Pucharowa środa: Nie takie potęgi straszne. Lech Poznań w sezonie 2010/11

Czas czytania: 17 m.
0
(0)

W maju 2010 roku, gdy piłkarski świat czekał na zbliżające się wielkimi krokami historyczne mistrzostwa świata na kontynencie afrykańskim, w Polsce dobiegała końca walka o miano najlepszej drużyny w kraju. W wyniku dość nieszczęśliwego splotu wydarzeń Wisła Kraków straciła tytuł na ostatniej prostej na rzecz poznańskiego Lecha. Zespół Kolejorza, choć osłabiony odejściem dwóch czołowych zawodników udowodnił, że polski klub może z powodzeniem rywalizować z wielkimi piłkarskimi firmami Europy.

Walka do ostatniego gwizdka

W sezonie 2009/10 walka o mistrzostwo Polski toczyła się do ostatniego spotkania. Jeszcze na dwie kolejki przed końcem faworytem do zgarnięcia tytułu była Wisła Kraków, lecz pechowy gol samobójczy Mariusza Jopa sprawił, że w przedostatniej serii gier Biała Gwiazda straciła punkty w meczu z Cracovią, dzięki czemu na pozycję lidera wskoczył Lech Poznań.

W ostatniej kolejce ligowej podłamani Wiślacy tylko zremisowali 1:1 ze spadającą do I ligi Odrą Wodzisław, tracąc bramkę w 90. minucie meczu. Lechici pokonali Zagłębie Lubin 2:0 i mogli świętować szósty tytuł mistrzowski w historii klubu, a pierwszy od 1993 roku, kiedy to puchar trafił do gabloty Kolejorza w kontrowersyjnych okolicznościach.

Kadrowe przetasowania

Przed startem nowego sezonu trener Jacek Zieliński musiał zmierzyć się przede wszystkim z zadaniem polegającym na znalezieniu wartościowego napastnika. Klub stracił Roberta Lewandowskiego, sprzedanego do Borussii Dortmund, a zapowiadający się na solidnego snajpera Krzysztof Chrapek zerwał więzadła w kolanie i wypadł z gry na cały sezon. Jak się niestety okazało, był to koniec przygody 25-letniego wówczas piłkarza z poważnym futbolem.

Lekarstwem na problemy w ataku miał być rodowity Poznaniak, powracający po 12 latach do Lecha Artur Wichniarek. Z transferu bardzo zadowolony był dyrektor sportowy Kolejorza. – Bardzo cieszymy się, że Artur zdecydował się na powrót do Lecha i pomoże drużynie w walce o Ligę Mistrzów. Liczymy na jego ogromne doświadczenie zdobyte na boiskach Bundesligi. Podpisaliśmy dziś roczny kontrakt z możliwością przedłużenia na kolejny sezon – mówił Marek Pogorzelczyk.

Kolejnym pozyskanym zawodnikiem mającym zapewnić odpowiednią liczbę goli w sezonie był Kongijczyk Joel Tshibamba. 22-latek przyszedł z Arki Gdynia, której barwy reprezentował przez poprzednie pół roku. W 14 meczach zdobył 5 bramek. W przeszłości grał nawet w Pucharze UEFA w barwach holenderskiego NEC Nijmegen. Według medialnych doniesień Gdynianie zainkasowali za transfer 300 tysięcy euro.

Nieco później, bo na początku sierpnia na Bułgarską trafił trzeci w tamtym okienku transferowym napastnik. Był nim Łotysz Artjoms Rudnevs, grający wcześniej w węgierskim klubie Zalaegerszegi. Negocjacje z piłkarzem trwały półtora miesiąca i ostatecznie włodarzom Lecha udało się przekonać zawodnika do podpisania umowy z klubem.

Sporego wzmocnienia upatrywano w Jacku Kiełbie. Skrzydłowy pozyskany z Korony Kielce był wyróżniającą się postacią polskiej ligi i transfer do Lecha miał być krokiem naprzód w jego karierze. Czas pokazał, że zawodnik zupełnie nie poradził sobie w Poznaniu i już po roku wrócił do stolicy województwa świętokrzyskiego.

Niespodziewane trudności

W połowie lipca 2010 roku Lechici przystępowali do rywalizacji w eliminacjach do Champions League. Pierwszą przeszkodą do pokonania był azerski Inter Baku. Niektórzy fani Kolejorza uznawali wylosowanie tego zespołu za dobrą monetę. Dwa lata wcześniej Lech także rozpoczynał pucharową przygodę w tym kraju i po przejściu Chazara Lenkoran spisywał się w Europie znakomicie.

ZOBACZ TAKŻE:

W Baku żadna z drużyn nie pokazała wielkiego futbolu. Po końcowym gwizdku ręce w geście triumfu mogli wznosić piłkarze Lecha. Wygrali skromnie, bo tylko 1:0. Strzelcem gola został Artur Wichniarek, który wykorzystał dośrodkowanie Semira Stilicia, uprzedził bramkarza gospodarzy i lekkim strzałem skierował piłkę do siatki.

Rewanż w Poznaniu miał być pewnym przypieczętowaniem awansu, a zamienił się w jeden z największych thrillerów w wykonaniu polskich klubów w Europie w tym stuleciu. Lechici nie potrafili przekuć boiskowej przewagi na konkretne zagrożenie pod bramką Interu. Przy nielicznych strzałach zwykle dobrze zachowywał się Giorgi Lomaia, gruziński bramkarz mistrza Azerbejdżanu.

Na sześć minut przed końcowym gwizdkiem trybuny na stadionie przy Bułgarskiej ucichły. Goście wyprowadzili akcję ofensywną zakończoną golem Łotysza Girtsa Karlsonsa, wprowadzonego na boisko kilkadziesiąt sekund wcześniej.

