Rivellino – mały król z parku

Czas czytania: 16 m.
5
(3)

W 1970 r. brazylijska reprezentacja po raz trzeci zdobyła mistrzostwo świata. Złota Nike stała się w ten sposób ich własnością. Wszyscy zachwycali wspaniałą się grą Canarinhos. Wielu uważa tamtą drużynę za najlepszą nie tylko w historii mundiali, ale i w całych dziejach futbolu. Największą gwiazdą był oczywiście Pelé, ale obok niego występowała cała plejada znakomitości. Jednym z nich był Rivellino, który czarował wszystkich swoimi umiejętnościami na lewym skrzydle. Jednak kilkanaście miesięcy wcześniej nawet nie podejrzewał, że będzie jednym z filarów zespołu.

Rivelino – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Roberto Rivelino
  • Data i miejsce urodzenia: 01.01.1946 Sao Paulo
  • Wzrost: 169 cm
  • Pozycja: Pomocnik

Historia i statystyki kariery

Kariera klubowa

  • Corinthians Paulista (1965-1974) 471 występów, 141 bramek
  • Fluminense FC (1974-1978) 159 występów, 53 bramki
  • Al-Hilal (1978-1981)

Kariera reprezentacyjna

  • Brazylia (1965-1978) 94 występy, 26 bramek

Kariera trenerska

  • Shimizu S-Pulse (1994-1995)

Statystyki i osiągnięcia:

Osiągnięcia zespołowe:

Al-Hilal

  • 1x mistrzostwo Arabii Saudyjskiej (1979)
  • 1x Puchar Arabii Saudyjskiej (1980)

Reprezentacja:

  • 1x Mistrzostwo Świata (1970)

Osiągnięcia indywidualne:

  • FIFA 100

Był 3 czerwca 1970 r. W meksykańskiej Guadalajarze Brazylia grała z Czechosłowacją. Oba zespoły kilkukrotnie już spotykały się na najważniejszej piłkarskiej imprezie. W Meksyku Brazylijczycy chcieli zmazać plamę na honorze po poprzednim mundialu, gdzie nie wyszli nawet z grupy. Spotkanie z naszymi południowymi sąsiadami było ich pierwszym w turnieju. Kibice jednak niezbyt wierzyli w sukces. Brak wiary okazał się uzasadniony, bo już po kilkunastu minutach Canarinhos przegrywali 0:1 po bramce Ladislava Petráša. Na dodatek mogli w tym okresie stracić jeszcze przynajmniej jedną bramkę. W 24. minucie sędzia Ramón Barreto z Urugwaju podyktował rzut wolny dla Brazylii tuż przed polem karnym Ivo Viktora.

Chcę Rivellino! Chcę Rivellino! – krzyczał Mário Vianna, który komentował mecz dla brazylijskiego Rádio Globo.

Komentator się doczekał i do piłki faktycznie podszedł Rivellino. Kiedy wybrzmiał gwizdek, Pelé zmylił obrońców ruchem do piłki, a Rivellino uderzył ją z „atomową siłą”. Futbolówka zatrzepotała w siatce tuż obok prawego słupka bramki. Leciała z taką prędkością, że Viktor nie był w stanie nic zrobić. Sprawę utrudnił mu fakt, że tuż obok muru stanął Jairzinho, który chwilę przed oddaniem strzału przez kolegę, odsunął się na bok, „uciekając” przed pociskiem. To po tamtym uderzeniu kibice nadali mu przydomek Patada Atômica, czyli atomowe uderzenie.

Ten pierwszy mecz miał szczególne znaczenie. Przegrywaliśmy po strzale Petráša i wtedy to ja wyrównałem z rzutu wolnego. Miałem szczęście. I wtedy zgraliśmy cudownie. Wygraliśmy 4:1. Był to przełomowy moment, bo dobra gra podniosła naszą wiarę, że możemy walczyć – wspominał Rivellino.

Początki

Rivellino przyszedł na świat 1 stycznia 1946 r. jako syn włoskich imigrantów. Dorastał na ulicach rozkochanego w futbolu São Paulo. Piłce nożnej poświęcał każdą wolną chwilę.

Dorastałem w dzielnicy Brooklin, tu chodziłem do szkoły i tu zacząłem grać. Po sąsiedzku mieliśmy kilka placów nadających się do kopania piłki i tam spędzaliśmy czas. Futbol mam we krwi. W czasach młodości największym problemem była kwestia, skąd wziąć piłkę. Ja grałem na bosaka na ulicach, więc moje stopy stały się twarde jak asfalt. Nieraz zdarłem paznokieć albo skłaczyłem się do krwi. Owijałem ranę kawałkiem szmaty i grałem – opowiadał o swoich początkach z piłką.

