Latem 2003 roku Biała Gwiazda, opromieniona krajową podwójną koroną oraz udanymi występami w Europie przystępowała do kolejnej batalii o upragniony awans do Ligi Mistrzów. Odejście kilku czołowych piłkarzy, konflikt z Kalu Uche i nietrafione transfery sprawiły, że klub nie był w stanie nawiązać do sukcesów w Europie. Zapraszam na trzecią część opowieści o Wiśle Kraków Bogusława Cupiała.
Wewnętrzne tarcia
Dla działaczy Wisły oczywistym był fakt, że po dobrych występach w Pucharze UEFA do klubu zaczną spływać oferty kupna czołowych piłkarzy. Stanęli zatem przed dylematem, jak zasilić klubowe konto bez dużego uszczerbku na jakości gry drużyny. Skończyło się na tym, że z klubu odeszli czołowi zawodnicy, a sternicy Białej Gwiazdy nie wypełnili luk godnymi zastępcami.
Po sezonie 2002/03 dobiegło końca wypożyczenie Marcina Kuźby ze szwajcarskiego FC Lausanne-Sport. Formalnie właścicielem karty zawodnika był prezes klubu z Lozanny, obecny właściciel francuskiego FC Nantes – Waldemar Kita. Kuźba trafił do Olympiakosu Pireus, a Wisła nie zarobiła ani złotówki na piłkarzu, który we wszystkich rozgrywkach strzelił 28 goli.
Wielką siłą drużyny Henryka Kasperczaka były skrzydła, które napędzały niejedną akcję ofensywną, a duet Kosowski – Uche siał popłoch w szeregach obronnych przeciwników. Niespełna dwa tygodnie po otwarciu letniego okna transferowego Wisła podała, że Kamil Kosowski został piłkarzem FC Kaiserslautern. Transfer sfinalizowano na niecodziennych zasadach. Wychowanek KSZO Ostrowiec Świętokrzyski został wypożyczony do zespołu Die Roten Teufel na cztery lata. Za każdy rok pobytu Kosowskiego w Niemczech Biała Gwiazda inkasowała pół miliona euro i na początku każdego sezonu miała prawo wypożyczyć Kosę do innego klubu.
Kalu Uche nie zagrał w ani jednym meczu Wisły Kraków do końca 2003 roku, choć formalnie pozostawał pracownikiem klubu. Nigeryjczyk otrzymał konkretną ofertę z Ajaksu Amsterdam, w którym miał zastąpić sprzedanego do Interu Andy’ego van der Meyde. Wobec odejścia Kosowskiego i Kuźby Wisła nie wydała zgody na transfer, aby nie pogłębiać osłabienia zespołu.
ZOBACZ TEŻ POPRZEDNIE CZĘŚCI:
- Rozbłysk i zaćmienie Białej Gwiazdy. Wisła Kraków w erze Cupiała
- Rozbłysk i zaćmienie Białej Gwiazdy. Wisła Kraków w erze Cupiała cz. 2
Wskutek tej decyzji klubowych władz Uche odmówił udziału w treningach podczas zgrupowania we Francji, a także nie zagrał w sparingach przeciwko FC Metz oraz Paris Saint-Germain. Pod koniec lipca 2003r. Wisła przystąpiła do meczu II rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Jej rywalem była Omonia Nikozja. Nigeryjski skrzydłowy odmówił gry przeciwko mistrzom Cypru, chcąc wymusić na swoim pracodawcy zgodę na zmianę klubu i jednocześnie nie zamykać sobie drzwi do przenosin – ewentualny występ przeciwko Omonii sprawiłby, że nie mógłby zagrać w Champions League w barwach innego zespołu.
Bunt zawodnika zakończył się nałożeniem na niego przez klub sześciomiesięcznej dyskwalifikacji. Ponoć za tą decyzją stał sam Bogusław Cupiał. Oburzenia postawą piłkarza nie krył również ówczesny prezes klubu Bogdan Basałaj.
– W przeddzień najważniejszego meczu opuścił drużynę, odmówił zagrania w meczu z Omonią. Tak bezczelnego zachowania nie było jeszcze w całej historii polskiej piłki nożnej. W tej sytuacji zarząd Wisły nie miał wyjścia: musiał zareagować zdecydowanie. Miałem nadzieję, że Uche zapomni o pokusach, jakie snują przed nim menedżerowie. Nigeryjczyk poinformował nas jednak, że nie ma zamiaru zagrać w meczu z Omonią. Okazało się, że nic dla niego nie znaczą koledzy z drużyny, trenerzy, a przede wszystkim tysiące wiernych mu kibiców. Kalu zapomniał, że dwa lata temu przyszedł do nas jako piłkarz niechciany w drużynie rezerw Espanyolu Barcelona. Dopiero tu nauczył się grać, w Wiśle rozwinął się jego talent, choć – trzeba to przyznać – z pożytkiem dla nas. W Krakowie Kalu znalazł przyjaciół, a Wisła zastępowała mu ojca i matkę – mówił sternik Białej Gwiazdy.
Po tej decyzji Uche zarzucił Wiśle łamanie polskiego prawa pracy sugerując, że klub narusza obowiązki wobec pracownika wynikające z kodeksu pracy. Równocześnie zwrócił się do FIFA z prośbą o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. W grudniu 2003 roku Międzynarodowa Federacja Piłkarska orzekła, że umowa między Wisłą a Uche jest ważna i nakazała krakowskiemu klubowi dopuszczenie piłkarza do treningów i meczów.
Na tym konflikcie stracili wszyscy. Wiśle przepadło kilka milionów euro, które mogła zarobić na transferze. Z czysto sportowego punktu widzenia trudno się jednak dziwić, że klub nie wyrażał zgody na odejście zawodnika. W wyniku decyzji o dyskwalifikacji trener Kasperczak nie mógł korzystać z usług piłkarza, któremu klub wciąż opłacał pensję. Z kolei Kalu Uche stracił szacunek kibiców Wisły, jawnie wyrażających swoje niezadowolenie z jego postawy. Nigdy później nie dostał szansy na transfer do tak dobrego klubu, a przecież Ajax kilka miesięcy wcześniej dotarł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów – dwumecz z późniejszym triumfatorem, AC Milan, przegrał w ostatnich sekundach meczu rewanżowego.
Dwie stare piłkarskie prawdy mówią, że z niewolnika nie ma pracownika, a jednocześnie w konflikcie na linii klub – piłkarz to zawodnik zawsze stoi na straconej pozycji. W rezultacie sporu Wisły z Uche były straty poniesione przez obie strony.
Nie ta sama Wisła
Klub opuścił także francuski bramkarz Angelo Hugues. Kontrakt weterana wygasł po zakończeniu sezonu i golkiper wrócił do ojczyzny, by podpisać kontrakt z Bastią. Nowym numerem jeden w bramce Wisły został Adam Piekutowski. Klub na tę pozycję sprowadził jedynie Michała Wróbla, który w Górniku Zabrze był zaledwie rezerwowym.
W niezbyt ciekawych okolicznościach klub pożegnał dwóch obrońców, Grzegorza Kaliciaka oraz Kamila Kuzerę. Ten pierwszy został zatrzymany przez policję po tym, gdy groził ochronie jednego z krakowskich klubów pistoletem gazowym. Wisła wykorzystała pretekst i skróciła wygasającą za 12 miesięcy umowę z tym doświadczonym piłkarzem.
18-letni Kamil Kuzera, uznawany za dobrze zapowiadającego się lewego obrońcę spowodował wypadek podczas nocnych wyścigów samochodowych w Krakowie, potrącając swojego klubowego kolegę, Huberta Skrzekowskiego. Kuzera uciekł z miejsca wypadku i zgłosił się na policję dopiero po kilkunastu godzinach. Skrzekowski doznał poważnego urazu kolana i do piłki już nie wrócił. Sprawca wypadku został zesłany do III-ligowej Korony Kielce (dziś jest członkiem jej sztabu szkoleniowego) oraz skazany na rok więzienia w zawieszeniu i kary finansowe.
Letnie transfery do klubu nie przełożyły się nawet na utrzymanie jakości piłkarskiej z sezonu 2002/03. Kamila Kosowskiego miał zastąpić pozyskany z Zagłębia Lubin Brasilia, który reprezentował już barwy Wisły w sezonie 1999/2000. Środek pola uzupełnili piłkarze z Afryki: Martins Ekwueme z Nigerii (brat Emmanuela, wówczas piłkarza Wisły Płock) oraz Lantame Ouadja z Togo. Zawieszonego Kalu Uche na prawej stronie pomocy zastąpił Damian Gorawski, który przyszedł z Ruchu Chorzów.
Tak przebudowana Wisła przystąpiła do sezonu 2003/04, który rozpoczął się od wspomnianego meczu z Omonią. Niedługo później wszyscy piłkarscy eksperci w Polsce zgodnie powtarzali: to nie jest ta sama Wisłą, którą oglądaliśmy w ubiegłym sezonie.
Walka o piłkarski eden
Zespół z Nikozji rozpoczął zmagania w eliminacjach do Champions League od pierwszej rundy, w której wyeliminował mistrza Kazachstanu, Irtysz Pawłodar. W starciu z cypryjską drużyną Wisła była zdecydowanym faworytem.
30 lipca 2003 roku rozegrano pierwsze spotkanie w Krakowie, które przez zdecydowaną większość czasu gry układało się po myśli Białej Gwiazdy. Do przerwy mistrzowie Polski prowadzili 3:0 po trafieniach Żurawskiego, Frankowskiego oraz Baszczyńskiego. Tuż po zmianie stron Żurawski zanotował drugie trafienie, a na 20 minut przed końcem meczu piątą bramkę dla Wisły zdobył Dubicki. W ostatnim kwadransie rywale otrzymali dwa rzuty karne po faulach Łukasza Nawotczyńskiego i Adama Piekutowskiego. Obie jedenastki pewnie wykorzystał Rainer Rauffmann, niemiecki napastnik, który przyjął cypryjskie obywatelstwo, zagrał w tamtejszej reprezentacji oraz został drugim najlepszym strzelcem w historii Omonii, a dziś pracuje w klubie jako skaut.
Rewanż odbył się tydzień później w Nikozji. Mecz na Wyspie Afrodyty zaczął się bardzo dobrze dla podopiecznych Henryka Kasperczaka, którzy za sprawą niezawodnego Macieja Żurawskiego wyszli na prowadzenie po pięciu minutach gry. Dziesięć minut później wyrównał Rainer Rauffmann, wykorzystując nieudaną pułapkę ofsajdową Wiślaków. Stracona bramka nie podcięła skrzydeł mistrzów Polski, którzy w kilka minut po utracie gola mogli wyjść nawet na trzybramkowe prowadzenie. Stuprocentowe okazje zmarnowali Brasilia, Dubicki i Baszczyński.
W 24. minucie spotkania drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę obejrzał Maciej Stolarczyk. Trener Kasperczak musiał pilnie łatać luki w obronie i na lewą stronę defensywy przesunął Daniela Dubickiego. To był moment, w którym Omonia zaczęła przeważać na boisku, a gra Wisły ograniczyła się niemal wyłącznie do obrony. W końcówce pierwszej połowy gospodarze zmarnowali dwie doskonałe okazje i na przerwę piłkarze schodzili przy wyniku 1:1.
Sześć minut po zmianie stron Omonia wyszła na prowadzenie za sprawą wspaniałego gola z rzutu wolnego Elíasa Charalámbousa. Mistrzowie Cypru grali w przewadze i potrzebowali jeszcze dwóch goli, aby awansować do III rundy eliminacyjnej dzięki lepszemu bilansowi goli strzelonych na wyjeździe. Na 20 minut przed końcem meczu Maciej Żurawski wykorzystał dobre dośrodkowanie Brasilii i strzałem w kierunku dalszego słupka doprowadził do remisu, zapewniając dużo spokoju swojej drużynie w końcowych fragmentach gry. Piłkarze Omonii stracili w tym momencie nadzieję na odwrócenie losów rywalizacji. Mecz zakończył się wynikiem 2:2 i w kolejnej rundzie zameldowali się mistrzowie Polski.
W decydującej fazie eliminacji na Wisłę czekał brukselski Anderlecht z Michałem Żewłakowem w składzie. Dzień po meczu w Nikozji w polskich mediach pojawiło się wiele głosów, że z taką grą, jaką pokazali na Cyprze, Wiślacy nie mają czego szukać w rywalizacji z Fiołkami.
Nadzieje Białej Gwiazdy na awans do najbardziej elitarnych rozgrywek w Europie prysły po spotkaniu w Brukseli. Na stadionie imienia Constanta Vanden Stocka Anderlecht nie zostawił Wiśle wielkich złudzeń. Pomysł trenera Hugo Broosa był niezwykle prosty, ale skuteczny. Polegał na ograniczeniu swobody Mirosława Szymkowiaka w drugiej linii i podwojenie, a momentami też potrojenie krycia Macieja Żurawskiego. W stolicy Belgii Wisła była bezradna.