Po utracie bramki w Lecha wstąpiła nowa energia, lecz trudno było myśleć o rozstrzygnięciu meczu na swoją korzyść bez nominalnego napastnika na boisku, a tak właśnie grał Lech od 78. minuty. Azerowie wyraźnie chcieli dotrwać do rzutów karnych. W dogrywce nie padł już żaden gol i o awansie do kolejnej rundy rzeczywiście miał rozstrzygnąć konkurs jedenastek.

Piłkarze potrzebowali aż 11 serii, a rozstrzygnięcie przyniosło dopiero bezpośrednie starcie bramkarzy. Po dziesięciu strzałach było 8:8. W drużynie mistrzów Polski pomylili się Sergiej Kriwiec oraz Sławomir Peszko. W końcu piłkę na jedenastym metrze ustawił bramkarz Lecha Krzysztof Kotorowski i pewnie umieścił piłkę w siatce, a chwilę później obronił uderzenie swojego vis a vis.

Dwumecz, który miał być przetarciem przed meczami z mocniejszymi przeciwnikami, trzymał wszystkich kibiców w napięciu do samego końca. Dramaturgii nie można było mu odmówić, lecz można stwierdzić z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że każdy kibic i piłkarz Lecha wolałby uniknąć takiego rodzaju emocji w przyszłości.

– Straciłem dzisiaj 10 lat życia. Zdaję sobie sprawę, że publiczność obejrzała horror przedniej marki, ale nie o to nam chodziło. Już przed meczem przestrzegałem, że rywalizacja jeszcze się nie skończyła. Sami sobie jednak jesteśmy winni. Gdybyśmy wykorzystali jedną z trzech sytuacji, jaką stworzyliśmy na początku spotkania, mecz potoczyłby się inaczej. Tymczasem zaprosiliśmy rywala do tańca. Gramy jednak dalej i to jest najważniejsze, ale daleki jestem od euforii. W szatni też nie ma wielkiej radości, bo jesteśmy świadomi, że zagraliśmy dzisiaj źle. Zwycięzców jednak się nie sądzi i na razie nie zamierzam szukać ofiar­ – mówił po spotkaniu trener Jacek Zieliński, świadomy ogromu pracy czekającej zespół na drodze do osiągnięcia optymalnej formy.

Na shledanou, Champions League

Po wyeliminowaniu mistrza Azerbejdżanu kolejną przeszkodą na drodze poznańskiej lokomotywy do Ligi Mistrzów był mistrz Czech, Sparta Praga. Miało być to trzecie starcie polskiego klubu z zespołem ze stolicy naszych południowych sąsiadów. W sezonie 1965/66 Prażanie pokonali Górnik Zabrze w 1/8 finału Pucharu Europy, wygrywając 3:0 i 2:1, a osiemnaście lat później Widzew Łódź musiał uznać wyższość Sparty w drugiej rundzie Pucharu UEFA. Łodzianie zdołali wygrać rewanżowe spotkanie 1:0, lecz w pierwszym meczu zespół z Czechosłowacji wygrał 3:0.

Latem 2010 roku to właśnie Czesi uchodzili za faworyta w dwumeczu z Kolejorzem, jednak mistrz Polski nie stał na kompletnie straconej pozycji. Sparta była przeciwnikiem wymagającym, lecz możliwym do pokonania.

W stolicy Czech bardziej niż piłkarzy z Wielkopolski obawiano się kibiców. Tamtejsze gazety rozpisywały się o fanach Lecha i wstępnie szacowały straty, które fani z Polski spowodują. Sympatycy ówczesnych mistrzów Polski szybko rozwiali te wątpliwości. Podczas ich pobytu w Pradze nie doszło do żadnych incydentów.

Jacek Zieliński zapowiadał, że wszyscy zobaczą lepszą grę w porównaniu do tej zaprezentowanej w meczu z Interem Baku. Szkoleniowiec Lecha zaskoczył wyborem drugiego defensywnego pomocnika. Obok doświadczonego Dimitre Injaca wystąpił niespełna 19-letni Kamil Drygas, dla którego mecz w Pradze był debiutem w pierwszym składzie Lecha.

Drygas mógł zostać jednym z bohaterów Kolejorza, jednakże jego strzał z najwyższym trudem obronił Jaromir Blazek. Akcje polskiej drużyny napędzał Sergiej Kriwiec, mający już za sobą występy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W barwach BATE Borysow pomocnik stawał naprzeciwko takich drużyn jak Real Madryt czy Juventus.

Przez godzinę Lech grał ze Spartą jak równy z równym. W końcówce Poznaniacy oddali pole rywalom, a mistrzowie Czech nie zamierzali zmarnować momentu słabości polskiej drużyny. Kwadrans przed końcowym gwizdkiem piłka trafiła do niemal niepilnowanego Ericha Brabeca, który strzałem z pierwszej piłki nie dał żadnych szans Kotorowskiemu.

Wyjazd z Pragi z jednobramkową stratą dawał Lechowi nadzieję na odrobienie strat w rewanżu, ale chyba wszyscy w klubie zdawali sobie sprawę, że będzie to arcytrudne zadanie.

Wieczorem 4 sierpnia 2010r. stało się jasne, że to arcytrudne zadanie okazało się niewykonalne. Pomimo optycznej przewagi Lech nie potrafił sobie stworzyć żadnej dobrej sytuacji bramkowej. Tamtego wieczoru na stadionie przy ul. Bułgarskiej w Poznaniu padł tylko jeden gol i strzelił go piłkarz Sparty Praga.