Jako dziecko bardzo lubił parady uliczne i uwielbiał śpiewać. Szczególnie przypadła mu do gustu wydana w 1955 r. kompozycja Adonirana Barbosy „Saudosa Maloca”. Chłopak z takim upodobaniem nucił wersy piosenki, że wkrótce przylgnął do niego pseudonim Maloca, który towarzyszył mu przez cały okres dojrzewania i wczesnej młodości. Jego pierwszym klubem był Clube Atlético Indiano. Z równie dużym zamiłowaniem co na trawie, kopał piłkę również w hali. Równoległe występował w futsalowej drużynie Esporte Clube Banespa z południowej części miasta, gdzie się wychowywał. To właśnie kiedy grał w hali, został zauważony przez sztab Palmeiras.

Czy ten dzieciak gra to wszystko również na trawie? – zapytał jeden z trenerów.

Słyszał to ojciec chłopaka i potwierdził, że syn świetnie radzi sobie także na trawiastym boisku. Palmeiras było klubem, któremu kibicował młody Rivellino. Starał się śledzić każdy mecz Alviverde, więc kiedy dostał zaproszenie na trening, nie posiadał się ze szczęścia. Wspierany przez brata i ojca zaczął zajęcia w wymarzonej drużynie.

Robiłem swoje, ale nikt nic nie mówił. Nie obchodziło ich to. Byłem tam dwukrotnie. Za trzecim razem trener Mário Travaglini kazał nam czekać pod ścianą. Wyglądała jak ściana śmierci. Później powiedział, że możemy się przebrać, ale nie daje nam gwarancji, że wyjdziemy na boisko. Krew się we mnie wzburzyła. Przecież to nie ja prosiłem, żeby tam się dostać. Zostałem zaproszony. Powiedziałem kilka słów i wyszedłem – wspominał z żalem Rivellino.

Chłopak wrócił do zespołu Banespa. W drugim meczu po odejściu z Palmeiras rozpoznał go trener Travaglini. Próbował przepraszać i namawiać młokosa, żeby wrócił do treningów w jego klubie. Rivellino odpowiedział, że jest już za późno, bo zamierza dołączyć do lokalnego rywala – Corinthians. Szkoleniowiec chciał wysłać po chłopaka samochód, ale niczego nie wskórał, bo Rivellino był już po słowie ze swoim nowym klubem.

Drugi dom

Do Corinthians polecił go dyrektor klubu Banespa. Przedwojenna legenda klubu José Castelli, znany kibicom jako Rato, dostrzegł w Rivellino coś szczególnego i wkrótce młodzian dołączył do zespołu.

Corinthians to mój drugi dom. Nie miałem żadnych testów. Z powodu niesprawiedliwości, której doznałem ze strony Palmeiras, nawet mojego ojca uczyniłem kibicem Corinthians – wspominał.

Do klubu dołączył w 1963 r. Zaczynał od gier w rezerwach i zespołach juniorskich. Prezentował się bardzo dobrze i szybko awansował w hierarchii. Koledzy cały czas wołali na niego Maloca, co jednak nie podobało się jego ojcu. Kiedy tego pseudonimu zaczęli używać dziennikarze, którzy argumentowali to tym, że nazwisko Rivellino jest zbyt skomplikowane, Nicola ostro zaprotestował.

Nikt nie będzie nazywał mojego syna „Maloca” ani żadnym innym pseudonimem. Imię chłopca to Rivellino… Zwróćcie na niego szczególną, bo pewnego dnia będziecie je mieć na czubku języków i będzie bardzo doniosłe – zakomunikował dziennikarzom.

W ten sposób zniknął pseudonim Maloca, ale wkrótce pojawiły się nowe. Kibice zaczęli nazywać go Garoto, czyli chłopiec, potem Garoto o Parque, czyli chłopiec z parku, aż wreszcie stał się Reizinhio do Parque, czyli małym królem z parku. W 1965 r. zadebiutował w pierwszym zespole. Spełnił swoje marzenia i zagrał obok znakomitych piłkarzy. Szybko zadomowił się w drużynie, a uwagę zwracały jego szybkość, wspaniałe wyszkolenie techniczne i potężne uderzenie.

Rivelino trzeba było pilnować cały czas. Przede wszystkim dlatego, że miał znakomitą technikę, po drugie jego wyobraźnia wykraczała poza średnią innych piłkarzy i po trzecie potrafił strzelać z każdej pozycji – opisywał go ówczesny obrońca Santosu, Lima.

Elastico

Jeszcze grając w rezerwach, nauczył się swojej najsłynniejszej sztuczki. Wkrótce na elastico w jego wykonaniu nabierało się wielu obrońców. Dziś ten trick częściej się spotyka pod nazwą flip-flap i cały czas jest uskuteczniany przez najlepiej wyszkolonych technicznie piłkarzy.

Nauczyłem się tego tricku od Serio Echigo, kolegi z młodzieżowego zespołu Corinthians w 1964 roku. Zobaczyłem, jak to ćwiczy i pytam „Hej! Japoniec, co to jest? – To łatwe – mówi, chodź Riva, nauczę Cię”. On teraz mówi, że wymyślił ten trick, ale to ja go dopracowałem. Pelé tego nie potrafił. Nie był aż tak dobry technicznie (śmiech) – mówił Rivellino.

