Polska na igrzyskach #1: Trudne początki

Czas czytania: 10 m.
0
(0)

Futbol na igrzyskach olimpijskich zadebiutował już w 1900 r. w Paryżu. Jednak pierwszy turniej z prawdziwego zdarzenia, w którym wzięły udział więcej niż trzy drużyny, został rozegrany w 1908 r. w Londynie. Na ziemiach polskich piłka nożna w tym czasie dopiero raczkowała. Odbywały się już co prawda mecze międzymiastowe, a wkrótce udało się zorganizować mistrzostwa Galicji. Jednak dopóki Polska pozostawała pod zaborami, o debiucie na arenie międzynarodowej mogliśmy co najwyżej pomarzyć.

Takim kolorem oznaczyliśmy w tekście hiperłącza, gdzie możesz poszerzyć swoją wiedzę. 

Sytuacja zmieniła się po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości w 1918 r. Niecały rok później utworzono w Krakowie Polski Komitet Igrzysk Olimpijskich, który miał zająć się przygotowaniem występu Polaków na pierwszych, powojennych igrzyskach w Antwerpii w 1920 r. W dniach 19-20 grudnia 1919 r. w Warszawie na inauguracyjnym posiedzeniu Polskiego Związku Piłki Nożnej zebrali się delegaci 28 klubów sportowych z całego kraju. Przyjęto status związku, wybrano władze i powołano pięć okręgowych związków. Polski futbol zyskał solidne podwaliny, żeby móc zaistnieć w rywalizacji z innymi krajami.

Antwerpia 1920 – przerwane przygotowania

Turniej olimpijski miał rozpocząć się pod koniec sierpnia 1920 r. Czasu na przygotowania w wyniszczonym wojną kraju nie było więc zbyt wiele. W ciągu kilku miesięcy trzeba było wyłonić kadrę na igrzyska, odpowiednio ją przygotować, zebrać fundusze na opłacenie trenerów, na pokrycie kosztów podróży i pobytu w Antwerpii. Na początku 1920 r. PKIOl utworzył kilka wydziałów poszczególnych dyscyplin, które działały wspólnie z krajowymi związkami i które miały zadbać o przygotowania.

Zdawano sobie sprawę, że potrzebny będzie wysoko wykwalifikowany trener, który poprowadzi piłkarską reprezentację w turnieju. Na poszukiwania odpowiedniego kandydata wysłano w tym celu do Anglii Wolfa Marguliesa. Powierzona mu misja zakończyła się jednak fiaskiem, a szkoleniem piłkarzy, którzy wiosną zbierali się w Krakowie, zajął się Amerykanin kpt. Chris Burford, członek ekipy YMCA.

W krakowskich treningach brało udział około 30 sportowców. Większość z nich stanowili zawodnicy Cracovii i Wisły, uzupełnieni najlepszymi graczami lwowskich klubów – Czarnych i Pogoni, a także pojedynczymi piłkarzami z warszawskiej Polonii, poznańskiej Warty czy Łódzkiego KS. Nie można było powołać nikogo ze Śląska. Obszar ten stanowił wtedy terytorium plebiscytowe, na którym dochodziło niemal każdego dnia do zbrojnych incydentów pomiędzy bojówkami niemieckimi a rdzenną ludnością Śląska, dążącą do zjednoczenia się z resztą kraju.

Zgrupowanie wyglądało zupełnie inaczej niż dzisiaj. Nie miało ono stałego charakteru. Zawodnicy zjeżdżali do Krakowa na kilka dni, wspólnie trenowali, a na weekendy wracali do swoich miast, gdzie grali w macierzystych klubach. Nie było opracowanego niestety żadnego harmonogramu zajęć. Nie udało się też znaleźć żadnego atrakcyjnego kandydata do meczów sparingowych.

