W sezonach 2001/02 i 2002/03 kibice krakowskiej Wisły nie mogli narzekać na brak emocji. Pod Wawelem zameldowało się kilka zespołów o uznanej renomie. Szczególnie ten drugi sezon przyniósł piłkarzom i sympatykom zespołu wiele niezapomnianych chwil. Zapraszamy na drugą część cyklu o Wiśle Bogusława Cupiała.
Pierwszą część opowieści o najlepszym okresie Wisły Kraków w historii klubu zakończyliśmy w połowie 2001 roku. Drużyna, którą w sezonie 2000/01 prowadziło dwóch szkoleniowców: Orest Lenczyk i Adam Nawałka sięgnęła po tytuł mistrza Polski, po raz drugi od momentu przejęcia klubu przez potentata kablowego. W wyniku dyskwalifikacji nałożonej na klub przez UEFA, będącej efektem chuligańskiego wybryku pseudokibica podczas meczu Pucharu UEFA z włoską Parmą, Wiślacy zostali wykluczeni z europejskich rozgrywek w sezonie 1999/2000 i nie mogli przystąpić do walki o Ligę Mistrzów. Taka szansa nadarzała się dwa lata później.
Powrót Franza
Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu 2001/02 doszło do zmiany trenera w Wiśle, już dziewiątej od momentu przejęcia klubu przez Bogusława Cupiała w pod koniec 1997r. Adam Nawałka podziękował za współpracę. Uczestnik mistrzostw świata w 1978 roku miał świadomość, że nie będzie w stanie wprowadzić zespołu do najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie, a to było nadrzędnym celem prezesa Cupiała.
Szef Tele-Foniki rozważał kandydatury kilku zagranicznych szkoleniowców, ale ostatecznie postanowił powierzyć prowadzenie zespołu Franciszkowi Smudzie, którego zatrudniał już w okresie czerwiec 1998 – wrzesień 1999. Sam Smuda obawiał się reakcji fanów Białej Gwiazdy, bowiem po odejściu z Krakowa trafił do Legii i delikatnie rzecz ujmując, na stadionie przy Reymonta nie był przyjmowany ciepło podczas meczów Wisły z Legią.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Rozbłysk i zaćmienie Białej Gwiazdy. Wisła Kraków w erze Cupiała cz.1
Jeszcze przed przejęciem Wisły Smuda był jednym z poważniejszych kandydatów do przejęcia schedy po Januszu Wójciku w reprezentacji Polski. Prezes Michał Listkiewicz powierzył tę misję Jerzemu Engelowi i – patrząc na wyniki reprezentacji w tamtym okresie oraz późniejsze poczynania byłego trenera Widzewa Łódź na stanowisku selekcjonera – nie pomylił się.
Barca. I wszystko jasne
Pod koniec lipca 2001 roku Wiślacy przystąpili do kwalifikacji do Champions League. Dla trenera Smudy było to już trzecie podejście do tych elitarnych rozgrywek. W 1996 roku jego Widzew w dramatycznych okolicznościach awansował do fazy grupowej kosztem duńskiego Broendby Kopenhaga, a rok później przegrał w decydującym dwumeczu z włoską Parmą.
Biała Gwiazda rozpoczynała udział w eliminacjach od II rundy, w której rywalem mistrzów Polski było łotewskie Skonto Ryga. Wcześniej Wiślacy wygrali dwa mecze: najpierw zgarnęli Superpuchar Polski, pokonując w Starachowicach warszawską Polonię 4:3, a sześć dni później zdobyli trzy punkty na inaugurację zmagań ligowych po wygranej 1:0 z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski.
Wisła wygrała dwumecz ze Skonto dość pewnie, choć skromnie, odnosząc dwie wygrane – 2:1 na wyjeździe i 1:0 u siebie. Po losowaniu par III rundy eliminacyjnej przy Reymonta 22 tylko jedna osoba wierzyła w awans – prezes Bogusław Cupiał. Wszystko dlatego, że pod Wawel miała zawitać FC Barcelona.