Muszę przyznać, że był w tym lepszy ode mnie. On to wynalazł i ciągle o tym mówił, gdy trenowaliśmy. To była sztuczka, którą tylko Rivellino potrafił zrobić. Wszyscy próbowaliśmy, ale tylko on potrafił ją zrobić tak idealnie, jakby miał piłę przyklejoną do nogi. Piłka zawsze wracała pod jego nogę. To naprawdę robiło wrażenie – wspominał z uznaniem Pelé.

Po raz pierwszy w kanarkowej koszulce

W pierwszym składzie Corinthians Rivellino zagrał w 1965 r. W styczniu razem z drużyną wygrał Torneio Pentagonal do Recife. Swoimi dobrymi występami zwrócił uwagę sztabu reprezentacji. Pierwszy raz narodową koszulkę założył 16 listopada 1965 r. Drugi, a nawet trzeci garnitur kadrowiczów pojechał do Londynu na towarzyskie spotkanie z Arsenalem. Początkowo drużyna Canarinhos miała być oparta o graczy Santosu i Vasco da Gama, ale ówczesnemu szefowi brazylijskiej federacji, którym był João Havelange, nie udało się przekonać do tego pomysłu żadnego z klubów. Gospodarze jednak też nie przywiązywali wielkiej wagi do tego meczu i nie wystąpili w najsilniejszym składzie. Wygrali 2:0, a o tym, jak głębokie rezerwy wysłali Brazylijczycy, niech świadczy fakt, że na odbywające się siedem miesięcy później mistrzostwa świata, nie załapał się żaden z występujących w Londynie piłkarzy.

Pięć dni później pierwsza reprezentacja grała na Maracanie z ZSRR. Tego samego dnia drugi zespół Canarinhos podejmował na Estádio do Pacaembu Węgrów. W tym drugim meczu zagrał Rivellino, który zmieniając Naira, zaliczył swój pierwszy międzypaństwowy mecz. Niektórzy poddają w wątpliwość oficjalny charakter spotkania, ale obie brazylijskie drużyny, które wystąpiły tego dnia, są przez federację uważane za w pełni oficjalne.

W lutym i w marcu 1966 r. Corinthians brali udział w tradycyjnym Torneio Rio–São Paulo. Pięć najlepszych klubów ze stanu Rio de Janeiro i pięć najlepszych ze stanu São Paulo rywalizowało ze sobą systemem kołowym. Każdy rozegrał z każdym po jednym spotkaniu, a o zwycięstwie decydowała ligowa tabela. Po ostatniej kolejce spotkań cztery zespoły miały równą liczbę punktów. Były to Botafogo, Santos, Vasco i właśnie Corinthians. Ze względu na przygotowania do mistrzostw świata w Anglii, federacja wszystkie cztery kluby uznała za zwycięzców. Jak się później okaże, było to najważniejsze trofeum, jakie Rivellino zdobył w barwach Corinthians.

Na mistrzostwa świata w Anglii jednak się nie załapał. Miał ledwie 20 lat, więc dopiero wchodził do poważnej piłki. Jego czas dopiero miał nadejść.

Nie byłem rozczarowany. Wszystko i tak szło naprawdę szybko. W 1963 r. zacząłem grać w Corinthians, rok później byłem zawodowcem, w 1965 r. pojawiłem się w pierwszym składzie, w 1966 r. mogłem zagrać w pierwszej reprezentacji, ale lepiej było poczekać do roku 1970 – mówił piłkarz.

Wizyta w Polsce

W czerwcu 1968 r. Brazylia wybrała się na tournée po Europie. W ciągu 10 dni rozegrała cztery mecze. Ich przeciwnikami byli Niemcy, Czechosłowacja, Jugosławia i Polska. 20 czerwca na Stadionie Dziesięciolecia Polacy zmierzyli się z drużyną, która dwa lata później sięgnie po mistrzostwo świata. Rivellino miejsce w zespole wywalczył dobrymi występami z Urugwajem kilkanaście dni wcześniej.

Canarinhos zatrzymali się w warszawskim hotelu Bristol. Hol był wręcz oblegany przez młodych łowców autografów, ale Brazylijczykom to nie przeszkadzało. Z uśmiechem na ustach rozdawali nie tylko autografy, ale i znaczki brazylijskiej federacji. Stefan Szczepłek wspominał, że to właśnie od Rivellino dostał taki znaczek. W spotkaniu padło aż dziewięć bramek. Do przerwy Polacy dzielnie się trzymali i remisowali 2:2. W 26. minucie po strzale z rzutu karnego Jerzego Sadka nawet przez chwilę prowadzili 2:1. Kilka minut później jednak wyrównał Rivellino, dla którego było to pierwsze trafienie w reprezentacji. W przerwie rezerwowi piłkarze Brazylii dali popis swoich umiejętności technicznych i żonglerką oczarowali kibiców.

Przez dziesięć minut żonglowali piłką tak, że ani razu nie spadła na ziemię. Staliśmy na trybunach z otwartymi ustami, a lody Pingwin topiły się nam w rękach – wspominał Szczepłek.