Na początku 1920 r. ciągle gorączkowo poszukiwano środków na sfinansowanie występu na igrzyskach. Pomoc płynęła od amerykańskich kół polonijnych, spore dochody przynosiły krajowe imprezy sportowe. Wsparcie uzyskano również ze strony wojska. Zwolniono z frontu wszystkich sportowców przygotowujących się do występu na igrzyskach, pomagano w szkoleniu, a także zainterweniowano w sprawie przyznania subwencji państwowej, kiedy rząd był temu przeciwny. Fundusze nadal jednak nie były wystarczające na odpowiednie przygotowanie naszej ekipy. Ostatecznie jednak, w związku z wojną polsko-bolszewicką 12 lipca PKIOl podjął decyzję o wycofaniu się z udziału w imprezie.

Kiedy 14 sierpnia król Belgii Albert I wygłaszał formułę otwarcia igrzysk, pod Warszawę podchodziły wojska marszałka Tuchaczewskiego. W działaniach wojennych wzięło udział 90% sportowców, którzy mieli rywalizować w belgijskich zawodach, wielu z nich zginęło.

Paryż 1924 – pierwszy raz w wielkim świecie

Decyzja o udziale piłkarskiej reprezentacji na turnieju olimpijskim w Paryżu zapadła 28 grudnia 1923 r. Wybrano też społeczny komitet, który miał pomóc piłkarskim władzom w zdobyciu pieniędzy na wyjazd do Francji. Dwa miesiące później na walnym zgromadzeniu PZPN podjęto uchwałę, w myśl której związek wyśle zawodników na zawody z własnych środków. Koszty wynoszące 3200 dolarów podzielono między okręgowe związki, które w terminie wywiązały się ze zobowiązań. W przeciwieństwie do innych związków sportowych, które musiały korzystać z pomocy PKIOl oraz z dotacji państwowych, PZPN wszystkie koszty związane z wyjazdem na igrzyska i z pobytem na miejscu pokrył we własnym zakresie.

Wszystko podporządkowano zbliżającym się igrzyskom. W lutym 1924 r. podjęto decyzję o odwołaniu finałowych rozgrywek o mistrzostwo Polski. Reprezentacja otrzymała absolutny priorytet, a wszelkie próby niesubordynacji były niezwłocznie karane przez centralę. Zaangażowano także zagranicznego trenera. Wybór padł na 34-letniego Węgra – inż. Gyulę Biró. Był on wtedy jednym z symboli budapesztańskiego MTK, na swoim koncie zgromadził 36 występów w drużynie narodowej i trzy gole. Zdołał też poznać nieco język polski, kiedy przez półtora roku prowadził w Krakowie żydowski klub Makabi. Jego kontrakt, którego sumy nie ujawniono, miał obowiązywać do ostatniego dnia występu naszej reprezentacji na igrzyskach.

adam obrubanski
Adam Obrubański – to on wybrał reprezentantów;
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Funkcję kapitana związkowego, do którego zadań należała m.in. selekcja zawodników, powierzono Adamowi Obrubańskiemu. Były piłkarz, a wtedy już sędzia piłkarski, który jako pierwszy Polak prowadził mecz za granicą, wybrał kadrę 38 zawodników. Wśród nich znalazło się dziewięciu graczy Cracovii (Synowiec, Kałuża, Popiel, Fryc, Gintel, Cikowski, Styczeń, Sperling i Chruściński) oraz Wisły (Wiśniewski, Kaczor, Markiewicz, Krupa, Śliwa, Adamek, Czulak, Reyman, Kowalski), pięciu z lwowskiej Pogoni (Garbień, Kuchar, Batsch, Słonecki, Olearczyk), po czterech z ŁKS (Cyl, Gabryel, Hanke, Lange) i Warty Poznań (Spoida, Staliński, Kosicki, Przybysz), po trzech z Czarnych Lwów (Müller, Gieras, Witkowski) oraz Polonii Warszawa (Stefan Loth I, Jan Loth II, Hamburger), a także jeden z łódzkiego Klubu Turystów (Kubik).