Cztery minuty po przerwie Bartosz Bosacki sfaulował we własnym polu karnym Vaclava Kadleca, a rzut karny wykorzystał Jiri Kladrubsky. Mistrzowie Czech wygrali obydwa mecze najmniejszą możliwą różnicą i to oni awansowali do decydującej rundy kwalifikacyjnej do Champions League (w której okazali się słabsi od słowackiej Żyliny). Poznańska lokomotywa musiała odbić na tor prowadzący do fazy grupowej Ligi Europy, a stacji o nazwie Liga Mistrzów powiedzieć „na shledanou”, co po czesku znaczy po prostu „do widzenia”.

Mistrzów Polski czekała jeszcze gra w ostatniej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy, w której trafili na ukraiński Dnipro Dniepropietrowsk. Lech wygrał na Ukrainie 1:0, u siebie zremisował bezbramkowo i jako jedyny polski zespół zakwalifikował się do rozgrywek. We wcześniejszych rundach eliminacyjnych odpadli trzej pozostali nasi reprezentanci: Wisła Kraków, Ruch Chorzów oraz Jagiellonia Białystok.

Giganci w grupie

W ostatni piątek sierpnia 2010 roku odbyło się losowanie fazy grupowej Ligi Europy. Powiedzieć, że nie było ono szczęśliwe dla Lecha to nic nie powiedzieć. Lechici znaleźli się w grupie A razem z Juventusem, Manchesterem City oraz austriackim Salzburgiem.

Stara Dama odbudowywała swoją potęgę po karnej degradacji do Serie B w 2006 r. Na koniec sezonu 2009/10 Turyńczycy zajęli dopiero siódme miejsce w lidze, ostatnie premiowane awansem do pucharów.

Nieco starsi kibice doskonale pamiętali słynne starcie Juve z Widzewem Łódź w drugiej rundzie Pucharu UEFA sezonu 1980/81. U siebie Widzewiacy wygrali 3:1, w rewanżu w takim samym stosunku wygrał Juventus, ale w rzutach karnych lepszy był polski zespół.

Drużyny spotkały się ponownie 2,5 roku później – w półfinale Pucharu Europy w 1983 roku, kiedy to Łodzianie zdołali wywalczyć remis na swoim boisku, lecz porażka w Turynie zamknęła im drzwi do finału.

Ponadto Juventus miał za sobą także mecze w europejskich pucharach z Górnikiem Zabrze i Lechią Gdańsk – z czterech dwumeczów trzykrotnie wyszedł zwycięsko.

Manchester City dwa lata wcześniej trafił w ręce szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, dzięki czemu olbrzymie pieniądze płynęły do klubu bardzo szerokim strumieniem. Nowi właściciele nie kryli swoich wielkich ambicji związanych z podbojem Premier League oraz Europy, dzięki czemu kibice z niebieskiej części Manchesteru mogli podziwiać takich graczy jak Kolo Toure, Emmanuel Adebayor czy Carlos Tevez.

Najsłynniejszym meczem The Citizens z polskim klubem pozostaje oczywiście finał Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku, kiedy naprzeciwko City stanął Górnik Zabrze. Piłkarze z Anglii wygrali spotkanie 2:1. Był to jedyny jak dotąd finał europejskiego pucharu osiągnięty przez polską drużynę klubową.

Jeszcze w latach 70. XX wieku Manchester City mierzył się z polskimi drużynami – rok po wspomnianym finale Górnik miał okazję do rewanżu, lecz uległ Manchesterowi w ćwierćfinale PZP, a w 1977 r. lepsi od City okazali się piłkarze Widzewa, którzy dzięki większej liczbie goli strzelonych na wyjeździe wyeliminowali The Citizens z Pucharu UEFA.

Wszyscy doskonale pamiętaliśmy dwumecz Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski z Manchesterem City w II rundzie Pucharu UEFA w 2003 roku. Wicemistrzowie Polski po dość niespodziewanym wyeliminowaniu berlińskiej Herthy w I rundzie trafili na rywala z Anglii. Dzięki remisowi 1:1 w Manchesterze oraz bezbramkowemu remisowi w Grodzisku to Groclin wywalczył awans do kolejnej fazy turnieju. Bohaterem Grodziszczan został Sebastian Mila – jego fenomenalny gol z rzutu wolnego zdecydował o korzystnym dla Groclinu bilansie bramek wyjazdowych.

Żadna polska drużyna nie rywalizowała przedtem z zespołem z Salzburga – ani z Austrią Salzburg, ani z utworzonym na jej miejsce w 2005r. Red Bullem Salzburg.

Rudnevs Show w Turynie

W pierwszej kolejce fazy grupowej Kolejorz pojechał do Turynu. Choć polski zespół był skazywany na pożarcie, to jednak trenera Jacka Zielińskiego nie opuszczał dobry humor.

– Do Turynu udajemy się bez kompleksów. Nie mamy nic do stracenia i uważam, że to jest nasza szansa.Chcąc myśleć o korzystnym wyniku, musimy być skoncentrowani przez pełne 90 minut. Na pewno się tam nie zamurujemy, bo w ten sposób nie osiągniemy sukcesu. Będziemy w Turynie dążyć do zdobycia bramki i nie mam nic przeciwko, aby padło w tym meczu sporo goli – powiedział szkoleniowiec na konferencji prasowej przed wylotem do Włoch.

Już po kwadransie gry okazało się, że słowa trenera nie były jedynie przechwałkami. Sławomir Peszko wdał się w pojedynek z Felipe Melo i chwilę później Brazylijczyk faulował polskiego skrzydłowego w polu karnym, a sędzia bez wahania wskazał na 11. metr. Rzut karny pewnie wykorzystał Artjoms Rudnevs.