W drugiej połowie goście dali prawdziwy popis i strzelili jeszcze cztery bramki. Polacy potrafili odpowiedzieć tylko jedną i ostatecznie przegrali aż 3:6. Na pięć minut przed końcowym gwizdkiem Rivellino strzelił swojego drugiego gola w tym spotkaniu i ustalił wynik.

Copa Mundial de Fútbol Mexico ’70

Dobra forma, jaką Rivellino prezentował w rozgrywkach krajowych i w meczach towarzyskich, nie dawała jednak pewnego miejsca w składzie reprezentacji. Pozycja, na jakiej występował w klubie, w reprezentacji była zarezerwowana dla Pelégo.

Trener João Saldanha miał swoje metody kierowania drużyną. Jego skład był praktycznie zamknięty. Można się było do niego dostać tylko, jeżeli ktoś doznał kontuzji albo grał naprawdę słabo. Ja zagrałem tylko pół meczu eliminacyjnego przeciwko Kolumbii i nawet strzeliłem bramkę – opowiadał piłkarz.

W sierpniu 1969 r. drużyna Saldanhy jak burza przeszła przez eliminacje. W grupie z Kolumbią, Wenezuelą i Paragwajem wygrali wszystkie mecze. Strzelili 23 bramki, a stracili tylko dwie. Saldanha nie był jednak ulubieńcem polityków. Pojawiały się też głosy, że jest skonfliktowany z Pelém.

Chciał mieć całkowitą kontrolę nad składem. Na tym tle pojawiły się kontrowersje i ostatecznie prezes federacji João Havelange zwolnił Saldanhę – wspominał Pelé.

Nowym selekcjonerem został Mário Zagallo. Dwukrotny mistrz świata z 1958 i 1962 r. unikał konfliktów i bardzo poważnie podszedł do przygotowań. Zgromadził wokół siebie sztab fachowców z różnych dziedzin. Nie chciał niczego zaniedbać. Specjaliści stwierdzili, że z kilkugodzinnym, bezpośrednim lotem do Meksyku wiąże się zbyt duże ryzyko. Chcieli uniknąć niepożądanych reakcji organizmów związanych z różnicą ciśnienia. Podróżowali więc etapami, przez Manaus, dwa dni później przenieśli się do Bogoty, a kolejne trzy dni potem do Guadalajary. Stąd piłkarze udali się do położonego na 2 tys. m n.p.m. Guanajuato, gdzie spędzili dwa miesiące. Zagallo postanowił również zamieszać w składzie.

Dokonałem kilku zmian. Cofnąłem Piazzę, choć normalnie był pomocnikiem. Poza tym wprowadziłem do pierwszego składu Clodoaldo i Rivellino, którzy siedzieli na ławce – mówił Zagallo.

Przed Rivellino stanęła szansa, której nie mógł zaprzepaścić, choć nie grał na swojej pozycji.

Kiedy pojawił się Zagallo, nie oczekiwałem niczego szczególnego. Nie spodziewałem się, że zagram na swojej pozycji, ale też nie przypuszczałem, że wystawi mnie na lewym skrzydle – wspominał piłkarz.

Już w pierwszym meczu z Czechosłowacją pokazał, że decyzja o włączeniu go do składu była słuszna.

Rivellino jest bardzo inteligentny. Miał wielkie umiejętności, a szczególnie groźna była jego lewa noga. Świetnie strzelał wolne, znakomicie prowadził piłkę. Trener postanowił więc sprawdzić go na lewym skrzydle. I to okazało się genialną decyzją – opowiadał Pelé.

Po starciu z Czechosłowacją nadszedł czas na pojedynek z broniącą tytułu Anglią. Dla układu tabeli był to kluczowy mecz. Zwycięzca z dużym prawdopodobieństwem zająłby pierwsze miejsce w grupie. To z kolei oznaczało, że mecze fazy pucharowej mógłby nadal rozgrywać w Guadalajarze, dzięki czemu uniknąłby gry na dużych wysokościach. Termometry wskazywały 35oC, ale Zagallo uspokajał nastroje w szatni:

Nie śpieszcie się. Anglicy nie są przyzwyczajeni do takich warunków i zmęczą się prędzej niż wy. Wcześniej czy później, na pewno zdobędziecie bramkę – mówił na przedmeczowej odprawie.

Miał rację. Mecz stał na bardzo wysokim poziomie i był bardzo wyrównany. Jednak to Brazylia ostatecznie wygrała 1:0.

To był najtrudniejszy mecz mistrzostw. Powinien być remis 1:1 albo nawet Anglicy powinni wygrać jedną bramką. Zwyciężyliśmy 1:0, a to był mecz, który spokojnie mógłby być finałem mistrzostw świata. Gdy już rozprawiliśmy się z Anglią, to nasze samopoczucie podskoczyło do nieba – wspominał Rivellino.

