Real w Barcelonie? Poznajcie historię pewnego pomysłu…

Czas czytania: 4 m.
0
(0)

Historia zmagań Realu Madryt i FC Barcelony już dawno przekroczyła swoją 100-letnią tradycję i uznawana jest za symbol antagonizmów, powodujących podziały w futbolu klubowym. Oba zespoły różni praktycznie wszystko, od modelu budowania drużyny począwszy, poprzez warstwy społeczne jakie reprezentują i historię związaną z separatystycznymi dążeniami Katalonii i centralistycznymi Kastylii, na wzajemnym podkupowaniu gwiazd i rywalizacji o zagranicznych piłkarzy zakończywszy. Co więcej, do rywalizacji dochodziło również na polu federacji i organizacji rozgrywek, co w trakcie wojny domowej w Hiszpanii doprowadziło do kryzysu instytucjonalnego zespołu z Madrytu i mogło znacząco wpłynąć na jego dalsze losy…

W kierunku wojny

Rok 1936 nie był, mówiąc dyplomatycznie, najlepszym dla Hiszpanii. Po kilku latach dyktatury Primo de Rivery, nastąpił okres walki pomiędzy liberałami, a rojalistami, który doprowadzał do powolnego rozczłonkowania instytucji państwa. Pierwsi wnosili hasła maksymalnego ograniczenia roli monarchy i federalizacji, podczas gdy drudzy w obawie przed osłabieniem, i tak już trzymającego się ledwie na nogach, aparatu państwowego oponowali za utrzymaniem dotychczasowego, monarchistycznego ustroju. W konsekwencji w latach 1935-1936 roku do władzy zaczęli dochodzić wpływowi przedstawiciele armii o poglądach prawicowych, których celem była ponowna odbudowa potęgi hiszpańskiej, której rozkład dokonał się od XVIII wieku.

Przeczytaj także: „Holenderska Barcelona van Gaala”

Różnice pomiędzy obozami nasilały się, a nacjonaliści mając poparcie większości generalicji w armii hiszpańskiej, coraz mocniej dążyli do konfrontacji. W lipcu 1936 doszło do nieuniknionego i ogień nacjonalistycznej rewolucji ogarnął lwią część Półwyspu Iberyjskiego (z wyj. Portugalii). Mimo początkowej przewagi posiadających władzę republikanów, nacjonaliści (na których czele stanął mało znany wówczas gen. Franco) mogli liczyć na wsparcie faszystowskich Niemiec i słynnego Legionu Condor, czyli eskadry niemieckich bombowców, wprowadzających prawdziwy chaos w szeregach wojsk republikańskich.

Prowadzenie działań wojennych musiało rzecz jasna wpłynąć negatywnie na hiszpańską piłkę. Rewolucja zastała hiszpańskie drużyny w trakcie przerwy między rozgrywkami i sprawiła, że rozgrywanie spotkań hiszpańskiej ligi stało się w praktyce niemożliwe. Kluby zaczęły więc szukać możliwości rozgrywania choćby spotkań towarzyskich, co miało uchronić zawodników przed obowiązkiem odbycia służby wojskowej po jednej ze stron konfliktu. W tym przypadku Real był wyjątkowo dotknięty wojną, gdyż od początku działań wojennych Madryt znajdował się w okrążeniu przez wojska gen. Franco i jedyna droga ucieczki z miasta prowadziła do Walencji, która stała się zresztą nowym centrum republikańskich rządów.

Barcelona, przynajmniej na początku wojny, leżała daleko od frontu (ostatecznie była jednym z najdłużej broniących się miast przed naporem prawicowych oddziałów). Życie prowadzone było tam w miarę normalnie, a w życiu mieszkańców Katalonii piłka nożna odgrywała istotną rolę i stanowiła swoistą ucieczkę od codziennych problemów. Rozgrywki działsły w ramach ligi katalońskiej, która podzielona była na dwie ligi Primera A i Primera B. W tej pierwszej występowały m.in. zespoły Barcelony, Espanyolu, Sabadell i Gerony, natomiast w drugiej mniej znane zespoły Sants, Europy, Vic czy też Sant Andreu.

 Tonący brzytwy się chwyta|

W międzyczasie Real próbował rozgrywać spotkania towarzyskie, jednak mając w pobliżu linię frontu, działania te były mocno utrudnione. Nie udało się rozegrać zaplanowanych spotkań z Athletikiem Madryt (dzisiejsze Atletico) czy też z reprezentacją Walencji, co stawiało pod znakiem zapytania przyszłość zespołu ze stolicy Hiszpanii. Do akcji postanowił wówczas wkroczyć Hernandez Coronado, jeden z działaczy zespołu z Madryt, a w przeszłości znakomity bramkarz „Królewskich”. Zaproponował on, aby przenieść zespół z Madrytu do… Barcelony, gdzie miałby rozgrywać swoje spotkania do momentu uspokojenia sytuacji na froncie w ramach wspomnianej ligi katalońskiej. Co więcej, pomysł wydawał się mieć oparcie w osobie ówczesnego trenera zespołu – Paco Bru, który był jednym z pionierów futbolu w Katalonii i człowiekiem cieszącym się tam dużym poważaniem.