Po 30 minutach meczu Lech prowadził już 2:0. Dwa strzały Lechitów obronił Austriak Manninger, ale trzy uderzeniu numer trzy musiał skapitulować. Rudnevs mógł cieszyć się z drugiej bramki.

Mistrzowie Polski mogli zejść na przerwę z doskonałym wynikiem, jednak w końcówce pierwszej połowy stracili koncentrację przy rzucie wolnym Juventusu, a Giorgio Chiellini wykorzystał nieporozumienie pomiędzy Arboledą i Kotorowskim i strzelił gola kontaktowego.

Pięć minut po zmianie stron Juventus doprowadził do wyrównania. Defensywa Lecha nie radziła sobie ze stałymi fragmentami gry gospodarzy. Juventus strzelił pierwszego gola po rzucie wolnym, a drugiego – po rzucie rożnym. Ponownie na listę strzelców wpisał się Chiellini.

Kilkanaście minut później gospodarze wyszli na prowadzenie. Fenomenalnym uderzeniem z dystansu popisał się Alessandro Del Piero. Legenda Starej Damy była jedną z najjaśniejszych postaci na boisku. Po tym trafieniu wszystko wskazywało na to, że zgodnie z planem trzy punkty zostaną w Turynie.

Lech walczył do końca i przede wszystkim miał koncertowo grającego Rudnevsa. Już w doliczonym czasie gry napastnik pochodzący z kraju położonego nad Dźwiną oddał piękny i bardzo mocny strzał zza pola karnego. Piłka odbiła się od poprzeczki i wpadła do bramki. Mistrzowie Polski wydarli bardzo cenny remis w samej końcówce meczu.

Był to punkt jak najbardziej zasłużony i co chyba najważniejsze – zdobyty po bardzo dobrej grze, która nie ograniczała się do zamurowania dostępu do własnej bramki i wyprowadzania kontrataków od czasu do czasu.

Trener Zieliński nie krył radości z wyniku, ale chyba trochę też żałował, że nie udało się wygrać tego meczu. – Mieliśmy mecz ułożony. Prowadząc 2:0 nie można sobie pozwolić na to, żeby wychodzić na 2:3. Fakt, że Juventus to klasowy zespół, ale jak się dostaje bramkę w 45. minucie i 50. minucie, to ciężko jest się podnieść. Chłopcy zareagowali jednak pozytywnie, choć przez jakiś czas gra nam nie szła. W końcówce rzeczywiście pokazaliśmy charakter i umiejętności. Trzeba się cieszyć z punktu zdobytego w Turynie. Gdyby przed meczem ktoś dawał nam ten punkt, to bralibyśmy go w ciemno. Przebieg gry i meczu był niesamowity – powiedział po meczu.

Triumf na nowym stadionie

Drugi mecz grupowy z RB Salzburg miał być zarazem pierwszym spotkaniem Lecha rozegranym na zmodernizowanym stadionie przy Bułgarskiej. Nowy obiekt zwiększył swoją pojemność do ponad 40 tysięcy miejsc, a dziesięć dni przed meczem otwarcie stadionu uświetnił koncert Stinga.

Po losowaniu wydawało się, że mecze Lecha Poznań z mistrzami Austrii będą bezpośrednią walką o trzecie miejsce w grupie. Salzburg przegrał swój pierwszy mecz z Manchesterem City, a Lech po remisie w Turynie stał się faworytem meczu. W Poznaniu spodziewano się rekordowej widowni, ponieważ średnia cena biletu na mecz wynosiła 50 złotych.

Trener Zieliński podkreślał konieczność zdobycia w tym meczu trzech punktów, ponieważ każda zdobycz punktowa przybliżyłaby zespół do wyjścia z tej bardzo trudnej grupy. Szkoleniowiec dodał, że mecz z Juventusem jest już historią i piłkarze muszą skupić się na tym, co przed nimi.

Kibice obejrzeli bramki dopiero w drugiej połowie. Tuż po zmianie stron Lech miał rzut rożny. Precyzyjne dośrodkowanie Stilicia wykorzystał Manuel Arboleda. Kolumbijczyk oddał dobry strzał głową i wyprowadził Lecha na prowadzenie. Na dziesięć minut przed końcem drugiego gola strzelił Sławomir Peszko i Lech wygrał swoje pierwszy mecz w Lidze Europy.

Wobec triumfu Lecha i remisu Manchesteru City z Juventusem, po dwóch kolejkach sytuacja w grupie wyglądała następująco: Lech i Manchester miały po cztery punkty, Juventus zgromadził dwa oczka, a RB Salzburg zamykał stawkę z zerowym dorobkiem. W następnych dwóch kolejkach Lechici mieli zagrać dwa mecze z City, a Stara Dama liczyła na odniesienie pierwszych zwycięstw w dwumeczu z Red Bullem Salzburg.

Powitalny triumf Hiszpana

Po remisie w Turynie i zwycięstwie w Poznaniu przyszedł czas na pierwszą porażkę w Lidze Europy. W trzeciej kolejce Lech pojechał do Manchesteru i tam przegrał z City 1:3.

Tamten październikowy wieczór należał do Emmanuela Adebayora. Obrońcy Lecha kompletnie nie radzili sobie z napastnikiem urodzonym w Togo, który do przerwy dwukrotnie wpisał się na listę strzelców.

