym, jak wyglądały zagraniczne delegacje sędziowskie w czasach Polski Ludowej.
I takich niewyeksploatowanych wątków jest dużo, dużo więcej. Gdyby cokolwiek zależało od mojego zdania, to bardzo chętnie przeczytałbym wnikliwą i chronologicznie ułożoną biografię Michała Listwiekicza. A potem oczywiście mogło by wyjść jeszcze kilka takich zbiorów anegdotek, bo są one po prostu przednie.
NASZA OCENA: 7/10
Mimo wymienionych wyżej zastrzeżeń, bardzo polecam książkę „Listek. Najciekawiej jest po końcowym gwizdku”. Wyłania się z niej obraz niezwykle ciekawego człowieka, który miał wiele ciężkich przejść, ale nigdy nie stracił klasy i pogody ducha. Potrafił się odnaleźć pośród PRL-owskich aparatczyków, potem między „rekinami biznesu” wczesnej III RP, aż w końcu w czasach korporacyjnych. A poza tym cały czas „pływał” umiejętnie między najgrubszymi rybami światowego futbolu. Przeciekawy człowiek, o którym powinno powstać kilka książek. Bardzo się cieszę, że mamy tę pierwszą.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI
Nasz partner Sendsport przygotował dla Was zniżki! Książka Listek. Najciekawiej jest po końcowym gwizdku oraz wiele innych tytułów taniej o co najmniej 10%.