Rozczarowanie po losowaniu i przygotowania

13 kwietnia została zamknięta lista zgłoszeń do turnieju olimpijskiego, a cztery dni później przeprowadzono losowanie. Polacy w pierwszej rundzie mieli zmierzyć się z drużyną Węgier. Towarzyszący przygotowaniom optymizm został w ten sposób znacząco ostudzony. Zdawano sobie sprawę, że takiego przeciwnika bardzo ciężko będzie pokonać. To właśnie Madziarzy byli naszym pierwszym w historii przeciwnikiem w meczu międzypaństwowym. W grudniu 1921 r. ponieśliśmy porażkę w Budapeszcie 0:1 mimo ambitnej walki, a w maju kolejnego roku przegraliśmy pierwszy rozgrywany u siebie mecz, tym razem 0:3.

Szczęście wydatnie nam nie sprzyjało. Nie dość bowiem, że nie znaleźliśmy się między wolną od gry dziewiątką, lecz natrafiliśmy jeszcze od razu na Węgrów, a więc przeciwnika, który wraz z Czechosłowacją, Belgią i Hiszpanią tworzy grupę pretendentów do pierwszego miejsca na Olimpiadzie – pisano w „Przeglądzie Sportowym”

Mimo trudnego rywala nie zamierzano jednak składać broni. Trener Biró na krótkich zgrupowaniach starał się odpowiednio zgrać ze sobą zawodników i znaleźć optymalne ustawienie. 30 kwietnia odbył się w Krakowie sparing, w którym zagrały dwie drużyny złożone z wyselekcjonowanych graczy. Zespół B wygrał 3:2. Nie wystąpili jednak piłkarze z Warszawy i Łodzi, zabrakło również uznawanego za najlepszego bramkarza w kraju Emila Görlitza. 8 maja miał odbyć się drugi sprawdzian naszych reprezentantów. Rywalem miała być kadra Bratysławy, ale z powodu trudności paszportowych, musiała zrezygnować z przyjazdu. Znowu zatem grały między sobą dwie jedenastki złożone z najlepszych wtedy polskich piłkarzy. Tym razem wygrała kadra A, na której oparto trzon drużyny narodowej.

Po konsultacjach z trenerem Biró, kapitan związkowy wybrał 17 piłkarzy, którzy mieli reprezentować nas w Paryżu. Byli to bramkarze Emil Görlitz (1. FC Katowice) i Mieczysław Wiśniewski (Wisła), obrońcy Wawrzyniec Cyll (ŁKS), Ludwik Gintel i Stefan Fryc (obaj Cracovia), pomocnicy Tadeusz Synowiec (Cracovia), Marian Spojda (Warta), Zdzisław Styczeń i Władysław Krupa (obaj Wisła) i napastnicy Wacław Kuchar (Pogoń), Henryk Reyman (Wisła), Wawrzyniec Staliński (Warta), Juliusz Müller (Czarni), Józef Kałuża, Leon Sperling i Jan Reyman (wszyscy Cracovia).

Podobnie jak dzisiaj również i wtedy nominacje szeroko komentowała prasa. Najwięcej problemów mieliśmy z obsadzeniem środka pola. Próbowano kilku zawodników na tej pozycji, ale żaden nie był przekonujący. Najlepszy był Cikowski, ale po krytyce ze strony dziennikarzy sam zrezygnował, nie czując się na siłach:

Krupa z Wisły mimo dobrej techniki ma jeszcze za mało rutyny, brak mu też ruchliwości. Kuchar zaś to typowy napastnik, na tym stanowisku zdradza ducha jedynie defensywy. O mizerii środkowych pomocników w Polsce świadczy fakt, że Cikowski z Cracovii mimo znacznego spadku formy, jeszcze nie ma równego sobie. Główna wada Cikowskiego – to bardzo słaba kondycja fizyczna, wymagająca koniecznego odpoczynku ­– oceniał Przegląd Sportowy

Szwedzki sprawdzian

Ostatnim testem przed wyjazdem do Paryża był mecz ze Szwecją w Sztokholmie. Chciano sprawdzić w ten sposób aktualną formę reprezentantów i dokonać jeszcze ewentualnych korekt. Zespół Trzech Koron potraktował spotkanie z Polakami bardzo poważnie. Po porażce u siebie 1:2 z 1922 r. mieli z nami rachunki do wyrównania. Prasa pisała, że Honor szwedzki domaga się rewanżu, a Idrottsbladet pokusił się nawet o dokładną prognozę wyniku – typowano zwycięstwo gospodarzy 4:1.