Z jednej strony Marcin Baszczyński z konieczności grający na lewej obronie, Grzegorz Pater, Kamil Kosowski, Kazimierz Moskal, Tomasz Frankowski czy Maciej Żurawski oraz Franciszek Smuda w roli trenera. Po przeciwnej stronie barykady – Philippe Christanval, Fabio Rochemback, Xavi, Luis Enrique, Patrick Kluivert prowadzeni przez Carlesa Rexacha, który jako zawodnik rozegrał w barwach Blaugrany ponad 300 spotkań. Nawet ktoś, kto nie jest futbolowym ekspertem bez trudu mógłby stwierdzić, że Wisła większych szans tu nie miała.
Ponadto historia polsko-hiszpańskich rywalizacji w europejskich pucharach działała na niekorzyść Białej Gwiazdy. Tylko raz polski klub okazał się lepszy od przeciwnika z Półwyspu Iberyjskiego i była to właśnie krakowska Wisła, która we wrześniu 2000 roku w dramatycznych okolicznościach wyeliminowała Real Saragossa.
Dla samej Dumy Katalonii było to czwarte spotkanie z klubem znad Wisły. W 1970r. Blaugrana wyeliminowała GKS Katowice w I rundzie Pucharu Miast Targowych, wygrywając 3:2 i 1:0. Osiemnaście lat później doszło do słynnego pojedynku Katalończyków z Lechem Poznań w Pucharze Zdobywców Pucharów. Kolejorz postawił się faworytowi, w dwóch meczach wywalczył remis 1:1 i odpadł dopiero po serii rzutów karnych. Rok po starciu z Lechem Barcelona wyrzuciła z tych samych rozgrywek Legię Warszawa dzięki remisowi 1:1 na Camp Nou i wygranej 1:0 w Warszawie.
Mecz Wisły z Barceloną w Krakowie mógł przejść do historii polskiego futbolu. Choć mistrzowie Polski przegrali 3:4, to wcześniej trzykrotnie wychodzili na prowadzenie. Przed przerwą Grzegorz Pater dwukrotnie pokonywał Roberto Bonano, na obydwa trafienia odpowiedział Rivaldo. Gola dołożył Tomasz Frankowski i do przerwy Wiślacy prowadzili 3:2. Po przerwie Barca pokazała, kto jest lepszym zespołem. Wiśle zabrakło umiejętności oraz doświadczenia w rywalizacji z tak klasowym rywalem. Niespełna kwadrans po zmianie stron Kluivert strzelił gola na 3:3, a potem wynik ustalił Rivaldo, kompletując hat-tricka.
To było wyjątkowe przeżycie. Uważam, że przy lepszej grze defensywnej mogliśmy się pokusić o zwycięstwo, no może o remis. Udało mi się zmobilizować zespół przed tym spotkaniem, mimo że wielu skazało nas na pożarcie. Przed rewanżem też znajdę argumenty na to, by chłopaki wyszli na boisko i walczyli bez lęku. Gdybym miał dwóch takich obrońców jakich ma Barcelona, to myślę, że byśmy tego meczu nie przegrali
Franciszek Smuda po spotkaniu z Barceloną
Przed rewanżem na Camp Nou Wiślacy byli w bojowych nastrojach. Zapowiadali, że nie ulękną się słynnych przeciwników i bez kompleksów powalczą o sprawienie niespodzianki. Niestety zapał go walki uleciał wraz z pierwszym gwizdkiem arbitra. Barcelona zupełnie zdominowała Białą Gwiazdę i wygrała mecz 1:0 po golu Luisa Enrique. Jedynym asem w talii Smudy był bramkarz Artur Sarnat, który rozegrał znakomite spotkanie i uchronił swój zespół przed wyższym wymiarem kary. Podopiecznym Franza pozostała walka w Pucharze UEFA.
W nim los skojarzył Wisłę z ulubionym klubem Roberta Makłowicza (urodzonego zresztą w Krakowie), czyli Hajdukiem Split. Jego barwy reprezentowali m.in. Stipe Pletikosa i Darijo Srna, którzy wkrótce będą ważnymi zawodnikami Szachtara Donieck i reprezentacji Chorwacji. Wszystkie mecze I rundy Pucharu UEFA rozegrano tydzień później niż zaplanowano. Pierwotnie miały się odbyć 13 września 2001r., jednakże dwa dni wcześniej doszło do zamachów terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych. W geście solidarności z bliskimi ofiar UEFA zdecydowała o zmianie terminarza.