Dzięki wygranej nad Anglią w ćwierćfinale Brazylia trafiła na Peru. Po nieobecności w ostatnim grupowym meczu Rivellino wrócił do składu. Kiedy w 11. minucie peruwiański obrońca Campos przyjmował piłkę klatką piersiową, poślizgnął się. Natychmiast przejął futbolówkę Tostão i wystawił nadbiegającemu Rivellino, który swoją lewą nogą uderzył praktycznie nie do obrony. Jego gwiazda zaczęła świecić pełnym blaskiem. Brazylia wygrała 4:2. W półfinale rozprawili się 3:1 z Urugwajem, a Rivellino ustalił wynik meczu w samej końcówce. Był jednym z kluczowych zawodników drużyny.

Trudno opisać umiejętności techniczne Rivellino, jednak nagle zaczął odgrywać bardzo ważną rolę jako taktyk zespołu, który prowadzi grę zgodnie z ustalonym wcześniej planem trenera Zagallo – opowiadał Carlos Alberto Torres.

Finał z Włochami był prawdziwą ucztą. Nie brakuje głosów, że był to najlepszy finałowy pojedynek w dziejach mistrzostw. Brazylijczycy pewnie wygrali 4:1, a swoją grą urzekli kibiców. To własnie z podania Rivellino Pelé zdobył pierwszą bramkę w meczu i rozpoczął strzelecki festiwal.

To był oczywiście bardzo ważny mecz, jednak gdy doszliśmy do tego miejsca, nasza pewność zwycięstwa była taka, że nikt by nas nie zatrzymał. To nie tak, że lekceważę Włochów, ale jeśli popatrzy się na przebieg gry, to był najłatwiejszy mecz całych mistrzostw. Mogliśmy wygrać pięć, czy sześć do jednego. To była prawdziwa nagroda dla drużyny za cały ostatni czas. Tylko tamta drużyna mogła strzelić cztery bramki i wygrać finał w takim stylu – wspominał Rivellino.

Decyzja Zagallo o włączeniu piłkarza Corinthians do składu okazała się strzałem w dziesiątkę.

Pomysł trenera Zagallo, żeby ustawić Rivellino na lewym ataku, dał mu szansę zagrania w mistrzostwach. To był dobry ruch dla Rivellino i dla nas wszystkich. Dzięki temu Brazylia mogła pokazać futbol, jakiego dotychczas świat nie oglądał – mówił po latach kapitan mistrzowskiej drużyny Carlos Alberto Torres.

Podczas meksykańskiego turnieju jego znakiem rozpoznawczym, obok silnie bitych rzutów wolnych i wspaniałej techniki, stały się wąsy, których zapuszczanie trwało przez cały turniej. Po końcowym sukcesie koledzy chcieli go ich pozbawić.

Brito złapał mnie, wziął nożyczki i miał zamiar obciąć moje wąsy, których zapuszczanie trwało dość długo. Wrzasnąłem: „Nie, proszę!” (śmiech). Usłyszał to szef delegacji i odpuścili – mówił w wywiadzie dla ESPN.

Rivellino odchodzi do Flu

W reprezentacji Rivellino grał znakomicie i odniósł wielki sukces. W klubie jednak ciągle musiał obchodzić się smakiem. Co prawda drużyna zwyciężyła w Torneio do Povo w  1971 r. i dwa lata później w Torneio Laudo Natel, gdzie w finale pokonali lokalnych rywali Palmeiras, ale kibice czekali na triumf w mistrzostwach stanu, czyli Campeonato Paulista. W 1974 r. mijało 20 lat od zdobycia ostatniego tytułu. Corinthians bardzo dobrze zaczęli rozgrywki i wygrali pierwszą rundę spotkań. Rivellino był liderem zespołu. W pierwszym meczu z Américą strzelił bramkę w piątej sekundzie drugiej połowy. Większość ludzi była zajęta jeszcze zajmowaniem miejsc po przerwie, a bramkarz rywali kończył się modlić pod swoją bramką. Tuż po wznowieniu gry Rivellino uderzył bez namysłu i zaskoczył tym wszystkich – kibiców, trenera a przede wszystkim rywali.

O mistrzostwie miał zadecydować dwumecz ze zwycięzcami drugiej rundy spotkań – Palmeiras. Pierwszy mecz, który rozgrywano na stadionie Corinthians 18 grudnia, zakończył się remisem 1:1. Niestety w rewanżu lepsi okazali się lokalni rywale, którzy wygrali 1:0. Kibice byli zrozpaczeni. Rivellino jako najlepszy zawodnik drużyny stał się głównym kozłem ofiarnym. Pojawiły się głosy, że powinien odejść z klubu.