Po przerwie Lechici złapali kontakt z angielską drużyną. Sławomir Peszko wbiegł z piłką w pole karne i po pojedynku z jednym z obrońców padł na murawę, jednak o rzucie karnym nie było mowy. Piłka spadła pod nogi Marcina Kikuta, jego strzał został zablokowany, a futbolówka szczęśliwie trafiła do Joela Tshibamby, który pokonał Joe Harta. Jak miało się z czasem okazać, to był jedyny gol Kongijczyka w barwach Lecha.

To był jeden z nielicznych pozytywnych akcentów mistrzów Polski w tamtym spotkaniu. Na niespełna dwadzieścia minut przed końcowym gwizdkiem Adebayor skompletował hat-tricka.

W tym dziegciu znalazła się jednak i łyżka miodu. Juventus zremisował swój mecz z RB Salzburg, co oznaczało, że Kolejorz pozostał na drugim miejscu w grupie pomimo porażki. Na półmetku rywalizacji prowadził Manchester z siedmioma zgromadzonymi punktami. Lech tracił do The Citizens trzy punkty, a jednocześnie miał oczko przewagi nad Starą Damą. Tabelę zamykali mistrzowie Austrii.

Poznaniaków dopadła przypadłość często spotykana wśród polskich drużyn – brak umiejętności gry na kilku frontach. O ile w pucharach Kolejorz radził sobie przyzwoicie, o tyle w lidze notował kolejne mecze bez zwycięstwa.

Po spotkaniu w Turynie Lech zanotował cztery ligowe porażki z rzędu, przegrywając kolejno z Legią, Bełchatowem, Zagłębiem Lubin oraz Górnikiem Zabrze. Przełamanie nadeszło dopiero w ostatni weekend października – poznańska lokomotywa rozjechała u siebie Wisłę Kraków, wygrywając 4:1.

Niestety dla Jacka Zielińskiego ta seria porażek zakończyła się zbyt późno. Sternicy klubu ze stolicy Wielkopolski podjęli decyzję, że współpracę należy zakończyć. 3 listopada 2010 r., na dzień przed meczem z Manchesterem City w Poznaniu stanowisko pierwszego trenera objął Hiszpan Jose Maria Bakero. Jako zawodnik przez osiem lat występował w FC Barcelonie, wygrywając z nią m.in. Puchar Europy w 1992 roku. Przed przyjściem do Poznania był trenerem Polonii Warszawa.

Zespół zrobił wszystko, aby debiut szkoleniowca wypadł okazale, choć sam Bakero z oczywistych przyczyn nie zdołał postawić swojego stempla na grze drużyny. Lech zagrał znakomite spotkanie i wygrał u siebie z Manchesterem City.

W pierwszej połowie lepiej wyglądali goście, którzy stworzyli sobie kilka dobrych okazji do zdobycia bramki. Po 45 minutach gry było jednak 1:0 dla Lecha. Na kwadrans przed przerwą piłka wybita z pola karnego przez graczy z Manchesteru spadła pod nogi Dimitrije Injaca. Serb ustawiony na 25. metrze bez zastanowienia oddał strzał na bramkę i ku uciesze 42 tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie wyprowadził swój zespół na prowadzenie.

Kilka minut po zmianie stron goście wyrównali – dośrodkowanie z rzutu rożnego na bramkę zamienił Adebayor, wyraźnie mający sposób na obronę poznańskiego Lecha. Togijczyk mógł zaliczyć również asystę przy golu Davida Silvy – szczęśliwie dla piłkarzy Bakero piłka zatrzymała się na poprzeczce.

Końcówka spotkania należała do gospodarzy. W 86. minucie Lech miał rzut wolny. Sergiej Kriwiec wrzucił piłkę w pole karne. Anga Boyata próbował ją wybić, ale zrobił to w taki sposób, że nastrzelił Manuela Arboledę. Futbolówka odbiła się od głowy byłego obrońcy Zagłębia Lubin i wpadła do bramki, obok kompletnie zaskoczonego Shaya Givena.

W doliczonym czasie gry podanie od Kriwca otrzymał Mateusz Możdżeń. 19-letni wówczas piłkarz strzelił prawdopodobnie najładniejszego gola w karierze – mocnym uderzeniem z 25 metrów nie dał szans irlandzkiemu bramkarzowi Manchesteru City.

Debiut hiszpańskiego szkoleniowca wypadł najlepiej jak mógł, choć sam Bakero przyznał po spotkaniu, że jego zasługi nie było w tym sukcesie żadnej, a gratulacje należą się nie jemu, a Jackowi Zielińskiemu.

Drugą dobrą wiadomością dla Lecha był drugi już remis Juventusu z Salzburgiem, a czwarty w całych rozgrywkach. Szanse Kolejorza na wyjście z tej trudnej grupy stawały się coraz większe. Po czwartej kolejce mistrzowie Polski mieli na koncie tyle samo punktów co Manchester City, lecz ze względu na lepszy bilans bramkowy to Lech znalazł się na czele stawki.

Z Juventusem o spokój

W piątej serii gier w grupie A do Poznania przyjechał Juventus, chcący odnieść pierwsze zwycięstwo w rozgrywkach. Dla Lecha zwycięstwo lub remis oznaczałoby niemal pewny awans – w przypadku remisu przed ostatnim meczem Lech miałby trzy punkty przewagi nad Starą Damą i w perspektywie mecz z najsłabszym w grupie RB Salzburg, zaś wygrana gwarantowała awans do fazy pucharowej.

Spotkanie rozgrywano w iście zimowej aurze. Był pierwszy dzień grudnia 2010 roku, termometry w Poznaniu wskazywały temperaturę -12 stopni Celsjusza, a na dodatek intensywnie padał śnieg.