W pierwszym meczu w Splicie do przerwy było 1:0 dla gospodarzy. Kiedy wydawało się, że Wiślacy przetrwali początkowy napór graczy Hajduka, trzej obrońcy mistrzów Polski dali się ograć jednemu zawodnikowi najlepszej drużyny w Chorwacji i piłkarze z Dalmacji objęli prowadzenie.
Kilka minut po przerwie Ryszard Czerwiec posłał doskonałe prostopadłe podanie do Macieja Żurawskiego, który uderzeniem z pierwszej piłki doprowadził do wyrównania. Im bliżej było do końca spotkania, tym bardziej zaostrzała się gra i na kwadrans przed końcem Wisła straciła dwóch zawodników – czerwoną kartką został ukarany Kosowski, a z powodu urazu Moskal nie był w stanie kontynuować gry. Druga część koszmaru Wisły rozegrała się na trzy minuty przed końcem regulaminowych 90 minut. Darijo Srna popisał się doskonałym uderzeniem z rzutu wolnego i wydawało się, że to Hajduk będzie w lepszej sytuacji przed rewanżem i chyba ta pewność zgubiła gospodarzy w końcówce, bo pozwolili strzelić sobie gola wyrównującego w ostatniej akcji meczu – jego autorem był Olgierd Moskalewicz. Wiślacy wywieźli znad Adriatyku cenny remis 2:2.
Przed meczem rewanżowym Franciszek Smuda zapowiadał, że będzie to spotkanie z gatunku „oko za oko, ząb za ząb”. Hajduk jednak nie potrafił zaskoczyć Wisły, a ta zagrała o klasę lepiej niż w Splicie. Skromną wygraną 1:0 zapewnił Tomasz Frankowski.
Osoby odpowiedzialne za wyciąganie kulek z nazwami drużyn podczas ceremonii losowania w szwajcarskim Nyonie miały szczególnie złą rękę do Wisły. Mistrzom Polski przyszło zmierzyć się z kolejnym europejskim potentatem. Po wyprawie na Półwysep Iberyjski przyszła kolej na wyjazd na Półwysep Apeniński, bo Wiślacy trafili na Inter Mediolan.
Nerazurri byli drużyną, która świetnie radziła sobie w drugiej lidze europejskiej. Wygrali te rozgrywki w 1991, 1994 i 1998 roku, a w 1997 przegrali w finale. Nikt nie miał wątpliwości, że szanse Wisły są niewielkie, choć przed pierwszym spotkaniem Franciszek Smuda mówił, że remis uzna za sukces oraz liczy na strzelenie gola na wyjeździe.
Inter potraktował ten mecz niezbyt poważnie. Włosi zdecydowali, że zamiast na San Siro spotkanie odbędzie się na mniejszym obiekcie w Trieście. Ponadto trener Hector Raul Cuper posłał w bój rezerwowy skład. Nerazurri wygrali tamten mecz 2:0. Dwa gole strzelił reprezentant Sierra Leone Mohammed Kallon, choć pierwszy z nich nie powinien być uznany, bo napastnik był na kilkumetrowym spalonym. Największe problemy obronie Wisły sprawiał jednak inny piłkarz, 19-letni Brazylijczyk Adriano.
Polskie media zgodnie podkreślały trudne położenie krakowskiego zespołu, ale jednocześnie przypominały, że rok wcześniej Wiślacy wyszli z jeszcze większych opresji, eliminując Real Saragossa po odrobieniu trzybramkowej straty.