Na początku stycznia 1975 r. postanowił to wykorzystać nowy prezes Fluminense Francisco Horta. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przyszłość Rivellino w Corinthians stoi pod znakiem zapytania. Kiedy wylądował na lotnisku São Paulo-Congonhas, pierwsze kroki skierował do kwiaciarni. Kupił tam bukiet czerwonych róż, który kazał przystroić w barwy Fluminense. Mając adres w ręku, udał się do domu Małego króla z parku. Nie było go akurat w domu, otworzyła mu żona Rivellino – Maysa. Zdając sobie sprawę, jaki wpływ mogą mieć żony na decyzje mężów, obdarował ją kwiatami i czekał na powrót piłkarza. Kiedy ten się w końcu pojawił, zaczął go przekonywać i po długiej rozmowie udali się do prezesa Vicente Matheusa. Ten początkowo oczekiwał ośmiu milionów cruzeiro za transfer. Zaskoczony taką kwotą Horta zaproponował trzy miliony, ale mimo dość sporej różnicy udało się osiągnąć porozumienie. Żeby potwierdzić transakcję, prezes Fluminense wrócił do Rio de Janeiro i odebrał od biznesmena Almeidy Bragi czek na 300 tys. cruzeiro. Reszta miała zostać zapłacona w ciągu 45 dni.

Samemu niczego nie wygrasz. Dlatego odszedłem do Rio, do Fluminense – mówił piłkarz.

Według Celso Dario Unzelte, który jest autorem Almanaque do Corinthians, Rivellino zagrał w 474 spotkaniach i strzelił dla klubu 144 gole. 238 razy Corinthians wygrywali, 136 razy padał remis, a 100 razy schodzili z boiska pokonani.

Máquina Tricolor

Wiadomość o transferze podano 31 stycznia 1975 r. Przyjęta została raczej bez zaskoczenia. Mało kto oczekiwał, że Rivellino będzie w stanie szybko zaadaptować się w nowej drużynie. Jego prezentację zaplanowano na 8 lutego.

Rivellino przyciągnął fanów. Zrozumcie, o czym mówię przez ten przykład: była ostatnia sobota karnawału. W Brazylii, a szczególnie w Rio to największe święto i szefowie Fluminense zdecydowali, że w ten dzień przedstawią go kibicom. Wiecie co? Maracanã wypełniła się do ostatniego miejsca – wspominał Carlos Alberto Torres.

Po prezentacji przyszła kolej na mecz towarzyski, w którym przeciwnikiem mieli być Corinthians. W starciu ze swoim byłym klubem Rivellino zaprezentował się znakomicie. W pierwszej połowie strzelił dwie bramki, po przerwie dołożył trzecią, a ostatecznie Fluminense wygrało 4:1.

Miałem szczęście strzelić trzy gole i ludzie mówili, że specjalnie chciałem pokazać dawnym kibicom, co stracili. Ale ja po prostu grałem jak zawsze, mój styl się nie zmienił. Moje umiejętności także nie – opowiadał piłkarz.

W rewanżu w São Paulo również górą byli piłkarze Flu. Rivellino z miejsca stał się ulubieńcem kibiców. Kapitanem Fluminense był bramkarz Félix, który godnie przywitał kolegę z mistrzowskiej drużyny z 1970 r.

Pamiętam, że wygłosiłem mowę do kolegów, że właśnie witać będziemy mistrza świata, który nigdy nie zdobył żadnego krajowego tytułu i że musimy zrobić wszystko, żeby pomóc mu to wygrać – wspominał golkiper.

Fluminense grało znakomicie. W pierwszej rundzie Campeonato Carioca w 1975 r. zdobyli tyle samo punktów, co America. O tym, który z tych klubów zdobędzie Taça Guanabara, miał zadecydować bezpośredni pojedynek. 27 kwietnia piłkarze Fluminense wygrali 1:0. Zwycięskiego gola na minutę przed końcem dogrywki zdobył Rivellino. Po latach wspominał tamto zwycięstwo jako jedno z najważniejszych w swojej karierze. Kibice znakomicie funkcjonujący zespół zaczęli nazywać Máquina Tricolor, czyli trójkolorowa maszyna.

Maszyna stała się sensacją rozgrywek. Na każdej pozycji grał albo obecny, albo były reprezentant kraju. Granie w takim składzie było bardzo łatwe. Myślę też, że prowadzenie takiego zespołu musiało być proste. Graliśmy, jakbyśmy byli prowadzeni przez rytm niesłyszalnej muzyki – mówił Edinho, który grał w drużynie jako obrońca.

Sam Rivellino sposób gry Fluminense w tamtym czasie porównywał do Barcelony Guardioli.

Gdy rozgrywaliśmy piłkę, mogliśmy, zamiast biegania, chodzić. Piłkarz krążyła od nogi do nogi. To były fantastyczne dwa lata. Wygraliśmy wszystko – wspominał.

W Rio spełnił swoje marzenia o poważnych sukcesach na arenie krajowej. Razem z Fluminense triumfował w mistrzostwach stanowych dwa razy z rzędu – 1975 i w 1976 r. Co ciekawe drugi tytuł zdobył pod wodzą trenera Mario Travagliniego – tego samego, którego spotkał kiedyś u progu swojej kariery w Palmeiras.