Optymizm szwedzkich dziennikarzy okazał się uzasadniony. 18 maja na stadionie olimpijskim w Sztokholmie Szwedzi rozbili Polskę 5:1. Do przerwy udało się zachować minimalną stratę do rywali, a na początku drugiej odsłony odpowiedzieć bramką Batscha. Później jednak gole strzelali już tylko przeciwnicy. Naszym zawodnikom wytykano zbyt dużą ilość indywidualnych zagrań i praktycznie niekorzystanie ze skrzydłowych. Daliśmy sobie też narzucić grę górą, w której wysocy rywale mieli dużą przewagę. W ataku zabrakło Kałuży, który potrafił skutecznie kierować akcjami naszej ofensywy. Wśród przyczyn porażki dopatrywano się też faktu, że w składzie znaleźli się Ludwik Gintel i Tadeusz Synowiec, którzy grali z nie do końca wyleczonymi kontuzjami. Synowiec, który był kapitanem zespołu, równocześnie pisał dla Przeglądu Sportowego o braku wsparcia ze strony szkoleniowców:

Pan Obrubański ma wiele niezaprzeczonych i cennych zalet, lecz na kierownika ekipy się nie nadaje. Nie umie interesować się graczami, rozmawiać z nimi, odczuwać ich psychicznego nastroju, pożartować. Wiele krwi psuje jego tajemniczość. O składzie drużyny wcześniej dowiedzieli się Szwedzi niż nasi zawodnicy. Ponadto pan Obrubański nie ma w trenerze Biró należytego pomocnika. Pan Biró nie potrafi zainteresować i obejrzeć, co któremu graczowi dolega, nie umie masować itd. Jednym słowem drużyna mogłaby się doskonale bez niego obejść.

Warto jeszcze wspomnieć, że w meczu tym przeprowadzona została pierwsza zmiana w historii naszej reprezentacji. Kontuzjowanego na początku meczu bramkarza Wiśniowskiego, zastąpił Emil Görlitz – pierwszy Ślązak w kadrze. Dwa dni później odbył się mecz rewanżowy, który traktowano jako nieoficjalny. W tym przewaga Trzech Koron była jeszcze większa, a Polacy przegrali aż 1:7. Próbowano zrzucać winę na zbyt ostrą grę rywali i na sędziego Hakanssona, ale prawda jest taka, że drużyna zwyczajnie była słabo przygotowana. Choć na usprawiedliwienie można dodać, że Szwedzi na igrzyskach zajęli wysokie trzecie miejsce.

Sztokholmskie klęski odbiły się szerokim echem w kręgach piłkarskich nad Wisłą. Wyszło na jaw niedostateczne przygotowanie naszych olimpijczyków, spowodowane zbyt krótkim okresem treningowym. Brak odpowiednich partnerów sparingowych uniemożliwił kapitanowi związkowemu i trenerowi właściwą ocenę aktualnej dyspozycji zawodników. Nie bez wpływu na naszą postawę były też kontuzje kilku graczy, na których dobrą formę liczono. Na naprawę tych błędów było już jednak za późno. Wraz ze szwedzkimi piłkarzami w środę 21 maja wyruszono do Paryża.