Rewanżowe spotkanie z Interem w Krakowie rozpoczęło się o godz. 13:00. Wszystko przez brak sztucznego oświetlenia na stadionie przy Reymonta 22. Początek obecnego stulecia nie był czasem, w którym mogliśmy pochwalić się rozwiniętą infrastrukturą sportową – do tego stopnia, że piłkarze Interu byli zdziwieni, że boisko przy Reymonta nie jest boiskiem treningowym. Mecz zaczął się doskonale dla Wisły, bo już w pierwszych minutach Maciej Żurawski wykorzystał wyborne podanie od Frankowskiego i odrobił połowę strat z Triestu. Piłkarze Smudy prezentowali się bardzo dobrze i tylko brak szczęścia i skuteczności sprawiły, że w kolejnej rundzie zameldował się Inter. Najlepszą sytuację do wyrównania stanu rywalizacji miał Szymkowiak, jednak po jego rzucie wolnym piłka ostemplowała słupek.
Zwycięstwo 1:0 miało słodko-gorzki smak. Był to koniec przygody Wisły w Europie, a jednocześnie jakiś dowód na to, że można powalczyć o coś więcej w przyszłości.
Najdziwniejszy format w historii
Jeżeli kibice uważają system ESA37, dzielenie punktów po zakończeniu rundy zasadniczej i inne współczesne reformy formatu rozgrywek polskiej ekstraklasy, to powinni sięgnąć pamięcią wstecz do sezonu ligowego 2001/02. Wówczas tęgie głowy polskiego futbolu wymyśliły naprawdę niespotykany format. Stawkę ligową podzielono na dwie ośmiozespołowe grupy, a po 14 kolejkach dokonano kolejnego podziału – tym razem na grupę mistrzowską i spadkową, w których rozegrano kolejnych 14 kolejek ligowych.
Efekt był taki, że w ciągu sezonu Wisła zagrała po cztery mecze z Polonią Warszawa, GKSem Katowice oraz Odrą Wodzisław, a ze Śląskiem Wrocław, Stomilem Olsztyn, RKSem Radomsko i Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski nie spotkała się w ogóle. Czy wyłonienie mistrza kraju w sytuacji, w której niektóre drużyny w ogóle nie miały szansy zmierzyć się ze sobą miało jakikolwiek sens? Pytanie z gatunku retorycznych.
W lidze Wiślakom szło w kratkę. Po wspomnianym zwycięstwie nad KSZO podopieczni Smudy zremisowali z Polonią i przegrali z Widzewem. Szczególnie bolesna była porażka w Łodzi, ponieważ jej sprawcą był…wypożyczony do Widzewa Wiślak, Mariusz Jop. Środkowy obrońca, który do Wisły trafił z Ostrowca Świętokrzyskiego nie zdołał przebić się do składu i bez żalu został oddany do Łodzi, gdzie spędził trzy rundy. Podczas tamtego meczu z Wisłą strzelił dwa gole, najpierw w 86., a następnie w 90. minucie i tym sposobem zapewnił zwycięstwo w stosunku 3:2 swojej ekipy. Bramki Widzewa strzegł inny piłkarz niechciany przy Reymonta, Adam Piekutowski.
W kolejnych spotkaniach Wisła odnotowała cztery zwycięstwa z rzędu, w tym dwa efektowne – 4:0 z Zagłębiem Lubin i 5:1 z GKSem – w tym drugim meczu wszystkie gole dla Białej Gwiazdy strzelił Maciej Żurawski. Po serii wygranych przyszły dwie kolejne porażki, z KSZO i Polonią, a w ostatni dzień września 2001 roku piłkarze Smudy wygrali u siebie z Widzewem. Tym spotkaniem została zapoczątkowana seria bez porażki na stadionie przy Reymonta, która trwała ponad 5 lat i została przerwana 11 listopada 2006 roku po porażce z GKSem Bełchatów 2:4. Licznik meczów bez porażki zatrzymał się na 73 spotkaniach, z których Wiślacy wygrali aż 60, a 13-krotnie dzielili się punktami z przeciwnikami. Wynik doprawdy imponujący.
Rywalizacja w ligowej grupie A zakończyła się wygraną Odry Wodzisław Śląski. Wisła zajęła drugą pozycję, tracąc do lidera trzy punkty. Następnie dokonano podziału ligowej stawki na grupę mistrzowską oraz spadkową, a każdy zespół miał na koncie połowę zdobytych punktów.