W 1976 r. Fluminense wzięło udział w Tournoi de Paris. Był to towarzyski turniej organizowany przez Paris Saint-Germain na Parc des Princes. Oprócz gospodarzy i Fluminense wzięły w nim udział olimpijska reprezentacja Brazylii i drużyna gwiazd europejskiej piłki, w której zagrali m.in. Wim Suurbier, Willem van Hanegem, Dragoslav Stepanović, Jovan Aćimović, Dudu Georgescu, Billy Bremner czy Rob Rensenbrink. To właśnie z tym zespołem spotkali się w finale piłkarze Fluminense. Brazylijczycy po znakomitym meczu wygrali 3:1, a najlepszymi na boisku byli Caju i Rivellino. Po raz kolejny pokazali, że potrafią grać z najlepszymi na świecie. Rok wcześniej pokonali na Maracanie wielki Bayern z Maierem, Beckenbauerem, Müllerem i Rummenigge. Bardzo dobry występ w finale i dwie strzelone bramki w półfinale zaowocowały zainteresowaniem ze strony Realu Madryt. Ówczesny trener Królewskich Miljan Miljanić, będąc pod wielkim wrażeniem występu Rivellino, chciał sprowadzić go do Madrytu, ale działacze Fluminense nie chcieli słyszeć o transferze.

Rozczarowania z reprezentacją

Po turnieju w Meksyku Brazylijczycy liczyli na sukces również w 1974 r. Po tym, jak Pelé zakończył przygodę z reprezentacją, rola lidera drużyny spadła na barki Rivellino. Był największą gwiazdą zespołu i wydawało się, że dodaje mu to skrzydeł. Jednak bezbramkowe remisy z Jugosławią i Szkocją to było za mało, żeby zachwycić kibiców. Do drugiej rundy Brazylia awansowała tylko dzięki lepszej różnicy bramek od Szkotów. Tam spotkała się z NRD, Argentyną i Holandią.

Z NRD Canarinhos wygrali 1:0 dzięki bramce Rivellino z rzutu wolnego. Jairzinho stanął w murze wschodnioniemieckiej drużyny, a kiedy jego kolega uderzył piłkę, uchylił się i padł na murawę, robiąc miejsce dla lecącej futbolówki. Croy odprowadził ją tylko wzrokiem. Znowu ta sama sztuczka. Obaj panowie byli również bohaterami meczu z Argentyną. Strzelili po golu i zapewnili swojemu zespołowi zwycięstwo 2:1. Warto zauważyć, że to był pierwszy raz, kiedy oba zespoły spotkały się na mistrzostwach świata. Holandia była jednak poza ich zasięgiem.

Musimy z szacunkiem docenić to, co zrobili Holendrzy. Według mnie oni powinni wygrać tamten turniej. Grali w sposób tak nowoczesny, że nikt nie był pewien, czy umiałby w taki sposób patrzeć na piłkę nożną – mówił Rivellino.

W spotkaniu o trzecie miejsce spotkali się z Polakami. Orły Górskiego wygrały 1:0, ale nie był to łatwy mecz.

Brazylia chciała na siłę ten mecz wygrać, bo przecież już ich ziomkowie „rozliczali i linczowali”. Bo jak zwykle liczono tam na finał i kolejne mistrzostwo świata. Tak więc po pierwszej połowie – bez bramek, a w przerwie było widać po chłopakach, że gonią resztkami sił. Oni praktycznie gnietli nas cały czas. Roberto Rivellino dokonywał cudów. To co dzielił i grał – przyjemnie było popatrzeć – wspominał Grzegorz Lato.

Występem na mundialu w Argentynie chciał godnie pożegnać się z reprezentacją. Był najbardziej doświadczonym zawodnikiem i to jemu powierzono opaskę kapitańską. Obok siebie miał młodych Zico i Roberto Dinamite. Przed turniejem jednak odniósł kontuzję i nie był w najlepszej formie. Wystąpił w pierwszym meczu ze Szwecją, który zakończył się remisem 1:1, ale później wypadł ze składu. Podobno miał nadwagę i twierdził, że ciągle dokucza mu uraz. Trener Coutinho miał na to inne spojrzenie, choć trzeba podkreślić, że z wieloma zawodnikami łączyły go napięte stosunki. Bez Rivellino Brazylia straciła sporo ze swej siły.

Mimo że nie grał, wciąż był przydatny. Udzielał rad, pomagał, rozmawiał. Wciąż był gotowy służyć pomocą drużynie narodowej, no i każdemu z nas indywidualnie – wspominał Edinho.

Wrócił na końcówkę meczu z Polską. Wystąpił też w drugiej połowie meczu o trzecie miejsce z Włochami. To było jego pożegnanie z reprezentacją. Z występu w Argentynie nie mógł być zadowolony.

Wstyd mi było, bo to były moje ostatnie mistrzostwa świata. Byłem nieźle przygotowany, ale złapałem kontuzję i mogłem zagrać tylko w kilku meczach. O tym turnieju wolałbym zapomnieć – mówił.

Trzy razy grał na mistrzostwach świata. Trzy razy wracał z nich z medalem. Zaliczył 92 oficjalne występy i strzelił 26 goli. Ostatnią bramkę, podobnie jak pierwszą, strzelił Polsce. 19 czerwca 1977 r. w São Paulo przegraliśmy 1:3.