Do przerwy Anderlecht prowadził 2:0 po golach Nenada Jestrovicia i Gorana Lovre’a. Obrona Wisły w składzie: Baszczyński, Jop, Nawotczyński, Paszulewicz zupełnie nie radziła sobie z atakami gospodarzy. Kolegom z linii defensywnej nie pomagał Adam Piekutowski, który w przeciwieństwie do Huguesa rzadko wychodził na skraj pola karnego, by tam przejąć piłkę. Dużą przewagą gospodarzy była ich szybkość na skrzydłach, czyli coś, co stanowiło wielki atut Wisły w poprzednim sezonie. Dwubramkowa przewaga Anderlechtu po pierwszych 45 minutach była łagodnym wymiarem kary, bo tuż przed przerwą dwie znakomite okazje zmarnował Aruna Dindane.
Niespełna kwadrans po zmianie stron Iworyjczyk już się nie pomylił – Dindane wykorzystał nieudaną pułapkę ofsajdową, minął Piekutowskiego i skierował piłkę do pustej bramki. Kamery uchwyciły spoconego Henryka Kasperczaka opartego o ławkę rezerwowych i bezradnie obserwującego poczynania swoich podopiecznych. Anderlecht nie pokazał wielkiego futbolu, ale gra się na tyle, na ile pozwala przeciwnik, a Wisła pozwoliła Fiołkom na bardzo wiele.
Cień szansy na odwrócenie losów rywalizacji w rewanżu dał w końcówce Maciej Żurawski, który wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na Danielu Dubickim. Porażka 1:3 w stolicy Belgii i zaprezentowany tam styl nie stawiały Wisły w roli faworyta przed rewanżem, choć wygrana 2:0 w Krakowie była możliwa. Wierzyli w to sami zawodnicy, jednak podkreślali, że łatwiej będzie strzelić dwa gole, niż zachować czyste konto. – Historia naszych występów w pucharach pokazuje, że jeżeli Wisła nie ma nic do stracenia, jest ustawiona pod ścianą, wypada ekstra – mówił przed meczem w Krakowie Mirosław Szymkowiak, a Marcin Baszczyński dodawał: – Nasz stadion ma coś w sobie, tu się dzieją czasem niewytłumaczalne rzeczy. Jeśli gramy u siebie, nasze możliwości są naprawdę niezbadane.
Nie udało się ani strzelenie gola, ani zachowanie czystego konta. Trener Kasperczak dokonał dwóch zmian w składzie w porównaniu do meczu w Brukseli. Jacka Paszulewicza zastąpił powracający po zawieszeniu za kartki Maciej Stolarczyk, a na prawym skrzydle zamiast Grzegorza Patera zagrał Damian Gorawski. Wisła przetrwała początkowy napór piłkarzy Anderlechtu, a następnie sama ruszyła do odrabiania strat. Swoje okazje mieli Frankowski, Gorawski oraz Żurawski. Na 25 minut przed końcem Kasperczak postawił wszystko na jedną kartę i w miejsce Stolarczyka wprowadził trzeciego napastnika, Daniela Dubickiego. Na niewiele się to zdało. Jedynego gola w meczu po indywidualnej akcji strzelił Dindane. Była 85. minuta i w tym momencie podopieczni trenera Hugo Broosa przypieczętowali swój awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
– Anderlecht był lepszy w obydwu spotkaniach i zakwalifikował się zasłużenie. Ta drużyna opanowała środek boiska, znakomicie grała taktycznie. Mieliśmy problemy w konstrukcji i wykończeniu akcji. Niektórzy zawodnicy zagrali poniżej swoich możliwości. Pressing rywali sprawiał nam olbrzymie problemy, robiliśmy wiele strat. Zagraliśmy tak jak umiemy. Musimy poprawić naszą dyspozycję. Teraz będziemy walczyć w Pucharze UEFA. Nie ma co porównywać Wisły sprzed pół roku i tej obecnej. Trzeba przyznać, że brakowało Kuźby, Kalu czy Kosowskiego. Ten zespół też jest w stanie lepiej zagrać – powiedział po meczu Henryk Kasperczak. Niezadowolenia z postawy swoich pracowników nie krył Bogusław Cupiał, który na łamach jednej z gazet codziennych powiedział, że jest poważnie zaniepokojony tym, co się dzieje z drużyną.
Wszyscy poza szefem Tele-Foniki chyba znali odpowiedź na to pytanie. Odejście kilku czołowych zawodników, dyskwalifikacja Kalu Uche czy sprawa Kamila Kuzery nie mogło pozostać bez wpływu na postawę drużyny na boisku. Po przegranej rywalizacji z Anderlechtem Wiśle pozostała walka w lidze oraz w Pucharze UEFA – z Pucharem Polski klub pożegnał się jeszcze przed meczem w Brukseli, doznając wstydliwej porażki 0:2 z jedną z najsłabszych drużyn II ligi, Arką Gdynia.
W lidze po staremu
Nieudane eliminacje do Ligi Mistrzów i kompromitacja – bo inaczej nie można tego nazwać – w Pucharze Polski nie podcięły Wiśle skrzydeł na początku zmagań ligowych. Po trzech kolejkach Biała Gwiazda była jedyną drużyną w stawce, która zdobyła komplet punktów, nie straciła bramki i wspólnie z Groclinem Grodzisk Wielkopolski strzeliła najwięcej goli – 8.
Na inaugurację ligowych rozgrywek piłkarze Henryka Kasperczaka udali się do Polkowic. Tamtejszy Górnik rozgrywał pierwszy w swojej historii mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej i debiut nie wypadł okazale. Wisła, choć zagrała bez siedmiu piłkarzy, których wykluczyły kontuzje lub zawieszenia, już do przerwy rozstrzygnęła mecz i wygrała 2:0 po trafieniach Szymkowiaka i Dubickiego. Tuż przed końcem Górnik mógł strzelić pierwszego gola w ekstraklasie, lecz rzut karny wykonywany przez Tomasza Moskala, najlepszego strzelca Górnika poprzedniego sezonu obronił Adam Piekutowski.
W drugiej kolejce do Krakowa przyjechał inny beniaminek, Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Nowodworzanie również debiutowali w ekstraklasie, uzyskawszy awans po pamiętnym barażu ze Szczakowianką Jaworzno, zakończonym wybuchem afery barażowej. Mistrzowie Polski nie zostawili złudzeń zawodnikom z Mazowsza i wygrali 4:0. Przed przerwą dwa gole strzelił Dubicki, jedno trafienie dołożył Stolarczyk, a w końcówce wynik ustalił Frankowski. Warto zauważyć, że w Świcie grali wtedy tacy piłkarze, jak Arkadiusz Malarz, Sergiusz Wiechowski czy Mariuszowie: Unierzyski i Zganiacz.