Pierwsze dwie kolejki w grupie mistrzowskiej rozegrano jeszcze w listopadzie 2001 roku. Biała Gwiazda zgarnęła w nich komplet punktów i objęła prowadzenie w tabeli. Kłopoty rozpoczęły się dopiero na początku 2002 roku, czyli w czasie, kiedy do kin wchodziły pierwsze części Harry’ego Pottera i Władcy Pierścieni, na listach przebojów królował Nickelback z piosenką How do you remind me, Adam Małysz zdobywał medale w Salt Lake City, a do obiegu weszła wspólna europejska waluta.
W styczniu 2002r. Smuda ściągnął do Wisły Igora Sypniewskiego. Napastnik, który jeszcze niedawno strzelał gole w Lidze Mistrzów i znalazł się w orbicie zainteresowań działaczy AC Milan nie poradził sobie sam ze sobą i zamiast w jednym z wielkich klubów Starego Kontynentu wylądował w RKS Radomsko, skąd trafił do Krakowa.
Przyjście kolejnego napastnika rodziło nowy problem dla szkoleniowca – jak pomieścić na boisku Żurawskiego, Frankowskiego i Sypniewskiego. Smuda wpadł zatem na pomysł zmiany systemu gry i przejście z ustawienia 4-4-2 na system 4-3-3. Zespół zupełnie nie mógł się odnaleźć na boisku, a Smuda de facto przypieczętował tym swoje odejście z klubu.
O ile w pierwszym wiosennym meczu piłkarze Wisły zdołali jeszcze wygrać, o tyle w dwóch kolejnych zawodnicy krakowskiej drużyny dwukrotnie przegrali w stolicy – najpierw 2:4 z Polonią, a tydzień później 0:1 z Legią. Tuż po porażce na Łazienkowskiej Smuda stracił pracę.
Lepiej późno niż wcale
Jedną z możliwych przyczyn chimerycznej postawy Wiślaków w pierwszej części sezonu był brak jakichkolwiek przeprowadzonych latem 2001 roku, które były też pośrednią przyczyną odejścia Adama Nawałki przed rozpoczęciem sezonu. Jak pisze Mateusz Miga w swojej książce Wisła Kraków. Sen o potędze późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski poprosił zarząd klubu o pozyskanie trzech zawodników, lecz jego żądania zostały odrzucone. Biorąc pod uwagę fakt, że we wcześniejszych latach Bogusław Cupiał nie szczędził pieniędzy na wzmocnienia, jego niechęć do wydawania gotówki mogła zaskakiwać. Nowi zawodnicy pojawili się w klubie dopiero jesienią. Byli to Nigeryjczyk, Argentyńczyk mający też włoski paszport i polskie korzenie oraz Słowak, a dokładniej Kalu Uche, Mauro Cantoro i Ivan Trabalik.
Mauro Cantoro przyszedł jako napastnik, a został najlepszym defensywnym pomocnikiem w lidzeNigeryjski pomocnik trafił do Wisły z rezerw Espanyolu Barcelona. W chwili transferu miał niespełna 19 lat i upatrywano w nim zawodnika dobrze rokującego na przyszłość, choć sam trener Smuda nie był w pełni przekonany do jego umiejętności. Uche został wypożyczony do grudnia 2002 roku. Zadebiutował w lidze we wspomnianym spotkaniu z Widzewem, od którego narodziła się twierdza przy Reymonta. Rozegrał wówczas 28 minut.
Cantoro i Trabalik pojawili się w Krakowie w październiku. Argentyńczyk miał za sobą występy w rodzimej lidze oraz w Peru, a na koncie dwa mistrzostwa tego drugiego kraju. Po grze dla Velez Sarsfield, Universitario de Deportes i Atletico de Rafaela Cantoro przeniósł się do Europy i podpisał umowę z występującym w Serie C (trzeci poziom rozgrywkowy we Włoszech) Ascoli Calcio. Po jednej rundzie spędzonej na Półwyspie Apenińskim podpisał umowę z Wisłą, do której przychodził jako napastnik.
Powiedzieć, że Cantoro miał udany początek przygody z klubem, to nic nie powiedzieć. On po prostu wszedł do klubu z drzwiami. Zadebiutował 26 października 2001 roku w meczu z Zagłębiem Lubin i w czterech pierwszych spotkaniach pięciokrotnie pokonywał bramkarzy rywali.