Emerytura

W 1978 r. opuścił szeregi Fluminense. Z drużyny odeszło sporo gwiazd. Zaczęli grać słabiej. Rivellino myśląc o swojej emeryturze, zaakceptował ofertę, jaką otrzymał z Al-Hilal. Był pierwszym światowej klasy piłkarzem, który zagrał w Arabii Saudyjskiej.

Do dzisiaj wielu ludzi uważa mnie za jednego z największych graczy, którzy grali w Arabii Saudyjskiej. Podczas trzech sezonów spędzonych w Al-Hilal przeżyłem wiele szczęśliwych chwil. Wygraliśmy dwa tytuły, a ja byłem pierwszym Brazylijczykiem, który tutaj zagrał – wspominał.

W Arabii Saudyjskiej futbol dopiero raczkował. Rivellino musiał się przyzwyczaić do saudyjskich zwyczajów, klimatu i pory rozgrywania meczów. Wspominał, że wcześniej nie grał też na sztucznej murawie, ale w miarę szybko się zaadaptował. Z lokalnymi piłkarzami zawsze darzyli się wzajemnym szacunkiem. W 1981 r. zdecydował się zakończyć karierę i wrócił do kraju.

Nie jest łatwo skończyć z uprawianiem sportu. To jak koniec wielkiej miłości. Dla mnie futbol to miłość. Gdybym mógł, wciąż bym grał. Jednak gdy grałem w Arabii, uświadomiłem sobie, że koniec nadchodzi i muszę zacząć nowe życie – wspominał po latach.

Po powrocie do Brazylii przez pewien czas pojawiał się na obiektach São Paulo FC. Zaprzecza jednak, że chciał dołączyć do zespołu. Chodziło tylko o powrót do pełnej sprawności po kontuzji kolana. Próbowano go namówić do wznowienia treningów, ale odmówił. Zagrał jednak w towarzyskim meczu z Arabią Saudyjską, ale nie miał w planach powrotu do czynnego uprawniani sportu.

Próbował swoich sił jako komentator i trener. Najwięcej radości daje mu jednak możliwość pomocy młodym chłopakom, którzy marzą o karierze piłkarza tak jak on. Otworzył centrum szkoleniowe w São Paulo, gdzie trenują młodzi adepci futbolu.

Zabudowali każdy kawałek wolnej przestrzeni, gdzie grywaliśmy jako dzieci. Teraz tam jest betonowa dżungla. Tu w moim centrum jest przynajmniej trochę miejsca, gdzie można pograć. Mam z tego sporo radości. Futbol mam we krwi i cieszę się, gdy widzę dzieciaki ganiające za piłką. Lubię to. Bardzo – mówił.

Do dzisiaj jest inspiracją dla wielu młodych zawodników. Diego Maradona wskazywał Rivellino jako jednego z największych bohaterów swojej młodości. Wielu ciągle próbuje go naśladować.

Zawsze oglądałem Rivellino na wideo. Często sobie wyobrażałem, że to ja tak gram. Nawet chciałem być lewonożny, tak jak on. Wciąż jest jednym z moich piłkarskich bohaterów – opowiadał Ronaldinho.

Niewielu było takich zawodników jak on. Jego wspaniałe umiejętności techniczne do dzisiaj budzą podziw, a atomowe uderzenia nadal robią wrażenie. O jego wielkiej klasie świadczy fakt, że został wybrany do najlepszej jedenastki Ameryki Południowej XX wieku. Na boisku łączył błyskotliwą technikę i typową latynoską żywiołowość z taktyczną dojrzałością i mądrością godną najwyższej europejskiej klasy. Prawdziwy wirtuoz. Przez takich kochamy ten sport.

BARTOSZ DWERNICKI

Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:

  • Brian Glanville – The Story of the World Cup
  • Andrzej Konieczny, Janusz Kukulski – Najlepsi piłkarze świata A-Z. Kalejdoskop
  • Maciej Polkowski – Lato
  • Stefan Szczepłek – Mecze, które wstrząsnęły światem
  • Stefan Szczepłek – Moja historia futbolu. Tom 2. Polska
  • Encyklopedia Piłkarska FUJI. Tom 44. Futbolowa wojna światów. Mistrzostwa świata 1930-1978
  • wywiad z Rivellino dla ESPN.com.br
  • wywiad z Rivellino dla Footbal Qatar
  • artykuł o Rivellino na blogu Tardes de Pacaembu
  • artykuł o debiucie Rivellino w barwach Fluminense
  • artykuł o drużynie Fluminense z lat 1975-76
  • artykuł o golu Rivellino z Américą
  • artykuł o meczu Brazylii z Arsenalem
  • film dokumentalny o Rivellino z serii Legendy futbolu

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 3

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Jimmy Glass i jego wielka ucieczka

Historia kariery Jimmy'ego Glassa, który przez kibiców jest kojarzony przede wszystkim dzięki jego słynnej bramce, która dała jego ówczesnej drużynie, Carlisle United, utrzymanie w Division Three, a jemu samemu – sporą sławę.

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci