Sam talent niepoparty ciężką pracą nie wystarczy, żeby osiągnąć sukces w piłce nożnej. W całej historii futbolu bez problemu znajdziemy wielu piłkarzy, którzy mimo posiadania ogromnego daru, z różnych względów nie potrafili w pełni go wykorzystać. Część z nich nie poradziła sobie z presją na najwyższym poziomie, innych osiągane sukcesy poniosły w mocno imprezową stronę lub zwyczajnie nie byli gotowi mentalnie na grę na najwyższym poziomie. Niektórym z kolei rozwój uniemożliwiły kontuzje. Swoje żniwo w świecie futbolu zbierał też alkohol, po który często sięgano, żeby uciec od problemów. To właśnie z alkoholem nierówną walkę toczył Oreste Osmar Corbatta, którego grę z rozrzewnieniem wspomina się w Argentynie do dzisiaj. Ale jego historię warto też poznać ku przestrodze.
Omar Oreste Corbatta – biogram
- Pełne imię i nazwisko: Omar Oreste Corbatta Fernandez
- Data i miejsce urodzenia: 11.03.1936 Daireaux
- Data i miejsce śmierci: 06.11.1991 Avellaneda
- Wzrost: 165 cm
- Pozycja: Napastnik
Historia i statystyki kariery
Kariera juniorska
- Estudiantes La Plata
- Juverlandia
Kariera klubowa
- Racing Club (1955-1962) 177 występów, 72 bramki
- Boca Juniors (1962-1965) 18 występów, 7 bramek
- Independiente Medellin (1965-1968)
- San Telmo (1970) 33 występy, 10 bramek
- Italia Unidos (1971)
- Tiro Federal Rosario (1973-1974)
Kariera reprezentacyjna
- Argentyna (1956-1962) 43 występy, 18 bramek
Statystyki i osiągnięcia:
Osiągnięcia zespołowe:
Racing Club
- 2x mistrzostwo Argentyny (1958, 1961)
Boca Juniors
- 2x mistrzostwo Argentyny (1964, 1965)
Reprezentacja:
- 2x Copa America (1957, 1959)
Corbatta był postacią tyleż genialną, co tragiczną. Na boisku potrafił z piłką zrobić wszystko. Kiedy dostawał ją przy linii, to nie było sposobu, żeby mu ją odebrać. Imponował skutecznością z rzutów karnych, w ciągu całej swojej kariery przestrzelił z jedenastu metrów ledwie kilka razy. Potrafił też strzelać gole prosto z rzutów rożnych. Niejednokrotnie w swoich rajdach po skrzydle mijał rywali niczym slalomowe tyczki, czym wielu obrońców doprowadzał do rozpaczy. Doskonale umiał również obsłużyć kolegów podaniem, dzięki czemu zaliczał sporo asyst, których jednak nikt wówczas nie liczył.
Był jednym z motorów napędowych genialnej argentyńskiej reprezentacji, która w 1957 r. na turnieju w Limie nie pozostawiła rywalom złudzeń, kto jest najlepszy na kontynencie. W 1958 r. na szwedzkich mistrzostwach świata Corbatta jako pierwszy Argentyńczyk trafiał do siatki przeciwników w każdym grupowym meczu. Czterokrotnie zostawał mistrzem Argentyny. Swoją grą potrafił tak zachwycać, że na jego mecze przychodzili nawet kibice innych drużyn, tylko po to, żeby zobaczyć go w akcji. Na szczycie nie utrzymał się długo, bo ledwie parę lat, ale wystarczyło to, żeby oczarować swoimi umiejętnościami rzesze kibiców. Do dzisiaj jest wymieniany w gronie najlepszych prawoskrzydłowych argentyńskiej piłki, a dla wielu tych, którzy widzieli go w akcji, na zawsze pozostanie tym największym.
Jeśli w pierwszych dziesięcioleciach zorganizowanej gry w piłkę utrwaliła się idea osobistego stylu, wizerunek zwinnego, wolnego i cnotliwego piłkarza jako antyteza angielskiej szorstkości, to Corbatta był wyrazem tego mitu założycielskiego – pisał o nim w jego biografii Alejandro Wall.
Miał jednak drugą twarz, tę, którą prezentował poza boiskiem. Był członkiem niezapomnianych Los Ángeles Carasucias, czyli brudnych aniołów, ale kiedy prześledzimy jego życiorys, to bardziej niż brudny będzie do niego pasować określenie upadły anioł. Napisałem chwilę wcześniej, że na szczycie nie utrzymał się długo – właściwsze jednak byłoby stwierdzenie, że tego szczytu nigdy nie osiągnął. Nigdy nie dowiemy się bowiem, gdzie by doszedł, gdyby w pełni mógł rozwinąć swój talent.
Ten rozwój nie został jednak zahamowany przez kontuzję, wypadek czy tragedię. Corbatta przeszkodził sobie sam. Jeszcze jako młody człowiek zaczął z upodobaniem sięgać po szklaneczkę wina i później z czasem popadł w uzależnienie. Często określa się go jako argentyńskiego Garrinchę. Obaj panowie mieli wiele wspólnego. Kochali dryblować, pieścić i bawić się z piłką, ale równie mocno kochali nocne życie i alkohol. Obaj niestety też przedwcześnie odeszli z tego świata, nie mając przy sobie praktycznie niczego, oprócz wspomnień dawnych dni chwały.
Włoskie korzenie
Pod koniec XIX i na początku XX wieku Argentyna była jednym z najszybciej rozwijających się państw świata. W 1910 r. zajmowała dziesiąte miejsce wśród najbogatszych krajów. Dynamiczny rozwój rolnictwa i infrastruktury sprawiał, że ciągle jeszcze młody kraj potrzebował rąk do pracy. Ludność Argentyny rosła wówczas o cztery procent rocznie. Kraj odpowiadał za siedem procent całego światowego transportu i połowę PKB całego kontynentu.
Nic więc dziwnego, że rzesze Europejczyków w poszukiwaniu lepszego życia udawały się wówczas za ocean. Sporo wśród nich było Polaków, ale najwięcej Hiszpanów i Włochów. Osiedlaniu się w Argentynie sprzyjały rzecz jasna coraz wyższy standard życia, łagodny klimat i wsparcie władz. Decyzję o wyjeździe często przyspieszał brak perspektyw na polepszenie bytu w ojczyźnie. Tak było choćby w przypadku Włochów. Szacuje się, że w latach 1875-1928 z Włoch wyjechało 17 milionów ludzi. Obok Stanów Zjednoczonych i Brazylii to właśnie Argentyna była głównym celem ich podróży. Osiedliło się tutaj wówczas według różnych źródeł około czterech milionów Włochów. W efekcie liczba ludności Argentyny wzrosła z czterech milionów 1895 r. do prawie ośmiu w 1914 r.
Wśród tych, którzy wybrali życie w kraju rozległych pampasów i wołowiny byli dziadkowie Corbatty ze strony ojca. Oreste Corbatta prowadził mały, przydomowy zakład szewski w położonym nad Adriatykiem sennym miasteczku Recanati w regionie Marché we Włoszech. Pewnego dnia razem z żoną Maríą podjął decyzję o wyjeździe do Ameryki. W trwającej ponad miesiąc podróży towarzyszyła młodemu małżeństwu dwójka ich dzieci – Santa i Gerónimo. Nie od razu jednak trafili do Argentyny. María była w ciąży i kiedy nadszedł czas rozwiązania, musieli zatrzymać się w Brazylii. Tam przyszło na świat ich trzecie dziecko, któremu dali na imię Américo. Oreste znalazł pracę na plantacji kawy, a niedługo później María ponownie zaszła w ciążę i urodziła jeszcze córeczkę Elisę. Trzy lata później wyruszyli do Argentyny.
Rodzina osiedliła się w małej mieścinie Caseros, która dzisiaj nosi nazwę Daireaux. Corbatta znalazł tam zatrudnienie przy zbiorach pszenicy na polach Máximo Guastiniego, farmera, którego poznali poprzez przyjaciela. Kiedy wydawało się, że wreszcie znaleźli swoje miejsce i mogą spokojnie żyć, Corbattów spotkała tragedia. Oreste zmarł nagle w sierpniu 1909 r. Stało się to niedługo po przyjściu na świat trzeciego syna Alberto i na kilka miesięcy przed urodzeniem się trzeciej córki Orestiny. María została sama z szóstką dzieci.
Najstarszy z rodzeństwa 14-letni wówczas Gerónimo, na którego wszyscy wołali Gino, podejmował się różnych zajęć, żeby pomóc matce. W końcu znalazł zatrudnienie na poczcie. Mimo że miał braki w edukacji spowodowane emigracją i przedwczesną śmiercią ojca, to dobrze sobie radził. Codziennie rano napełniał swoją torbę listami i przesyłkami i dopiero, kiedy wszystkie doręczył, mógł sobie pozwolić na odpoczynek.
Kiedy stał się dorosły, to ożenił się z urodzoną Daireaux Isabelą Fernández. Była córką Pedro Fernándeza i Primitivy Díaz, choć od małego wychowywała się w domu lokalnego znachora. Zamieszkali na rogu dzisiejszych ulic Guglieri i Pellegrini, ale dzisiaj po ich domu nie ma nawet śladu. Małżeństwo doczekało się ośmiorga dzieci – czterech synów i czterech córek. Synowie nosili imiona Guillermo, Raúl i Juan Carlos, a córki Hilda, Isabel, Azucena i Griselda. 11 marca 1936 r. o godzinie 18:15 na świat przyszedł najmłodszy z nich – Oreste Osmar.
Corbatta i jego imiona
W życiorysie Corbatty nie brakuje znaków zapytania. Wokół jego boiskowych i pozaboiskowych wyczynów przez lata narosło wiele mitów. Wątpliwości dotyczą także takich, wydawać by się mogło, prostych do ustalenia rzeczy, jak choćby pisownia imion piłkarza. Według hiszpańskojęzycznej Wikipedii Corbatta nosił imiona Orestes Osmar, anglojęzyczna z kolei podaje imiona Oreste Omar, podobnie jak argentyńskie El Gráfico, ale już na oficjalnej stronie Racingu przy nazwisku piłkarza widnieją imiona Oreste Osmar. W wielu innych źródłach oba imiona są zamieniane kolejnością, a nierzadko bywa, że jest podawane tylko jedno z nich.
Sam piłkarz nigdy się na ten temat nie wypowiadał i nikogo też nie poprawiał, jak się powinno do niego zwracać. Alejandro Wall, który w 2016 r. napisał książkę poświęconą życiu Corbatty, przypomniał w niej, że w 1999 r. dziennikarz Oscar Barnade opublikował na łamach gazety Olé akt urodzenia piłkarza. Z dokumentu, do którego również jemu udało się dotrzeć, jasno wynikało, że Corbatta otrzymał imiona Oreste Osmar. Jego imię było jednak rzadko zapisywane i z biegiem lat literka s mogła się gdzieś zagubić, dlatego też dla wielu kibiców pozostanie po prostu Omarem.
Wall przytacza też zdanie, jakim podzieliła się z nim jedna z krewnych piłkarza Clelia. Według niej Oreste i María, kiedy wypływali z Włoch nazywali się nie Corbatta, ale Corvatta. Po dotarciu do Brazylii podczas wypełniania urzędowych dokumentów, gdzieś musiał się wkraść błąd, którego Oreste z powodu swojego analfabetyzmu nie mógł zauważyć. Wersję tę uwiarygadnia fakt, że nazwisko Corvatta jest dość popularne we włoskiej prowincji Macereta, skąd dziadkowie Omara wyruszyli w poszukiwaniu lepszego życia.
Dzieciństwo
O swoich najmłodszych latach Corbatta wypowiadał się bardzo rzadko lub wcale. Nie zachowało się wiele informacji na temat jego dzieciństwa, a wielu z tych, którzy mogliby coś pamiętać, już nie żyje. Z napisanej przez Walla książki Corbatta: El wing, w której autor rozprawia się z wieloma mitami i która była bardzo pomocna podczas pracy nad tym tekstem, dowiadujemy się, że mały Omar mógł tylko pomarzyć o beztroskim i szczęśliwym dzieciństwie. Już jako maluch musiał się zmierzyć z tragedią, jaką z pewnością dla kilkuletniego chłopca była niespodziewana śmierć ojca. Nie zachował nawet zbyt wielu wspomnień z Gerónimo.
Kiedy po latach próbował się wyrwać ze szpon nałogu, szukając przyczyn uzależnienia, wrócił myślami do czasów, gdy mieszkał z rodzicami w Daireaux. Pamiętał stamtąd właściwie tylko jedno – jak ojciec siadał przy stole, żeby napić się wina, brał małego Omara na kolana i częstował go alkoholem, mimo że chłopiec nie miał nawet pięciu latek.
Niedługo po śmierci męża w 1941 r. Isabela zdecydowała się wyjechać z Daireaux. Razem z dziećmi przeniosła się do położonego 400 kilometrów na północny-wschód miasta La Plata. Najstarszy z jej synów, Guillermo, znalazł pracę w miejscowej fabryce, a pozostali dwaj chcieli dostać się do policji. Omar był oczywiście za mały, żeby móc normalnie pracować, ale mimo to starał się, jak mógł, żeby choć trochę pomóc matce. Rodzina zamieszkała w barrio La Loma, gdzie żyła bardzo skromnie, a budynek, który służył im za dom, z wyglądu przypominał stary magazyn i nie miał nawet drzwi.
Mieszkaliśmy kilka przecznic dalej i widywaliśmy Omara chodzącego każdego dnia z koszami owoców i warzyw w rękach oraz z czosnkiem zwisającym mu z ramion. Sprzedawał je na ulicy. Zbierał też butelki, żeby wymienić je na trochę drobnych. Robił wszystko, żeby pomóc mamie – wspominała kuzynka Corbatty Alicia Matas.
Isabel, żeby zapewnić dzieciom byt, prała i sprzątała w domach innych ludzi. Praktycznie nie utrzymywała kontaktów z resztą rodziny i została zapamiętana jako osoba dość ponura i posępna. Trudno się dziwić, bo przecież życie jej nie rozpieszczało. Corbatta pod tym względem był do niej podobny. Kuzynostwo wspomina go jako wycofane, zamknięte w sobie dziecko. Nawet kiedy przechodził koło domu ciotki Orestiny, która próbowała zapraszać go na herbatę i ciasteczka, mały Omar nie reagował, tak jakby świat zewnętrzny zupełnie nie istniał.
Opuszczał głowę tak, jakby się wstydził. Był smutnym chłopcem – mówiła po latach Alicia o swoim kuzynie.
Bardzo szybko zakończył też edukację. Już w drugiej klasie musiał zrezygnować ze szkoły, żeby pomóc w dystrybucji chleba, jak wspominał w jednym z wywiadów. Nie zdążył się nauczyć ani pisać ani czytać, co w przyszłości będzie dla niego sporym powodem do wstydu. La Plata dla dorastającego Omara nie była wymarzonym miejscem do życia. Jednak to właśnie w tym mieście odnalazł jedną z niewielu rzeczy, z której mógł czerpać radość. To w La Placie zaczął grać w piłkę, która szybko stała się jego całym światem. Na boisku był zupełnie inny – nie chodził już z opuszczoną głową.
Dorastanie
Krewni mówili o nim, że już od małego dużo się ruszał i był bardzo wygimnastykowany. Swoje pierwsze piłkarskie kroki Corbatta stawiał na pustych parcelach w sąsiedztwie. Zawsze pamiętał, gdzie zaczynał i podkreślał, że to w czasie ulicznych gier toczonych w okolicach skrzyżowania 17. z 36. ulicą sam, bez niczyjej pomocy uczył się futbolowego abecadła. Grywał na boso, bo nie stać go było choćby na tenisówki. Praktycznie z nikim nie rozmawiał i nic nie mówił. Odzywał się tylko wtedy, kiedy prosił o piłkę. W wywiadzie, którego udzielił w 1980 r. Rodolfo Braceliemu, powiedział, że gra na takich wyjałowionych, pokrytych kurzem boiskach była dużo przyjemniejsza, niż występy na najlepszej murawie. Kiedy dziennikarz zapytał go, dlaczego tak uważa, Corbatta odpowiedział:
Bo kiedy kurz unosi się z ziemi, to możesz ukryć w nim piłkę tak, że żaden Bóg jej nie znajdzie.
Pierwszym klubem, którego barwy reprezentował Corbatta był założony w bliskim sąsiedztwie Peñarol. To w tym małym klubiku, którego siedziba znajdowała się tylko jedną przecznicę od jego domu, zaczął występować jako prawoskrzydłowy. W La Placie działały wówczas dwa naprawdę wielkie kluby – Estudiantes i Gimnasia y Esgrima. Corbatta był kibicem pierwszego z nich i marzył, żeby kiedyś zagrać w ich barwach. Kiedy mecze Peñarolu kolidowały ze spotkaniami Estudiantes, Corbatta nie wahał się i wolał oglądać w akcji swoich idoli, zajmując miejsce w górnym rzędzie na trybunie studenckiej. Z tego też względu dla swojej drużyny najczęściej występował w meczach, które rozgrywano rano. W tych popołudniowych brał udział tylko wtedy, kiedy Estudiantes grało na wyjeździe.
W tamtych czasach dla klubów jednym ze sposobów na wyszukiwanie utalentowanych młodych piłkarzy z najbliższej okolicy była organizacja małych turniejów, w których często brały udział rozmaite osiedlowe drużyny. Zawody zaczynały się zwykle w soboty, a kończyły w niedziele. Był to dobry sposób, żeby z bliska przyjrzeć się kandydatom do gry w zespołach juniorskich. Corbatta brał w nich udział jako zawodnik drużyny Resistencia. Została ona utworzona specjalnie na potrzeby występu w takich turniejach. Pierwszy, w którym się zaprezentował, odbył się na obiektach Gimnasii y Esgrimy, a kolejny zorganizowało Estudiantes. Omar pokazał się tam z na tyle dobrej strony, że wkrótce potem dołączył do swojego ulubionego zespołu.
Estudiantes było jego pierwszym oficjalnym klubem. Jako czternastolatek grał w rezerwach w ósmej lidze, ale w drużynie nie spędził zbyt wiele czasu. Występował tam tylko w latach 1950-51, a okoliczności jego odejścia nie są do końca jasne. Najbardziej rozpowszechniona wersja mówi, że Corbatta pożegnał się z klubem po odniesieniu kontuzji kostki. Sam piłkarz kilka lat później twierdził, że powodem jego odejścia były nienajlepsze stosunki z liderem zespołu. Z kolei w klubie przez długi czas krążyła plotka, że Corbatta miał rzekomo ukraść buty koledze z drużyny. Inne wersje tej historii mówią, że miał to być tylko żart, albo że Omar nie oddał na czas butów właśnie przez odniesioną kontuzję. Jak było naprawdę już się nie dowiemy.
Pewne jest jednak to, że w biuletynie Asociación del Fútbol Argentino z 1953 r. pojawiła się informacja o przejściu Corbatty z Estudiantes do ligi piłkarskiej La Platy. Kilka miesięcy później Omar został zawodnikiem klubu Juverlandia, który swoją siedzibę miał w mieście Chascomús leżącym 80 kilometrów na południe od La Platy.
Dojrzewanie
Po opuszczeniu Estudiantes Corbatta ponownie zaczął pokazywać się na rozrywanych w La Placie mniej lub bardziej oficjalnych turniejach. Swoimi występami zwrócił uwagę dwóch mężczyzn z Chascomús, którzy szukali wzmocnień do swojego klubu. Byli to Héctor Noya, który był właścicielem sklepu rowerowego i prezesem Juverlandii oraz jego szwagier Osvaldo Diani. Corbatta zrobił na nich duże wrażenie swoim dryblingiem i gołym okiem widać było, że ma nieprzeciętny talent.
Matka Corbatty powiedziała nam, że syn nie ma obuwia, więc musieliśmy to załatwić. Kupiliśmy mu też spodnie i koszule – opowiadał Alejandro Wallowi Osvlado Diani.
Corbatta zmienił klub, ale nie zmienił miejsca zamieszkania. Ciągle mieszkał z matką i wolał co tydzień dojeżdżać 80 kilometrów do Chascomús. Mecze rozgrywano w niedziele, więc Omar wyjeżdżał z domu już w sobotę. W Chascomús miał zapewniony nocleg u brata prezesa, a po niedzielnych zawodach wracał do La Platy. Funkcjonował tak przez dwa lata. W nowym zespole dość szybko znalazł wspólny język z jednym z chłopaków, który też nocował u Noyi. Wkrótce obaj coraz więcej czasu zaczęli spędzać w miejscowych barach. Corbatta pozbawiony matczynej kontroli po raz pierwszy poczuł namiastkę wolności i skrzętnie starał się ją wykorzystać. Razem z kolegą często wymykali się wieczorami, więc włodarze klubu, żeby ukrócić te występki, przyprowadzali im na noc psa, który miał ich pilnować.
Juverlandia brała udział w rozgrywkach lokalnej Ligi Chascomunense. Nigdy wcześniej nie odnosiła sukcesów, ale zmieniło się to w 1954 r. Wtedy to grająca w zielono-białych koszulkach drużyna po raz pierwszy w historii wygrała ligę. Dla Corbatty był to pierwszy poważny sukces, który co prawda zblednie przy innych triumfach, ale to po nim stało się jasne, że Omar musi trafić do lepszej ekipy, żeby móc się rozwijać.
Niedługo później uwagę na młodego skrzydłowego zwrócił jeden z największych klubów w kraju – Racing Club de Avellaneda. Zespół La Academia, jak określają go kibice, trzykrotnie sięgał po mistrzostwo Argentyny w latach 1949-51. 3 września 1950 r. oddano do użytku nowy stadion, który był wówczas jednym z największych i najnowocześniejszych obiektów w kraju. Estadio Presidente Perón nazwany tak na cześć prezydenta kraju rok później był areną ceremonii otwarcia pierwszej edycji igrzysk panamerykańskich. Mimo posiadania tak zacnego patrona stadion wśród kibiców najczęściej funkcjonował jako El Cilindro de Avellaneda, lub po prostu El Coliseo. Połowa lat pięćdziesiątych to dla klubu czas przebudowy i odmłodzenia zespołu. W przyszłości jednym z liderów budowanej drużyny miał zostać właśnie Corbatta.
Okoliczności jego dołączenia do Racingu również jednak nie są całkowicie jasne i w całej tej historii pojawia się kilka nazwisk. Najbardziej rozpowszechniona wersja mówi, że Corbatta wpadł w oko człowiekowi o nazwisku Aparicio. Był on miłośnikiem klubu i często śledził mniejsze, bardziej prowincjonalne rozgrywki, szukając tam kandydatów do gry w klubie. Inna wersja mówi, że odpowiedzialnym za transfer Corbatty był Juan Silverio Oroz. Był piłkarzem i pochodził z Chascomús. W trakcie swojej kariery oprócz lokalnych drużyn grał też w Estudiantes, w Gimnasia y Esgrima i w Racingu. Raz pojawił się też na okładce prestiżowego El Gráfico. Oroz pragnął zakończyć karierę w rodzinnym mieście i wtedy właśnie zauważył Corbattę. Trzecim człowiekiem, który miał przyczynić się do zmiany klubu przez Omara był Julio Federico Vila. Był farmaceutą, mieszkał w Chascomús, a w Avellanedzie prowadził aptekę. Jako zapalony kibic nie opuszczał żadnego meczu i kiedy tylko zobaczył w akcji Corbattę, to bez wahania polecił chłopaka Racingowi. To on też miał prowadzić transferowe negocjacje. Racing zapłacił za młodego skrzydłowego 20 tys. peso, co odpowiadało ówczesnym 750 dolarom.