Pomimo tak imponującego początku kariery Cantoro pod Wawelem trener Smuda uznał, że piłkarzowi brakuje niezbędnej napastnikowi szybkości, jednocześnie dostrzegając jego boiskową zadziorność i wolę walki. O takich zawodnikach mówi się, że włożą głowę tam, gdzie inny nie włożyłby nogi. Tym sposobem Cantoro został przesunięty na pozycję defensywnego pomocnika i na wiele lat został najlepszym graczem na tej pozycji w polskiej lidze. A skąd polskie korzenie Argentyńczyka? W 1915 roku jego dziadek mieszkający na terenie zaboru austriackiego wyemigrował do Ameryki Południowej.
Ivan Trabalik przyszedł do Wisły ze słowackiego Rużomberoka. Był na testach razem z Bułgarem Radostinem Stanewem. Słowak imponował warunkami fizycznymi – 201 cm wzrostu i 114 kilogramów żywej wagi. Taki golkiper potrafił zasłonić sobą znaczną część bramki, niestety u Trabalika nie szło to w parze ze sprawnością. Smudzie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Podpisał kontrakt ze Słowakiem, a Stanewa wzięła Legia.
Wisła potrzebowała bramkarza, bo w tamtym czasie tylko Artur Sarnat nadawał się do gry. Maciej Szczęsny doznał poważnej kontuzji, która zakończyła jego karierę, a Adam Piekutowski był na wypożyczeniu w Widzewie. Ivan Trabalik miał zatem pełnić rolę zmiennika Sarnata.
Bramkarz dostał szansę debiutu na początku listopada 2001 roku, po odejściu Artura Sarnata do tureckiego Diyarbakirsporu. Został zapamiętany przede wszystkim przez błąd popełniony w meczu Pucharu Polski ze Stomilem Olsztyn. Wiślacy prowadzili już 6:0, na kilka minut przed końcem Trabalik próbował wybić bezpańską piłkę. Zamiast w futbolówkę trafił jednak w murawę i – jak pisze Mateusz Miga – omal nie urwał sobie nogi. Błąd Słowaka wykorzystał napastnik Stomilu Piotr Bajera. Do końca rundy jesiennej sezonu 2001/02 Trabalik zagrał w barwach Białej Gwiazdy 15 razy. I choć Wisła nie przegrała ani jednego spotkania ze Słowakiem w bramce, to sam zawodnik 12-krotnie musiał wyciągać piłkę z siatki. Zespół z takimi aspiracjami nie mógł pozwolić sobie na nieskutecznego bramkarza, dlatego po zakończeniu sezonu pożegnano się z rosłym golkiperem. Na szczęście dla Wisły do klubu szybko wrócił Sarnat, bowiem rozwiązał kontrakt w Turcji z powodu zaległości finansowych. Dziś Trabalik jest wymieniany w gronie najgorszych bramkarzy, którzy pojawili się w Wiśle Bogusława Cupiała, obok Angelo Huguesa i Ilie Cebanu.
Czarodziej z Francji
Bogusław Cupiał podjął decyzję o zwolnieniu Smudy już po przegranym dwumeczu z Barceloną. Jeszcze w 2001 roku będąc w podróży biznesowej w Holandii szef Tele-Foniki rozmawiał z Frankiem Rijkaardem na temat zatrudnienia mistrza Europy z 1988 roku na stanowisku pierwszego trenera Białej Gwiazdy. Negocjacje nie wyszły poza fazę wstępnych rozmów.
Dzień po zwolnieniu Smudy Wisła Kraków ogłosiła, że nowym trenerem drużyny został Henryk Kasperczak. Jako piłkarz wywalczył z reprezentacją Polski trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1974 roku i drugie na igrzyskach olimpijskich dwa lata później. Został powołany także do kadry na światowy czempionat w 1978 roku, a po odpadnięciu polskiej reprezentacji ogłosił zakończenie kariery reprezentacyjnej. Poza tym był dwukrotnym mistrzem Polski ze Stalą Mielec.