Działacze zakasali rękawy i ruszyli do Katalonii, aby negocjować najpierw z Espanyolem, a następnie z Barceloną, co było prztyczkiem w nos ze strony klubu z Madrytu. Mimo to, klub z Les Corts nie podchodził do pomysłu w sposób jednoznacznie negatywny. Real miał grać w Primera A, a z racji tego, że liczba klubów byłaby wówczas nieparzysta, jeden z zespołów musiałby pauzować, a w tym czasie drużyna „Królewskich” rozgrywałaby swoje spotkania na jego stadionie w roli gospodarzy. Pomysł spodobał się prezesom katalońskich klubów, gdyż gwarantował zwiększenie prestiżu rozgrywek, a co za tym idzie zainteresowania nimi i rosnących wpływów z biletów. Poza tym, Real pochodził z republikańskiego wówczas Madrytu, co dla walczącej o autonomię Katalonii było kolejnym powodem do solidarności z zespołem i tworzyło w nich potrzebę odpowiedzialności za zespół ze stolicy Hiszpanii. Wydawać się więc mogło, że jest to transakcja z typu „win-win” i każdy odniesie z niej odpowiednie profity. Real utrzymałby się na powierzchni, podczas gdy liga katalońska otrzymałaby katalizator do dalszego rozwoju.

Przekręt Erolesa. Real na skraju przepaści

Sprawa nabierała rozpędu, a Bru będąc pewnym powodzenia swojego pomysłu, wynajął nawet dom dla piłkarzy Realu, który miał się stać miejscem ich pobytu w okresie wojennej zawieruchy. Na 20 października 1936 roku zaplanowano decydujące spotkanie, na którym przyjęcie klubu z Madrytu do ligi miało zostać poddane pod glosowanie. Tego dnia widoczny był już jednak sprzeciw ze strony FC Barcelony, która czuła zagrożenie dla swojej pozycji ze strony „Królewskich”. Tuż przed decydującym głosowaniem, szef katalońskiej federacji – Ramon Eroles wyszedł z sali i wrócił po chwili oznajmiając, że zgromadzeni powinni poczekać na papier, który podpisany był przez prawdziwych reprezentantów klubów Primera B, stojących rzecz jasna w opozycji do tych, którzy znajdowali się na sali.  Ostatecznie dokument nie dotarł (w ogóle nie istniał), jednak oczekiwanie na jego przyjście, a także wyczytanie przez Erolesa dokumentu, który oznajmiał odrzucenie przez katalońską federację prośby zespołu z Madrytu, doprowadziły do załamania się całej idei. Co ciekawe, prośba została odrzucona przez rzekomy sprzeciw zespołów z Primery B, który tak naprawdę nie istniał, a kluby do niej należące zdecydowanie temu zaprzeczyły, wystosowując następującej treści list:

Primera B przyjęła ze zdziwieniem i zaskoczeniem, że podano do wiadomości publicznej, że kluby z tych rozgrywek sprzeciwiały się uczestnictwu Madrytu w rozgrywkach o mistrzostwo Katalonii, podczas gdy z naszą ligą nie konsultował się żaden z organów federacji, w związku z czym takowy sprzeciw nigdy nie istniał.

Jak się okazało, Eroles prowadził własną grę, której celem było zbudowanie organizacji wedle własnej idei, co w związku z przyjęciem Realu do ligi mogło być znacząco utrudnione. Ostatecznie więc cały pomysł padł, a Real musiał sobie radzić na własną rękę, każde działanie podejmując pod hukiem pocisków artyleryjskich i bombardowań lotnictwa. Lata wojny domowej były okresem, który lepiej zniosła Barcelona. Miasto na linii frontu znalazło się dopiero pod koniec działań wojennych, w międzyczasie rozgrywając rozgrywki ligi katalońskiej. Oczywiście klub z Barcelony odniósł poważną stratę, gdy w walkach zastrzelony został prezes klubu – Josep Sunol, jednak funkcjonowanie klubu do momentu przejęcia władzy przez gen. Franco zagrożone nie było.

Do dzisiaj ten fragment historii jest stosunkowo mało znany. Zarówno media katalońskie, jak i madryckie rzadko powracały do tej sytuacji, mając mniej lub bardziej uzasadnione powody. Nic w tym jednak dziwnego, gdyż są to wydarzenia, na których rozgłosie raczej obu klubom zależeć nie powinno. Ocenianie zachowania działaczy Barcelony i zarzucanie im politycznych pobudek, jako czynnika decydującego w ocenie tych wydarzeń, mogłoby  zakrawać o hipokryzję w przypadku kibiców Realu. W końcu to przez następne 30 lat Barcelona miała na własnej skórze odczuć wpływ polityki na sport.

*Artykuł powstał w oparciu m.in. o książkę Alfredo Relano „Barca vs. Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć”.

PIOTR JUNIK

 

OBSERWUJ NAS NA INSTAGRAMIE! POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Piotr Junik
Piotr Junik
Sympatyk Realu Madryt i wszystkiego, co związane z hiszpańskim futbolem. Zafascynowany polityczno-społecznym aspektem piłki nożnej. Zawodowo projektuje i buduje najlepsze stoiska targowe w kraju.

Więcej tego autora

Najnowsze

Walka w Pucharze Polski, przyjazd finalisty, piłkarskie losy Rafała Kurzawy – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów z Pogonią Szczecin

Pierwsza runda Pucharu Polski przyniosła sporo emocji. Jednym z najciekawiej zapowiadających się meczów była rywalizacja pierwszoligowej Stali Rzeszów z występującą w rozgrywkach PKO BP...

„Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w powstaniu warszawskim” – recenzja

Powstanie Warszawskie to czas, gdy wielu Polaków zjednoczyło się w obronie stolicy Polski. O sportowych bohaterach walk zbrojnych przeczytacie poniżej. Autorka Agnieszka Cubała jest pasjonatką historii...

„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”. Nowa książka Anity Werner i Michała Kołodziejczyka

Cztery lata po premierze niezwykle ciepło przyjętej książki „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka”, Anita Werner i Michał Kołodziejczyk powracają z nowymi reportażami, w...