Olimpijskie frycowe

Wreszcie w piątek po 52-godzinnej podróży z przystankami w Berlinie i Kolonii, Polacy dotarli do stolicy Francji, gdzie zameldowali się w hotelu Maison Doree. Spotkanie z Węgrami wyznaczono na poniedziałek 26 maja. Czasu na odpoczynek, ostatnie treningi, omówienie założeń taktycznych było bardzo mało. Jeszcze ze Sztokholmu Obrabiński wysłał telegram, w którym w trybie pilnym dowołał Cikowskiego, który do Paryża dojechał dopiero w sobotę.

Wreszcie nadszedł dzień debiutu na dużej międzynarodowej imprezie. Mecz zaplanowano na godzinę 17.00, na stadionie Stade Bergeyre. Sędziował Holender Johannes Mutters, a na liniach pomagali mu Belgowie Henry Cristophe  i Paul Putz. Kontuzje Ludwika Gintela i Tadeusza Synowca osłabiły polską jedenastkę. Ostatecznie na boisko wybiegli: Mieczysław Wiśniewski – Wawrzyniec Cyll, Stefan Fryc – Marian Spoida, Stanisław Cikowski, Zdzisław Styczeń – Wacław Kuchar, Mieczysław Batsch, Józef Kałuża, Henryk Reyman i Leon Sperling. Tak przedstawiało się ustawienie Polaków:

Polska 1924 ustawienie
Ustawienie Polaków

Drużyna Węgier wystąpiła w składzie: János Biri – Karóly Fogl (k), Gyula Mandi – Görgy Orth, Béla Guttmann, Gábor Obitz – József Braun, József Eisenhoffer, Zoltán Opata, Ferenc Hirzer, Rudolf Jeny. Na boisku wyglądało to tak:

Wegry 1924 ustawienie
Ustawienie Węgrów

Pierwsze minuty meczu były nieco nerwowe, ale gra była wyrównana. Groźne strzały na węgierską bramkę oddali Kuchar i Reyman. W odbiorze dobrze spisywał się Styczeń, który swoimi podaniami wspomagał napastników.

Jeszcze nigdy nie grałem tak dobrze i tak spokojnie, jak w tym meczu. Moim zadaniem było pilnowanie groźnej lewej strony ataku węgierskiego Hirzer – Jeny. W pierwszej połowie trudno było Węgrom przedostać się pod naszą bramkę z tej właśnie strony. Ponadto grający za moimi plecami obrońca ŁKS-u Cyll też spisywał się bardzo dobrze, likwidując wiele niebezpiecznych akcji przeciwnika – wspominał Zdzisław Styczeń na łamach książki „Wielki finał”

Polacy grali jak równy z równym, ale brakowało skuteczności, dobrze spisywał się Kuchar, ale jego dośrodkowania nie zostały wykorzystane. W 18. minucie Węgier Eisenhoffer przejął piłkę i niepilnowany strzelił pierwszą bramkę dla Madziarów. W 39. minucie piłkę z linii bramkowej zdołał wybić Styczeń. Węgrzy mocno przycisnęli pod koniec pierwszej odsłony, ale nasza obrona stanęła na wysokości zadania.

Podczas pauzy przyszli do naszej szatni piłkarze francuscy, litewscy i norwescy. Gratulowali pięknej gry i zachęcali do dalszej, wytrwałej walki. Węgrzy byli znani w Europie jako silna drużyna – opowiadał Wacław Kuchar.

Drugą połowę Polacy rozpoczęli odważnie. Niestety, za bardzo się odkryli, nieco odpuścili ścisłe krycie i węgierscy napastnicy mieli sporo swobody na naszej połowie. Siedem minut po wznowieniu gry Hirzer strzelił nam drugą bramkę. Kilka minut później ten sam zawodnik podwyższył na 3:0, ostatecznie podcinając nam skrzydła. Zwycięstwo Węgrów stało się praktycznie pewne. Nasi reprezentanci starali się kontratakować, ale znowu brakowało skuteczności.