Po 12 minutach gry blisko 40 tysięcy fanów Kolejorza zgromadzonych na trybunach stadionu przy ul. Bułgarskiej zapomniało na chwilę o śniegu i przenikliwym mrozie. Ich serca rozgrzał Artjoms Rudnevs. Łotysz wykorzystał dośrodkowanie Semira Stilicia z rzutu rożnego i strzałem w kierunku bliższego słupka dał Lechowi prowadzenie.

Napastnik mógł powtórzyć swoje osiągnięcie z Turynu, lecz tamtego dnia brakowało mu nieco skuteczności. Lech walczył z Juventusem jak równy z równym, nie ograniczając się do obrony jednobramkowego prowadzenia.

Swoich szans szukali również goście, nie mogli dać rady dobrze broniącemu Krzysztofowi Kotorowskiemu. Kilkukrotnie Lech miał sporo szczęścia, kiedy piłka mijała słupek jego bramki, jednak jak kiedyś powiedział Mateusz Borek – trzeba mieć trochę szczęścia, żeby coś wielkiego wygrać.

Na sześć minut przed końcowym gwizdkiem goście dopięli swego i za sprawą gola Iaquinty doprowadzili do wyrównania, ale na więcej nie było ich stać. Mecz zakończył się remisem 1:1. O ile podział punktów w Turynie odebrano z ogromnym entuzjazmem, o tyle remis w Poznaniu przyjęto z lekkim niedosytem. Lech mógł ten mecz wygrać.

W meczu rozgrywanym równolegle Manchester City pewnie pokonał Red Bull Salzburg 3:0 i zapewnił sobie awans z grupy. Korespondencyjna walka pomiędzy Lechem a Juventusem o drugie miejsce miała się odbyć w ostatniej kolejce, choć mistrzom Polski do awansu wystarczał remis w Austrii.

Podcięte skrzydła

W Salzburgu Lech wygrał 1:0, choć obie drużyny miały swoje okazje do zdobycia bramek. Jedynego gola w meczu strzelił w 30. minucie Semir Stilić. Asystę zaliczył Sławomir Peszko, który z kolei otrzymał dobre podanie z głębi pola od Injaca.

Kilkadziesiąt sekund później gospodarze strzelili gola, jednak sędzia dopatrzył się spalonego. Jak pokazały powtórki – niesłusznie. Sytuacja w tabeli była jednak taka, że choć błąd arbitra pozbawił gospodarzy punktu, to nie miał żadnego wpływu na końcowy układ tabeli.

Właściciel drużyny z Salzburga reklamuje swój flagowy produkt hasłem „doda ci skrzydeł”. Mistrzom Austrii tych skrzydeł zabrakło w całej fazie grupowej, przez co zakończyli rywalizację na ostatnim miejscu w tabeli, z dwoma punktami na koncie.

Jesteśmy bardzo zadowoleni ze zwycięstwa. Po strzeleniu pierwszej bramki zabrakło determinacji by zdobyć drugiego gola, który uspokoiłby mecz. cieszymy się z wygranej i że święta spędzimy w znakomitych nastrojach. W kolejnej rundzie chętnie zagrałbym z hiszpańskim zespołem – FC Sevillą albo Villarrealem – powiedział po spotkaniu Jose Maria Bakero.

Spotkanie Manchesteru City z Juventusem zakończyło się remisem 1:1. Lech, który po losowaniu był skazywany na pożarcie pokazał, że nie takie potęgi straszne, jak je malują. W meczach z potentatami, czyli The Citizens i Starą Damą Lech raz wygrał, dwa razy zremisował i raz przegrał. Do tego dołożył dwa zwycięstwa nad Red Bullem Salzburg. Leo Beenhakker powtarzał, że wbrew pozorom ważniejsze jest to, aby nie stracić punktów ze słabszymi drużynami niż wywalczenie ich w meczach z czołówką i Lechici to potwierdzili. Dwa przegrane mecze z mistrzami Austrii spowodowałyby, że dobre mecze z Manchesterem i Juventusem nie dałyby awansu.

Wyniki

1. kolejka – 16 września 2010 r.

Juventus – Lech Poznań 3:3

Red Bull Salzburg – Manchester City 0:2

2. kolejka – 30 września 2010 r.

Lech Poznań – Red Bull Salzburg 2:0

Manchester City – Juventus 1:1

3. kolejka – 21 października 2010 r.

Manchester City – Lech Poznań 3:1

Juventus – Red Bull Salzburg 1:1

4. kolejka – 4 listopada 2010 r.

Lech Poznań – Manchester City 3:1

Red Bull Salzburg – Juventus 0:0

5. kolejka – 1 grudnia 2010 r.

Manchester City – Red Bull Salzburg 3:0

Lech Poznań – Juventus 1:1

6. kolejka – 16 grudnia 2010 r.

Juventus – Manchester City 1:1

Red Bull Salzburg – Lech Poznań 0:1

PozycjaDrużynaPunktyZRPBr+Br-+/-
1Manchester City113211165
2Lech Poznań113211183
3Juventus 6060770
4RB Salzburg202419-8

Pechowa Portugalia

Dzień po ostatnim meczu fazy grupowej Ligi Europy w szwajcarskim Nyonie rozlosowano pary 1/16 i 1/8 finału rozgrywek. Nie spełniło się marzenie trenera Bakero – Villarreal trafił na Napoli, a Sevilla na FC Porto.

Los skojarzył Lecha z portugalskim Sportingiem Braga, uczestnikiem Ligi Mistrzów, który zajął trzecie miejsce w grupie H za Szachtarem Donieck i Arsenalem. Zwycięzca pary Lech – Sporting zmierzyłby się w kolejnej rundzie z Liverpoolem lub Spartą Praga.