W trzeciej kolejce Wisła pokonała Górnika Zabrze 2:0, a w kolejnej serii gier przyszła pierwsza porażka – we Wronkach Amica okazała się lepsza o dwie bramki. We wrześniu 2003r. rozegrano tylko trzy kolejki ligowe. Wisła wygrała ze swoją imienniczką z Płocka 3:1 oraz odniosła bardzo ważne zwycięstwo 3:2 nad Groclinem. Między tymi spotkaniami Biała Gwiazda udała się na Łazienkowską 3 do Warszawy i przegrała z Legią 1:4. Dwie ligowe porażki sprawiły, że Wisła spadła na trzecie miejsce w tabeli, ustępując miejsca Amice oraz trzeciemu beniaminkowi, Górnikowi Łęczna.
Październik przyniósł Wiślakom zwycięstwa nad Widzewem (3:1), GKS-em Katowice (5:0) oraz Górnikami z Łęcznej (4:0). Tym samym Wisła zostawiła w pokonanym polu wszystkich trzech beniaminków i dokonała tego bez utraty choćby jednego gola. Kibicom Białej Gwiazdy miny zrzedły tydzień po wygranej nad zespołem z Katowic. Wisła pojechała do Wodzisławia Śląskiego i do przerwy przegrywała 0:3. W drugiej połowie zdołała strzelić tylko dwa gole i ze Śląska wróciła na tarczy. Te wyniki pozwoliły wyprzedzić w tabeli zespół z Lubelszczyzny, ale na 4 kolejki przed końcem rundy w fotelu lidera zasiadała Amica Wronki. W listopadzie rozegrano tylko dwie kolejki. Wisła wygrała obydwa mecze: 4:2 z Lechem i 5:2 z Polonią. Dzięki tym zwycięstwom i remisowi Amiki w Wodzisławiu Śląskim mistrzowie Polski zakończyli 2003 rok na czele ligowej tabeli, mając punkt przewagi nad piłkarzami z Wronek i cztery oczka więcej niż Legia.
Łyżka norweskiego dziegciu
Jesienią 2003 roku Biała Gwiazda rozegrała swoje mecze w Pucharze UEFA. Był to ostatni sezon, w którym rozegrano go w całości w systemie pucharowym. Rok później po pierwszej rundzie drużyny zostały podzielone na osiem pięciozespołowych grup.
Pierwszym przeciwnikiem Wisły był niderlandzki NEC Nijmegen, zespół szerzej w Polsce nieznany. Kibice nad Wisłą zaczęli śledzić jego wyniki kilka miesięcy później, kiedy trafił tam Andrzej Niedzielan. Dla klubu ze wschodniej części kraju był to dopiero drugi w historii występ w europejskich pucharach. Biała Gwiazda obydwa spotkania wygrała 2:1 i nie były to przekonujące zwycięstwa. Wszystkie gole dla Wisły strzelił Tomasz Frankowski.
Teoretycznie łatwiejsze zadanie czekało Wisłę w kolejnym etapie. Norweski futbol, z wyjątkiem Rosenborgu, pozostawał na peryferiach europejskiej piłki, a właśnie w tym kraju Wiślacy mieli zagrać kolejne spotkanie w europejskich pucharach. Ich rywalem została Valerenga Oslo, która w poprzedniej rundzie wyeliminowała Grazer AK tylko dzięki bramkowemu remisowi na wyjeździe.
Po losowaniu większa radość zapanowała w stolicy Norwegii. Trener Valerengi Kjetil Rekdal mówił, że Wisła to zespół traktorzystów i żałował, że jego zespół nie zagra z bardziej atrakcyjnym rywalem, który przyciągnie większą liczbę kibiców na trybuny. Niespełnione oczekiwania Rekdala miały podłoże ekonomiczne. Valerenga borykała się z kłopotami finansowymi i każdy sprzedany bilet miał istotny wpływ na klubowy budżet.
Pierwszy mecz rozegrano w Norwegii. Na trybunach 25-tysięcznego stadionu Ullevaal zasiadło zaledwie 3 tysiące widzów. Mecz dość nieoczekiwanie zakończył się bezbramkowym remisem. Wiślacy mieli swoje okazje w obu połowach tamtego meczu, jednak nie zdołali przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Na pomeczowej konferencji Henryk Kasperczak potwierdził, że w rewanżu jego zespół będzie faworytem oraz przestrzegł polskich dziennikarzy przed rozstrzyganiem rywalizacji, zanim odbędzie się ona na boisku.
Rewanż, który odbył się 27 listopada 2003r. w Krakowie był końcem rundy jesiennej dla Wisły oraz końcem sezonu dla Valerengi – w Norwegii sezon rozgrywa się systemem wiosna – jesień. Podopieczni trenera Rekdala (który w dniu rewanżu obchodził 35. urodziny) do końca drżeli o utrzymanie w lidze, które zapewnili sobie dopiero po wygranych barażach z klubem Sandefjord Fotball. Miasto Sandefjord znane jest przede wszystkim z mieszczącego się w nim lotniska Torp.
W stolicy Małopolski Valerenga postawiła na zmasowaną obronę i możliwie szczelne zamurowanie dostępu do własnej bramki. Piłkarzom Wisły ciężko było się przebić przez autobus zaparkowany w polu karnym gości. Dość powiedzieć, że przed przerwą najlepszą okazję bramkową dla mistrzów Polski stworzył…obrońca zespołu z Oslo, który wybijając piłkę spod nóg Macieja Żurawskiego omal nie skierował jej do własnej bramki.
W drugiej połowie obraz gry niewiele się zmienił, choć goście coraz śmielej próbowali rozstrzygnąć rywalizację na swoją korzyść. W zespole Białej Gwiazdy najaktywniejszym piłkarzem był Mauro Cantoro, grający jako defensywny pomocnik. Po zmianie stron także nie padły gole, wobec czego portugalski sędzia Antonio Costa zarządził dogrywkę. W trakcie dodatkowych 30 minut nieco lepiej prezentowali się Wiślacy, lecz nie przełożyło się to na zdobycze bramkowe. Zwycięzca dwumeczu musiał być wyłoniony w konkursie rzutów karnych.
Henryk Kasperczak desygnował do wykonywania jedenastek Arkadiusza Głowackiego, Jacka Paszulewicza, Tomasza Frankowskiego, Mirosława Szymkowiaka oraz Macieja Żurawskiego. Dziwić mógł wybór Szymkowiaka, który z każdą upływającą minutą gasł w oczach, wyraźnie widać było, że gra sprawia mu coraz większe trudności.
Rozpoczął Głowacki i bardzo mocnym strzałem w lewy górny róg bramki dał Wiśle prowadzenie. Wyrównał Kjetil Rekdal, grający trener Valerengi. Bardzo pewnie i mocno pod poprzeczkę uderzył Paszulewicz. Chwilę później Piekutowski był bliski zatrzymania Hanssena, ponieważ wyczuł jego intencje, lecz strzał był zbyt mocny. W trzeciej serii Frankowski oddał bardzo słaby strzał niemal w środek bramki, bramkarz Oeyvind Bolthof wyczekał go i bez najmniejszych problemów obronił strzał. Edvardsen się nie pomylił i zrobiło się 3:2 dla Valerengi. W kolejnej serii do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Szymkowiak i uderzył nad poprzeczką. Sytuacja Wisły zaczęła się komplikować, bo piłkarze z Oslo już za chwilę mogli zakończyć rywalizację. Do rzutu karnego podszedł bramkarz Bolthof i jego uderzenie obronił Adam Piekutowski. Swoją jedenastkę wykorzystał Żurawski, a kilkadziesiąt sekund później rzut karny wykorzystał grający ostatni mecz w karierze Lars Bohinen, były zawodnik m.in. Nottingham Forest i Blackburn Rovers i dał swojej drużynie awans do kolejnej rundy.
Wisła pożegnała się z europejskimi pucharami po porażce z dużo niżej notowanym przeciwnikiem oraz w stylu, o który jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie posądziłby jej nikt. Utrata najważniejszych piłkarzy i niewłaściwie wykorzystane letnie okienko transferowe sprawiły, że klub, który jeszcze niedawno budził respekt wśród czołowych drużyn Starego Kontynentu odpadł z Pucharu UEFA, zanim tak naprawdę zaczęła się walka o większą stawkę. Poziom trzymali jedynie kibice Białej Gwiazdy, którzy dopingowali ją przez 120 minut, a po spotkaniu nagrodzili zwycięzców oklaskami. Pozycja Henryka Kasperczaka stała się niepewna. W mediach zaczęły krążyć pogłoski, że medalista mistrzostw świata z 1974 roku zostanie zastąpiony przez mistrza olimpijskiego z 1980 roku – Czecha Wernera Liczkę, który pracował w Górniku Zabrze. Zatrudnienie Liczki miał rekomendować Zbigniew Koźmiński, który przekonywał Bogusława Cupiała, że ten wykona równie dobrą pracę za połowę zarobków Kasperczaka.
Uszczelnianie defensywy i kolejny tytuł
Linia obrony była najsłabszą formacją Wisły, w dodatku kontuzja Arkadiusza Głowackiego, która wyeliminowała go na kilka początkowych tygodni sezonu sprawiła, że lukę trzeba było łatać nastoletnim Łukaszem Nawotczyńskim. Z tego powodu w Krakowie postanowiono wykorzystać zimowe okienko transferowe do solidnego wzmocnienia defensywy.
Na Reymonta 22 trafiło trzech piłkarzy z uznaną marką. Rywalizację w bramce wzmocnił Radosław Majdan. Niespełna 32-letni bramkarz, uczestnik mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii wracał do polskiej ligi po blisko czteroletnich występach w Grecji, Izraelu oraz Turcji.
Lekiem na problemy w obronie miał został Tomasz Kłos. Dla etatowego wówczas reprezentanta Polski, także uczestniczącego w mistrzostwach świata był to powrót na krajowe boiska po prawie sześciu latach. Wychowanek Boruty Zgierz grał w tym okresie w AJ Auxerre, FC Kaiserslautern oraz w FC Koeln.
Do grona pomocników dołączył Mariusz Kukiełka, piłkarz, który w ciągu kilku poprzednich miesięcy stał się jednym z podstawowych piłkarzy reprezentacji Polski u Pawła Janasa. Zawodnik pochodzący z Tarnobrzega trafił do Krakowa z FC Nuernberg. Jego dodatkowym atutem była także możliwość ustawienia go w obronie.
Do klubu dołączyli również Nikola Mijailović, lewy obrońca pochodzący z Serbii oraz Jacek Kowalczyk, obiecujący stoper, który w poprzednim sezonie wraz z Mirosławem Sznaucnerem był ostoją defensywy trzeciej drużyny w kraju, GKS-u Katowice. Ponadto Wisła pozyskała z czeskiej Sigmy Ołomuniec lewoskrzydłowego Roberto Edno Cunhę, znanego jako Edno. Kibice Białej Gwiazdy dość szybko wykorzystali jego przydomek do określenia jego gry, mówiąc o nim: Eeee, dno. Dobiegła końca także dyskwalifikacja Kalu Uche.
Z klubem pożegnało się również kilku piłkarzy. Klub rozwiązał umowę z Lantame Ouadją, który został zapamiętany jedynie ze względu na wymowę swojego nazwiska: Ładzia. Do portugalskiego Os Belenenses sprzedano Brasilię. Grzegorz Pater, Łukasz Nawotczyński oraz Daniel Dubicki trafili na zasadzie transferów definitywnych do Górnika Polkowice, a Paweł Brożek został wypożyczony do GKS-u Katowice.
Wiosną 2004 roku Wisła nie pozostawiła złudzeń rywalom i w znakomitym stylu pokazała, komu należy się tytuł mistrza Polski. W 13 kolejkach rundy rewanżowej Biała Gwiazda odniosła 11 zwycięstw i dwukrotnie zremisowała: 4:4 z Wisłą Płock w kwietniu oraz 2:2 z Lechem Poznań w ostatniej kolejce. Wskutek kuriozalnej decyzji Polskiego Związku Piłki Nożnej (podjętej na wniosek Lecha i za zgodą Wisły) mecz ligowy mistrzów Polski z Kolejorzem był równocześnie spotkaniem o…Superpuchar Polski. Dziesięć dni wcześniej Lechici sięgnęli po Puchar Polski. W wyniku remisu na boisku obie drużyny dopisały sobie po jednym punkcie do dorobku ligowego, a o zdobyciu Superpucharu decydowały rzuty karne. W nich Lech wygrał 4:1.
Na szczególne uznanie zasługują spotkania z bezpośrednimi rywalami do tytułu mistrzowskiego. Wisła zdołała odwrócić losy meczu z Amicą Wronki w ostatniej chwili, choć do 88. minuty to Amica prowadziła. Legia przegrała przy Reymonta 0:1, a prawdziwy pokaz siły Wiślaków miał miejsce 23 kwietnia 2004r., kiedy w Grodzisku Wielkopolskim Biała Gwiazda rozbiła Groclin aż 6:1. Ostatecznie podopieczni trenera Kasperczaka zakończyli sezon, mając 5 punktów przewagi nad drugą Legią i aż 12 nad trzecią Amicą. Latem zespół przystąpił do kolejnej batalii o awans do Ligi Mistrzów.
Morientes i wszystko jasne
Mateusz Miga, autor książki Wisła Kraków. Sen o potędze trafnie zauważył, że dla Wisły sezon 2004/05 rozpoczął się i zakończył w Tbilisi. Latem do klubu trafili Tomasz Dawidowski i Marek Zieńczuk z Amiki Wronki, Aleksander Kwiek z Odry Wodzisław Śląski, Radosław Sobolewski z Groclinu Grodzisk Wlkp. oraz powracający do Krakowa Marcin Kuźba.
Z Wisłą pożegnali się: sprzedany do FK Moskwa Mariusz Jop, wypożyczony do Zagłębia Lubin Paweł Strąk oraz Edno, który powrócił do ojczyzny. Tuż przez zakończeniem okienka transferowego Kalu Uche został wypożyczony do Girondins Bordeaux.
W lipcu 2004 roku Wiślacy rozpoczęli zmagania w eliminacjach do Champions League. Pierwsze spotkanie rozegrali w stolicy Gruzji z mistrzem tego kraju, WIT Georgia Tbilisi. Nauczeni doświadczeniem płynącym z porażki z Valerengą, piłkarze Wisły przestrzegali przed przyznawaniem im zwycięstwa przed rozegraniem meczu.
– W meczach z mistrzem Gruzji występujemy w roli faworyta, ale awans musimy wywalczyć na boisku. Nie ma mowy o lekceważeniu rywala. Na boisko wyjdziemy w pełni skoncentrowani. Dobrze byłoby już w pierwszym meczu wygrać i do tego będziemy dążyć – zapowiadał Marek Zieńczuk.
Ulubioną cyfrą Bogusława Cupiała jest 7. Właścicielowi Wisły szczególną radość sprawiały wygrane tzw. siódemeczką, czyli mecze, w których piłkarze Białej Gwiazdy strzelali siedem goli. W Tbilisi prawie się to udało, lecz szef chyba nie miał zawodnik za złe, że nie było siódemeczki. Wisła wygrała bowiem 8:2, odnosząc najwyższe wyjazdowe zwycięstwo w europejskich pucharach w swojej historii. Na połowę dorobku bramkowego zapracował Tomasz Frankowski, dwa gole strzelił Maciej Żurawski, a po jednym trafieniu dołożyli Damian Gorawski i Marcin Kuźba.
Rewanż był formalnością. W Krakowie Henryk Kasperczak dał szansę zaprezentowania swoich umiejętności zawodnikom rezerwowym – Maciejowi Mysiakowi, Sebastianowi Fechnerowi czy Kelechiemu Temple Omeonu. Wisła wygrała 3:0 po golach Kuźby, Omeonu i Gorawskiego.
Awans już mamy, na Real Madryt czekamy – słowa tej przyśpiewki rozbrzmiały na stadionie przy ul. Reymonta po końcowym gwizdku bośniackiego sędziego Novo Panicia. Jeszcze przed rewanżem z WIT Georgia Wisła poznała przeciwnika w III rundzie eliminacji. Był nim właśnie Real, który musiał walczyć o przepustkę do grona 32 najlepszych drużyn Starego Kontynentu w eliminacjach. Pod koniec poprzedniego sezonu Królewskich dopadł potężny kryzys i skończyli zmagania ligowe dopiero na czwartej pozycji.
Właśnie w tym kryzysie Wiślacy upatrywali swoich szans na korzystny wynik. Maciej Żurawski podkreślał, że nie padną na kolana przed Realem i spróbują wykorzystać ewentualne błędy defensywy Królewskich. Trener Kasperczak dodawał, że jego drużyna zagra ze znakomitym zespołem, złożonym ze świetnych piłkarzy na czele z Zidane’em. Latem Real pozyskał kolejną wielką gwiazdę futbolu, Michaela Owena z Liverpoolu. Według medialnych doniesień kwestią godzin był transfer Patricka Vieiry do Realu, lecz nigdy do niego nie doszło. Przebieg meczu trafnie określił portal sport.pl: akcja i reakcja. Każda akcja ofensywna Wisły napędzała gości z Madrytu. Real co prawda przeważał, para stoperów Kłos – Głowacki dwoiła się i troiła, żeby zapobiec utracie bramki. Wiślacy próbowali zagrozić przeciwnikowi poprzez akcje kreowane przez Zieńczuka, Frankowskiego, Żurawskiego i Uche. To właśnie Nigeryjczyk mógł dać swojej drużynie upragnionego gola na 10 minut przed przerwą, jednak zamiast przerzucić piłkę nad Casillasem próbował uderzać na siłę. Do przerwy gole nie padły.
Obraz gry nie zmienił się po przerwie. Real prowadził grę, a Wisła szukała szczęścia z kontrataków. W 68. Minucie nastąpiła kluczowa zmiana – w miejsce Ronaldo wszedł niechciany w Madrycie Fernando Morientes. Rok wcześniej oddano go na wypożyczenie do AS Monaco, z którym dotarł do finału Ligi Mistrzów eliminując po drodze swój macierzysty klub, a latem 2004r. miał trafić do Liverpoolu w ramach transferu Michaela Owena (przeszedł do The Reds pół roku później).
Cztery minuty później Real objął prowadzenie. Morientes dostawił nogę do znakomicie dośrodkowanej przez Beckhama piłki. W 90. minucie z lewej strony dośrodkował Roberto Carlos, Morientes ponownie dołożył nogę i dwie akcje z udziałem El Moro sprawiły, że furtka z tabliczką z napisem Faza grupowa Ligi Mistrzów zatrzasnęła się przed Wiślakami z hukiem. Trudno było się spodziewać, że na Santiago Bernabeu mistrzowie Polski strzelą trzy gole, nie tracąc ani jednego.
Co prawda trener Realu Jose Antonio Camacho powiedział przed spotkaniem w Madrycie, że jego zespół musi pozostać czujny, bo Wisła jest bardzo dobrą drużyną, to chyba trudno uznać te słowa za coś więcej niż kurtuazję. Henryk Kasperczak nie mógł zabrać do stolicy Hiszpanii kontuzjowanego Mirosława Szymkowiaka. Wisła zagrała też bez Kalu Uche, który wyjechał do Bordeaux.
Mistrzowie Polski od samego początku prezentowali się dużo gorzej niż w pierwszym meczu. W pierwszej połowie dublet Ronaldo zapewnił Madrytczykom bardzo duży komfort. W końcówce gola na 3:0 strzelił Francisco Pavon, a tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego honorową bramkę dla Wiślaków zdobył Damian Gorawski, który z pewnością będzie mógł kiedyś pochwalić się tym wyczynem wnukom.
– Byliśmy dużo słabsi niż w pierwszym meczu i było widać wyraźnie różnice jakości. Żałuje, że nie mogliśmy zagrać w najsilniejszym składzie. Przyjechaliśmy tutaj z wielkim optymizmem, ale ja jestem realistą i wiedziałem, że nie będzie łatwo. Byliśmy dużo słabsi niż w pierwszym meczu i było widać wyraźnie różnice jakości. Rzadko się zdarza, że zespół, który tutaj przyjeżdża jest w stanie zrobić dobry wynik. Popełniliśmy błędy w ustawieniu, co było widoczne zwłaszcza przy golach Ronaldo. Słabiej zagraliśmy także w drugiej linii. Zbyt wolno wyprowadzaliśmy piłkę i graliśmy za mało dokładnie. Taka jest piłka. To gra błędów, a my w Madrycie popełniliśmy ich dużo więcej. Jestem zawiedziony, bo niby stworzyliśmy silny zespół, ale nie udało nam się awansować. Żegnamy się z żalem, ale z większym doświadczeniem. Zdobyliśmy bramkę na pocieszenie i pożegnaliśmy się z honorem. Będziemy szukać kolejnych zwycięstw w rozgrywkach Pucharu UEFA – powiedział po spotkaniu Henryk Kasperczak.
Gruziński koszmar
Nadzieje Henry’ego na sukcesy w Pucharze UEFA zostały brutalnie zweryfikowane. W pierwszej rundzie tych rozgrywek Wisła Kraków trafiła na kolejnego w tamtym sezonie rywala z Gruzji – Dinamo Tbilisi. Klub, który zdobył Puchar Zdobywców Pucharów w 1981 roku wydawał się być idealnym przeciwnikiem na rozgrzewkę przed meczami z lepszymi klubami.
Pierwszy mecz rozegrano 16 września 2004r. w Krakowie. Gruzińscy dziennikarze podkreślali, że Wisła to bardzo groźna drużyna i dziwili się, dlaczego będący w życiowej formie Tomasz Frankowski nie gra w reprezentacji. Mirosław Szymkowiak liczył na zapewnienie sobie bezpiecznej przewagi przed rewanżem w Tbilisi, a zdaniem pomocnika szybkie strzelenie gola miało sprawić, że piłkarze Dinama znacznie spuszczą z tonu.
W pierwszej połowie Wiślacy zupełnie zlekceważyli rywala. Efekt? Dwubramkowe prowadzenie gości do przerwy. W 18. minucie po strzale Jaby Kankawy zza pola karnego piłka odbiła się od nóg Arkadiusza Głowackiego i wpadła do siatki. Polskiemu obrońcy zapisano na konto samobójcze trafienie. Kilka minut później Kachaber Aladaszwili wykorzystał nieudaną pułapkę ofsajdową mistrzów Polski, minął Radosława Majdana i z najbliższej odległości skierował piłkę do pustej bramki.
W przerwie spotkania w szatni Wisły musiało paść wiele ostrych słów, bo po zmianie stron kibice oglądali zupełnie inną Wisłę. Krakowianie grali szybko, z pomysłem i z agresją, której od początku nie brakowało gościom z Gruzji. Przez pierwszy kwadrans drugiej połowy Dinamo broniło się dzielnie, ale kiedy opór pękł, Wisła strzeliła trzy gole w cztery minuty. Na listę strzelców wpisali się Gorawski, Żurawski oraz Frankowski. Ten ostatni dołożył drugie trafienie na kwadrans przed końcem meczu.
Wisła miała mecz pod kontrolą. W końcowych minutach Dinamo wykonywało jeszcze rzut wolny. Tomasz Kłos tak niefortunnie próbował wybić piłkę, że…pokonał Radosława Majdana. Mecz na stadionie im. Henryka Reymana zakończył się zwycięstwem 4:3, co w żaden sposób nie zapewniało komfortu przed rewanżem. W Tbilisi Wiślacy wciąż musieli zagrać z pełnym zaangażowaniem przez 90 minut, żeby wydrzeć awans do fazy grupowej Pucharu UEFA.
Mecz rewanżowy odbył się 30 września 2004 roku, dokładnie w moje 12. Urodziny. Liczyłem zatem na prezenty od Wisły, Legii i Amiki w postaci kompletu awansów do kolejnej rundy. Tamten dzień był jednym z najczarniejszych w najnowszej historii Wisły Kraków i wywołał lekkie trzęsienie ziemi w klubie.
Piłkarze Białej Gwiazdy od początku spisywali się słabo. Dinamo było agresywniejsze, lecz nie przekładało się to na konkretne sytuacje bramkowe – lepsze stwarzali sobie mistrzowie Polski. Nudna pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem.
Drugą piłkarze Wisły rozpoczęli obiecująco, bo przejęli inicjatywę na placu gry i szukali swoich szans na zdobycie bramki. Dramat podopiecznych Henryka Kasperczaka zaczął się po godzinie gry. Marcin Baszczyński ręką wybił piłkę zmierzającą do bramki Radosława Majdana i otrzymał czerwoną kartkę. Postawa z pewnością wzbudziła podziw kibiców Wisły, lecz w gruncie rzeczy była nieco lekkomyślna – Dinamo i tak wykorzystało rzut karny i objęło prowadzenie, a Wisła musiała odrabiać straty grając w osłabieniu. Jedynym znanym mi piłkarzem, który w taki sposób przysłużył się swoim kolegom jest Luis Suarez.
Sześć minut później gospodarze wyprowadzili kontratak, po którym zdobyli dwubramkową przewagę. Sytuacja Wisły wyglądała naprawdę źle – miała 25 minut na strzelenie dwóch goli. Stać ją było tylko na jedno trafienie w 77. minucie, kiedy dwójkową akcję Żurawski – Frankowski skutecznie zakończył ten drugi. Na dwie minuty przed końcem piłka po strzale Macieja Żurawskiego trafiła w słupek. Dinamo wygrało 2:1 i zameldowało się w fazie grupowej Pucharu UEFA. Zadecydowała większa liczba bramek zdobytych na wyjeździe.
Zdaniem niektórych ekspertów o losach rywalizacji zadecydował nie tylko słaby występ Wisły w stolicy Gruzji, ale też samobójczy gol Tomasza Kłosa w Krakowie – wynik 4:2 przy porażce 1:2 dawałby awans drużynie ze stolicy Małopolski. Moim zdaniem o porażce zadecydowało zupełne zlekceważenie przeciwnika w pierwszej połowie meczu w Krakowie. Dinamo było niżej notowane niż Wisła, lecz to nie był zespół półamatorski, z którym można wygrać grając na pół gwizdka.
W wyniku tej porażki do dymisji podał się zarząd sportowej spółki akcyjnej: prezes Tadeusz Czerwiński oraz dwa wiceprezesi: Bogdan Basałaj i Zdzisław Kapka. Dymisja była realizacją polecenia Huberta Praskiego, jednego z najbliższych współpracowników Bogusława Cupiała. Czerwiński nie miał wątpliwości, że to właściciel klubu podjął taką decyzję, zapewne licząc, że w ślad za zarządem ze swojego stanowiska zrezygnuje także trener Henryk Kasperczak Gdyby ustąpił sam, zszedłby z listy płac. Na lotnisku w
Balicach zgromadziła się spora grupka dziennikarzy, zapewne czekających na deklarację trenera w sprawie jego przyszłości.
Ale piłkarz legendarnej reprezentacji Kazimierza Górskiego rezygnować nie zamierzał – ani po meczu w Tbilisi, ani w ogóle. Choć dla klubu z takimi aspiracjami jak Wisła odpadnięcie z europejskich pucharów na tak wczesnym etapie oznaczało de facto koniec sezonu, to Kasperczaka broniły wyniki w lidze. Walka o tytuł mistrzowski rozstrzygnęła się po rundzie jesiennej. Na półmetku sezonu Wisła prowadziła w tabeli z przewagą ośmiu punktów nad Legią i dziesięciu nad Groclinem. W 13 meczach odniosła 11 zwycięstw, dwukrotnie zremisowała i nie przegrała ani razu. Tylko katastrofa mogła sprawić, że mistrzem Polski zostałaby inna drużyna.
Mistrz za wicemistrza
Ale los trenera został przesądzony w Tbilisi. Kasperczak nie utrzymałby posady nawet gdyby wygrał wszystkie mecze w lidze do końca sezonu. Jego dymisja stała się przedmiotem ogólnonarodowej debaty i oparła się nawet o…pałac prezydencki. Jak pisze Mateusz Miga, nawet prezydent Aleksander Kwaśniewski pytał prezesa PZPN Michała Listkiewicza, czy ten nie mógłby interweniować w sprawie Henry’ego. Wszyscy mieli w pamięci nie tak dawne mecze Wisły przeciwko Parnie, Schalke i Lazio. Nie tylko kibice Wisły uważali, że Kasperczak i Wisła znakomicie do siebie pasują, tak dobrze, jak Robert Makłowicz do chorwackich wybrzeży czy Ricky, Julian i Bubbles, bohaterowie serialu Chłopaki z baraków do siebie.
W grudniu 2004 roku Bogusław Cupiał zaproponował trenerowi nowy układ współpracy: Kasperczak miał być odpowiedzialny tylko i wyłącznie za trenowanie drużyny. Nowy kontrakt odbierał mu wszelki wpływ na politykę transferową klubu oraz zakładał, że w przypadku braku awansu do Ligi Mistrzów w 2005 roku trener odejdzie z klubu bez odprawy. Kasperczak nie przyjął propozycji, która zapewne była pretekstem do odsunięcia go od drużyny. 14 grudnia 2004 roku klub podał, że nowym szkoleniowcem zespołu został Werner Liczka.
Czech nie zaszalał na rynku transferowym. Z klubem pożegnali się dwaj czołowi pomocnicy: Damian Gorawski dołączył do Mariusza Jopa w FK Moskwa, a Mirosław Szymkowiak obrał kurs na Turcję – został piłkarzem Trabzonsporu. Do Wisły trafił 19-letni skrzydłowy, pierwszy transfer pilotowany przez nowego dyrektora sportowego Grzegorza Mielcarskiego – Jakub Błaszczykowski. Ponadto mistrzowie Polski wypożyczyli czeskiego obrońcę Vlastimira Vidlickę.
Werner Liczka zapowiadał, że będzie kontynuował pracę poprzednika. Chciał utrzymać ofensywny styl gry i poprawić szczelność obrony. Mistrzowi olimpijskiemu z Moskwy nie udało się zrealizować swoich planów. Chociaż na koniec sezonu Wisła wyprzedziła drugi Groclin aż o 11 punktów, to poziom gry Wiślaków znacznie spadł. W 13 meczach rundy rewanżowej Wisła Kraków Wernera Liczki odniosła osiem zwycięstw, trzy razy zremisowała i dwukrotnie przegrała mecze. Szczególnie dotkliwa była porażka na Łazienkowskiej – Legia wygrała aż 5:1.
Wisła Kasperczaka zakończyła rundę jesienną z bilansem bramkowym 44:8. Wiosną było to zaledwie 26:15. Chociaż czeski szkoleniowiec zdobył mistrzostwo Polski, to nie dane mu było powalczyć o awans do Ligi Mistrzów. Po zakończeniu sezonu został zwolniony. Czech nie miał o to do nikogo pretensji twierdząc, że problem ma nie on, lecz Wisła. Dodał, że w polskich klubach brakuje cierpliwości i szacunku dla pracy trenera, ponieważ budowanie drużyny jest procesem długotrwałym. Nie sposób nie przytoczyć tu słynnego powiedzenia trenera Wojciecha Łazarka, który mówił, że z budowaniem drużyny jest jak z robieniem słonia – dużo szumu i kurzu, a efekt za dwa lata. Prawie żaden trener pracujący w polskiej lidze nigdy tyle czasu nie dostanie.
Lata 2003-2005 były dla Wisły okresem, w którym musiała zmierzyć się ze swoją najlepszą wersją z przełomu 2002 i 2003 roku. Pod Wawelem zbudowano drużynę, która zdominowała krajowe rozgrywki, jednak nie potrafiła nawiązać do sukcesów w Europie. O ile w sezonie 2003/04 drużyna pozostawała w przebudowie, o tyle w kolejnej kampanii mogła i powinna osiągnąć więcej. Odejście Henryka Kasperczaka rozpoczęło trwającą blisko trzy lata rotację na stanowisku trenera.
Nadchodziły lata posuchy dla Wisły, która kolejne dwa sezony zakończyła bez żadnego trofeum, za to z siedmioma trenerami na ławce, wliczając tych tymczasowych. O szczegółach opowiem w kolejnej części.
PRZEMYSŁAW PŁATKOWSKI
Mateusz Miga, Wisła Kraków. Sen o potędze, Kraków 2015
www.historiawisly.pl
www.90minut.pl
Transfery Wisły Kraków w sezonie 2003/04
Transfery Wisły Kraków w sezonie 2004/05
Trenerzy Wisły Kraków – chronologicznie
Sport.pl: Wisła Kraków – Valerenga 0:0, Norwegowie lepsi w rzutach karnych
Sport.pl: Wisła Kraków – Real Madryt 0:2
Sport.pl: Real Madryt – Wisła Kraków 3:1
Sport.pl: Wisła pokonała Dinamo 4:3
Sport.pl: Wisła Kraków przegrała z Dinamo Tbilisi 1:2 i odpadła z Pucharu UEFA
[/su_spoiler]