Gdyby nasz atak wykorzystał bodaj połowę dogodnych sytuacji, rezultat tego meczu byłby dla nas znacznie korzystniejszy. Mogliśmy strzelić co najmniej dwie bramki, ale ani Kałuża, ani Reyman nie potrafili skierować do siatki węgierskiej piłek, które wypracował im walczący na prawym skrzydle Wacek Kuchar – twierdził Zdzisław Styczeń.

Dwadzieścia minut przed końcem straciliśmy czwartą bramkę po strzale Opaty i od tej pory walczono tylko o honorowe trafienie. Niestety po dwóch rzutach wolnych w 83. i 87. minucie piłka o centymetry mijała bramkę rywali. W samej końcówce ponownie na listę strzelców wpisał się Opata, czym przypieczętował klęskę Polaków na premierowym występie olimpijskim.

Piłkarzom znad Wisły zabrakło kondycji, żeby toczyć choćby w miarę wyrównany bój z Madziarami. Odczuwali trudy meczów ze Szwecją i na pewno we znaki dała im się długa podróż. Rywal był dużo bardziej doświadczony, przewyższał nas techniką i przygotowaniem fizycznym. Pierwsza połowa pokazała jednak, że gdyby inaczej poprowadzono przygotowania, to mogliśmy osiągnąć korzystniejszy wynik.

Po meczu dziennikarze francuskiego dziennika L’Auto szukając pozytywów w grze Polaków, pochlebnie wyrażali się o Wacławie Kucharze:

Za najlepszego z polskiej drużyny uważamy Kuchara. Jest to jedyny gracz w napadzie, który ma start do piłki i przebojowość. Jest to gracz wysokiej klasy.

Warszawski Stadion swoją relację ze spotkania zatytułował Bohaterem dnia znów był Wacek, a dalej pisano:

Ustawienia naszej drużyny reprezentacyjnej nie można powinszować. To co w niej dobre było to – Kuchar – Wiśniewski – Batsch – Cikowski. Jeden tylko Kuchar robił wrażenie niespuchniętego. Biegał po całym boisku, był jednocześnie całym atakiem, pomocnikiem i obrońcą. Człowiek ten ma siły niespożyte, niebywałą wytrwałość i pracowitość.

Po powrocie do kraju nie szczędzono ostrej krytyki piłkarzom i działaczom. Wytykano całą listę błędów, a prezes PZPN-u, dr Edward Cetnarowski próbował się tłumaczyć:

Ułożono w kraju całą litanię grzechów, obarczając zarząd PZPN i kierownictwo ekspedycji piłkarskiej winą za niepowodzenia. Ja jednak odważę się stwierdzić, że jedynym powodem naszego niepowodzenia był po prostu debiutancka trema. Jak prawie każdy artysta w pierwszym swym wystąpieniu gra najczęściej słabo, tak i nasi piłkarze, czując na sobie oczy całego świata piłkarskiego, czując tę wielką odpowiedzialność przed braćmi swymi w Ojczyźnie, nie wytrzymali balastu psychicznego. I jestem przekonany, że gdybyśmy mieli możność w następnych dniach zagrać w tym samym składzie i z tym samym przeciwnikiem, to rezultat z pewnością byłby zupełnie inny – bardziej zaszczytny – fragment książki „Wielki finał”

polska wegry 1924 przed meczem
Pierwsza jedenastka w debiucie na dużej imprezie;
źródło: wikipedia.org

Pewnie miał trochę racji, ale nie można wszystkiego zwalać na tremę, zwłaszcza że w kadrze grali raczej doświadczeni zawodnicy. Węgrzy byli do ogrania, co udowodnił w kolejnej rundzie Egipt, pokonując ich 3:0. Nasza olimpijska przygoda dobiegła końca, zanim tak naprawdę zdążyła się zacząć. Jednak sam fakt, że udało się wystąpić na zawodach tej rangi, można traktować w kategorii sukcesu. Tak czy inaczej, olimpijski debiut był za nami, ale na kolejne emocje związane z występem piłkarzy na igrzyskach, przyszło czekać kibicom aż 12 lat.

BARTOSZ DWERNICKI

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...