Historia pojedynków polsko-portugalskich stawiała Sporting w uprzywilejowanej pozycji. Polski zespół nigdy nie wyeliminował portugalskiej drużyny z pucharów. W XXI wieku o sile ekip z półwyspu iberyjskiego przekonywały się choćby Polonia Warszawa i Wisła Kraków, które przegrywały w Pucharze UEFA odpowiednio z FC Porto i Vitorią Guimaraes. Dla Bragi miało być to pierwsze spotkanie z drużyną znad Wisły w historii.

Zanim doszło do rywalizacji na boisku, działacze Lecha musieli ponownie pomyśleć o wzmocnieniu ataku. Transfery Wichniarka i Tshibamby okazały się niewypałami. Z tym pierwszym pożegnano się jeszcze w trakcie rundy jesiennej, dzień przed meczem z Manchesterem City w Poznaniu. W styczniu 2011 r. Kongijczyk trafił na wypożyczenie do greckiej Larissy. Obaj piłkarze strzelili po jednym golu dla Lecha.

Jeszcze w grudniu 2010 r. szefowie Lecha postanowili sprawić drużynie prezent bożonarodzeniowy i ściągnęli do klubu Bartosza Ślusarskiego z Cracovii. Dla napastnika urodzonego w Szamocinie było to drugie podejście do klubu z Poznania, bowiem był już jego piłkarzem w latach 2000 – 2003. Być może włodarze i sztab szkoleniowy Kolejorza liczył na jego znajomość portugalskich drużyn – piłkarz przez rok grał w tamtejszym Uniao Leiria i strzelił dla klubu siedem goli.

W stolicy Wielkopolski uznano, że potrzebny jest jeszcze jeden napastnik. W styczniu 2011r. na Bułgarskiej zameldował się niespełna 23-letni Vojo Ubiparip, Serb mający hiszpańskie korzenie. Ubiparip przyszedł z serbskiego Spartaka Subotica i wg niepotwierdzonych przez klub informacji kosztował ponad milion euro.

Wiosną 2011 r. Lech musiał także radzić sobie bez Sławomira Peszki. Jego dobre występy w lidze oraz w europejskich pucharach zaowocowały transferem do FC Koeln.

Przed pierwszym meczem ze Sportingiem Braga, który miał odbyć się w Poznaniu trener Bakero podkreślał, że choć jego zespół czeka starcie z klasowym przeciwnikiem, to jednak losy rywalizacji nie rozstrzygną się już w pierwszym meczu.

– Rywal jest z najwyższej półki, pokonywał już takie drużyny jak Partizan Belgrad czy Arsenal. Sporting jest w trakcie sezonu, więc jest w rytmie meczowym. My natomiast jesteśmy tuż po obozie przygotowawczym i naszym atutem będzie świeżość i dynamika. Musimy podejść do meczu odważnie, szukać swoich okazji. Rywalizacja na pewno nie rozstrzygnie się już po meczu w Poznaniu, wiec trzeba być przygotowanym na walkę w dwumeczu – powiedział Hiszpan na konferencji przedmeczowej.

Trudno było się z nim nie zgodzić, choć były zawodnik Barcelony pewnie sporo by dał, żeby o awansie decydował tylko pierwszy mecz.

Mecz rozegrano w dość trudnych warunkach atmosferycznych. Był mróz, w związku z czym boisko było śliskie. Wydawało się zatem, że gole mogą paść jedynie po stałych fragmentach gry.

Miejsce Sławomira Peszki na boisku zajął Bartosz Ślusarski, nieprzyzwyczajony do gry na skrzydle, co było widać po częstym schodzeniu piłkarza do środka boiska. Dzięki temu można było zobaczyć, że okres przygotowawczy poświęcono na pracę nad wzajemnym rozumieniem się zawodników. Miejsce byłego piłkarza Cracovii na boku boiska szybko zajmował Semir Stilic.

Mecz był wyrównany, ale Lech miał genialnego tamtego dnia Sergieja Kriwca. Białorusin był najlepszym zawodnikiem na boisku, walczył za dwóch w środku pola i popisywał się dobrymi zagraniami. Na niespełna 20 minut przed końcem przeprowadził najważniejszą akcję. Dzięki pressingowi odebrał piłkę rywalowi i natychmiast posłał prostopadłe podanie w kierunku Rudnevsa. Zanim obrońcy Bragi zdążyli zorientować się co się dzieje, Łotysz wychodził już sam na sam z Arturem Moraesem i skierował piłkę do siatki.

To był jedyny gol, jaki padł tamtego wieczoru. Lech wygrał skromnie, lecz zwycięstwo stawiało zespół w dobrej sytuacji przed rewanżem w Portugalii. Mistrzowie Polski musieli również pamiętać o słowach swojego trenera – o wyniku zadecydują dwa mecze, nie jeden. Niestety Bakero miał rację.

Portugalskie nieszczęście Lecha zaczęło się już po ośmiu minutach gry. Krzysztof Kotorowski wypuścił z rąk piłkę po strzale z prawej strony pola karnego. Dobitka Alana była skuteczna i Sporting Braga szybko odrobił straty z Poznania.

Na dziewięć minut przed końcem pierwszych 45 minut było 2:0 dla Bragi. Bartosz Bosacki pozwolił na przeprowadzenie akcji lewą stroną i dośrodkowanie, a w polu karnym na piłkę czekał Brazylijczyk Lima, który podwyższył prowadzenie swojej drużyny. W tym momecie w kolejnej rundzie byli Portugalczycy.

W pierwszej połowie Lechici grali słabo na tle gospodarzy, którzy także nie porywali swoją grą. Kolejorz ograniczał się przede wszystkim do obrony własnej bramki, oddając ledwie trzy strzały na bramkę Sportingu, które nie przyniosły zagrożenia.

Po zmianie stron gra Poznaniaków nieco się poprawiła, ale brakowało w niej zdecydowania i skuteczności pod bramką przeciwnika. Próbę zmiany wyniku podjęli między innymi Rudnevs i Kiełb, lecz Kolejorz był najbliżej gola odwracającego losy dwumeczu w samej końcówce, gdy piłka po strzale Jakuba Wilka wylądowała na poprzeczce.

W drugiej połowie meczu gole nie padły. Sporting Braga wygrał 2:0 i zameldował się w 1/8 finału Ligi Europy. W kolejnych rundach eliminował Liverpool, Dynamo Kijów oraz Benfikę Lizbona i dotarł aż do finału, w którym musiał uznać wyższość FC Porto.

Trzy dekady oczekiwania

W XXI wieku polskie drużyny ośmiokrotnie grały wiosną w pucharach. Lech jako jedyny zdołał wygrać spotkanie w wiosennych meczach w Europie – właśnie z Bragą. W tych ośmiu przypadkach polskie kluby zawsze odpadały z rywalizacji już w pierwszym dwumeczu.

1/8 finału Ligi Europy sezonu 2010/11 była w zasięgu Lecha Poznań. 90 minut dobrej gry w Poznaniu zostało zaprzepaszczone przez słabe 35 minut w Bradze. Rywale nie mogli nie skorzystać z takiego daru od losu.

To był ostatni jak dotąd występ Lecha w wiosennych meczach europejskich pucharów. W Poznaniu plany i oczekiwania są duże, ale sternicy klubu póki co nie potrafią przekuć potencjału finansowego i sportowego (jedna z najlepszych akademii w kraju) na osiągnięcia krajowe, nie wspominając już o tych międzynarodowych.

Na sukces rodzimego zespołu – bo za taki należy obecnie uważać zwycięstwo w dwumeczu – czekamy już blisko trzy dekady (tekst powstał we wrześniu 2020 roku). Po raz ostatni udało się to Legii Warszawa w 1991 roku. Wówczas Wojskowi uporali się z Sampdorią Genua w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów.

Bywały lata, w których przełamanie było naprawdę blisko – wystarczy przypomnieć sobie mecze Wisły Kraków z Lazio Rzym na początku 2003 roku, rywalizację właśnie Lecha z Bragą czy pech Legii i Wisły w 2012 roku, tak ważnym przecież dla polskiej piłki – wtedy dwie nasze drużyny odpadły odpowiednio ze Sportingiem i Standardem Liege tylko przez gorszy bilans bramek strzelonych na wyjeździe.

Ostatnim jak dotąd reprezentantem Polski w fazie pucharowej Ligi Europy była Legia Warszawa w sezonie 2016/17. Po zajęciu trzeciego miejsca w grupie Ligi Mistrzów Warszawianie zmierzyli się w 1/16 finału Ligi Europy z Ajaksem Amsterdam i od razu pożegnali się z pucharami. Patrząc na obecny stan polskiej piłki klubowej próżno spodziewać się przełamania tej niechlubnej passy w najbliższych latach.

DZIĘKUJEMY NASZYM PATRONOM, KTÓRZY NAS WSPIERAJĄ. SĄ TO:

  • Hubert Walko
  • Aleksandra Kurzacz

PRZEMYSŁAW PŁATKOWSKI

Źródła
  • https://www.transfermarkt.pl/lech-poznań/alletransfers/verein/238
  • https://www.lechpoznan.pl/news,2,artur-wichniarek-pilkarzem-lecha-poznan,14980.html
  • https://www.sport.pl/pilka/1,70993,8135294,Liga_Mistrzow__Lech_wygrywa_oszczednie__Wichniarek.html
  • https://sport.dziennik.pl/pilka-nozna/artykuly/296856,lech-pokonal-inter-baku-w-rzutach-karnych.html
  • http://www.poznan.sport.pl/sport-poznan/1,124479,8185070,Lech_przegral_w_Pradze_0_1__Szkoda___.html
  • http://kkslech.com/2010/09/14/jacek-zielinski-przed-meczem-z-juventusem/
  • https://sport.se.pl/pilka-nozna/liga-europy/lech-juventus-trener-jacek-zielinski-przebieg-gry–aa-HeyG-Pivd-QrKK.html
  • https://sport.dziennik.pl/pilka-nozna/artykuly/303652,swieto-w-poznaniu-lech-pokonal-fc-salzburg-2-0.html
  • https://www.lechpoznan.pl/news,2,jose-maria-bakero-trenerem-lecha-poznan,13844.html
  • https://polskieradio24.pl/43/265/Artykul/273048,Szalenstwo-w-LE-Lech-wygral-z-Man-City
  • https://sport.onet.pl/pilka-nozna/liga-europy/fc-salzburg-lech-poznan-kolejorz-wygral-na-zakonczenie-roku/j201r
  • https://www.sport.pl/pilka/1,65042,8834369,Liga_Europejska__Lech_zagra_z_Braga.html
  • https://sport.onet.pl/pilka-nozna/liga-europy/jose-maria-bakero-nasz-rywal-jest-z-najwyzszej-polki/8g7tq

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Przemysław Płatkowski
Przemysław Płatkowski
Absolwent europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim, na co dzień pracuję w finansach. Wielki fan niższych lig i piłki amatorskiej. Wychowany na meczach Zidane'a, Ronaldinho i brazylijskiego Ronaldo. Interesuję się piłką polską i europejską z przełomu wieków. Kibic Wisły Kraków.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!