Całkiem możliwe, że wszyscy trzej panowie odegrali swoją rolę, każdy na innym etapie. Swoje trzy grosze do tej historii dorzucił też sam Corbatta. W 1963 r. w wywiadzie przeprowadzonym przez Osvaldo Ardizzone opowiadał, że po zdobyciu mistrzostwa był źle traktowany w klubie. Zgodził się na grę pod warunkiem, że po roku pozwolą mu odejść, ale bez jego wiedzy mieli go sprzedać za 14 tys. peso. Dodał też, że kiedy Apracio po niego przyjechał, żeby podpisać umowę, to uciekł na tyły domu matki. Szybko go jednak znaleźli i zabrali siłą, nie płacąc przy tym obiecanych dwóch tysięcy peso, które miał otrzymać z transferu. W tej samej rozmowie twierdził też, że kiedy razem z Racingiem przyjechał na mecz do Chascomús, to udał się do sklepu rowerowego prezesa. Miał tam w ramach rewanżu narobić szkód i zniszczyć sprzęt o wartości dokładnie dwóch tysięcy peso i dopiero po tym się uspokoił. Nikt jednak z osób, które pamiętają tamte czasy, nie potwierdza, że taka sytuacja miała kiedykolwiek miejsce.
Prowadziłem interesy i nic takiego się nigdy nie wydarzyło. Co więcej, za każdym razem, gdy wracał, zawsze był bardzo dobrze ubrany i przychodził, żeby z nami wyjść. Nie wiem, skąd to wziął – wspominał Osvaldo Diani.
Diani potwierdza jednak, że Corbatta faktycznie miał otrzymać dwa tysiące peso z transferu, ale miał się tym zająć już jego nowy klub.
La Academia
Kiedy latem (czyli w Argentynie na początku roku) 1955 r. Corbatta dołączył do drużyny Racingu miał 18 lat i ważył ledwie 59 kilogramów. Miał chude nogi i tak wątłą posturę, że wielu kibiców dziwiło się, jak ktoś o tak marnej budowie mógł trafić do Racingu. Swoimi nieskoordynowanymi ruchami nieraz pewnie wywoływał uśmiechy politowania. Jeszcze większe zdziwienie budziło to, jak bardzo był niedożywiony i nieprzygotowany do gry na takim poziomie. Fani byli raczej przyzwyczajani do silnych i mocnych skrzydłowych, jak choćby Mario Boyé, który swoją grą na początku lat pięćdziesiątych dorobił się wiele mówiącego przydomka El Atómico.
Corbatta był praktycznie jego zupełnym przeciwieństwem. Mało kto widział wówczas w tym wybiedzonym chłopaku błysk geniuszu. Jednak wprawne oko trenerów od razu potrafiło dostrzec, że ten młodzieniec ma naprawdę duży dar. Miał to coś, co sprawiało, że zawsze był ułamek sekundy szybszy od rywala i potrafił go ograć. To coś, czym tak bardzo potrafił olśniewać kibiców. Coś, czego nie można się nauczyć, ale z czym trzeba się urodzić.
Po raz pierwszy w oficjalnym meczu wystąpił w sobotę 30 kwietnia 1955 r. o godzinie 15:30. Rywalem Racingu była wówczas Gimnasia y Esgrima Eva Perón (bo taką nazwę nosiło wówczas miasto La Plata), która na własnym terenie wygrała 1:0. Corbatta na tle rywali pokazał się jednak z na tyle dobrej strony, że to właśnie jego wyróżniono w pomeczowej relacji.
Spośród nowych tylko Corbatta, napastnik w bardzo dobrej kondycji, można budzić uzasadnione nadzieje – pisano w poniedziałek po meczu na łamach Noticias Gráficas.
Zanim jednak zaliczył oficjalny debiut, wystąpił w sparingowym meczu bez udziału publiczności. Pacho Vera, który przez wiele lat był szefem klubowego magazynu Racing, wspominał, że pierwszy raz koszulkę w biało-błękitne pasy Corbatta założył w pojedynku z Atlético Tucumán. Władze klubu powierzyły wówczas rolę trenera Saúlowi Ongaro. Ten dość młody szkoleniowiec chętnie stawiał na młodzież. Omar tamten mecz zaczął na ławce, ale pojawił się na boisku w drugiej połowie. Nieliczni świadkowie tego występu podobno nie potrafili zrozumieć, jak taka cyrkowa postać mogła się znaleźć w szeregach Racingu.
Każdy się zastanawiał, jak to się stało, że Racing mógł sięgnąć po takiego gracza, nierównego faceta, który biegał na palcach. Racing był niczym innym tylko trzykrotnym mistrzem. Bardzo miło było tu grać, trzeba też było szanować całą historię, a to nie było dla wszystkich – wspominał początki Corbatty w Racingu klubowy kolega Humberto Maschio.
Mimo że zadebiutował w pierwszym zespole, to równolegle musiał udowadniać swoją przydatność w drużynie rezerw. Początkowo koledzy nie zwracali na niego zbyt dużej uwagi, myśleli nawet, że nazywa się Comesaña. Nie trwało to jednak długo. Przełamanie przyszło w meczu rezerw z San Lorenzo. Corbatta strzelił wówczas dwie bramki i asystował przy trzecim trafieniu. Jego autorem był zbliżający się do końca kariery Eduardo Turco Balassanian, który po latach pamiętał, że Corbatta grał bez ochraniaczy z opuszczonymi getrami i wszyscy się zastanawiali, skąd się wziął ten szalony chłopak.
Kilka miesięcy później, 29 lipca 1955 r. po raz pierwszy pojawił się na okładce El Gráfico. Znalazł się w towarzystwie klubowych kolegów Humberto Maschio, Antonio Angelillo, Ángela Cigny i Adalberto Rodrígueza. Cała piątka prezentowała się bardzo elegancko z pieczołowicie ułożonymi fryzurami, a podpis pod zdjęciem brzmiał SANGRE NUEVA, czyli NOWA KREW.
Pozycja Corbatty w zespole rosła. Dzięki treningom wzmocnił mięśnie, a jego sylwetka stała się pewniejsza. Kibice coraz częściej zaczynali odwracać głowy na bok, żeby zobaczyć co się dzieje na prawym skrzydle, gdzie młody zawodnik coraz pewniej sobie poczynał.
Corbatta nie był już błaznem o trzcinowych nogach, ale magiem chimerycznych sztuczek – określił jego przemianę Alejandro Wall.
Racing całe rozgrywki zakończył na drugim miejscu. Ustąpili tylko River Plate. Corbatta wystąpił w czternastu spotkaniach i strzelił dwie bramki. Premierowe trafienie zanotował w majowym pojedynku z Ferro Carril Oeste. Medal otrzymany za zajęte w rozgrywkach miejsce jest jedyną pamiątką, jaką po ojcu zachowała jego córka Iliana.
Życie w Avellaneda
Kiedy przychodził do Racingu nie miał ze sobą nawet walizki. Jedynym, co do niego należało, było ubranie, które miał na sobie. Nic więcej. Zamieszkał w skromnych pokojach, które klub przygotował pod trybunami stadionu dla młodych adeptów futbolu. Chłopcy mieli tam całkiem niezłe warunki. Do ich dyspozycji oddano specjalne pomieszczenie do rozmów telefonicznych, pokój do relaksu, a nawet basen. Dobrze wyposażona była też kuchnia. Panowała dość swobodna, luźna atmosfera i nieraz się zdarzało, że poduszki i buty latały z jednego pokoju do drugiego. Wygłupy cichły dopiero, kiedy słychać było głos opiekana ośrodka, którym był mężczyzna o nazwisku Ochoa. Był on bratem Pedro, który przez całą karierę związany był Racingiem i jest jedną z legend klubu.
Po roku swojego pobytu w Racingu Corbatta podpisał pierwszy w życiu zawodowy kontrakt. Nadal jednak mieszkał na stadionie. Pewnego popołudnia dwójka innych młodych zawodników Carlos Cantera i Ceferino Almendra weszła do jego pokoju, a ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Od progu drzwi zobaczyli złożoną z banknotów o nominale stu peso ścieżkę, która prowadziła do łóżka, na którym zwykle spał Corbatta. Omar leżał rozmarzony z przymkniętymi oczami, paląc papierosa, a kiedy zobaczył kolegów powiedział im: zapłacili mi, chłopcy.
Nie był przyzwyczajony do wydawania pieniędzy, bo nigdy wcześniej ich nie miał. Chcąc się nimi nacieszyć, wydawał je w różnych miejscach i nie przywiązywał do nich wielkiej wagi. Kiedy odbierał pensję, to zawsze potem musiał iść na zakupy w najlepszych sklepach w mieście. Jego ulubionym sklepem była Casa Noris, gdzie kupował koszule, spodnie i kurtki. Nigdy tych rzeczy nie prał, a po paru dniach rozdawał innym. Raz skusił się nawet na okrycie z wielbłądziej skóry, ale nigdy nawet go nie założył.
Spośród mieszkających w pokojach pod stadionem zawodników Corbatta najszybciej się uniezależnił. Lubił chodzić własnymi ścieżkami. Wychodził i wracał, o której chciał, nierzadko nad ranem. Zdarzało się też, że w ogóle nie wracał, ale wtedy najczęściej spał w domu swojego kolegi z zespołu Antonio Angelillo. Rodzina Antonio bardzo polubiła Corbattę i jeśli akurat w jakiś dzień nie mógł u nich zostać, to zawsze zapraszali go przynajmniej na posiłek.
Corbatta był zawsze sam, a moja mama bardzo go kochała. Dlatego, że był bardzo dobrym facetem, bardzo spokojnym. Ponieważ nie miał z kim przebywać, często przychodził do mojego domu – wspominał po latach Angelillo.
Często, kiedy wracał do ośrodka i już świtało, miał ze sobą paczkę ciasteczek z ciasta francuskiego kupionych w cukierni Confitería del Molino w centrum Buenos Aires. Budził wtedy kolegów i częstując ich słodkościami zapewniał, że są prosto z piekarnika.
Trzeba było wstać i je zjeść, nie można było go ignorować, bo nalegał tak długo, aż wstałaś – mówił Cantera.
Nocne życie nie zawsze jednak miało smak ciasteczek, ale coraz częściej również wina. Zdarzało się, że Corbatta wracał rano dość mocno wstawiony, a za parę godzin zaczynał się trening. Wtedy do akcji wkraczał Ochoa, który stawiał Omara na nogi. Wrzucał piłkarza pod prysznic, a sam w tym czasie przygotowywał mu kawę, do której dodawał popiołu z węgla drzewnego, co miało złagodzić skutki kaca. Alkohol w życiu zawodowych graczy nie był wówczas niczym nie zwykłym. Nikogo nie dziwił widok piłkarzy z kieliszkiem wina w jednej i papierosem w drugiej ręce. Poza tym Corbatta był młody i nawet jeśli odczuwał skutki nocnych wyjść, to jego organizm potrafił się szybko regenerować.
Corbatta staje się El Loco
Rok po jego debiucie nikt już nawet nie próbował z niego żartować. Czarował na prawym skrzydle i nic nie robił sobie z rywali. Kiedy przejmował piłkę, to praktycznie nie szło mu jej odebrać. Przesuwał się między przeciwnikami dzięki swoim szybkim, elektrycznym ruchom, przez co nigdy nie wiedzieli oni, w którą stronę ruszy Corbatta.
„Loquito” Corbatta ma wszystko, żeby dołączyć do grona największych – pisał o nim Carlos Fontanarrosa w El Gráfico z 8 listopada 1957 r.
Loquito możemy przetłumaczyć jako szalony czy zwariowany. Rzeczywiście Corbatta taki był. Sam przyznawał, że nie miał nic przeciwko takiemu określeniu. Przyjął je dość naturalnie i wiedział, że nazywający go tak kibice, tak naprawdę są w nim zakochani. Kiedy jednak ktoś miałby tak na niego wołać na ulicy, wierząc, że rzeczywiście jest szalony, to wtedy by go to zmartwiło.
Nazwali mnie „szalonym”, ponieważ moja gra doprowadzała ich to do szaleństwa. Potrafiłem wziąć piłkę w jednym miejscu i pobiec z nią na drugą stronę. A oni biegli za mną, tak jak chciałem. Nikt nie robił tak szalonych rzeczy, jak ja – oceniał w wywiadzie z 1980 r.
Wśród wielu anegdot, które opisują jego boiskowe dokonania, jedna jest powtarzana szczególnie często. Niedługo po jego debiucie Racing grał spotkanie z Club Atlético Chacarita Juniors. Corbatta w pewnym momencie dostał piłkę na środku boiska i nieoczekiwanie pobiegł z nią w kierunku własnej bramki. Dobiegł do linii, zatrzymał się i ruszył w przeciwną stronę, po drodze ogrywając jeszcze dwóch graczy, którzy próbowali mu odebrać futbolówkę i na koniec dokładnym podaniem obsłużył Maschio. Nie był to odosobniony przypadek, bo Pedro Mansilla, który w 1961 r. razem z Corbattą był najlepszym strzelcem zespołu, przypomniał sobie podobną sytuację z meczu z Independiente.
Ruszył z piłką w kierunku ich bramki, ale kiedy znalazł się w polu karnym, to zawrócił. Federico Sacchi musiał go powstrzymać. Ale on zawsze tak robił. Był naprawdę szalony – wspominał po latach z uśmiechem Mansilla.
Sezon 1956 zakończył jako najlepszy strzelec zespołu z czternastoma golami na koncie. W tym samym roku do Racingu powrócił doświadczony Juan José Pizzuti, z którym Corbatta znakomicie rozumiał się na boisku. Wielce prawdopodobne, że to właśnie Pizzuti jako pierwszy określił Omara mianem El Arlequín. Nawiązywał w ten sposób do postaci błazna z włoskiej commedii dell’arte, który wykazywał się wielkim sprytem i zwinnością, zupełnie jak Corbatta z piłką przy nodze.
Racing wraca na tron
Po zajęciu przez klub czwartego miejsca w lidze w 1956 r. i trzeciego w kolejnym sezonie, włodarze uznali, że nadeszła pora na zmianę trenera. Tym, któremu powierzono opiekę nad zespołem był José Della Torre. Nie było to jego pierwsze zetknięcie z Racingiem, bo to właśnie on został zastąpiony w 1955 r. przez Saúla Ongaro, który wprowadzał Omara do zespołu.
Corbatta miał wówczas 22 lata i wchodził w swój najlepszy wiek. Nowy trener potrafił uwypuklić jego atuty i tak poukładać wszystkie klocki w drużynie, że Racing wszedł na wyższy poziom. Mimo że w 1957 r. po znakomitym występie w mistrzostwach kontynentu w Limie z klubem pożegnali się Maschio i Angelillo, którzy wyjechali do Włoch, to w 1958 r. zespół w niczym nie ustępował największym rywalom. Najlepszym tego dowodem są pewne wygrane nad takimi ekipami jak Newell’s (3:0 i 4:1), Independiente (4:1) Huracán (4:1), Lanús (4:0), Tigre (4:0), Argentinos (5:2), Gimnasia (4:1), River (3:2) i San Lorenzo (3:1). Mało kto potrafił wówczas znaleźć sposób na Corbattę i jego kolegów, a kibice jeszcze wiele lat później bez zająknięcia potrafili wymienić skład ataku drużyny, która na koniec sezonu okazała się najlepsza w stawce. W skład tego ofensywnego kwintetu wchodzili Corbatta, Juan José Pizzuti, Pedro Manfredini, Rubén Héctor Sosa i Raúl Belén.
Piątka grająca z przodu zawsze była wymienia z nazwiska, ponieważ wszyscy byliśmy dobrymi graczami. Belén był niezwykły. Corbatta pochodził z innej planety. Ale mieliśmy też niesamowity kręgosłup zespołu: Mario Negri w bramce, Norberto Anido i Juan Carlos Murúa jako obrońcy, a także Héctor Bono, Vladislao Cap i Julio Gianella. Byliśmy świetnym zespołem – wspominał po latach Pizzuti.
Odniesiony triumf był trzynastym tytułem mistrzowskim w historii klubu i pierwszym z czterech, jakie na argentyńskich boiskach święcił Corbatta. Jego wkład w wygranie ligi był nie do przecenienia. Grał bez kompleksów, ciągle z opuszczonymi getrami, które były dla niego na swój sposób wyrazem wolności. Wielu genialnych dryblerów w ferworze walki na boisku często zapomina, że futbol jest grą zespołową i na pierwszym miejscu stawiają własne korzyści. Corbatta potrafił jednak wykorzystać posiadany dar dla dobra zespołu.
Corbatta był inny. Był człowiekiem, który spieniężył swój talent i oddał go w służbie zespołowi – pisał Wall.
Jego wpływ na wyniki zespołu nie ograniczał się jedynie do dryblingów. Potrafił też znakomicie dogrywać kolegom, a z jego podań wiele bramek zdobywali Manfredini i Sosa. Sam też zdobywał gole, których w mistrzowskim sezonie uzbierał dziesięć. Cztery z nich padły po jego uderzeniach z rzutów karnych. To właśnie z tego elementu piłkarskiego rzemiosła uczynił swój kolejny wielki atut. Według statystyk magazynu El Gráfico Corbatta 45 razy podchodził do jedenastek. Pomylił się tylko sześć razy, co daje imponującą skuteczność na poziomie 86 procent. Nic więc dziwnego, że fani cieszyli się już z samego faktu podyktowania karnego, bo praktycznie pewne było, że padnie gol.
Sposobu na niego nie potrafił znaleźć nawet znakomity bramkarz River Plate Amadeo Carrizo. Na jednym z reprezentacyjnych zgrupowań obaj panowie urządzili sobie mały pojedynek. Zwycięsko z niego wyszedł Corbatta, który na 25 prób spudłował tylko raz, uderzając w słupek.
Zawsze zakładaliśmy się po treningach, a Corbattita uderzał dwa lub trzy razy. Był niezwyciężony. Posyłał piłkę wysoko, nigdy nie uderzał jej na średniej wysokości, przez co bramkarzowi bardzo trudno było ją sięgnąć, nawet jeśli właściwie udało mu się odgadnąć, w którą stronę poleci – opowiadał Carrizo.
Kiedy po karierze zapytano go w czym tkwił sekret tej skuteczności, odpowiedział, że zawsze zwracał uwagę na nogi bramkarza. Kątem oka starał się zauważyć, na której z nich rywal mocniej się opiera i w którą stronę się przechyla, a potem słał piłkę w przeciwny róg. Jeśli bramkarz się stał nieruchomo, to Corbatta mocnym uderzeniem kierował futbolówkę w okienko, gdzie golkiper nie był w stanie jej sięgnąć.
Corbatta w koszulce Albiceleste
Postawa Omara na ligowych boiskach sprawiła, że dość szybko dostał szansę debiutu w drużynie narodowej. Pierwszy raz w reprezentacji prowadzonej przez legendarnego Guillermo Stábile zagrał 28 lutego 1956 r. Argentyna bezbramkowo zremisowała wtedy z Peru na rozgrywanych w Meksyku igrzyskach panamerykańskich. Corbatta nie miał wówczas jeszcze skończonych 20 lat, ale Stábile dostrzegał w nim wielki potencjał i miał nadzieję, że stanie się ważnym elementem drużyny, która szykowała się do występu na mistrzostwach świata w Szwecji.
Omar zaliczał kolejne występy w narodowych barwach, zbierał bezcenne doświadczenie i nabierał coraz większej pewności siebie. Zanim jednak razem z kolegami udał się do Europy na szwedzki turniej, to w 1957 r. wzięli udział w rozgrywanych w Limie mistrzostwach kontynentu. To właśnie w Peru Corbatta po raz pierwszy pokazał swój niesamowity kunszt na arenie międzynarodowej.
Stábile już w czasie sparingów przed turniejem zdał sobie sprawę, że trafiła mu się wybitna generacja piłkarzy. Kilka lat później opowiadał w El Grafico, że ofensywni gracze rozumieli się tak, jakby grali ze sobą od zawsze. Ich siła tkwiła w połączeniu tradycyjnych zalet i nowoczesnego rytmu, a za plecami dodatkowo mieli doświadczony i skuteczny blok defensywny. W pierwszym meczu z Kolumbią w ataku zagrali Corbatta, Maschio, Angelillo, José Sanfilippo i Osvaldo Héctor Cruz. W 23. minucie było już 4:0, a ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 8:2.
Kolumbia nie była wówczas wymagającym rywalem i o prawdziwej klasie Albiceleste wszyscy mieli się przekonać w kolejnych meczach. Stábile przed meczem z Ekwadorem zamiast Sanfilippo desygnował do gry na Omara Sívoriego, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Razem z Maschio i Angelillo Sívori stworzył słynne Trio de la muerte, które strzelało gola za golem. Corbatta olśniewał na prawym skrzydle, a na lewym błyszczał Cruz. Grali porywająco i po prostu nie było na nich mocnych. Z Ekwadorem wygrali 3:0, a z Urugwajem 4:0. W kolejnym meczu 6:2 rozbili Chile i stało się jasne, że jeśli w kolejnym starciu pokonają Brazylię, to zdobędą tytuł.
Pierwsi na prowadzenie wyszli Argentyńczycy po golu Angelillo w 22. minucie. Ten wynik utrzymywał się przez większość spotkania. Brazylijczycy za wszelką cenę dążyli do wyrównania, ale ich starania szły na marne. W środku pola grą Argentyny świetnie kierował Rossi, Sívori kradł cenne sekundy na dryblingach, a Maschio czekał na okazję do kontry. Corbatta zaś niestrudzenie biegał, wytrącając z rytmu Didiego. Wreszcie w ostatnich dziesięciu minutach nadeszło przełamanie i po golach Maschio i Cruza Argentyna wygrała 3:0.
Nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie narzucona przez trenera dyscyplina. Każdy dzień był dokładnie zaplanowany. Rano w hotelu wszyscy spotykali się na śniadaniu, a potem cała ekipa udawała się na trening. Zajęcia odbywały się 20 kilometrów za miastem, na terenach klubu El Revólver. Po zajęciach drużyna jadła lunch, a potem udawała się na krótki odpoczynek. Po południu Stábile organizował kolejne zajęcia i dopiero po nich wracali do hotelu, gdzie czekała już na nich kolacja, po której wszyscy grzecznie szli spać. Bardzo ważną częścią tamtej ekipy był Pedro Rodolfo Dellacha. Pełnił on funkcję kapitana i był prawą ręką trenera. Był też opiekunem młodych, wchodzących do reprezentacji piłkarzy i już na starcie poinformował Maschio i Angelillo, że mają spać w pokoju.
I miał rację. Bocha [przydomek Maschio – przyp. red.] strzelił dziewięć goli, a ja osiem. Ale to Corbatta w tym turnieju był niesamowity. Szedł do przodu, do tyłu, strzelał bramki. Dawało ci to możliwość lepszego ustawienia się, kiedy inicjował kolejne ataki. To było niezwykłe – wspominał Angelillo.
Po wygranej nad Brazylią Stábile w czwartek dał swoim podopiecznym wolne aż do sobotniego, kończącego turniej meczu z Peru. Praktyczni wszyscy ruszyli w miasto, czego efektem była porażka 1:2. Nie miała już ona wpływu na końcowy rezultat, ale generał Roberto Tomás Dalton, który pełnił w Limie funkcję ambasadora wściekł się i koniecznie chciał zorganizowania dodatkowego meczu. Nie mogło być przecież tak, że mistrzowska ekipa wyjedzie z Peru pokonana. Argentyńczycy pewnie wygrali 4:1, a całym swoim występem na peruwiańskiej imprezie napisali jeden z najbardziej romantycznych rozdziałów swojej piłkarskiej historii. I to wtedy zrodziło się określenie Anioły o Brudnych Twarzach.
Gol z Chile
Kolejna część pięknego argentyńskiego snu miała się urzeczywistnić na mistrzostwach świata w Szwecji. Najpierw jednak trzeba było przebrnąć przez eliminacje, w których na ich drodze stały Boliwia i Chile. Mimo porażki w pierwszym wyjazdowym meczu z Boliwią Argentyna wygrała pozostałe trzy spotkania i bez większych problemów awansowała na mistrzostwa. Corbatta był jednym z filarów zespołu, a w wygranym 4:0 starciu z Chile na la Bombonerze strzelił swojego najsłynniejszego gola, o którym do dzisiaj krążą legendy.
Gospodarze prowadzili już 3:0, kiedy piłka po raz kolejny tego dnia trafiła pod nogi Corbatty. Omar uwolnił się spod opieki rywala i ruszył na bramkę Chile, mijając po drodze kolejnych rywali. Kiedy znalazł się w polu karnym, wyminął bramkarza i poczekał na wracającego obrońcę, tylko po to, żeby jego też ograć. Stanął przed pustą bramką, zatrzymał się z piłką i jak sam przyznał po latach, dotarło wtedy do niego, że musi trafić, bo inaczej koledzy go uduszą. Kiedy wydawało się, że rywale zdołają się pozbierać i zablokować strzał, Corbatta tylko zamarkował uderzenie, czym położył Chilijczyków po raz kolejny na ziemi i dopiero wtedy posłał piłkę do siatki tuż obok słupka.
Tylko Corbattę stać było na takie zagranie i zatrzymanie gry w takim momencie. El Gráfico jego wyczyn określiło mianem najbardziej nieprawdopodobnej akcji w historii. Szczęśliwie udało się ten spektakl uwiecznić na kilku zdjęciach, które potem na dwóch stronach zaprezentowano w magazynie. Jakiś czas później ta sama sekwencja znalazła się też w latynoamerykańskiej wersji magazynu Life.
Przez lata, które upłynęły od tego trafienia, wiele szczegółów uległo zatarciu. Każdy ze świadków tej akcji inaczej ją zapamiętał i w relacji każdego Corbatta ogrywał inną liczbę rywali. Nawet sam Omar, kiedy opisywał zdobycie tej bramki, to podawał różną liczbę graczy, których przedryblował.
Niestety transmisje telewizyjne dopiero wówczas raczkowały, więc próżno szukać filmowych zapisów tego starcia. Alejandro Wall zdołał jednak ustalić, że w Filmotece Muzeum Kina Miasta Buenos Aires znajduje się jedna kopia krótkiej kroniki filmowej z tego spotkania. Czas trwania nagrania to jedna minuta i osiem sekund. Widać na nim pierwsze trzy trafienia, ale tam, gdzie powinien być zapis akcji Corbatty, obraz ginie i jest nieczytelny. Pracownicy powiedzieli Wallowi, że prawdopodobnie przy digitalizacji nie dało się już odczytać tego fragmentu i został on po prostu usunięty.
Jakby tego było mało, okazuje się, że również na żywo to wydarzenie widzieli tylko nieliczni. La Bombonera świeciła wówczas pustkami, a magazyn Racing pisał o koncercie bez publiczności. Wpływ na niską frekwencję miały mieć doniesienia o słabej formie Chilijczyków, ale wytykano też wysokie ceny biletów ustalone przez krajową federację. Jeśli jednak wierzyć relacjom prasowym i tym, którzy widzieli tego gola na własne oczy, to dla wielu z nich trafienie Corbatty było najpiękniejszą bramką, jaką zdobyła Argentyna aż do czasu występu Diego Maradony w 1986 r.
Szwedzkie rozczarowanie
Napisać, że występ Argentyny na mistrzostwach świata w Szwecji był rozczarowujący, to jak nic nie napisać. Po rewelacyjnej postawie w Limie wielu miłośników futbolu spodziewało się, że ich ulubieńcy potwierdzą swoją klasę na światowym czempionacie. Argentyńczycy wracali na tę imprezę po 24 latach nieobecności, więc tym mocniej liczono na dobry występ. Niestety w międzyczasie Sívori, Maschio i Angelillo przenieśli się do Włoch, żeby tam kontynuować karierę, co równocześnie oznaczało dla nich koniec przygody z reprezentacją. Z tych, którzy pamiętali peruwiański sukces zostali tylko Corbatta, Cruz, Rossi, Dellacha i Vairo.
W grupie ich rywalami były RFN, Irlandia Północna i Czechosłowacja. Każda z tych ekip prezentowała twardy, pełen fizycznej walki futbol. Argentyńczycy swoją grę opierali na swobodnym operowaniu piłką w ofensywie i na wyszkoleniu technicznym. W zderzeniu z siłowym, europejskim futbolem nie wróżyło im to za dobrze.
Pierwsze pół godziny meczu z RFN w Malmö jednak tego nie zapowiadało. Wynik już w 3. minucie otworzył Corbatta, który wdarł się w pole karne i sprytnym strzałem obok krótkiego słupka pokonał Fritz Herkenratha. Niemcy się tym nie przejęli i konsekwentnie grali swoje. Ich dyscyplina taktyczna i przewaga fizyczna przyniosły wreszcie oczekiwane skutki i wkrótce wyrównali, a jeszcze przed przerwą wyszli na prowadzenie. Potem wbili Argentynie jeszcze jednego gola i pewnie wygrali 3:1. Stábile tłumaczył, że nie są przyzwyczajeni do aż tak brutalnej gry, ale gołym okiem było widać, że Europa wyraźnie odjechała Argentynie.
W meczu z Irlandią Północną Albiceleste spodziewali się różnicy klas, oczywiście na swoją korzyść. Szybko jednak musieli zrewidować swoje przewidywania, bo to zespół z Europy pierwszy strzelił gola. Tym razem jednak fortuna sprzyjała Argentynie i po dość przypadkowym zagraniu ręką w polu karnym Irlandczyków szwedzki sędzia Sten Ahlner wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł oczywiście Corbatta i chwilę później było już 1:1. W drugiej połowie Menéndez wyprowadził Argentynę na prowadzenie, a chwilę później Avio ustalił wynik na 3:1.
Wydawało się, że wszystko wraca do normy, ale 15 lipca 1958 r. to jedna z najczarniejszych dat w argentyńskim futbolu. W Helsingborgu nie mająca już szans na wyjście z grupy Czechosłowacja zdemolowała Argentynę, wygrywając 6:1. Do przerwy było już 3:0, ale kiedy w 64. minucie Corbatta wykorzystał rzut krany, można było się łudzić, że jeszcze nie wszystko stracone. Chwilę później jednak Carrizo po raz czwarty musiał wyciągać piłkę z siatki, a w ostatnich dziesięciu minutach pokonano go jeszcze dwukrotnie. To był szok. Do dzisiaj jest to najwyższa porażka w historii Argentyny.
Konieczny jest fundamentalny rewizjonizm piłkarzy i liderów. Od teraz argentyńska piłka nożna musi łączyć ulepszenia techniczne z siłą fizyczną, której obecnie brakuje – pisano na łamach La Nación.
Po powrocie do kraju zaczęło się szukanie winnych, a federacja koniecznie chciała znaleźć przyczyny tak słabego występu. Powstawały kolejne raporty, w których zwracano uwagę na problemy logistyczne z podróżą do Szwecji. Narzekano na wyżywienie, duże zainteresowanie młodych Szwedek, które oblegały ośrodek i w końcu na samo miejsce zakwaterowania. To wszystko było jednak tylko tłem. Argentyńczycy przez długi czas nie mieli kontaktu z europejskim futbolem i nie potrafili dotrzymać kroku reszcie świata. Utrzymywali się przy piłce, ale nie umieli się przebić pod bramkę rywali. Przeciwnicy zaś grali prosto i dokładnie. I to wystarczyło. Po paru tygodniach zastanawiania się nad przyczynami tego występu media doszły do wniosku, że trzeba zmienić wszystko.
Należy jednak wspomnieć, że jednym z niewielu jasnych punktów zespołu był Oreste Osmar Corbatta. Trafiał do siatki rywali w każdym meczu, czym zapisał się w annałach jako pierwszy Argentyńczyk, któremu się to udało. Osiągnięcie to wyrówna dopiero 56 lat później Leo Messi, którego przodkowie wyemigrowali z tej samej części Włoch, co dziadkowie Omara i to mniej więcej w podobnym czasie.
Zmiany w drużynie narodowej
Po upokorzeniu z Czechosłowacją stało się jasne, że konieczna jest przebudowa reprezentacji. Zaczęto szukać nowych kandydatów do gry w kadrze, ale takich, którzy zamiast indywidualnych popisów, woleliby się poświęcić dla dobra zespołu. Z czasem też w argentyńskim futbolu pojawiło się więcej nowoczesności. Trenerzy większą wagę zaczęli przykładać do przygotowania fizycznego, higieny i zdrowia. Oprócz kondycji pochylano się też nad aspektami gry obronnej, którą wcześniej mało kto się przejmował. Czasu na naprawę i mentalną odbudowę zespołu nie było jednak zbyt wiele, bo już w marcu 1959 r. Argentyna gościła najlepsze ekipy Ameryki Południowej na kolejnym mistrzowskim turnieju.
Stábile, który pożegnał się z posadą po mundialu, został zastąpiony przez Victorio Spinetto, któremu pomagali José Della Torre i José Barreiro. Spinetto dzięki swojemu pragmatycznemu podejściu do piłki, miał sprawić, że ból po porażce w Szwecji choć trochę zostanie złagodzony. Nie obchodził go spektakl czy artystyczne popisy. Liczyło się dla niego tylko zwycięstwo. Dlatego też po raz pierwszy zabrał piłkarzy na zgrupowanie w górach nieopodal Mendozy. Warunki klimatyczne sprzyjały naładowaniu akumulatorów, a ciężka, metodyczna praca, którą wykonano na treningach miała przynieść owoce na samym turnieju.
Zmienił się praktycznie cały skład. Z ekipy, która pamiętała klęskę w Szwecji została tylko czwórka zawodników. Byli to doświadczeni Juan Lombardo i Eliseo Mouriño oraz grający w Independiente pomocnik José Varacka i oczywiście Corbatta, który był jednym z liderów zespołu. Turniej był dość mocno obsadzony. Oprócz gospodarzy swoje drużyny przysłali świeżo upieczeni mistrzowie świata Brazylia, a także Boliwia, Chile, Paragwaj, Peru i Urugwaj. Wszystkie znalazły się w jednej grupie, gdzie grano każdy z każdym.
Argentyna zaczęła od efektownego zwycięstwa 6:1 nad Chile. Zgromadzeni na Estadio Monumental kibice mieli więc z czego się cieszyć i liczyli na kolejne dobre występy. W drugim starciu z Boliwią wynik już w 2. minucie celnym strzałem otworzył Corbatta. Festiwalu strzeleckiego tym razem jednak nie było, bo na drugie trafienie, którego autorem był Callá czekano aż do 82. minuty. W trzecim pojedynku, w którym rywalem Argentyny było Peru, po pierwszej połowie było 1:1. Kilka minut po przerwie znów dał o sobie znać geniusz Corbatty, który wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. W końcówce Sosa podwyższył na 3:1 i takim wynikiem zakończyło się spotkanie.
Kolejną przeszkodą na drodze do sukcesu był Paragwaj. Zespół ten potrafił wówczas grać jak równy z równym z najlepszymi na kontynencie. Jednak Argentyńczycy byli bardzo dobrze przygotowani i wybiegani. Do tego dochodziła duża mobilizacja wewnątrz drużyny i wsparcie płynące z trybun. Corbatta, który z Garrinchą rywalizował wówczas o miano najlepszego dryblera w Ameryce, potrzebował ledwie kwadransa, żeby ukłuć rywala. Co prawda jeszcze przed przerwą Paragwaj wyrównał, ale dwa gole Sosy i Capa z drugiej części gry nie pozostawiły złudzeń, kto jest lepszy.
Następnym przeciwnikiem był Urugwaj. Przed turniejem był wymieniany w gronie faworytów, ale wewnętrzne problemy sprawiły, że nie był w stanie nawiązać równorzędnej walki z sąsiadami. Atmosfera w argentyńskiej szatni była na tyle dobra, że krótko przed wyjściem na boisko zawodnicy dodali sobie otuchy chóralnym śpiewem przy akompaniamencie akordeonu. Corbatta tym razem nie wpisał się na listę strzelców, ale wyręczyli go jego koledzy z Racingu. Raúl Belén i Rubén Héctor Sosa dwukrotnie trafiali do siatki rywali i Argentyna wygrała 4:1.
W ostatnim meczu, który decydował o końcowym triumfie, Argentynie wystarczał remis. Brazylia, która na samym początku zanotowała potknięcie z Peru, musiała wygrać. Corbatta został w tym meczu zastąpiony przez Osvaldo Nardiello z Boca Juniors, który już wcześniej wchodził za niego z ławki i dla którego turniejowe występy były pierwszymi w narodowych barwach. Starcie wielkich rywali zakończyło się skromnym wynikiem 1:1. Dla Argentyny przed przerwą trafił Pizzuti, a dla Canarinhos w drugiej połowie 18-letni Pelé, dla którego była to ósma bramka w turnieju, czym zapewnił sobie koronę króla strzelców.
Argentyna zdobyła trofeum, co pozwoliło nieco ukoić ból po porażce z Czechosłowacją. Styl gry nie każdemu może się podobał, ale Spinetto potrafił w tym dość krótkim czasie zbudować całkiem solidną drużynę, której największymi atutami była właśnie gra zespołowa i przygotowanie fizyczne.
Corbatta się żeni
Po dołączeniu do Racingu latem 1955 r. Corbatta zamieszkał w klubowych budynkach. Kiedy jednak jego ciotka Santa dowiedziała się, że jeden z jej bratanków przyjechał do miasta bez walizki i tylko w tym, co miał na sobie, to postanowiła mu pomóc. Nie przelewało im się, mieszkali w biednej portowej dzielnicy Dock Sud, a na każdy grosz musieli ciężko zapracować. Mimo że nie mieli zbyt wiele, to chcieli się tym podzielić z krewnym. Corbatta początkowo zamieszkał u swojej kuzynki Margarity Velázquez i dopiero po kilku dniach przeniósł się do domu ciotki.
Czas spędzony u rodziny okazał się bardzo ważny w życiu Corbatty, bo to właśnie wtedy poznał swoją pierwszą żonę. Mimo że potrafił czarować na boisku, to w kontaktach z płcią przeciwną tego uroku mu brakowało i był podobno bardzo nieśmiały. Wybranka Omara miała na imię Cristina, mieszkała w sąsiedztwie i prowadziła pralnię. Poznała ich ze sobą kolejna kuzynka Corbatty – Clelia.
Przyjaźniłam się z jego pierwszą żoną, która nazywała się Cristina Czakala. Była moją najlepszą przyjaciółką i świadkiem mojego małżeństwa. Właśnie tej nocy poznałam ją z Corbattą, to było 18 listopada 1955 r. Teraz niektórzy mówią, że pracowała na ulicy… Ci, którzy to piszą, powinni się wstydzić. Cristina była bardzo ładną blondynką, jej ojciec był Polakiem, a matka Rosjanką. Była dziewczyną z sąsiedztwa, szczęśliwą dziewczyną. Wkrótce po tym, jak się poznali, zamieszkali razem i pobrali się – wspominała Clelia.
Corbatta przyznawał, że faktycznie poznali się na przyjęciu weselnym i że połączyło ich tango. To właśnie przed jednym z tańców Cristina miała do niego podejść i porwać na parkiet. Zanim jednak wzięli ślub i zamieszkali razem, Omar zdecydował się opuścić dom ciotki w Dock Sud i wrócić do pokojów, które zapewniał klub. Trudno dziś dociekać przyczyn takiej decyzji, ale możliwe, że chodziło o to, że mieszkając na stadionie, Corbatta miał więcej swobody. Był to bowiem czas, kiedy coraz bardziej zaczynało go wciągać nocne życie. Z klubowego ośrodka wychodził, kiedy chciał i nikomu nie musiał się tłumaczyć. Tym bardziej, że miał już wówczas status gwiazdy i jako zawodowy piłkarz nie mógł narzekać na brak pieniędzy. Najczęściej można go było spotkać w centrum albo razem z kuzynem Lito Velázquezem, z którym zaprzyjaźnił się w trakcie pobytu u ciotki. Odwiedzał też Cristinę, ale nie była ona jedyną kobietą w jego życiu.
Kiedyś na trening szukając go, przyszedł pewien mężczyzna. Chciał go zabić i twierdził, że Corbatta porzucił jego córkę, dziewczynę z Avellaneda, z którą wcześniej się spotykał. Musiałem go powstrzymać i przekonać, żeby wyszedł – wspominał Humberto Maschio.
Bramkarz Carlos Cantera, który mieszkał razem z Omarem na stadionie, wspominał, że Corbatta zwierzał się, że nie do końca mu się układa z Cristiną. Narzekał, że często urządzała mu awantury i sceny zazdrości, które kończyły się krótkimi zerwaniami, a po paru dniach znów byli razem. Krótko po ślubie Cristina miała też podczas jednej z kłótni wyrzucić na łóżko całą zawartość swojej fioletowej, aksamitnej torby, w której trzymała całą otrzymaną od niego biżuterię ze wszystkimi bransoletkami, perłami i złotymi pierścionkami, a na koniec zwyzywała go od najgorszych.
Mieszkali już wtedy przy ulicy O’Higgins na osiedlu Florida, gdzie przeprowadzili się po ślubie. 9 czerwca 1960 r. na świat przyszła pierwsza córka Omara – Sandra. Jednak narodziny dziecka wcale nie spowodowały, że Corbatta przestał zaglądać do kieliszka. Jako piłkarska gwiazda często bawił się na przyjęciach, poznawał zamożnych i wpływowych ludzi, a nocne imprezy coraz bardziej mu odpowiadały. Niestety alkohol stopniowo zaczynał przejmować kontrolę nad jego życiem. Gdy balował razem z klubowymi kolegami, to zwykle do domu odwozili go Pedro Mansilla i Ruben Sosa. Pewnej nocy, tak, jak zawsze zaparkowali na ulicy, a Corbatta pożegnał się z nimi i opuścił tylne siedzenie. Miał iść do domu i położyć się spać, ale Sosa postanowił sprawdzić Omara. Widział, że treningi kosztują go coraz więcej i zaczynał się martwić. Powiedział o swoim planie Mansilli i razem przez pół godziny jeździli po okolicy, po czym wrócili pod dom kolegi. To, co zobaczyli, potwierdziło ich obawy. Corbatta wcale nie poszedł spać, ale dalej pił wino z młodymi chłopakami z sąsiedztwa.
Niestety nie było w tym przypadku – gorzko skonstatował po latach Mansilla.
Nocne życie kosztuje, więc kwestią czasu było, kiedy pojawią się problemy finansowe. Corbatta na dodatek słynął ze swojej hojności i miał dobre serce, co niektórzy fani cynicznie wykorzystywali. Wiedzieli, kiedy odbiera pensję i czekali na niego, a piłkarz niemałą część zarobionych pieniędzy zwyczajnie rozdawał. Kiedy podchodzili do niego młodzi chłopcy, to Corbatta potrafił ściągnąć łańcuszek z szyi i im go podarować. O jego żonie też krążyły pogłoski, że jest rozrzutna. Osvaldo Guenzatti wspominał, że kiedy trenowali z reprezentacją na Estadio Monumental, to Cristina potrafiła przyjechać na stadion taksówką, co wówczas kosztowało majątek.
Małżeństwo Cristiny i Omara nie przetrwało zbyt długo. W połowie 1962 r. żona od niego odeszła i zabrała ze sobą córkę. Sandra, co zrozumiałe, nie pamięta nic z tego okresu. Zarzuca jednak ojcu, że zadawał się z innymi kobietami i włóczył po barach, gdzie wydawał ciężko zarobione przez matkę pieniądze. Z kolei przyjaciele Omara mają pretensje do Cristiny, że doprowadziła go do ruiny i zostawiła z niczym. Kiedy Corbatta wrócił tamtego dnia do domu, zobaczył, że jest pusty. Nie było mebli, w oknach nie było zasłon, a z sufitu nie zwisał już kryształowy żyrandol. Nie było nawet pająków. Jedyne, co zostało, to drewniany gramofon i kilka płyt Carlosa Di Sarli, Juana D’Arienzo i Los Cinco Latinos.
Wcale nie jestem z niego dumna. Nigdy o mnie nie pamiętał, nie pomógł mi ani mojej matce, ani jej rodzinie. Wiem, że matka prała ubrania dla ludzi, ale on nigdy nie pomagał jej z tym ciężarem. Nie interesuje mnie to, że był dobrym piłkarzem. To moja mama uczyła mnie i pilnowała, żeby niczego mi nie brakowało w dzieciństwie – żaliła się po latach Sandra.
Gwiezdny czas w Racingu
Cristina opuściła Omara w 1962 r. Piłkarz dość mocno to przeżył i mniej więcej od tego czasu zaczął się jego powolny upadek. Wcześniej jednak ciągle potrafił zadziwiać na boisku. Mimo że uzależnienie coraz bardziej go pochłaniało, to był jednym z liderów Racingu, który w 1961 r. sięgnął po kolejny tytuł mistrza kraju.
Po mistrzowskim sezonie w 1958 r., w kolejnym, gracze Racingu musieli się zadowolić drugą lokatą w lidze, gdzie uplasowali się za plecami San Lorenzo. Rok 1960 zakończyli tuż za podium, ale rozegrali kilka fantastycznych spotkań, które na stałe zapisały się w historii klubu. Potrafili rozbić 5:0 Atlantę czy 5:2 Newell’s Old Boys. Grali ofensywnie, ładnie dla oka i strzelali dużo bramek. Kibicom musiało się to podobać, choć dobra gra w ataku nie zawsze szła w parze z grą w obronie. 17 kwietnia ich przeciwnikiem była Gimnasia y Esgrima. Oba zespoły urządziły sobie ostre strzelanie i mecz zakończył się wynikiem 5:5. Najbardziej jednak z tamtego okresu wspominany jest październikowy pojedynek z Rosario Central na własnym boisku.
Po dwudziestu minutach prowadziliśmy 3:0. Chłopaki z Central prosili nas, żebyśmy trochę odpuścili. Ale nie dali rady. Corbatta grał bardziej z tyłu, w środku. Zrobiło się 4:1, potem 4:2, a zaraz 4:3. Ludzie chcieli nas pozabijać. I wtedy się zaczęło… W pewnym momencie dostaliśmy karnego, do którego podszedł Corbatta, bo wiedzieliśmy, że się nie mylił. „Kopnij w bramkarza, to wszystko” – mówiliśmy mu. Wtedy Corbatta powiedział bramkarzowi, gdzie uderzy piłkę. Ale posłał ją w inną stronę. Skopaliśmy ich – wspominał Pizzuti.
Sam Corbatta trzykrotnie wpisał się na listę strzelców, a cały mecz zakończył się wygraną Racingu 11:3. Wyrównali w ten sposób ligowy rekord bramek strzelonych w jednym spotkaniu.
Zagraliśmy wtedy okrutnie skutecznie. Jedynym, który nie strzelił tego dnia gola, był Belén. To był nasz najlepszy mecz – mówił Mansilla.
Omar zakończył sezon z czternastoma golami na koncie, czym wyrównał swoje najlepsze osiągnięcie. Równie ważne jednak co strzelanie goli, było dla niego dogrywanie piłek kolegom. W mistrzowskim sezonie to po jego podaniach padała większość bramek. Sosa wspomniał, że dośrodkowania Corbatty były tak dokładne i wypieszczone, że wystarczyło tylko znaleźć się na drodze piłki. Zawodnicy rozumieli się praktycznie bez słów, co zresztą widać było na boisku. Skład ustalał Saúl Ongaro, ale Sosa twierdził, że trenerem tak naprawdę był już wówczas Pizzzuti. To on zresztą poprowadzi Racing do triumfu w Copa Libertadores w 1967 r. już oficjalnie w roli trenera. Corbatty jednak wtedy nie będzie już w klubie. Sam Pizzuti pytany o mistrzowski sezon w 1961 r. odpowiadał, że mając w drużynie takiego lidera, jakim był Corbatta, nie potrzebowali niczego więcej, a bramki strzelali z każdej pozycji.
Tytuł zapewnili sobie 12 listopada po wygranej 3:2 z San Lorezno. Corbatta dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, wykorzystując dwa podyktowane rzuty karne. Potem zaczęło się świętowanie, które chyba nieco wymknęło się spod kontroli, bo w następnej kolejce aż 8:1 pokonała ich Gimnasia y Esgrima. Dla Racingu była to dopiero druga porażka w sezonie.
W zdobyciu czternastego tytułu pomogła też bardzo dobra atmosfera panująca w zespole. Piłkarze trzymali się ze sobą nie tylko w szatni i na boisku, ale często spędzali wspólne wieczory. W każdą niedzielę po meczu cała drużyna zbierała się w hotelu Continental na uroczystej kolacji. Potem towarzystwo przenosiło się Caffe Tabac w dzielnicy Palermo, gdzie panowie raczyli się whisky. Corbatta najczęściej bawił się razem z Mansillą, Sosą i Pizzutim, ale bywało, że dołączały do nich inne osoby, jak choćby komik Jorge Porcel, czy wiceprezes Racingu Fernando Menéndez Behety. Ten drugi był wówczas właścicielem wielkich obszarów ziemskich w Patagonii i często zabierał piłkarzy na przejażdżki swoim czerwonym volvo.
To były czasy, kiedy piłkarze pili. Czymś normalnym było, że w poniedziałki, wtorki i środy centrum miasta było pełne zawodników – opowiadał po latach Pizzuti.
Nawet jeśli któryś z piłkarzy trochę przesadził z imprezowaniem, to dopóki wyniki przemawiały na ich korzyść, trudno było się do czegoś przyczepić. W tym samym okresie do grona przyjaciół Corbatty dołączył Horacio Rodríguez Larreta. Ten pochodzący z bogatej rodziny biznesmen bardzo polubił Omara i traktował go niemal jak brata. Piłkarz również czuł się dobrze w jego towarzystwie i wkrótce stał się częstym gościem w willi Larrety położonej w Castelar, na zachód od Buenos Aires. Po pewnym czasie zaczął tam nawet spędzać weekendy wolne od meczów. Larreta organizował wówczas miniturnieje piłkarskie, w których brało udział wiele osób z jego otoczenia, w tym również inni znani piłkarze.
W czasie jednej z takich imprez Corbatta poznał Carlosa Mugicę. Mugica był księdzem, którego wielką pasją była piłka nożna, a jego ukochaną drużyną był oczywiście Racing. Razem z Laretą mieli też rozmaite mniej lub bardziej bezpośrednie powiązania ze światem polityki. W latach 60. sytuacja polityczna była w Argentynie dość napięta i nie z każdym można było swobodnie rozmawiać. Jednak Corbatta nie musiał się tym martwić, bo walka o wpływy i polityczne gierki kompletnie go nie interesowały.
Najlepiej czuł się z piłką przy nodze, dlatego też chętnie skorzystał z propozycji księdza, który zaproponował mu wizytę w seminarium Villa Devoto. Mugica organizował tam mecze pomiędzy zespołami złożonymi z osób duchownych i piłkarzy, które zwykle odbywały się w czwartki. Oprócz Corbatty uczestniczyło też w nich paru innych zawodników Racingu, jak choćby Mansilla, któremu utkwiło w pamięci, że sam ksiądz też grał. Był lewoskrzydłowym i podobno naprawdę dobrze mu szło.
Analfabetyzm
Drugim wielkim osobistym dramatem Omara obok pogłębiającego się uzależnienia od alkoholu był analfabetyzm. Corbatta, który porzucił z konieczności szkołę w drugiej klasie, nigdy nie nauczył się czytać i pisać. Nigdy jednak nie wspomniał o tym w wywiadach, a na dodatek, żeby wyglądać poważniej, często nosił ze sobą gazetę.
Pierwszym, który pochylił się nad tym problemem i zechciał pomóc Omarowi, był Pedro Dellacha. Dowiedział się o tym od innego kolegi z zespołu Manuela Blanco. Dellacha jako kapitan zespołu czuł odpowiedzialność za młodszych kolegów. Postanowił, że porozmawia z żoną i spróbuje ją przekonać, żeby im pomogła. Zgodziła się i Corbatta przez kilka dni po treningach zjawiał się u niej na lekcjach. Szybko jednak znudził się szkolną rutyną i coraz częściej zaczął szukać wymówek, żeby nie przychodzić.
Pedro bardzo go kochał. Był kapitanem i go szanował. Ale Corbatta zignorował jego rady. Razem z moim ojcem i matką też z nim rozmawialiśmy. Próbowaliśmy go nakłonić do nauki. Mówiliśmy, że ta umiejętność w życiu bardzo mu się przyda. Jednak w tamtym czasie wszystko przychodziło mu łatwo i dopiero później zdał sobie sprawę, że życie nie jest takie proste – wspominał Angelillo.
Cantera opowiadał, że kiedy Corbatta mieszkał razem z nim na stadionie, to też próbowali mu pomóc. Razem z innymi próbował go zapisać do wieczorowej szkoły, radził, żeby za zarobione pieniądze zatrudnił jakiegoś nauczyciela, ale wszystko na nic. Omar niezbyt się tym wówczas przejmował. W sprawach kontraktowych pomagał mu Dellacha, który zawsze był z nim przy podpisywaniu umowy.
Również Horacio Rodríguez Larreta próbował coś w tej sprawie zmienić. Wytłumaczył przyjacielowi, że umiejętność pisania i czytania jest niezbędna w dzisiejszym świecie. Corbatta początkowo dał się przekonać i przez jakiś czas matka Larrety Adela Leloir prowadziła z nim zajęcia. Znowu jednak nie wytrzymał zbyt długo w roli ucznia. Podobnie zakończyła się próba pomocy ze strony ojca Mugica. Kapłan poprosił swoją przyjaciółkę Lucíę Cullén, żeby udzieliła piłkarzowi paru lekcji, ale gdy tylko pojawiła się w umówionym barze, Corbatta uciekł.
Analfabetyzm Omara ujawniał się w najmniej spodziewanych momentach. Kiedy w 1961 r. poleciał z reprezentacją do Ekwadoru, dostał w samolocie do wypełnienia kartę pokładową. Poprosił o pomoc młodego Waltera Jiméneza.
Wypełniłem swoje papiery, ale jego nie ruszyłem. „Za kogo on się uważa?” – pomyślałem. Nie miałem pojęcia, że nie potrafi pisać. Potem przyszedł do mnie Sosa i opieprzył mnie, że mu nie pomogłem – mówił po latach Jiménez.
W późniejszym czasie również inne osoby próbowały mu pomóc w tej kwestii. Wygląda jednak na to, że jedyne, czego przez całe te lata nauczył się Corbatta, było rozpoznanie swojego nazwiska w gazecie i złożenie własnoręcznego podpisu. Choć i tutaj pojawiało się mnóstwo wątpliwości i dopiero po grafologicznych ekspertyzach udało się potwierdzić, że złożony na podpisanym w 1962 r. kontrakcie podpis rzeczywiście jest jego autorstwa.
Corbatta żegna się z Racingiem
Wspomniany kontrakt był ostatnim, jaki podpisał z Racingiem. Po odejściu Pizzutiego, który przeszedł do Boca, został przesunięty bliżej środka, ale nie do końca potrafił się tam odnaleźć. Racing w lidze też obniżył loty i kibice mieli coraz więcej powodów do niepokoju. Słabo zaprezentowali się w Copa Libertadores, a w lidze grali w kratkę. Corbatta, który coraz bardziej pogrążał się w nałogu, wyglądał coraz słabiej na treningach. W połowie 1962 r. trener Juan Carlos Verdeal uważał, że odejście Corbatty mogłoby pomóc zespołowi w powrocie do formy. Radził piłkarzowi, żeby przeniósł się do Lanús, które potrzebowało akurat skrzydłowego. Z klubem pożegnał się jednak Verdeal, którego zastąpił Rubén Bravo.
Kiedy w październiku Racing przegrał u siebie z River Plate 2:6, trener nie wytrzymał i odsunął Corbattę od składu. Zawodnik miał o to pretensje i próbował argumentować, że przecież cała drużyna zagrała słabo, a nie tylko on. Prawda była jednak taka, że to nie był już ten sam piłkarz. Grał wolno i anemicznie, a wyniszczony przez picie organizm nie miał już się jak regenerować. Ciągle był jeszcze młody, bo miał dopiero 26 lat, ale zimny prysznic i mocna kawa już nie wystarczały, żeby móc grać na takim poziomie. Klub zakończył sezon na rozczarowującym dziewiątym miejscu i niedługo później pojawiły się doniesienia, że Corbatta ma zmienić pracodawcę.
W tym samym roku pożegnał się też z reprezentacją. Jednak jeszcze w grudniu 1960 r. był jej ważną częścią. Argentyna walczyła o awans na mistrzostwa świata w Chile z Ekwadorem, a Corbatta w obu meczach dwukrotnie wpisywał się na listę strzelców. W czerwcu 1961 r. brał udział w europejskim tournée reprezentacji, która mierzyła się wówczas z Portugalią (2:0), Hiszpanią (0:2), Włochami (1:4), Czechosłowacją (3:3) i ZSRR (0:0). Pod koniec roku zaczęły się jednak przetasowania na stanowisku selekcjonera i od kiedy z kadrą pożegnał się trener Spinetto, drzwi do niej dla Corbatty pozostały zamknięte.
W styczniu 1963 r. w El Gráfico opublikowano zdjęcie, na którym Corbatta siedział na werandzie swojego pustego domu otoczony przez kilku sporo młodszych od niego chłopaków. Najmłodszy z nich Bicho miał tylko 15 lat, Comanche był dwa lata starszy, a Miguel Ángel i Alberto mieli po 20 lat. Fotografia ta znakomicie obrazuje czas, jaki nastał w życiu Omara po odejściu Cristiny. Do pustego domu coraz częściej przychodzili jego bliżsi i dalsi znajomi, żeby napić się razem piwa, posłuchać muzyki czy pograć w karty.
Po skończonym sezonie Corbatta nie wiedział, gdzie będzie dalej grał. Czekał na decyzję, czy Racing jeszcze da mu szansę, czy raczej będzie miał nowego pracodawcę. Nie musiał trenować, więc wstawał o której chciał, włóczył się po okolicy, czasami zrobił jakieś zakupy, a potem wracał do domu. Nie był jednak sam, bo mógł liczyć na pomoc Alberto, który już wcześniej się do niego wprowadził i pomagał w kuchni. Mimo to Corbatta żalił się, że tyle osób się od niego odwróciło.
Miałem przyjaciół dopóki miałem pieniądze. Po tym, co stało się w minionym roku, nic mi nie zostało i nikt nawet się do mnie nie zbliżył. Zarobiłem sporo pieniędzy, tak, zarobiłem! Ale teraz nic mi nie zostało – ubolewał.
Pojawiło się jednak światełko w tunelu, bo w tym samym czasie zaczęto spekulować, że Corbatta od nowego sezonu może zostać zawodnikiem Boca Juniors, które właśnie zdobyło mistrzostwo Argentyny.
Rok 1963 będzie moim rokiem
Doniesienia o jego przejściu do drużyny mistrza kraju wkrótce się potwierdziły. Corbatta odzyskał wiarę we własne możliwości i odbudował swoją pewność siebie. Tę dodatkowo umocniły informacje o kwocie, jaką Boca miało za niego zapłacić, a chodziło o dwanaście milionów peso.
Jeśli oczekują dwunastu milionów peso, to dlatego, że jestem coś wart – twierdził.
Kwota, jakiej oczekiwał Racing była wówczas równowartością 140 tys. dolarów. Boca spełniło te życzenia, a klub z Avellaneda zarobione pieniądze zainwestował w rozbudowę infrastruktury. Dzięki sprzedaży Corbatty powstało pięć nowych basenów i oddano do użytku nową siłownię. Jego transfer był wówczas jednak tylko jednym z elementów wyścigu zbrojeń, jaki podjął prezydent Boca Alberto J. Armando. Chciał, żeby to jego klub był pierwszym argentyńskim triumfatorem Copa Libertadores. W tym samym czasie ściągnięto też José Sanfilippo, który w latach 1958-61 cztery razy z rzędu zdobywał w lidze koronę króla strzelców. San Lorenzo miało za niego otrzymać dwa razy wyższą kwotę niż zapłacono za Omara.
Corbatta, jak się miało wkrótce okazać, był już jednak cieniem samego siebie. Ciągle jednak nazywał się Corbatta i to w dużej mierze za samo nazwisko i wspomnienie dawnej chwały Boca musiało tak słono zapłacić. Sam piłkarz łudził się jeszcze, że jest w stanie odzyskać utracony blask i odważnie zapowiadał, że rok 1963 będzie jego rokiem.
Boca Juniors dysponowało wówczas naprawdę klasową ekipą. Bramki strzegł Antonio Roma, którego koledzy nazywali Tarzanem, przed nim dostępu do własnego pola karnego bronili znakomici Silvio Marzolini i Carmelo Simeone. W środku pola błyszczał rewelacyjny Antonio Rattín, a o zdobycze bramkowe mieli dbać Alberto González, Norberto Menéndez i Brazylijczyk Paulo Valentim. Towarzystwo rzeczywiście doborowe, ale Corbatta dobrze wkomponował się w zespół. Duża w tym zasługa trenera José D’Amico, z którym spotkali się wcześniej w Racingu.
Swój pierwszy mecz w nowych barwach rozegrał 9 lutego 1963 r. Boca rozgrywało tego dnia towarzyskie spotkanie z trzecioligowym zespołem Villa Dálmine. Zgodnie z planem wygrali 2:1, a Corbatta debiut uświetnił bramką. W kwietniu rozpoczęła się rywalizacja w Copa Libertadores. Boca co prawda przegrało pierwszy mecz w Asunción z Olimpią, ale w rewanżu wygrali 5:3, a jedną z bramek strzelił Corbatta.
Dwa tygodnie później startowały zmagania ligowe. Tu również Omar pokazał się z całkiem dobrej strony. Boca pewnie wygrało z Argentinos Juniors 4:1, a Corbatta popisał się celnym uderzeniem z rzutu wolnego. Początek był więc całkiem obiecujący. To były jednak tylko przebłyski, a kibice po piłkarzu, którego sprowadzono za tak duże pieniądze, spodziewali się dużo więcej. Wkrótce pojawiły się głosy, żeby przesunąć go do rezerw, a sam zawodnik spotykał się z coraz większą niechęcią trybun.
Jednak w niedzielne popołudnie 19 maja zaliczył występ, którym choć na chwilę zamknął usta krytykom. Boca wygrało na własnym boisku 3:0; Vélez Sarsfield, a Corbatta strzelił wszystkie gole (w tym dwa z rzutów karnych). Zanim jednak wpisał się na listę strzelców, musiał znosić wrogie reakcje kibiców za każdym razem, gdy dotykał piłkę. Wzniósł się ponad to i będąc najlepszym na boisku, stał się jednym z architektów wygranej.
Wierzcie lub nie, ale Boca, które poczyniło milionowe inwestycje, potrzebowało gry swojego łysego środkowego napastnika Rojasa i pomocy prześladowanego Corbatty, żeby pokonać Vélez – pisano na łamach Clarín.
Niestety był to ostatni dobry występ Omara w barwach Boca. Po kolejnych dwóch ligowych kolejkach, w których drużyna rozczarowała, Alberto J. Armando podziękował za pracę José D’Amico, po którym stery przejął Adolfo Pedernera. Corbatta zdołał jeszcze rozegrać parę spotkań i strzelił nawet gola w meczu z Independiente, ale wkrótce został odstawiony na boczny tor. Sanfilippo po latach zwracał uwagę, że Pedernera nie potrafił właściwie zarządzać ludźmi i przez to wielu graczom brakowało pewności.
Rok 1963 miał być rokiem Corbatty, ale skończyło się na szumnych zapowiedziach i rozczarowaniu. Kolejne miesiące wcale nie przyniosły poprawy. Dość powiedzieć, że w następnych dwóch sezonach Corbatta ledwie sześć razy wybiegał na ligowe boiska i raz tylko trafił do siatki. Co prawda miał dzięki temu swój minimalny wkład w dwa tytuły mistrzowskie, ale nie po to tutaj przychodził. Miał być jednym z liderów. Kiedy Rattína zapytano o wspomnienia związane z Omarem, ze smutkiem przyznał, że nie ich zbyt wiele.
Był świetnym graczem, ale miał problemy. Tym, który bardzo się nim zaopiekował, był Carmelo Simeone – mówił.
Kiedy w grudniu 1963 r. Boca Juniors wybierało się na tournée po Europie, wszyscy w zespole mieli świadomość, z jakimi problemami zmaga się Corbatta. W Hiszpanii w ambasadzie argentyńskiej wydano specjalne przyjęcie, na które zaproszono całą delegację. Do jedzenia podano wino, co okazało się zgubne dla Omara. Upił się i stracił nad sobą kontrolę do tego stopnia, że rezerwowy José María Silvero musiał go wyprowadzić. Od tej chwili Simeone zaczął go pilnować jak oka w głowie. Był dwa lata starszy od Corbatty, ale polubił go i chciał mu pomóc. Nie odstępował go na krok i do końca wyjazdu pilnował, żeby Corbatta trzymał się z daleka od alkoholu.
Wszyscy go kochali. Loco czerpał czystą radość z gry na boisku. Ale kiedy rozmawiałeś z nim o jego problemach, nie słuchał. Obserwowałem go w hotelach, w których mieszkaliśmy i zawsze był zdenerwowany. Corbatta był geniuszem z sąsiedztwa, nie lubił komfortu – wspominał Sanfilippo.
Mimo że do końca tournée nie przydarzyła mu się już żadna wpadka, to u Pedernery był już skreślony. Po powrocie do kraju został odsunięty od drużyny i musiało minąć sporo czasu, zanim wrócił na boisko.
Wśród ludzi dobrej woli
Nie było jednak tak, że cały pobyt w Boca był dla Omara nieudany, bo to właśnie w tym czasie poznał swoją drugą wielką miłość. Była nią Silvia Gay, z którą poznali się przy obiektach River Plate, gdzie grywała w piłkę ręczną. Pewnego dnia akurat wchodziła po schodach ubrana w czerwony sweter i szarą spódnicę, a Corbatta po tych samych schodach szedł w dół i też miał założony czerwony sweter i szare spodnie. Obje ich to rozbawiło i szybko przypadli sobie do gustu. Miał szczęście, że na nią trafił, bo szybko okazało się, że Silvia była jednym z nielicznych promieni słońca rozświetlających mrok, w jakim zaczynał się pogrążać Corbatta.
Silvia była dwa lata młodsza od Omara. Ich córka Iliana wspominała, że mama zawsze dbała o swój wygląd i nigdy nie widziała jej w kapciach. Praktycznie nie ruszała się z domu bez makijażu i zawsze starannie układała fryzurę. Mieszkała razem z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami w dzielnicy Villa Real w Buenos Aires. Corbatta nie umiał prowadzić samochodu, więc żeby móc ją odwiedzać, prosił o pomoc przyjaciół. Silvia nie potrzebowała wiele czasu, żeby się zorientować, z jakimi problemami zmaga się Omar. Jej wyobrażenie o życiu, jakie powinien prowadzić zawodowy sportowiec, nijak miało się do tego, co robił Corbatta. Oprócz nocy, również coraz częściej dni miały mu na piciu. Utracił już nad tym kontrolę, a do tego bardzo dużo palił.
Kobieta jednak nie odwróciła się od niego. Ze łzami w oczach prosiła go, żeby przestał pić. Corbatta obiecywał poprawę, po czym następnego dnia znów wracał pijany. Silvia nie wiedziała już co ma robić, żeby na niego wpłynąć i zwróciła się o pomoc do ojca. Julio César Gay był jednym cywilem w wojskowej rodzinie, a ze swoją laską i kapeluszem zawsze starał się wyglądać elegancko. Był prostym człowiekiem, ale zdawał sobie sprawę z powagi problemu. Zaproponował córce, żeby Corbatta się do nich wprowadził i zamieszkał w niezajmowanym przez nikogo pokoju. Matka Silvii Aurora Berlingeri przystała na ten pomysł i wkrótce Omar zamieszkał razem z nimi.
Silvia razem z rodzicami starała się robić wszystko, żeby trzymać ukochanego z dala od nałogu. Julio César w trosce o zdrowie nowego lokatora zabronił w domu spożywania alkoholu, a butelki importowanego wina i whisky, które dostał za pracę w urzędzie celnym, kazał pochować. Początkowo wydawało się, że Corbatta całkiem nieźle znosi abstynencje. Miał zapewniony naprawdę duży komfort trzeźwienia, ale niestety nałóg okazał się silniejszy.Od czasu do czasu dawał Julii – najmłodszej z sióstr – trochę drobnych, żeby mała skoczyła do sklepu i kupiła mu piwo. Corbatta wiedział, że robi źle, ale uzależnienie było silniejsze. Potajemnie wypijał zawartość, a puste butelki lądowały pod łóżkiem. Schowane przez ojca Silvii wino też się zbyt długo nie uchowało. Kiedy senior podczas jednej z kolacji chciał poczęstować gości winem, szybko okazało się, że Corbatta zdążył się już dobrać do schowanych butelek i po wypiciu napełnił je wodą.
Mimo to Julio César nadal starał się wspierać córkę i pomóc zięciowi. Kiedy nieobecność Omara w domu się przedłużała, Gay niejednokrotnie przechadzał się po okolicznych barach w nadziei, że uda mu się znaleźć Corbattę. Potrafił też pójść do klubu i porozmawiać z Adolfo Pedernerą. Corbatta regularnie opuszczał treningi, ale Julio César zapewnił Pedernerę, że będzie uważniej pilnować chłopaka. Z tego też względu zdarzało się, że na kilka nocy przed meczami ojciec Silvii zamykał Omara w pokoju, żeby ten nigdzie nie mógł się wymknąć.
Jednak rozgrywane mecze, których co prawda Corbatta zaliczał coraz mniej, same w sobie były dla niego okazją do napicia się. Po zakończonych spotkaniach, zwłaszcza tych, za które otrzymywał jakieś pieniądze, często wymykał się do baru. Nie przejmował się tym, że pod szatnią czeka na niego Silvia z rodziną. Szybko wychodził zanim zdążyli go zauważyć i pojawiał się w domu dopiero kolejnego dnia nad ranem. Bywało, że wracał w takim stanie, że nie potrafił dojść do łazienki i sikał do doniczki, którą Aurora zostawiała zwykle przed drzwiami domu. Raz się zdarzyło, że zmęczona jego porannymi powrotami Silvia nie otworzyła mu drzwi. Po paru godzinach dręczona wyrzutami sumienia wyszła go szukać. Znalazła go pół przecznicy od domu śpiącego gdzieś pośród łachmanów przy jednym z ulicznych straganów.
Zdarzały się dni, kiedy Corbatta nie pił. Wtedy razem z Silvią słuchali tanga i cieszyli się spędzanym razem czasem. Trzeźwy Omar potrafił też zadbać o innych domowników, jak choćby wtedy, gdy kupił krewetki w sklepie rybnym, którymi później przez cały wieczór wszyscy się zajadali. Rodzice Silvii naprawdę go kochali, a cała rodzina była dumna, że taka piłkarska sława mieszka z nimi pod jednym dachem. Corbatta odwdzięczał się im szacunkiem i również darzył miłością. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie mógł liczyć na tak wiele rodzinnego ciepła, jakie otrzymał w domu w Villa Real. Pewnego popołudnia siostry Silvii poprosiły Omara o pomoc w odrabianiu lekcji. Corbatta usiadł przy stole, otworzył zeszyt i próbował czytać, ale nie wiedząc, co powiedzieć, zaraz go zamknął i odłożył. Dopiero wtedy Silvia, która też próbowała mu pomóc, powiedziała rodzicom o jego analfabetyzmie.
Ciągle też nie rezygnowała i próbowała na wszelkie sposoby odciągnąć Omara od picia. Zdesperowana zwróciła się o pomoc do prezentera telewizyjnego Nicolása Pipo Mancery. Był on gospodarzem programu Sábados Circulares, który bił wówczas rekordy popularności w argentyńskiej telewizji. Silvia miała nadzieję, że tak znana osoba zdoła jakoś wpłynąć na Corbattę i pomóc mu z nałogiem. Mancera przekonał piłkarza, że jeśli myśli jeszcze o poważnej grze w piłkę, to musi się zacząć leczyć. Niedługo później Corbatta po raz pierwszy wziął udział w spotkaniu wspólnoty Anonimowych Alkoholików i można było mieć nadzieję, że powoli wszystko zacznie się układać. To wtedy właśnie Omar przypomniał sobie, jak jego ojciec częstował go winem. Potrafił też otwarcie rozmawiać z domownikami o swojej chorobie i kiedy przez kolejne kilka tygodni dzielnie trwał w trzeźwości, stwierdził, że jest już wyleczony.
Szansa na nowe życie
Alkohol jest jednak podstępny i zwodniczy, co czyni z niego bardzo groźnego przeciwnika. W walce z nim nie ma miejsca na najmniejsze nawet chwile słabości. Corbatta, kiedy stwierdził, że jest już wyleczony, był przekonany, że wygrał ten pojedynek. Mylił się. Niedługo później przestał uczęszczać na spotkania AA, a wkrótce potem wrócił do pijaństwa i imprez ze znajomymi.
20 czerwca 1965 r. Boca Juniors rozgrywało spotkanie, w którym ich przeciwnikiem była Gimnasia y Esgrima. Pojedynek zakończył się remisem 1:1, a Corbatta wykorzystując karnego, wpisał się na listę strzelców. Jak się później okazało, był to jego ostatni mecz i ostatnie trafienie dla klubu. W połowie lipca do Argentyny przyleciał José Vicente Grecco. Miał on za sobą występy w Boca i Fiorentinie, a wówczas był trenerem kolumbijskiego Deportivo Independiente Medellín (DIM). Wykorzystując stare kontakty i znajomości, szukał kandydatów do gry w swoim zespole. Pedernera wspomniał mu o Carrizo, który zbliżał się do końca swojej wielkiej kariery, ale Grecco nie był przekonany. Kiedy jednak zaproponowano mu transfer Corbatty, to długo się nie zastanawiał. Transakcja była korzystna dla obu klubów. Boca pozbywało się piłkarza z problemami i niemałym kontraktem, dlatego też oddali go za darmo, a DIM zyskiwało gracza z dużym nazwiskiem, który ciągle miewał jeszcze przebłyski i mógł przyciągnąć na stadion nowych kibiców.
Liga kolumbijska nie była już tym, czym kilka lat wcześniej w osławionej epoce El Dorado, ale ciągle można było w niej nieźle zarobić. Corbatta, który narzekał, że nie pozwolono mu odejść z Racingu, kiedy do Europy wyjeżdżali Maschio i Angelillo, mógłby dzięki temu rozpocząć nowy rozdział w swojej karierze. Razem z Silvią mógł też w Kolumbii zacząć nowe życie i zostawić za sobą wszystko to, co złe.
Wiadomość o transferze Corbatty do DIM przyjęto w kolumbijskiej prasie z niedowierzaniem. Zastanawiano się, jak to się stało, że tak klasowy piłkarz trafił właśnie do Medellín. Miejscowi dziennikarze szukali drugiego dna i obawiali się, czy z zawodnikiem na pewno jest wszystko w porządku, czy może coś jest ukrywane. Głosy te nie umilkły nawet po debiucie Omara w nowym zespole, który był całkiem dobry.
Właścicielem DIM był wówczas Alfonso Arriola. Nie był co prawda milionerem, ale był ważną postacią w paru dużych biznesach w mieście, a jego rodzina należała do najbardziej wpływowych. Arriola przejął klub kilka lat wcześniej, wyciągając go z problemów finansowych. Ciągle jednak pozostawali w cieniu lokalnego rywala, jakim było Atlético Nacional. Ambicją włodarzy było stworzenie drużyny, która nie tylko utrze nosa sąsiadom, ale powalczy też w lidze. Corbatta miał być jednym z tych, którzy w tym pomogą i z jego przyjazdem wiązano spore nadzieje.
Kiedy mój tata przywiózł Corbattę, to mieliśmy wiele oczekiwań, ponieważ dużo o nim wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy o golu z Chile, który znalazł się w magazynie Life i o innych rzeczach, o których czytaliśmy, takich jak mistrzostwa Ameryki Południowej w 1957 r. i mistrzostwa świata w Szwecji. Wtedy wydawało nam się to niewiarygodne – wspominał po latach Gabriel Arriola, który w 1965 r. miał 19 lat.
Corbatta dość szybko zaaklimatyzował się w nowej drużynie i widać było, że futbol nadal sprawia mu radość. Dzień zaczynał od półgodzinnego spacerku na trening. Na zajęciach czarował kolegów swoimi umiejętnościami i imponował skutecznością z jedenastu metrów. Często zakładał się z kolegami, który z nich więcej razy trafi w poprzeczkę, albo wymyślał coraz to nowe ćwiczenia, w których mógł popisać się swoją precyzją i celnością. W jednym z nich ustawił pod ścianą Eugenio Casaliego i kazał mu stać z rozłożonymi na boki rękami. Sam natomiast uderzał piłkę i posyłał w kierunku kolegi, ale robił to na tyle umiejętnie i precyzyjnie, że futbolówka ani razu nie dotknęła Casaliego.
Do zespołu dołączył w drugiej części sezonu, więc jego wpływ na grę drużyny był nieco ograniczony. DIM zakończyło rozgrywki w środku tabeli, a Corbatta pokazał, że nie przepił jeszcze całego talentu. W kolejnym sezonie posadę trenera objął Francisco Hormazábal. Ten chilijski szkoleniowiec wspominał, że pewnego dnia Omar do niego przyszedł i żalił się, że jego gra nie wygląda za dobrze. Mówił, że się stara, ale nic mu już nie wychodzi i zastanawiał się nad zakończeniem kariery. Trener odparł mu, że przecież mimo wieku ciągle jeszcze może grać na wysokim poziomie. Zapewniał go, że jest świetnym graczem i cały czas ma duże umiejętności i piłkarską klasę. Postanowił, że Corbatta zostanie przesunięty ze skrzydła do środka i powoli bez pośpiechu będzie się uczył nowej pozycji.
Hormazábal był surowym, wymagającym trenerem, który wiedział, jak zaprowadzić w zespole dyscyplinę. Każdemu przydzielał odpowiednie zadania i oczekiwał ich realizacji w trakcie meczu. Corbatta oprócz rozgrywania i podawania musiał więc pamiętać też o grze w obronie, na którą uczulał go trener. Nie miał w tym zbyt dużego doświadczenia i potrzebował trochę czasu, żeby odnaleźć się w nowej roli. Braki nadrabiał ambicją i zaangażowaniem, ale praca wkrótce zaczęła przynosić efekty. W derbowym pojedynku z Atlético Nacional DIM prowadziło już 2:0, ale rywale bardzo mocno naciskali. Ich napór był tak duży, że Corbatta został przesunięty do obrony. Spisał się tam bez zarzutu i czyścił każdą piłkę, a po meczu prasa zachwycała się jego grą w defensywie. Równie dobrze zaczynał sobie radzić w roli rozgrywającego. W wygranym 6:0 meczu z Millonarios nie strzelił żadnej bramki, ale znakomicie obsługiwał kolegów i był prawdziwym motorem napędowym zespołu.
Corbatta jest motorem. Corbatta to ten, który rozprowadza. Corbatta jest kreatorem. Orestes Omar Corbatta to ten, który przybywa, który dostarcza, który przewiduje i organizuje. Jest jak „caudillo”, którego potrzebuje drużyna. Od Corbatty zaczyna się ofensywne zagrożenie DIM – pisano na łamach Deporte Gráfico.
Kolumbijska codzienność
Razem z Silvią zamieszkali w piętrowym domu z szarego kamienia w dzielnicy Calasanz, gdzie swoje mieszkania mieli też inni Argentyńczycy grający w DIM. Corbatta lubił przesiadywać na balkonie, gdzie przy piwie i papierosie obserwował biegające za piłką dzieci z sąsiedztwa. Często motywował maluchy do lepszej gry, mówiąc, że drużynie, która wygra, rzuci kilka peso. Innym razem zachętą były gazowane napoje, albo ciasteczka. Mimo że w okolicy mieszkali też inni piłkarze, to żaden nie miał tak dobrego kontaktu z dzieciakami, jak Corbatta. Kiedy wracał ze sklepu ze skrzynką piwa, czasami przystawał i sam dołączał do gry. Przeważnie dogrywał im piłki na głowę, a jak uderzał ze stojącej piłki, to zawsze mówił, gdzie trafi futbolówka. Jednak pewnego popołudnia jego precyzja i dokładność zawiodły.
Był róg i poprosiliśmy Corbattę, żeby go wykonał. Uderzył piłkę i trafił w okno swojego sąsiada, Don Enrique, człowieka z Bogoty, którego nie chcieliśmy w sąsiedztwie. Wszyscy zaczęliśmy się chować przestraszeni, a on razem z nami uciekał, żeby się ukryć – opowiadał William Builes, który mieszkał w tym samym budynku, co Corbatta.
Silvia również dobrze czuła się w ich towarzystwie, a w upalne dni przygotowywała napoje, którymi razem z Omarem częstowali bawiące się dzieci. Czasem dorzucili też parę drobnych na jakieś słodycze. Wielu sąsiadów Corbatty z tamtych czasów zapamiętało go jako bardzo miłego i wesołego człowieka.
W czerwcu 1966 r. w parafii San José de Calasanz w Medellín Silvia i Omar się pobrali. Przed ślubem pojawiły się wątpliwości, czy Corbatta jest ochrzczony. Sam piłkarz twierdził, że nie, więc ksiądz Carmelo García udzielił mu kilku lekcji, które miały go przygotować do sakramentu. Zauważył jednak, że Corbatta całkiem dobrze orientuje się w kwestiach wiary i wysłał zapytanie do La Platy, czy Omar został tam ochrzczony. Po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi nie było już przeszkód na drodze do małżeństwa i udzielił parze sakramentu.
Ten sam ksiądz pomógł im też w adopcji dwójki dzieci, które trafiły do nich krótko po przyjściu na świat. Dziewczynce dali na imię Iliana, a chłopcu Omar. Ich sąsiedzi potraktowali to jako akt wielkiej miłości i cieszyli się razem z nimi. Sami niestety nie mogli mieć dzieci przez problemy ze zdrowiem Silvii. To ona także nie chciała, żeby dzieci wiedziały, że są adoptowane i zawsze im mówiła, że urodziły się w domu przy asyście położnej. Mimo że nie było żadnych zdjęć Silvii w ciąży, a dzieci nie miały żadnych cech rodziców, to przez lata nikomu nie przyszło do głowy temu zaprzeczać (choć Omar wspominał o adopcji w jednym z wywiadów już w 1980 r.). Prawda wyszła na jaw dopiero po wielu latach i była dla Iliany i Omara niemałym szokiem.
W Medellín rodzina Corabttów wiodła dość spokojne i skromne życie. Mimo że Omar był gwiazdą, to wolał spędzać czas w domu. Od czasu do czasu odwiedzali go też koledzy z drużyny, a wtedy wspólne biesiadowanie nieraz przeciągało się do rana. Silvia nie miała z tym problemu i chętnie przygotowywała gościom gulasz z makaronem, albo grillowane steki. Zdecydowanie bardziej wolała mieć męża przy sobie, niż żeby włóczył się po mieście. Lubiła przyjmować gości, ale przede wszystkim liczyła się dla niej bliskość Omara. Corbatta bardzo rzadko też wychodził wieczorami. Głównie dlatego, że pieczę nad pieniędzmi sprawowała w domu Silvia, która zapobiegała w ten sposób marnotrawstwu męża.
Piłkarz znalazł jednak sposób, żeby odłożyć trochę drobnych, które chował przed żoną w bucie schowanym w szafie. Gdy już uzbierał wystarczającą sumę, ruszał w miasto razem z kolegami z drużyny. Najczęściej wybierali się do popularnej dzielnicy Guayaquil w centrum Medellín, gdzie pełno było nocnych lokali i prostytutek. Widok piłkarzy siedzących w oparach dymu i popijających piwo nikogo wtedy nie dziwił. Na Corbattę zawsze jednak patrzono z szacunkiem, na jaki zasługują idole.
Wicemistrzostwo
Dopóki wyniki na boisku były zadowalające, nikogo nie obchodziło, jak piłkarze spędzają wieczory. Nawet trener przymykał oko na wybryki swoich podopiecznych. Broniły ich też wyniki, bo stali się jednym z czołowych zespołów w kraju, a na własnym boisku byli praktycznie nie do pokonania. Efektowne zwycięstwa z Quindío (5:2), Millonarios (6:0), Pereirą (5:1), Tolimą (5:1) i Bucaramangą (7:1) musiały budzić uznanie, a piłkarze w oczach kibiców urośli do rangi bohaterów. Główną atrakcją, dla której przychodzili na stadion, była wspaniała gra Omara. Corbatta był głównym reżyserem gry i to po jego podaniach padało najwięcej bramek. Bardzo dobrze też wywiązywał się z powierzonych mu przez trenera zadań, czym bardzo u niego punktował.
Atmosfera w zespole nie zawsze była jednak idealna. Kolumbijczycy z zazdrością patrzyli na Argentyńczyków, którzy byli faworyzowani ze względu na narodowość. Ograniczenia w kontraktach dla krajowych zawodników i tendencja trenerów do stawiania na obcokrajowców tylko pogłębiały te podziały. Corbatta zarabiał trzy tysiące peso miesięcznie i mógł liczyć na roczną premię w wysokości 1,8 miliona peso, co wystarczało, żeby wieść spokojne życie z rodziną. Przeciętny Kolumbijczyk nie dostawał nawet połowy tych kwot.
Omar dobrze jednak dogadywał się z kolumbijskimi kolegami i pewnego razu stanowczo stanął w ich obronie. Kiedy pod koniec roku klub spóźniał się z wypłatą pieniędzy, piłkarze musieli ustawić się po pensję w kolejce. Kolumbijczycy siedzieli więc w klubowym budynku i czekali na swoją kolej. Jednak Maurico Arriola – jeden z synów Alfonsa i menedżer zespołu – przodem poprowadził najpierw Argentyńczyków. Kiedy zawołał Omara, żeby mu zapłacić, Corbatta ostro zaprotestował. Nie przebierając w słowach, powiedział, że najpierw ma zapłacić tym chłopakom, którzy tu czekają, a dopiero potem jemu i że nie powinno być żadnych przywilejów dla nikogo.
Jednym z najbardziej dramatycznych meczów, jakie DIM stoczyło w tamtym czasie, był pojedynek z Santa Fe. Klub z Bogoty był ich głównym rywalem w walce o mistrzostwo kraju. Corbatta z kolegami zaczęli znakomicie. W 38. minucie prowadzili już 3:0 i zapowiadało się na pogrom. Niestety bramkarz Ramón García doznał kontuzji w przypadkowym starciu i musiał opuścić boisko. Zastąpił go Argentyńczyk Oscar Fontán, który jednak zagrał fatalne spotkanie. Gospodarze zaczęli odrabiać straty, a Fontán przepuszczał strzały, które powinien z łatwością obronić. Ostatecznie skończyło się 4:4, a winą za wynik obarczono rezerwowego bramkarza, któremu zarzucano nawet, że celowo zagrał tak słabo, choć nikt nie dysponował żadnymi dowodami.
Spośród Argentyńczyków Corbatta najlepiej dogadywał się z Rodolfo Ávilą. I to właśnie razem z nim po zremisowanym w Bogocie meczu postanowili odwiedzić Julio Césara Lunę, który był argentyńskim aktorem i zdobywał coraz większą popularność w kolumbijskiej telewizji. Panowie oczywiście sobie trochę wypili, ale po paru drinkach Ávila wyzwał Lunę na pojedynek na gołe pięści. Być może sporo było w tym żartów, ale w pewnej chwili w obronie gospodarza stanęło dwóch jego znajomych. Corbatta zamroczony alkoholem niewiele rozumiał z całej tej sytuacji, ale przeraził się nie na żarty, kiedy usłyszał, że Ávilę chcą wyrzucić przez okno. Miał podobno dostać wówczas takiego ataku paniki, że wylądował w szpitalu. Luna po latach twierdził jednak, że nikt nikogo nie chciał wyrzucać, a poza tym byli wtedy na pierwszym piętrze. Zapewniał, że Omarowi nic się nie stało, a jego wizyta w szpitalu musiała być spowodowana jego odurzeniem alkoholem.
Był to kolejny z pozoru drobny incydent na coraz dłuższej liście występków Corbatty. Trener tolerował jego zachowanie, ale do czasu. Rok 1966 zakończyli na drugim miejscu w tabeli, a to oznaczało, że w kolejnym czekają ich występy w Copa Libertadores. Hormazábal chciał jak najlepiej przygotować zespół do rozgrywek, ale nie widział już w nim miejsca dla Omara. Poinformował Arriolę o swojej decyzji, a prezes znalazł się w trudnej sytuacji. Nie chciał wybierać pomiędzy piłkarzem, którego tu sprowadził, a trenerem, którego darzył szacunkiem.
Zwrócił się o pomoc do Leonardo Nieto, którego w mieście nazywano konsulem. Jego dwiema największymi pasjami była piłka nożna i tango. Każdy Argentyńczyk mógł w razie kłopotów liczyć na jego pomoc. Zaprosił całą trójkę wraz z żonami do siebie na obiad, co miało załagodzić spór. Hormazábal zjawił się pierwszy i już zaczynali jeść, gdy do drzwi zadzwonił Corbatta. Kiedy Omar dowiedział się, że trener też jest na obiedzie, chciał odejść, ale Nieto przekonał go, żeby został. Podczas posiłku obaj panowie nie rozmawiali o futbolu, ale jak później szli do salonu na kawę, to było już widać, że trener wybaczył zawodnikowi, a Corbatta puścił urazę w niepamięć. Szczęśliwy Arriola zapewnił jeszcze szkoleniowca, że jeśli Omar znowu podpadnie, to osobiście zajmie się jego zwolnieniem.
Powrót do domu
Rozgrywana w 1967 r. edycja Copa Libertadores była dopiero drugą, w której do udziału zostali dopuszczeni także wicemistrzowie krajów. Deportivo Independiente Medellín trafiło do dość silnej grupy. Oprócz mistrza Kolumbii, czyli Club Independiente Santa Fe, ich rywalami były ekipy z Boliwii – Club Bolívar (mistrz) i 31 de Octubre La Paz (wicemistrz) oraz z Argentyny – River Plate (wicemistrz kraju i finalista sprzed roku) i Racing Club. Dla Corbatty mecze ze swoim byłym klubem były szczególnym przeżyciem.
Rywalizację zaczęli od wyjazdowej porażki 0:2 z Santa Fe. Pod koniec marca i na początku kwietnia do Medellín przyjechać miały obie argentyńskie ekipy. Pierwsze starcie zaplanowano 26 marca z Racingiem. Mistrz Argentyny był oczywiście zdecydowanym faworytem. Trenerem zespołu był wówczas Juan José Pizzuti, a jego podopieczni byli prawdziwą maszynką do wygrywania i swoją grą budzili podziw całego kontynentu. Corbatta miał mieszane uczucie przed starciem ze swoimi byłymi kolegami, ale miał nadzieję na dobry występ. Liczył też, że fani i koledzy z zespołu o nim nie zapomnieli i ciepło go przywitają. Nie przeliczył się, bo Pizzuti zaraz po przybyciu do Medellín pierwsze, co zrobił, to zapytał o Omara.
Sam mecz przebiegał zgodnie z oczekiwaniami. Goście mieli przewagę i dość spokojnie wygrali 2:0 po golach Humberto Maschio i Norberto Raffo. DIM przegrało, ale kolumbijska prasa zauważała, że Racing wcale tak nie dominował na boisku, jak prognozowano przed spotkaniem.
Ale… Czy to był Racing? To nie był ten Racing, o którym tak dużo się mówi. To był mistrz Argentyny? Tak. Tak wygląda „rewolucja” w futbolu w jego ojczyźnie. Wczorajsze spotkanie było niczym więcej niż potyczką – pisano dzień po meczu w El Colombiano.
Dla Corbatty ten pojedynek był szczególny nie tylko z powodu spotkania z dawnymi kolegami. To w starciu z Racingiem nie wykorzystał jednego z kilku rzutów karnych w karierze, kiedy w końcówce meczu jego strzał obronił Agustín Cejas.
Bramkarz wyszedł do przodu, powiedziałem o tym sędziemu, ale mnie zignorował. Nie wiem, co się ze mną stało… Możliwe, że zjadły mnie nerwy. Uderzyłem tak samo, jak zawsze, mocno tuż przy słupku, ale Cejas wyszedł. Co za nieszczęście. Nie rozumiem. Jak to się stało? Jak nie strzeliłem karnego? – mówił po meczu dziennikarzom.
Dla Racingu wyprawa do Kolumbii była pełna wrażeń nie tylko sportowych. W drodze powrotnej niewiele brakowało, żeby samolot, którym lecieli z Medellín do Bogoty, się rozbił, ale szczęśliwie pilotowi udało się zapanować nad sytuacją i wyprostować maszynę. Dziesięć dni po wizycie Racingu z DIM mierzyło się River Plate. W tym starciu gospodarze również postawili dość twarde warunki i minimalnie przegrali z zeszłorocznymi finalistami 0:1 po bramce Oscara Mása. Piłkarze tymi występami wstydu raczej nie przynieśli i kibice mieli nadzieję, że równie dobrze zaprezentują się w meczach rewanżowych. Niestety w Argentynie gospodarze nie pozostawili złudzeń gościom z Kolumbii, kto lepiej opanował futbolowe rzemiosło. 18 kwietnia DIM przegrało z Racingiem 2:5, a dwa dni później ulegli River Plate 2:6.
Dla Corabtty najważniejsze było jednak to, co wydarzyło się pomiędzy tymi spotkaniami. Po meczu z Racingiem trener Hormazábal pozwolił argentyńskim piłkarzom na opuszczenie hotelu, ale zaznaczył jednocześnie, że mają wrócić wieczorem w przeddzień meczu z River Plate. Wrócili wszyscy oprócz Corbatty. Omar w hotelu pojawił się dopiero następnego dnia. Nikt nie wiedział, co się z nim działo w tym czasie, ale jasne stało się, że Corbatta znowu dał się ponieść nocnemu życiu. Kiedy Arriola wszedł do jego pokoju, zastał piłkarza pijanego, a pod łóżkiem walały się jeszcze puste butelki po piwie. Prezes klubu spełnił obietnicę złożoną trenerowi i natychmiast odsunął Omara od zespołu. Wyrzucił go też z hotelu, w którym zatrzymała się drużyna, ale nie odesłał do Kolumbii, tylko zostawił na miejscu. Corbatta razem z żoną i dziećmi został w Buenos Aires i zatrzymał się w domu teściów.
W kolumbijskiej prasie zawrzało. Gazeta El Colombiano wytykała praktycznie całkowity brak dyscypliny w zespole. Zwracano też uwagę, że Corbatta nie był jedynym, który podpał w Buenos Aires. Również inni argentyńscy gracze raczyli się wtedy winem, a dodatkowo wielu z nich miało też słabość do palenia. Hormazábal miał rzekomo spoliczkować Corbattę, kiedy zobaczył, w jakim jest stanie, ale później temu zaprzeczał. Pojawiały się wewnętrzne spory w zespole. Kolumbijczycy skarżyli się, że Argentyńczycy cieszą się większymi przywilejami.
Sprawa nie ucichła po powrocie do kraju. W Boliwii DIM tylko zremisowało 1:1 z Bolívarem i wygrali 2:1 z 31 de Octubre. Na dodatek wyniki Santa Fe również nie powalały na kolana – trzy porażki i jeden remis. Magazyn Vea Deportes pisał o katastrofie kolumbijskiego futbolu. O niepowodzenia kolumbijskich klubów zaczęto oskarżać zagranicznych zawodników, którzy nie zawsze grali z pełnym zaangażowaniem i często zabierali miejsce młodym Kolumbijczykom. W DIM występowało wówczas więcej Argentyńczyków niż Kolumbijczyków. W prasie zaczęła się kampania na rzecz rodzimych zawodników, w którą wkrótce zaangażowały się też władze, czego efektem było wkrótce wprowadzenie limitu dla obcokrajowców. Od tej pory w zespole musiało występować przynajmniej siedmiu graczy z Kolumbii.
Kolumbia raz jeszcze
Rozbrat Corbatty z Medellín nie był jednak ostateczny, gdyż wrócił do DIM w lutym 1968 r. Nie ma jednak zbyt wielu informacji o tym, co robił przed powrotem do Kolumbii. Latem 1968 r. udzielił wywiadu magazynowi Vea Deportes, w którym twierdził, że grał przez ten czas w klubie Comunicaciones, którego siedziba znajdowała się tylko dwadzieścia minut drogi od domu jego teściów. Zespół ten występował na trzecim poziomie rozgrywkowym, a jego szkoleniowcem był wówczas bliski znajomy Omara Ángel Perucca. Był on byłym zawodnikiem Newell’s, a w latach czterdziestych był ważnym elementem argentyńskiej reprezentacji. Nie ma jednak żadnych zapisków, które potwierdzałyby, że Corbatta rzeczywiście występował w Comunicaciones. Według Alejandro Walla najbardziej prawdopodobnym wydaje się, że Omar mógł po prostu tylko trenować z tą drużyną do czasu, aż jego sytuacja się nie wyjaśni. Corbatta miał też podjąć próbę powrotu do Racingu, ale również tutaj brak jest konkretnych szczegółów.
Chciałem zostać w Argentynie, żeby grać, ale wygląda na to, że 30-latek jest już tu zbyt stary. U mnie wszystko jest w porządku. Trochę mi smutno, że ludzie tutaj tak dużo mówią o tym, że 30-latkowie są już za starzy. Ale tu w Argentynie bardzo się w tej ocenie wszyscy mylą. Prawda jest taka, że jako piłkarz byłem… Naprawdę nie potrafię siebie zdefiniować… Mogę powiedzieć, że z tego co wiem, to… wszyscy mówią, że jako prawy skrzydłowy byłem niesamowity… Tak mówią ludzie, ale sam nie wiem, jak będzie – mówił w wywiadzie udzielonym na lotnisku tuż przed wylotem do Kolumbii.
Do Kolumbii wrócił w lutym. Ciągle był popularny w Medellín i kibice coraz głośniej zaczynali domagać się jego powrotu do zespołu. W końcu Arriola ugiął się pod wywieraną przez sympatyków klubu presją i w styczniu 1968 r. zaproponował Omarowi powrót do klubu.
Wszyscy gracze chcą, żeby wrócił – mówił Arriola na łamach El Colombiano.
DIM było już wówczas innym klubem. Słabe wyniki w Copa Libertadores spowodowały spore problemy finansowe i realne stało się widmo bankructwa. Bardzo duże koszty wiązały się z meczami wyjazdowymi zespołu podczas Copa Libertadores. W składzie było dziewięciu Argentyńczyków i każdy z nich zabierał ze sobą rodzinę. W efekcie klub więcej pieniędzy wydawał na zakwaterowanie niż na transport zespołu.
Nowym trenerem drużyny został Kolumbijczyk Rodrigo Fonnegra. Był on odpowiedzialny nie tylko za wybór składu i opracowanie taktyki, ale do jego zadań należało też przygotowanie fizyczne zespołu. Łączenie tych funkcji było pierwszym z wielu elementów planu oszczędnościowego wprowadzonego w klubie. Tym, który zasugerował, żeby ponownie sięgnąć po Corbattę, był Argentyńczyk Héctor Chichí Molina.
Wiedziałem, że to zły pomysł. Jednak zespół potrzebował idola, a on właśnie takim idolem był– mówił Molina.
Powrót Corbatty nie tylko złagodził nastroje wśród kibiców, ale pomógł też zwiększyć wpływy z biletów. O tym, jak ważny dla sympatyków klubu był Corbatta, przekonano się już w dniu jego powrotu, kiedy na lotnisku wyczekiwała go spora grupa kibiców. Spodziewane większe dochody z biletów nie rozwiązały jednak wszystkich kłopotów finansowych klubu, który miał nawet problem z wypłacaniem pensji. Została więc utworzona spółdzielnia wśród piłkarzy, która miała odpowiednio rozdzielać zyski. 42 procent dochodów zatrzymywali zawodnicy, a reszta przeznaczona była na reklamę, pensje szeregowych pracowników klubu i spłatę zadłużenia. Corbatta zgodził się na takie warunki i zapowiedział, że z kolegami zarobią nawet więcej pieniędzy niż wcześniej, bo jeśli nie będą wygrywać, to nie będą też mieli co jeść.
Nieco zdziwiona jego powrotem była kolumbijska prasa. El Colombiano miało wątpliwości, czy zawodnik rzeczywiście zmienił swoje podejście, ale jeśli tak, to według gazety powinien zostać w klubie przyjęty z wszelkimi honorami. Sam Corbatta w wywiadzie, którego udzielił Vea Deportes, zapewniał, że to, co złe zostawił już za sobą.
Wracam z czystą i podniesioną głową, żeby odpowiedzieć za moje słowa i czyny z przeszłości, ale w duchu chcę zapomnieć o minionych czasach. To jest początek nowego etapu – mówił piłkarz.
Fonnegra wiedział o problemach Omara, ale zdawał sobie też sprawę, że Corbatta ciągle potrafi grać na wysokim poziomie. W rozmowie z prezesem zasugerował, że Hormazábal być może nie potrafił odpowiednio dotrzeć do Omara i że on sam ma na to inny pomysł. Corbatta, który trochę przybrał na wadze, miał grać w środku, do czego ostatecznie udało się go przekonać i był bardzo podekscytowany przed pierwszym meczem po powrocie, w którym przeciwnikiem DIM był zespół Deportes Tolima.
W tych okolicznościach Argentyńczyk lśnił na boisku. Przy swojej nadwadze stale był w ruchu i pokazywał tak charakterystyczną dla siebie kontrolę nad piłką – pisano po jego powrocie na łamach Vea Deportes.
Sprzedawca książek
Corbatta z żoną i dziećmi znowu zamieszkał w dzielnicy Calasanz, ale w nieco innej okolicy niż poprzednio. Wiedli spokojne życie, Silvia nie nawiązywała bliższych relacji z żonami innych piłkarzy, a Omar większość czasu spędzał w domu. Zaprzyjaźnił się też z sąsiadem o imieniu Guillermo, z którym często popijali razem piwo. Nydia – żona Guillermo – przygotowywała im sancocho, czyli tradycyjną kolumbijską zupę z kurczakiem, kukurydzą i ziemniakami, która była przysmakiem Omara.
Silvia była piękna, miała piękne ciało. Omar był wyjątkową osobą, bardzo dobrą. Byli bardzo swojscy i dobrze się dogadywali, nigdy nie traktowali się źle. Naprawdę się kochali. Omar i Silvia nigdy nie traktowali się źle i nigdy nie byli wplątani w żadne skandale. Nie mieli luksusów. Nie mieli samochodu. Czasami przyjeżdżał tu klubowy autobus – wspominała po latach swoich dawnych sąsiadów Nydia.
W Medellín nigdy nie opływali w luksusy, ale problemy finansowe klubu sprawiły, że musieli żyć skromniej niż wcześniej. Wielu piłkarzy szukało jakiś dodatkowych zajęć poza futbolem, żeby zwyczajnie sobie dorobić. Rodolfo Ávila i Edgardo López otworzyli restaurację, Perfecto Rodríguez i Héctor Molina założyli sklep sportowy, a Ramón García z Germánem Acerosem sklep obuwniczy. Z kolei Corbatta, który nie umiał czytać i pisać, zaczął sprzedawać książki. W ten biznes wkręcił go Molina, który początkowo sam się tym zajmował. Jego kolega zajmował kierownicze stanowisko w wydawnictwie Plaza & Janés i zapewniał towar, a Molina miał się zająć wynajęciem biura i znalezieniem sprzedawców.
Po jakimś czasie wpadł na pomysł, że dzięki swojej popularności w tej roli dobrze sprawdziłby się Corbatta. Z każdej sprzedanej książki otrzymywał dziesięć procent, a sprzedawał ich całkiem sporo. Wielu klientów przychodziło głównie ze względu na niego, chcąc też przy okazji zrobić sobie razem z nim zdjęcie. W pracy nie przeszkadzał mu fakt, że sam nigdy żadnej książki nie przeczytał, bo zawsze obok był inny sprzedawca, który mógł udzielić bardziej szczegółowych informacji na temat konkretnej pozycji. Corbatta miał tylko ładnie wyglądać i być miłym dla ludzi. Praca pozwoliła mu nieco podreperować domowy budżet, ale nie trwało to zbyt długo. Omar nie chciał mieć zbyt dużo zobowiązań poza piłką, a dodatkowo źle się czuł na spotkaniach z innymi sprzedawcami, gdzie wręczano mu długopis i notatnik, żeby mógł notować to, co było na nich omawiane.
Znowu bardzo dobrze prezentował się na treningach. Często urozmaicał je sobie i kolegom różnymi konkursami czy popisami. Lubił wieszać ręczniki na poprzeczce i potem trafiać w nie futbolówką. Swoimi umiejętnościami przyciągał na treningi nie tylko fanów DIM, ale zdarzało się też, że chętnie podziwiali go kibice Atlético Nacional. Darzyli go dużym szacunkiem i cieszyli się, że piłkarz tej klasy gra w Medellín. Widok Corbatty w barze Atlenal, który był miejscem spotkań fanów Atlético, nikogo wówczas nie dziwił.
Jednak do barów Corbatta nie zaglądał zbyt często, bo żona ciągle go kontrolowała. To ona rządziła w domu pieniędzmi i pilnowała, żeby mąż nie przesiadywał zbyt długo poza domem. Wolała go mieć pod kontrolą, nawet pijanego, ale w domu niż na mieście. W oczach kolegów Omara z zespołu była bardzo zaborczą kobietą, a niektórzy zarzekali się nawet, że uprawiała czary, żeby kontrolować męża.
Doświadczyłem tego pewnego popołudnia, kiedy graliśmy w bilard. Byliśmy razem z Gallego i Santamaríą, a Omar zaczął się niepokoić i chciał wracać. „Poczekaj stary, skończymy grać” – powiedzieliśmy mu. Ale to do niego nie docierało i w końcu wyszedł. Mówiono, że Silvia zapaliła papierosa i wypuszczając dym, powiedziała „za pół godziny mam go w domu”. To go prześladowało – opowiadał Alfonso Jaramillo.
Przedwczesny powrót
Trener Fonnegra również pilnował, żeby jego podopieczni zbyt często nie pojawiali się w barach. Oszczędności w klubie spowodowały, że przed meczami u siebie zawodnicy nie zbierali się już razem w hotelu, ale spali w swoich domach. Spotykali się w dniu meczu i po wspólnym posiłku udawali się na stadion. Szkoleniowiec, żeby mieć pewność, że zawodnicy poprzedni wieczór spędzają grzecznie, dzwonił do nich i sprawdzał w ten sposób, czy są w domu. Początkowo dzwonił o 21:00, ale po pół godziny niektórzy i tak wychodzili na miasto. W końcu więc zaczął dzwonić o 23:00, kiedy już było zbyt późno na wyjście. Ale i na to piłkarze znaleźli sposób. Prosili wtedy żony albo matki, żeby powiedziały, że ci już śpią, a trener nie chcąc ich budzić, wierzył w te zapewnienia.
Canocho Echeverry powiedział mi dużo później, że tak robili, ale to był mój jedyny sposób na utrzymanie ich pod kontrolą, nie miałem innego wyjścia – mówił po latach trener Fonnegra.
Dodatkowo w każdy wtorek po poniedziałkowym wolnym zbierał zawodników na środku boiska i jeśli któryś z piłkarzy podpadł przed meczem lub spóźnił się na trening, musiał zapłacić karę. Trzeba ją było uregulować przed końcem tygodnia, a pieniądze były przeznaczane na mięso, które miało później trafić na grill.
Pierwszy swój sezon po powrocie Corbatta z kolegami zakończyli w środku tabeli. Jak na klub borykający się ze sporymi kłopotami finansowymi, wynik ten był całkiem niezły. W 1969 r. trener Fonnegra ustąpił ze stanowiska i zastąpił go Hector Molina. To właśnie z Moliną w roli trenera Corbatta zaliczył jeden ze swoich najbardziej spektakularnych występów w Kolumbii. 25 maja 1969 r. w Ibagué DIM rozbiło Deportes Tolima aż 8:3. Jak pisał Wall, Corbatta tym meczem zbudował swoje wielkie dzieło sztuki w Kolumbii i to ten występ jest pierwszym skojarzeniem z grą Omara w DIM.
Powiedział mi, że nie chce biegać i grać na jako „ósemka”. Ale w końcu go przekonałem i się przełamał. Potem przyszedł do hotelu, żeby ze mną porozmawiać, a ja mu powiedziałem „Widziałeś, jakie to łatwe?”. Dzięki temu przekonałem go, żeby dalej grał na tej pozycji. Ale budowa ciała już mu nie pomagała. Nie nadawał się już wtedy, żeby grać jako „ósemka” ani „siódemka” – wspominał Molina.
Niestety wkrótce później zespół zaczął grać coraz słabiej. Nie potrafił wygrywać ani na swoim terenie, ani tym bardziej na wyjeździe. Najbardziej bolesna była porażka 0:6 z Deportes Quindío. Wkrótce potem Molina musiał pożegnać się z posadą, a Alfonso Arriola za wszelką cenę próbował z powrotem ściągnąć Fonnegrę. Oliwy do ognia dolał syn prezesa – Mauricio, który pomagał w rozwiązaniu problemów finansowych i który jako głównego winowajcę słabej postawy drużyny wskazał Omara.
Rak zespołu nazywa się Orestes Omar Corbatta – powiedział Mauricio dziennikarzom.
Dodatkowo zapewnił dziennikarzy, że piłkarz zostanie zwolniony z klubu. Corbatta dowiedział się o tym od żony, która przeczytała o tym w prasie. Wściekły na takie potraktowanie Omar udał się do biura Arrioli i zaczął się z nim wykłócać. Razem z nim była też Silvia, która również nie przebierała w słowach. Krzyki i obelgi były tak głośne, że całe towarzystwo trzeba było rozdzielać, żeby nie skończyło się na rękoczynach.
To był skandal, na który instytucja taka jak DIM nie zasługuje – oburzano się na łamach El Colombiano.
Arriola zagroził, że albo on odejdzie, albo Corbatta. Dla Omara był to ostateczny koniec pobytu w Medellín. Opuścił drużynę pod koniec sierpnia 1969 r. Kilkanaście miesięcy później klub popadł w jeszcze większe kłopoty i wkrótce przestał być własnością rodziny Arriola.
Trudny czas po powrocie
Losy Corbatty po powrocie z Kolumbii nie są do końca jasne. Najprawdopodobniej początkowo razem z Silvią i dziećmi zamieszkał u teściów. Później mieli przenieść się do domu w Ramos Mejía w zachodniej części metropolii Buenos Aires. Według siostry Silvii – July – mieszkanie to miał wynająć im ich ojciec Julio César. Inną wersję przedstawił Albino Bemposta – były prezes klubu San Telmo, w którym później występował Corbatta. Według niego Omar po powrocie był w bliskich kontaktach z seminarium metropolitarnym w Villa Devoto. Tym samym, które odwiedzał swego czasu na zaproszenie ojca Mugicy. Możliwe też, że tam pomieszkiwał.
Corbatta po przyjeździe z Kolumbii nie miał nic. Znalazł pomoc w seminarium, gdzie w zamian za posiłki uczył młodzież gry w piłkę. Zmagał się jednak z problemami, na które w seminarium nie było miejsca. Zaprzyjaźniony ksiądz zapytał mnie, czy nie mógłbym mu pomóc. San Telmo grało wówczas w Primera B, a ja był prezydentem klubu. Musiałem najpierw porozmawiać z trenerem, który grał z nim razem w Racingu. Był nim Alberto Rastelli. „Posłuchaj” – powiedział Rastelli – „jeśli zagra jeden procent tego, co pokazywał za moich czasów, to niech przychodzi”. Powiedziałem więc potem księdzu, żeby przywiózł go do San Telmo – opowiadał Albino Bemposta.
Księdzem, który prosił o pomoc dla Omara, był José Barbich z parafii San Rafael, która też znajdowała się w Villa Devoto. Ten sam ksiądz przy okazji debiutu Corbatty w nowym zespole mówił w rozmowie z prasą, że zna go od małego i po powrocie z Kolumbii zaproponował mu kierowanie młodzieżowym zespołem parafialnym. Możliwe więc, że zamiast w seminarium, Corbatta pomieszkiwał u niego na parafii i to tam pomagał w szkoleniu młodych adeptów futbolu. Warto jeszcze wspomnieć, że ksiądz Barbich był bliskim przyjacielem kardynała Jorge Bergoglio oraz że to on udzielał ślubie Diego Maradonie i Claudii Villafañe.
O ile prześledzenie losów Corbatty od czasu powrotu z Kolumbii do debiutu w nowym zespole jest już dzisiaj raczej niemożliwe, o tyle wiemy na pewno, że w barwach San Telmo po raz pierwszy zaprezentował się 28 marca 1970 r.
Jeśli zwykle na mecze przychodziło około tysiąca kibiców, to tego dnia przyszło pięć tysięcy. Przyszli zobaczyć swojego idola, który wrócił. Nie tylko miłośnicy San Telmo chcieli go oglądać. Przyszli nawet fani All Boys [występujący wówczas na tym samym poziomie rozgrywkowym klub z Buenos Aires – przyp. red.] – wspominał Bemposta.
Ówczesny prezydent klubu zapewniał też, że to on wynajął Omarowi mieszkanie w Ramos Mejía. Klub swoją siedzibę miał w Isla Maciel w dzielnicy Dock Sud, czyli w tej samej okolicy, gdzie Corbatta przez jakiś czas pomieszkiwał u ciotki na początku swojej przygody z Racingiem.
Razem z mamą poszliśmy go zobaczyć, kiedy debiutował. Byliśmy na trybunach podczas tego wydarzenia. Świetnie grał w San Telmo – opowiadał Jorge Brianes, syn kuzynki Omara Margarity.
Dzielnicę Ramos Mejía dzieli od Isla Maciel około 25 kilometrów. Corbatta, żeby dostać się na trening, korzystał z komunikacji miejskiej, co oznaczało kilka przesiadek po drodze. Razem z nim jednak tę samą trasę zwykle pokonywał napastnik Carlos Pandolfi.
Po drodze dużo rozmawialiśmy. Mówiłem mu, że przeczytałem o nim wszystko i że był idolem mojego brata. Ciągle jednak powtarzał mi, że popełnił dużo błędów. Mówił, że kiedy grał w Boca czasami za dużo pił i się upijał. (…) Ale miał wielkie serce. Dzięki niemu zdobyłem wiele bramek – mówił po latach Pandolfi.
W wywiadach Corbatta podkreślał, że jest bardzo wdzięczny, że dostał szansę w San Telmo. Narzekał, że w Racingu nie znalazł pomocy i zwracał uwagę, że w jego nowym klubie potraktowano go tak, jakby spędził tam wiele lat. Pensja, jaką otrzymywał, nie była jednak zbyt wysoka i przez pewien czas dorabiał jako stróż w hipermarkecie.
Duża odległość pomiędzy mieszkaniem a stadionem sprawiała, że nie zawsze brał udział w treningach. Zdarzało się też, że po zajęciach nie wracał do domu, ale udawał się do dzielnicy La Boca, gdzie szukał pocieszenia w alkoholu. W wywiadach zapowiadał, że na boisku będzie dawał z siebie wszystko i że stać go na co najmniej dwa lata gry na wysokim poziomie. Niestety jego lekceważący stosunek do treningów i brak dyscypliny spowodowały, że po paru miesiącach coraz mniej nadawał się do gry.
Poprosiłem go, żeby dobrze zakończył rok. Ale on nie słuchał. Rastelli się wściekł i powiedział mi, że nie mamy więcej co na niego liczyć – wspominał Bemposta.
Po raz ostatni w barwach San Telmo zagrał w grudniowym meczu z Ferro Carril Oeste. Ferro wygrało 2:0 i awansowało do ekstraklasy. Po latach Corbatta wspomniał, że w trakcie przerwy niektórzy z liderów San Telmo poprosili resztę, żeby nieco odpuścić, co bardzo go wówczas zniesmaczyło. Prezes Bemposta jednak stanowczo temu zaprzeczał. Corbatta przez dziewięć miesięcy gry w San Telmo strzelił dla klubu dziesięć bramek. Siedem z nich padło po wykorzystanych przez niego rzutach karnych.
Rozstanie z rodziną i wyjazd do Patagonii
Po powrocie z Kolumbii Corbatta rozstał się też z żoną. Brak konkretnych informacji, kiedy to dokładnie nastąpiło, ale według July było to właśnie w czasie gry w San Telmo.
Myślę, że zmusiła ich do tego sytuacja ekonomiczna. Tata kurczowo trzymał się picia i wierzył, że z mamą i dziadkami będzie nam lepiej. Jednak nigdy nie przestali się kochać. Mama zawsze to powtarzała. Nie było dla niej nikogo lepszego niż tata. Zawsze go kochała – mówiła Iliana.
Po rozstaniu z Omarem Silvia próbowała na nowo ułożyć sobie życie i związała się z innym mężczyzną. W 1971 r. przeprowadzili się do Chascomús, gdzie Corbatta stawiał pierwsze kroki w poważnej piłce. W połowie lat siedemdziesiątych Silvia wybrała się do Buenos Aires i spotkała z Omarem. Przygotowała byłemu mężowi ubranie i pieniądze i umówili się rano na śniadanie w hotelu Los Vascos. Mimo wczesnej godziny Corbatta dzień zaczął od lampki wina, Silvia nie miała już nawet siły się na niego złościć. To było jedno z ich ostatnich spotkań.
Niestety z dziećmi Omar nie miał już później praktycznie żadnego kontaktu. Iliana wspominała, że kiedyś razem z matką i bratem pojechali do Buenos Aires, żeby załatwić jakieś urzędowe sprawy. Spotkała wtedy ojca, ale nie chciała się z nim przywitać. Ciągle miała do niego żal. Nigdy więcej go nie zobaczyła. Silvia utrzymywała potem kontakt z Titą Mattiusi, która później opiekowała się Omarem i pytała ją, jak sobie radzi jej mąż. Corbatta z kolei prosił Titę o przygotowanie kartek świątecznych dla dzieci i napisanie im, że je kocha.
Kiedy w telewizji rozmawiali o tacie, albo gdy był jakiś reportaż, to mama zawsze robiła głośniej. Mama i mój brat go uwielbiali. Siadali i wiedzieli, kim jest tata – wspominała Iliana.
Sama była zła na ojca i miała do niego żal. Gdy Wall zapytał ją, jak długo ta złość w niej siedziała, Iliana odparła:
Dopóki nie zostałam matką. Ale było już wtedy za późno. Jeszcze żył, kiedy Kimei, moja pierwsza córka, urodziła się w kwietniu 1991 r. Chciałabym móc mu powiedzieć: „Spójrz, to Twoja wnuczka”. Bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Jednak tak się nie stało, bo nie wiedziałam, jak mnie przyjmie. Miałam mętlik w głowie – opowiadała z żalem Iliana.
Pięć miesięcy po swoim ostatnim meczu w barwach San Telmo Corbatta rozpoczął kolejny etap swojej piłkarskiej przygody. Pewnego majowego wieczoru 1971 r. zjawił się na stacji Retiro i wsiadł do autobusu firmy El Valle, który zabrał go ponad tysiąc kilometrów na południowy zachód od Buenos Aires. Celem podróży było położone w północnej Patagonii miasto General Roca, gdzie miał zostać zawodnikiem klubu Tiro Federal.
Klubowi działacze od czasu do czasu odwiedzali Buenos Aires, gdzie szukali wzmocnień zespołu. Najczęściej ich celem byli już doświadczeni, odstawieni na boczny tor gracze, którzy jednak ciągle mogliby wnieść sporo do drużyny. Poza nimi rozglądano się też za młodymi chłopakami, którym nie poszczęściło się w zespołach z czołówki. Corbatta nie zaliczał się raczej ani do jednej, ani do drugiej grupy piłkarzy. Mimo to, kiedy trener Jorge Miranda dowiedział się, że Omar jest bez klubu, zapragnął mieć go w swojej ekipie.
To jednak nie było takie proste, bo najpierw trzeba było ustalić, gdzie Corbatta obecnie przebywa. Zadanie to powierzono Raúlowi Moralesowi, który jako były dziennikarz miał spore znajomości w stołecznym regionie. Nie szukał jednak tylko Omara, ale rozglądał się za innymi wzmocnieniami. Pierwszym piłkarzem, którego udało mu się znaleźć był napastnik Eduardo Rosciglione, który jako 29-latek grał dla drużyny z sąsiedztwa. Razem z nim Morales udał się kilka przecznic dalej, do sklepu obuwniczego, gdzie Rosciglione przedstawił mu José Zagariego, 25-letniego obrońcę, który grał w Deportivo Español. Dopiero później udało im się dotrzeć do Corbatty. Morales twierdził, że znalazł go na stadionie Racingu, gdzie miał mieszkać, ale Rosciglione zdecydowanie temu zaprzeczył. Według niego Omara znaleźli w dzielnicy Mataderos na rogu ulic Murguiondo i Avenida del Trabajo (która dzisiaj nosi imię Evy Perón), gdzie w barze na stacji benzynowej grał w karty i raczył się winem.
Corbatta nie odrywając się od gry, wysłuchał propozycji i zapytał o pieniądze. Morales nie był w stanie podać konkretnej kwoty, ale zapewnił go, że klub opłaci mu podróż, wyżywienie i zakwaterowanie na miejscu. Omar się wahał i odparł, że jeśli nie będzie pieniędzy, to nigdzie się nie wybiera. Wtedy spróbował przekonać go Rosciglione, który bardzo liczył na jego towarzystwo w czasie podróży.
Loco, chodźmy na kilka dni, zobaczmy, jak to wygląda, a jeśli nam się to nie spodoba, to przynajmniej będziemy mieć dobre wakacje – przekonywał Rosciglione.
To wystarczyło. Corbatta stwierdził, że w sumie nie ma niczego do stracenia i dwa dni później on, Morales, Zagari i Rosciglione wyruszyli do General Roca.
Corbatta w Patagonii
Położone w prowincji Río Negro miasto General Roca znajdowało się na peryferiach wielkiego futbolu. Piłkarskie życie kraju koncentrowało się wokół Buenos Aires, a jeśli jakaś klasowa drużyna trafiła w te strony, to przeważnie podczas przedsezonowych przygotowań. Kierownictwo klubu było bardzo podekscytowane, że udało im się sprowadzić gracza z tak dużym nazwiskiem. Liczyli, że Corbatta stanie się lokalną gwiazdą, przyciągnie na stadion więcej kibiców i zwróci uwagę krajowej prasy na ten region. Dla miejscowych piłkarz stał się namiastką wielkiego futbolowego świata. Mimo że nie mieli telewizji, to doskonale wiedzieli, kim jest Omar i wielu znało jego historię. Kiedy dowiedzieli się, że Corbatta przybył do miasta, to niemal oszaleli ze szczęścia i nie mogli w to uwierzyć.
Corbatta zamieszkał w pensjonacie, który prowadziła Corina Navarro. Była ona wdową i po śmierci męża na tyłach domu zbudowała kilka pokoi do wynajęcia, co miało zapewnić utrzymanie jej i ósemce jej dzieci. Pierwszą rzeczą, jaką trzeba było zapewnić Omarowi, były piłkarskie buty, bo tradycyjnie już swoich nie posiadał. Jego prezentacja w nowej drużynie odbyła się w siedzibie klubu przy ulicy Tucumán. Corbatta wyjaśniał, że ustalił z trenerem Mirandą, że nie będzie grał na skrzydle, ale w środku. Powiedział też, że oprócz gry na boisku będzie pomagał w szkoleniu. Dodatkowo opowiadał o najlepszych latach kariery, występach w reprezentacji i znakomitym turnieju w Limie.
Corbatta, kiedy przybył, był bardzo zniszczony, ale zaczął grać i zajął moje miejsce – wspominał Norberto Berlatto.
Trener Miranda dobrze jednak zdawał sobie sprawę ze słabości Corbatty i poprosił Berlatto, żeby zawsze był gotowy do gry, bo nie wiadomo było, kiedy Omar zgłosi niedyspozycję. Czasami grał całą połowę, a innym razem już po pół godziny nie był w stanie dalej grać i konieczna była zmiana.
Pierwszy raz w błękitno-białej koszulce nowego klubu zagrał w miniturnieju, który zorganizowano z okazji przybycia nowych graczy. W niedzielę 16 maja 1971 r. ulice General Roca się wyludniły i wszyscy udali się na stadion. W imprezie oprócz Tiro Federal wzięły też udział zespoły Italia Unida, Círculo Italiano i Pacífico. Tiro najpierw wygrało z Pacífico 3:0, a potem w finale rozbiło 5:1 Italię Unida, która wcześniej 1:0 pokonała Círculo Italiano. Corbatta bramki co prawda nie zdobył, ale swoją grą wzbudził zachwyt kibiców i miejscowej prasy.
Corbatta, fundamentalny element zespołu. Wielkie otwarcie. Zawsze bez krycia. Grał i tworzył grę. Kiedy uderzał, to jego strzały były jak pół gola, a kiedy chciał wejść z głębi, to robił to od ręki. Do tego wszystkiego dołożył dwa lub trzy genialne zagrania, które uświetniły ten znakomity występ – pisano po meczu na łamach kroniki Río Negro.
Ciągle jednak brakowało oficjalnego potwierdzenia, że cała trójka dołączy do klubu. Piłkarze oczekiwali regularnej pensji, a także premii i nagród dla siebie. Bez tego nie zamierzali zostać w General Roca. Prezes Himerio Martínez nie mógł im jednak tego zapewnić. Jedyne, co mógł zaoferować to zakwaterowanie, wyżywienie i kilka diet. Żeby przekonać ich do pozostania, zaproponował im normalną pracę. Musieli tylko się zdecydować, co chcieliby robić. Mieli do wyboru pracę na dworcu kolejowym, gdzie liczyliby skrzynki jabłek przygotowywane do transportu, mogli też jako cywile wykonywać prace biurowe na komisariacie albo pracować jako kasjerzy w banku. Zawodnicy stwierdzili jednak, że jeśli mają pracować, to wolą wrócić do Buenos Aires. Wtedy Martínez wymyślił, że w trójkę mogą prowadzić sklep obuwniczy, gdzie głównym magnesem dla klientów miał być oczywiście Corbatta, ale ten pomysł też szybko upadł. Wreszcie prezes zaprosił ich do swojego biura, żeby podjęli ostateczną decyzję.
Rosciglione i Zagari poszli tam sami, bo Corbatta wyjaśnił im, że nie może im towarzyszyć, ponieważ musiał zjeść przygotowanego dla niego indyka na farmie. Kiedy obaj stanęli przed prezesem, ten zapytał, czemu wreszcie się nie zgodzą zostać, tak, jak Omar, który podjął już decyzję. To dlatego Corbatta nie poszedł z nimi – już wcześniej dogadał się z prezesem. Rosciglione i Zagari jeszcze tej samej nocy udali się na dworzec, żeby wrócić do stolicy. Omar ich odprowadził, a na pytanie dlaczego chce zostać, odpowiedział, że oni obaj mają przecież rodziny, a on sam praktycznie nie ma do czego wracać.
Tito Federal było amatorskim zespołem, choć zdyscyplinowany i bardzo ambitny trener Jorge Miranda próbował narzucić zawodnikom nieco bardziej profesjonalny rygor. Dbał o przygotowanie fizyczne i dietę piłkarzy, a także bardzo dużą wagę przywiązywał do meczowej taktyki. Drużyna trenowała jednak tylko dwa razy w tygodniu, wieczorami, kiedy większość zawodników skończyła swój dzień pracy, więc szkoleniowcowi ciężko było wykrzesać maksimum z piłkarzy.
Corbatta na treningach się nie przemęczał. Trochę pobiegał i pograł z kolegami, a potem ruszał w swój rajd po miejscowych barach i knajpach. W klubach grywały lokalne zespoły, a na parkietach królowały tango, milonga, bolero, cumbia i rock’n’roll. Omara jednak najczęściej można było spotkać przy barze, gdzie raczył znajomych swoimi opowieściami. Obojętnie czy odwiedzał akurat cukiernię, kawiarnię czy kręgielnię, to zawsze znajdował się ktoś, z kim mógł porozmawiać o piłce i kto zapraszał go na jedzenie czy drinka.
Miranda starał się pilnować swoich graczy i często incognito przechadzał się po barach, a kiedy spotkał jakiegoś swojego zawodnika, natychmiast odsyłał go do domu. Pomagało mu w tym dwóch niepijących napastników Carlo Carosanti i Cacho Montoto, którzy szczególną uwagę mieli zwracać na Corbattę. Kiedy któryś z nich spotykał Omara, to odwoził go do pensjonatu Coriny Navarro. Nie zawsze było to proste, bo czasami piłkarz się upierał, żeby jeszcze chwilę zostać. Koledzy jednak pozostawali niewzruszeni i zabierali kolegę do domu. Miranda kontrolował Corbattę nawet w pensjonacie. Często pilnował go wieczorami, próbując nie spać, ale Omar nawet wtedy potrafił się wymknąć. Czekał, aż trener zaśnie lub samochód, który go odstawił, odjedzie i wtedy ponownie wychodził. Trener próbował go przekonać do zmiany zachowania. Uświadamiał go, że musi być bardziej odpowiedzialny, jeśli chce dalej grać w drużynie. Jednak uzależniony Corbatta nawet jeśli wiedział, że robi źle, nie był w stanie przeciwstawić się nałogowi.
Odejście z drużyny i namiastka domu
Mecze w General Roca często obfitowały w brutalne starcie i przepychanki. Podczas towarzyskiego meczu z San Martín de Cipolletti sędzia wyrzucił z boiska jednego z zawodników tej drużyny, ale ten nie miał zamiaru opuszczać murawy. W końcu musiała pomóc mu policja. Zaczęły się przepychanki, a kiedy jeden z graczy Tiro został powalony na ziemię, rozpoczęła się regularna bijatyka. Równocześnie walka wywiązała się też między kibicami. Nie był to odosobniony przypadek i nieraz zdarzało się, że najbardziej krewcy piłkarze kończyli mecz w policyjnym areszcie. Dla Omara takie zachowania były czymś niespotykanym, ale zawsze starał się trzymać z dala od tych bijatyk.
To była najlepsza rzecz na świecie, nie można było zobaczyć go wśród walczących – mówił kolega Corbatty z zespołu Ángel Travecino.
We wrześniu 1971 r. wzmianki prasowe o występach Omara były już coraz rzadsze. Jego pozycja w zespole zmalała, a odpuszczanie treningów, które przecież nie były jakoś wielce wyczerpujące, stało się u niego czymś powszednim. Coraz rzadziej też pojawiał się na boisku, a jego gra pozostawiał coraz więcej do życzenia. Gdy grał, sprawiał wrażene zagubionego wśród rywali i kolegów z zespołu. Jego nocne wycieczki pozostawiały w jego organizmie kolejne ślady, których nie sposób było ukryć przed trenerem. W końcu jego brak zdyscyplinowania spowodował, że Miranda stracił cierpliwość. Był zmęczony ciągłym pilnowaniem piłkarza, zarówno w nocy, jak i przed meczami, na które czasem potrafił się spóźniać. 5 października poinformowano, że decyzją trenera Corbatta został odsunięty od drużyny. Trzy dni później gazeta Rio Negro poinformowała, że Omar został ostatecznie zwolniony z klubu, a jako przyczynę tej decyzji podano niewłaściwe postępowanie. Wyrzucenie z Tiro Federal oznaczało też, że klub przestał płacić za jego zakwaterowanie. Corbatta jednak nie znalazł się na bruku.
Był tak dobrym człowiekiem, że pozwoliłam mu zostać przez jakiś czas, dopóki nie znajdzie innego miejsca do życia – mówiła po latach Corina Navarro.
Była ona jedną z niewielu osób, które Omar darzył naprawdę dużym szacunkiem. Według Alejandro Walla była dla niego niemal jak matka. Sama również starała się na niego wpłynąć i kiedy widziała go pijanego już przed południem czy rano, to nie przebierała w słowach. Raz, po jednym z takich spięć Corbatta, żeby jej nie denerwować, zatrzymał się u znajomego i został tam przez parę dni, dopóki nie doszedł do siebie.
Corina, żeby utrzymać dzieci, przygotowywała dla gości domowe posiłki, a także sok jabłkowy i sos pomidorowy. Z winorośli rosnącej w ogrodzie robiła wino muskatowe. W ugniataniu winogron i rozlewaniu napoju pomagały jej dzieci, które ciągle były jeszcze małe. Najstarszy z nich – Beto – był kelnerem w barze, gdzie Corbatta nie musiał płacić za jedzenie. Dzięki temu obaj panowie stworzyli opartą na zaufaniu relację. Omar spędzał też czas z innymi dziećmi Coriny. Stał się niemal członkiem jej rodziny. Kiedy ona gotowała gulasz z makaronem, Corbatta opiekował się najmłodszą córką Gabrielą. Zmieniał jej pieluchy, kołysał do snu na krześle i przygotowywał wodę do kąpieli. Pomagał też w innych pracach domowych. Robił zakupy, mył podłogi, ale dobrze czuł się też w kuchni, gdzie obierał ziemniaki, kroił cebulę i siekał paprykę na kolację. W weekendy czasem spędzali czas na grillowaniu nad jeziorem Pellegrini w Cinco Saltos, gdzie w cieplejsze dni zażywali też kąpieli.
Kiedyś musieliśmy obciąć parę spodni z jagnięcej skóry, bo nie miał kąpielówek. Był wspaniałym partnerem, bardzo go kochałam – wspominała Corina.
Lokalna gwiazda
Szukając nowego klubu, Corbatta pomyślał o zespole Argentinos del Norte. Kiedy pierwszy raz grał przeciwko tej drużynie, to rywale przez cały mecz go obrażali, kopali i popychali. Po każdym meczu spotykali się we własnym gronie, czasem też z rodzinami, żeby wspólnie się najeść i wypić drinka. Omar pewnego razu poszedł się z nimi spotkać. Wyszedł do niego jeden z zawodników Raúl Villar, który był przekonany, że Corbatta chce wyrównać stare rachunki. Jednak Omar powiedział mu, że się za nimi stęsknił i że są łajdakami, więc powinien grać razem z nimi. Villar zaprosił go do środka i razem z innymi piłkarzami do późna rozmawiali.
Argentinos del Norte było klubem biedniejszej części miasta. Trenowali na pustej parceli parę przecznic od obiektu Tiro Federal. Mieli tylko trzy małe reflektory do oświetlenia boiska, ale drugim, głównym źródłem światła było oświetlenie z terenu lokalnego rywala. Tak więc, kiedy Tiro Federal kończyło trening, to Argentinos del Norte też musiało, bo robiło się potem zbyt ciemno. Corbatta ciągle mieszkał w pensjonacie Coriny, ale nie zawsze wracał na noc. Często do późna grywał z kolegami w bilard, albo odwiedzał dom Oscara Corradiniego – jednego z największych piłkarzy z tego regionu.
Corbatta potrafił zasnąć na stole bilardowym przy bufecie. Mój zmarły ojciec codziennie dawał mu pieniądze na jedzenie i prosił, żeby nie myślał o piciu. Czasem się zastanawiam, czy traktowaliśmy go tak, jak na to zasługiwał. Był przecież legendą – mówił po latach wyraźnie poruszony Villar.
Ci, którzy pamiętają pobyt Corbatty w General Roca, zauważają, że był bardzo przyjacielski i otwarty. Każdy chciał choć trochę poprzebywać w jego towarzystwie, ale nie zawsze wychodziło to Omarowi na dobre. Rodolfo Meñica, który grał w zespole Italia Unida wspominał, że Corbatta często ich odwiedzał w przygotowanych przez klub pokojach, mimo że byli przecież boiskowymi rywalami. Godzinami potrafił wtedy rozmawiać o futbolu. Nie mówił o swoim życiu osobistym, małżeństwach, dzieciach czy przepuszczonych pieniądzach. Nigdy też nie komentował polityki, nie rozmawiał o muzyce czy kinie, nie oglądał telewizji ani radia. Od czasu do czasu mówił o kobietach albo dzielił się ogólnymi życiowymi refleksjami, ale jedyną rzeczą, o której mógł rozmawiać cały czas, była piłka nożna.
Kiedy pewnego razu rozmawialiśmy z zawodnikami Rangers de Talca, chilijskiej drużyny, która przyjechała na mecz towarzyski, Corbatta zaczął opowiadać o swoim golu przeciwko Chile w 1957 r., kiedy dryblował kolejnych rywali. Chłopaki patrzyli na niego, jakby był jakimś wariatem, który fantazjuje. Dopóki im go nie przedstawiłem. „To Oreste Omar Corbatta” – powiedziałem im. Nie mogli w to uwierzyć – wspominał z uśmiechem Meñica.
W lutym 1972 r. ze stanowiska trenera Tiro Federal ustąpił Jorge Miranda, a władze klubu postanowiły, że zastąpi go Raimundo Orsi, który parę miesięcy wcześniej świętował 70. urodziny. W 1928 r. był ważną częścią argentyńskiej reprezentacji na igrzyskach w Amsterdamie, a w 1934 r. razem z włoską drużyną narodową został mistrzem świata. Jako trener dużą wagę przywiązywał do dyscypliny, ale zgodził się na powrót Corbatty do zespołu. Kierownictwo Tiro miało nadzieję, że dwie postacie z tak bogatą przeszłością pomogą w odbudowie drużyny. Obaj panowie nie wytrzymali jednak ze sobą nawet miesiąca.
Życie Corbatty w General Roca był ciągłą walką z wolnym czasem. Z braku innych zajęć często wędrował od jednego baru do drugiego. Dobrze czuł się w biedniejszych częściach miasta, gdzie miał nawet mieć dziewczynę, która go odwiedzała. Znajomi wspominali też, że chodził po ulicach bardzo lekko ubrany, mimo że na dworze było zimno. Zadbali więc o niego i podarowali mu ciepłą kurtkę, w której przechodził całą zimę, a także inne części garderoby. Nie potrzebował też dużo, żeby się upić, bo bywało, że wystarczały mu dwie szklanki wina.
Jeden z jego znajomych Fernando Bertuzzi wspominał, że kiedy jedli posiłek w kantynie, to jeden z pracowników zapytał go, czy ten, który jest z nim, to ten sławny Corbatta. Kiedy Bertuzzi potwierdził, że to on, pewien mężczyzna zapytał, czy może do nich przyjść i się przywitać. Okazało się, że był on właścicielem lokalu i przyniósł ze sobą butelkę szampana. Po chwili inny mężczyzna, który siedział przy sąsiednim stoliku, postawił drugą butelkę i tego samego wieczora zaprosił Corbattę i jego znajomych do siebie na grilla. Z imprezy wrócili dopiero po trzech dniach.
Początek tułaczki
Po rozstaniu z Tiro Federal z Omarem skontaktował się Juan Agapito Torres. Był on prezesem klubu Colonia Confluencia i chciał, żeby Corbatta dołączył do zespołu. Jako emerytowany nauczyciel pracował w dziale sportowym gazety Sur Argentino i razem z żoną mieszkał na farmie w Neuquén, około 50 kilometrów na zachód od General Roca. Starsza małżeństwo na farmie uprawiało drzewa migdałowe, jabłonie i orzechy włoskie, a Omar miał mieć do dyspozycji mały pokoik i zapewnione wyżywienie.
Od wejścia trzeba było przejść około sześciuset metrów do domu, obok którego stał garaż, a za nim mały pokoik z dwoma łóżkami i łazienką. Mieszkałem tam z Corbattą przez pięć miesięcy – opowiadał Juan Carlos Vortisch, były zawodnik Colonia Confluencia.
Trenerem zespołu był znany w okolicy Ariste Omar Mendoza. Każdy z graczy oczywiście pracował, a futbol był dla nich tylko dodatkiem. Trenowali wieczorami trzy razy w tygodniu przy słabym świetle. W meczach Corbatta ograniczał się do dogrywania piłek partnerom z zespołu.
Héctor Zuñigą był najlepszym strzelcem w 1972 r., a ja zająłem drugie miejsce w klasyfikacji. To wszystko dzięki pomocy Corbatty, który zawsze wystawiał nam piłkę z przodu. Nie biegał, ale potrafił fenomenalnie dograć piłkę – wspominał Vortisch.
Mimo że mieszkali razem, to nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Vortisch, jako że pracował, musiał wstawać przed świtem, kiedy Corbatta jeszcze spał. W pracy spędzał cały dzień, więc widywali się głównie na treningach. Omar, który nie pracował, wstawał po południu, jadł przygotowany dla niego posiłek i wracał do pokoju. Jednak jeszcze przed zachodem słońca opuszczał farmę i szedł dwa kilometry do centrum miasta. Tam zwykle odwiedzał położoną przy Avenida Argentina cukiernię El Ciervo, gdzie zaprzyjaźnił się z Juanem Biondim, który był kierownikiem lokalu.
Był moim idolem. Kiedy przyjechał do Neuquén i pojawił się w cukierni, porozmawialiśmy i zaczął przychodzić prawie codziennie. Został na obiad, ale ponieważ nie miał peso, nie miał z czego zapłacić, więc zaprosiłem go do domu – opowiadał Biondi.
Corbatta szybko stał się atrakcją cukierni. Klienci coraz częściej zaczynali odwiedzać lokal, podchodzili do stolika, przy którym siedział Omar i robili sobie z nim zdjęcia, a piłkarz opowiadał o swoich największych wyczynach. Co wieczór podawano mu jakiś drobny posiłek, potem wypijał kilka kieliszków wina i czekał do czwartej nad ranem, kiedy Biondi zamykał lokal i odwoził go swoim fiatem 600 na farmę.
Biondi kibicował Independiente de Neuquén, który był jednym z najsilniejszych klubów w okolicy. Próbował namawiać Omara, żeby się tam przeniósł, a kiedy zbliżał się mecz pomiędzy Independiente a Colonią, powiedział koledze w żartach, że jeśli strzeli im bramkę, to nie ma po co do niego wracać. Colonia była zespołem, który dopiero trzeci sezon rywalizował w lokalnej lidze, a Independiente zmierzało po mistrzostwo. Wystarczyło tylko, że wygrają w pojedynku z Colonią. Piłka nożna to jednak sport, w którym ten malutki często potrafi pokonać tego wielkiego. I tak też było tym razem.
Mieliśmy rzut rożny i Corbatta poszedł go wykonać. Uderzył jak bogowie i strzelił gola olimpijskiego [tak w Ameryce Południowej określa się bezpośrednie trafienie z rzutu rożnego – przyp. red.]. Pokonaliśmy ich, a oni chcieli się pozabijać – mówił Vortisch.
Wieczorem następnego dnia Corbatta jak zwykle pojawił się przed cukiernią, ale nie wszedł do środka. Czekał po drugiej stronie ulicy i nie był pewny, czy może wejść, ale Biondi go zauważył i wyszedł go przywitać.
Śmiałem się do rozpuku i kiedy do niego podszedłem, to się wyściskaliśmy. „To było ciasteczko grubasku. Gdybym zagrał piłkę prosto w ręce bramkarza, to nawet by nie zauważył” – powiedział mi. Facet był naprawdę dobry – wspominał Biondi.
Corbatta był lokalną gwiazdą i mimo że w meczach na tym poziomie często trzeszczały kości, to on cieszył się specjalnymi względami. Grał z opuszczonymi getrami, bez ochraniaczy, ale nie obawiał się kontuzji, bo dla rywali gra z kimś takim, jak Corbatta była najwspanialszą rzeczą, jaka mogła ich spotkać w czasie przygody z piłką.
Obojętnie czy był akurat w El Ciervo, czy w jakimś innym lokalu, to zawsze znajdował kogoś, kto postawił mu drinka czy jedzenie. Przebywanie między ludźmi pozwalało mu choć na chwilę zapomnieć o jego osobistych problemach. Najbardziej przeżywał fakt, że nie ma kontaktu z dziećmi. Dopóki przebywał wśród znajomych, to o tym nie myślał, ale kiedy kładł się na łóżko na farmie Torresów, to wszystkie koszmary wracały ze zdwojoną siłą. Osamotniony coraz bardziej pogrążał się w swoim osobistym piekle, a cały świat rozpadał mu się na kawałki. To wszystko męczyło go tak bardzo, że coraz częściej kończył, wymiotując w łazience. Kiedy pracownik Torresa wchodził do pokoju, żeby posprzątać i posłać łóżko, już na wejściu ogarniały go mdłości. W końcu Torres stwierdził, że nie może dłużej trzymać go w klubie, co wiązało się też z koniecznością opuszczenia farmy.
Od tego czasu zaczęła się prawdziwa tułaczka Corbatty po małych lokalnych klubach. Po odejściu z Colonia Confluencia poznał Pedro Prospittiego, który miał za sobą występy w San Lorenzo i Independiente. Był uzależniony od hazardu i alkoholu i podobnie jak Corbatta uwielbiał nocne życie. Prospitti przenosił się akurat do rodzinnego miasta Allen położonego około 20 kilometrów od General Roca, gdzie miał grać w klubie Unión Progresista. Omar wybrał się tam razem z nim i występował w zespole przez półtora miesiąca. Polubili się z Prospittim i często razem się upijali, rozmawiając o piłce i życiu w Kolumbii, które obojgu z nich się podobało.
Nigdzie jednak Corbatta nie zabawił dłużej, niż przez parę miesięcy. Kiedy grał w Independiente w Río Colorado, musiał razem z kolegami dorabiać przy pracach murarskich. Z kolei, kiedy przebywał w Villa Regina, został zatrudniony w miejskim kabarecie, gdzie miał przyciągać klientów. Zbliżał się już do czterdziestki, więc wystarczyło, że ktoś zapewnił mu dach na głową i ciepły posiłek, a Omar był gotowy, żeby tam grać i tak mijały mu kolejne miesiące.
Powrót na stare śmieci
Niestety coraz bardziej się przy tym staczał, aż w końcu wylądował na ulicy. Na początku 1975 r. był już bezdomnym, ale szczęśliwie odnalazło go wówczas trzech pracowników plantacji owoców. Zabrali go do położonego 400 kilometrów na południe od Buenos Aires miasta Benito Juárez. Tam znalazł zatrudnienie w klubie Defensores de Mariano Moreno, który zapewnił mu też mały pokoik, w którym mieściło się tylko łóżko. Corbatta nie miał niczego, był bez pieniędzy i dokumentów, nie potrafił gotować, a jeśli nie chodził głodny, to tylko dzięki swojemu sąsiadowi, którym był Tulio Fauret pracujący wówczas w zarządzie klubu. Wkrótce potem zamieszkał razem z Tulio, który pomógł mu wyrobić nowe dokumenty i zameldował pod swoim adresem, gdzie mieszkał razem z bratem i ojcem. Z Tulio bardzo się zżył i kiedy opuszczał Benito Juárez, robił to z wielkim żalem.
W sierpniu 1976 r. pojawił się w magazynie El Gráfico razem z bramkarzem José Perico Pérezem, któremu strzelał karnego na boisku Racingu. To był jego pierwszy powrót do byłego klubu. Znowu mógł założyć biało-błękitną koszulkę i zobaczyć się z Titą Mattiusi, która była opiekowała się młodymi graczami, którzy mieszkali na stadionie. Spotkał się też z Pedro Dellachą, który był trenerem drużyny i z Juanem Carlosem Giménezem, który szkolił zespoły rezerw. Po wojskowym zamachu stanu w marcu 1976 r. wiele w Argentynie się zmieniło. Zmiany nie ominęły też Racingu. W wyniku zmian na kierowniczych stanowiskach w klubie pojawił się Horacio Rodríguez Larreta. Ten sam, który gościł Omara w swojej willi kilkanaście lat wcześniej. Po objęciu rządów w klubie w 1977 r. kiedy tylko dowiedział się, gdzie Corbatta przebywa, postanowił ściągnąć go do Racingu. Omar miał pomagać Giménezowi w pracy z rezerwami. Wrócił do klubu niemal po piętnastu latach i zamieszkał w pokoju bardzo podobnym do tego, który zajmował jako 19-latek.
W 1979 r. stanowisko trenera w klubie objął Omar Sívori, dla którego Corbatta był bardzo bliską osobą. Uważał go nawet za najlepszego piłkarza znakomitej argentyńskiej reprezentacji z 1957 r. Sívori chciał wykorzystać niesamowitą precyzję strzałów Corbatty do szkolenia bramkarzy. W pierwszych dniach pracy Sívoriego w klubie faktycznie Corbattę widziano na boisku treningowym z bramkarzami. Niestety nie trwało to długo, bo bardzo szybko okazało się, że Omar, zamiast pomagać w szkoleniu, odsypiał swoje nocne wycieczki. Z kolei w porze popołudniowych zajęć, Corbatta wychodził już na miasto. Dzień zwykle zaczynał od szklaneczki wina, a potem kolejnej. Kiedy kładł się na łóżku w swoim pokoiku i patrzył na puste ściany, nie potrafił tego znieść i wolał wyjść. Najczęściej można go było spotkać w barze Paraguayo.
Miałem restaurację w Avellaneda, a naprzeciwko był bar. Ilekroć wyglądałem przez okno, widziałem Corbattę siedzącego i pijącego wino, aż zasnął. Potem prosiłem szwagra, żeby wsadził go do samochodu i odzwiózł go do Tity – wspominał były kolega z reprezentacji Walter Jiménez.
Zwykle przebywał wśród bliskich znajomych, których traktował jak rodzinę. Kiedy jakiś dziennikarz prosił go o chwilę rozmowy, towarzysze doradzali mu, że powinien brać pieniądze za wywiad, ale Corbatta w ogóle nie przywiązywał do nich wagi. Dzielił się tym, co miał, bo tak nauczyła go matka.
Pieniądze zostały stworzone, żeby przychodzić i odchodzić, a nie po to, żeby je mieć. Ze złotem czy bez złota umierasz tak samo. Na tamten świat nie możesz zabrać pieniędzy. Nauczyłem się tego sam, nie nauczyli mnie tego w szkole, bo chodziłem tylko do drugiej klasy. Wszyscy jesteśmy tacy sami, tacy sami na tym świecie, ale też bardzo równi na tamtym – mówił.
Cieszył się, że może mieszkać na stadionie i że tak wielu ludzi go rozpoznaje. Oprócz swoich towarzyszy z baru miał też bardzo dobry kontakt z młodymi chłopakami, którzy grali dla Racingu i tak, jak on, mieszkali na stadionie. To były jednak ciężkie czasy dla klubu i warunki mieszkaniowe nie były rewelacyjne.
Spał w dzień i wychodził w nocy, więc w ciągu tygodnia mieliśmy z nim niewielki kontakt. Widywaliśmy go zwłaszcza w weekendy. Miał złote serce. Był rewelacyjnym facetem w bardzo dobrym nastroju. Nie miał praktycznie niczego, ale tym, co miał, zawsze potrafił się dzielić. Był człowiekiem o bardzo dobrych uczuciach. Jeśli miałeś jakiś problem, to Loco zawsze był przy tobie, martwił się i doradzał – wspominał José Luis Clavero, który jako junior mieszkał tuż obok Corbatty.
Sam Corbatta też bardzo ciepło wypowiadał się o Clavero, który często się nim opiekował, kiedy był chory. Od czasu do czasu, kiedy widział juniorów trenujących na bocznym boisku, to podchodził do nich i udzielał wskazówek, jak powinni uderzać karne. Niestety ciągle pogrążał się w nałogu i żadne namowy ze strony znajomych nie były w stanie tego zmienić. Bywało, że po swoich nocnych wyjściach wracał w takim stanie, że nie potrafił dojść do swojego pokoju i zasypiał na stole do masażu w szatni gości, obok której miał swoje lokum.
Kłopoty zdrowotne
W latach osiemdziesiątych Corbatta coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Narzekał na bóle w prawej nodze, która mu puchła. Nie przestawał jednak pić, bo, jak sam mówił, wszędzie, gdzie się pojawiał, częstowano go alkoholem. Potrafił znikać na kilka dni, a kiedy wracał na stadion, mówił, że zatrzymał się u przyjaciela. Czasami nie było go trochę dłużej, a jego młodsi koledzy z klubu dowiadywali się potem, że trafił do szpitala.
Pewnego razu, kiedy Clavero wszedł do pokoju Omara, zobaczył go leżącego zakrwawionego na łóżku. Okazało się, że potrącił go samochód, więc szybko przewieziono go do szpitala. Wizyty w szpitalach wkrótce stały się coraz częstsze. W lutym 1983 r. został znaleziony przez przechodniów w ciężkim stanie, kiedy leżał na ulicy. Trafił do szpitala Fiorito, gdzie po przeprowadzonych badaniach okazało się, że oprócz marskości wątroby spowodowanej alkoholizmem miał też muszycę. Jest to infekcja wywoływana przez larwy muchówek żywiące się tkanką gospodarza. Zdołał wyzdrowieć, ale rok później po raz kolejny trafił do szpitala. Ciągle sprawiała mu problemy jego prawa noga, która wiele razy była atakowana przez wrzody. Po kolejnej wizycie na szpitalnym oddziale w 1988 r. żartował nawet, że zastanawia się nad zakupem szpitalnego łóżka. To wtedy dowiedział się o zwycięstwie Racingu w Supercopa Sudamericana, co bardzo go ucieszyło. Wyglądał jednak coraz słabiej i wydawało się, że coraz mniej jest w nim chęci do życia.
Rzadko widywałem kogoś tak opuszczonego. Chciałem z nim porozmawiać, ale znalazłem człowieka pustego, bez sił, bardzo brudnego i bez chęci do życia – mówił gazecie Crónica jeden z pracowników szpitala.
W końcu zaopiekowały się nim jego siostry, które postanowiły ściągnąć go do La Plata. Przez kilka miesięcy mieszkał na przemian u jednej i u drugiej, do czego zmusiły go niemal siłą. Stan jego zdrowia był jednak coraz gorszy i pod koniec 1991 r. trafił do polikliniki San Martín. Tam miał czekać na operację, która miała przedłużyć mu życie, ale wyniszczony organizm w końcu się poddał.
Corbatta zmarł w czwartek 5 grudnia 1991 r. o godzinie 7:30. Po jego śmierci pojawiły się pogłoski, że miał mieć amputowaną prawą nogę, ale to nieprawda. Noga faktycznie była w kiepskim stanie i wdało się zakażenie, ale wyniszczał go też rak gardła, spowodowany przez wiele lat palenia tytoniu i nadużywania alkoholu. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci wskazano nieurazowe zatrzymanie krążenia i oddechu.
Nazajutrz prasa pisała o nim jako o architekcie piłki nożnej i niezrównanym magiku. Wielu fanów chciało go pożegnać, a Racing zaoferował udostępnienie swoich obiektów do ceremonii pogrzebowej. Rodzina wybrała jednak kameralny pogrzeb. Pochowany został w piątek na cmentarzu w La Plata w najtańszej trumnie. Gazeta Crónica zwracała uwagę, że w jego ostatniej drodze towarzyszyło mu tylko dziewięć osób. Nie było nikogo z klubów, w których grał, żadnego przedstawiciela federacji i co grosza zabrakło też jego kolegów z boiska. Jedyną osobą spoza rodziny był Pedro Prospitti.
Corbatta nikogo nie obwiniał za swoje problemy. Tylko kilka razy odnosił się do swoich nieudanych małżeństw, ale przez lata utarło się, że stał się ofiarą chcących go wykorzystać ludzi. Jednak na każdym etapie swojego życia spotykał osoby, które chciały dla niego dobrze. Jego druga żona usilnie próbowała wyrwać go ze szpon nałogu, Sívori chciał mu dać zajęcie, żeby znowu czuł się ważny, wiele osób próbowało przemówić mu do rozsądku, wielu też chciało, żeby nauczył się pisać. To alkohol go zrujnował, wielu też korzystało z jego hojności. Żaden z klubów nie potrafił wymóc na nim odpowiedniej dyscypliny i to już od najmłodszych lat.
Corbatta w czasach swojej największej świetności, kiedy grał na prawym skrzydle, ciągle uciekał przed rywalami. Jego życie poza boiskiem to też ciągła ucieczka. Uciekał z La Plata, uciekał z Avellaneda, uciekał z Dock Sud, uciekał z Buenos Aires, uciekał z Kolumbii. Kiedy tylko mógł, to uciekał jak najdalej od swoich problemów. Problemy jednak, zamiast znikać, mnożyły się. Nigdzie nie znalazłem informacji o podejmowanych próbach leczenia. Być może gdyby zdecydował się na leczenie w ośrodku zamkniętym, mając silne oparcie w rodzinie, to udałoby mu się wyjść na prostą.
Anegdoty i podsumowanie
Żeby nie kończyć w takim smutnym nastroju, myślę, że warto przytoczyć kilka anegdot z Corbattą w roli głównej.
Często swoim znakomitym dryblingiem wyprowadzał przeciwników z równowagi. W meczu z Urugwajem tak kręcił obrońcą Pepe Sasíą, że ten, kiedy go sfaulował i powalił na ziemię, uderzył go w twarz, wybijając mu przedniego zęba. Innym razem w meczu z Independiente urugwajski obrońca Alcides Silveira tak bardzo dawał mu się we znaki swoją ostrą grą, że Corbatta w pewnym momencie schował się za kordon służb porządkowych otaczających boisko.
Kiedy przed jednym z meczów dowiedział się, że Héctor Sosa obchodzi w tym dniu urodziny, powiedział mu, że nie ma prezentu, ale dogra mu dwie bramki. I rzeczywiście Sosa strzelił dwa gole po wypieszczonych centrach Omara. W czasie jednego z przedmeczowych zgrupowań uciekł, żeby spotkać się z dziewczyną i wrócił o 6:00 rano całkowicie pijany na kilka godzin przed meczem z Independiente. Kiedy Tita Mattiusi zobaczyła go w tym stanie, wrzuciła go pod zimny prysznic, ale niewiele to pomogło, więc powtórzyła tę czynność jeszcze dwukrotnie. Mimo to kiedy Corbatta się ubierał, ciągle kręciło mu się w głowie i miał problem z zawiązaniem sznurówek. Kiedy wychodził na boisko, powiedział do Beléna, żeby mu nie podawał, bo nie widzi piłki.
Ale on mnie zignorował. Ciągle dogrywał mi piłkę, a ja przysięgam, widziałem ją podwójnie, próbowałem ją zatrzymać klatką piersiową… Zatrzymałem jedną piłkę, a druga, ta prawdziwa, minęła mnie obok. Po chwili nie wiem jak, założyłem siatkę kryjącemu mnie obrońcy i nagle się obudziłem i wszystko minęło. Strzeliłem dwie bramki, grałem jak bestia, wygraliśmy – opowiadał Corbatta po latach.
W czasie jego pobytu w General Roca wybrał się z kolegami do Buenos Aires. Po drodze zatrzymali się, żeby w jednym z barów obejrzeć mecz Racingu, który grał z Vélez. Kiedy weszli do środka i kiedy ludzie zorientowali się, że w lokalu zjawił się wielki Corbatta, to nie przestawaili go witać i przytulać. Wszyscy chcieli go zobaczyć i dotknąć.
Corbatta był zdenerwowany wśród fanów. Poprosił mnie o papierosy i moczył śliną palce, żeby zwilżyć włosy i założyć ja za ucho. Zawsze miał ten tik. W pewnym momencie Racing dostał rzut karny, a ludzie zaczęli do niego krzyczeć „Wejdź, Loco!”. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ten facet był naprawdę świetny – opowiadał Fernando Bertuzzi.
***
Podobnych historii jest całe mnóstwo. Wszędzie, gdzie się pojawiał, wzbudzał wielki entuzjazm wśród miłośników futbolu. Każdy, kto spotkał go na swojej piłkarskiej drodze, wspomina go jako wybitnego gracza. Wielu zwracało uwagę na jego precyzję i niesamowitą kontrolę nad piłką, którą porównał kiedyś do kobiety:
Jeśli masz kobietę i ją uderzysz, to co się stanie? Pewnie pomyślisz, że już więcej z tobą nie zostanie… Dlatego zawsze ją pieściłem, to była moja miłość, jak mógłbym ją uderzyć… Dlatego zawsze miałem ją przy sobie, robiłem z nią szalone rzeczy, ale nikt nie mógł mi jej zabrać. Inne rzeczy opuszczały mnie dość łatwo, ale nie piłka.
Dzisiaj czasy są zupełnie inne i na alkohol w sporcie już dawno nie ma miejsca. Świadomość społeczna problemu też jest coraz większa. Coraz więcej jest miejsc, gdzie można szukać pomocy. Istnieją różnego rodzaju poradnie, grupy wsparcia czy wspólnoty AA. Kiedy Corbatta zmagał się z nałogiem, to wszystko dopiero przebijało się do świadomości zwykłych ludzi.
Podobnych do Corbatty było wielu piłkarzy. Zastanawiające jest też to, że wśród zawodników, którzy popadli w alkoholizm tak wielu było skrzydłowymi. Mieli ogromny talent i często pochodzili ze społecznych nizin. Gra w piłkę pozwalała im poznać inny, nie zawsze lepszy świat. Często osamotnieni nie do końca radzili sobie z presją otoczenia. Szukali pocieszenia w alkoholu i stopniowo popadali w uzależnienie. Kiedy otoczenie starało się im pomóc, to niestety często bywało już za późno. Choć z drugiej strony przecież na trzeźwość nigdy nie jest za późno. Jest ona jednak dużym darem i nie każdemu jest dane jej dostąpić.
Ale warto próbować.
***
Na koniec tym, którzy są zaznajomieni z językiem hiszpańskim polecam film dokumentalny o Omarze, który wyreżyserował Martín Elordi:
Polecam też zajrzeć na stronę na Facebooku poświęconą Omarowi, gdzie znajdziecie wiele archiwalnych zdjęć.
BARTOSZ DWERNICKI
- Alejandro Wall, Corbatta: El Wing, Buenos Aires 2016;
- Jonathan Wilson, Aniołowie o brudnych twarzach, (tłum. Michał Okoński), Kraków 2018;
- Tomasz Wołek, Copa America. Historia mistrzostw Ameryki Południowej 1910-1995, Katowice 1995;
- Artykuł 1957. Los Ángeles Carasucias autorstwa Néstora Saavedry z 8 lutego 2018 r.;
- Artykuł A little bit of history: Orestes Omar Corbatta autorstwa Sama Kelly’ego z 21 lipca 2018 r.;
- Artykuł “El Loco” Corbatta, un delantero inolvidable para la Academia autorstwa Santiago Ciraolo z 9 grudnia 2019 r.;
- Artykuł La triste vida de Orestes Omar Corbatta, la leyenda argentina al que derrotaron su propia generosidad y el alcohol autorstwa Toniego Cruza z 9 kwietnia 2020 r.;
- Artykuł Oreste Osmar Corbatta, la historia de un loco;
- Artykuł Orestes Osmar Corbatta: The myth and legend of the original dirty angel autorstwa Daniela Edwardsa z 3 kwietnia 2017 r.;
- Artykuł The sad story of Omar Orestes Corbatta, scorer of Argentina’s second greatest goal autorstwa Jonathana Wilsona z 6 września 2016 r.;
- Artykuł World Cup Legends: Argentina and Omar Corbatta autorstwa Alana Robinsa z 25 czerwca 2014 r.