Od 1978r. Kasperczak mieszkał we Francji. W wieku 32 lat trafił do tamtejszego FC Metz, a dwa lata później zakończył karierę piłkarską, by następnie zostać trenerem w tym klubie. Odnosił spore sukcesy trenerskie we Francji oraz w Afryce. W 1990 roku prestiżowy magazyn France Football wybrał go trenerem roku w kraju. Rok później doprowadził Montpellier do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów.
W 1994 toku wywalczył trzecie miejsce w Pucharze Narodów Afryki z reprezentacją Wybrzeża Kości Słoniowej, a dwa lata później zajął drugie miejsce na kontynencie afrykańskim z reprezentacją Tunezji. Poza tym poprowadził Orły Kartaginy podczas igrzysk w Atlancie, po czym zakwalifikował się z zespołem na mundial we Francji. Dla Tunezji był to pierwszy występ na mistrzostwach świata od 20 lat, jednak został zdymisjonowany jeszcze w trakcie fazy grupowej, po dwóch porażkach.
Po wyjeździe z Tunezji pracował krótko w Bastii, w Emiratach Arabskich oraz w Chinach, a także obejmował reprezentacje Mali i Maroka. Praca z Wisłą była pierwszą posadą trenerską Kasperczaka w polskim klubie.
Początki Kasperczaka pod Wawelem nie były łatwe – pierwsze trzy mecze pod jego wodzą zakończyły się remisem, porażką i remisem. Przełamanie nadeszło dopiero pod koniec marca w meczu Pucharu Ligi z Zagłębiem Lubin wygranym 2:1. To właśnie ten szkoleniowiec zdecydował o przesunięciu Mauro Cantoro do linii pomocy na stałe. Argentyńczyk kręcił nosem, ale w obliczu groźby wypożyczenia go do drugoligowych Tłoków Gorzyce, występujących obecnie w podkarpackiej szóstej lidze (stan na listopad 2020r.) zgodził się na zmianę pozycji.
Trener Kasperczak zbudował drużynę europejskiego formatuU Kasperczaka częściej zaczął grać Kalu Uche, któremu Smuda praktycznie nie dawał szans na grę. Nigeryjczyk stworzył wraz z Kamilem Kosowskim doskonałą parę skrzydłowych, która stanowiła motor napędowy Wisły.
Nowy szkoleniowiec Białej Gwiazdy dość szybko zrezygnował z Igora Sypniewskiego. Napastnik urodzony w Łodzi zakończył sezon z zaledwie jednym golem na koncie, strzelonym Amice Wronki w przegranym 1:2 meczu ligowym. Główny problem Sypniewskiego był taki, że zupełnie nie potrafił znaleźć wspólnego języka z resztą drużyny. Zawodnicy tamtej Wisły wspominają doskonałą atmosferę panującą w szatni, ale też zaznaczają, że nie przepuszczono żadnej okazji do żartów z kolegów. Kika przykładów podaje Mateusz Miga: Marcin Baszczyński w długim płaszczu wyglądał jak ksiądz, więc kolejnego dnia w szatni czekał na niego kartonowy konfesjonał. Mirosław Szymkowiak przyznał się, że w dzieciństwie dorobił się pseudonimu Chińczyk i nazajutrz znalazł ścieżkę z ryżu usypaną od wejścia do jego miejsca w szatni.
Sypniewski nie potrafił się odnaleźć w takim środowisku, a żarty szatni kierowane do niego tylko wzmagały jego frustrację. Z Wisły odszedł po cichu. Kibice dowiedzieli się o odejściu piłkarza podczas…czatu na żywo z sympatykami klubu. Jeden z nich zapytał, czy Sypniewski zagra jeszcze dla Wisły. Prezes Bogdan Basałaj odpowiedział krótko: nie.
Zawodnik trafił na moment do Grecji, skąd przeniósł się do Szwecji, gdzie odbudował formę i wyrósł na jednego z najlepszych napastników ligi. Jego gol strzelony z 40 metrów strzelony dla Halmstad przez wiele lat był elementem czołówki szwedzkiego magazynu ligowego. Pojawiały się głosy, że powinien dostać szansę w drużynie narodowej. W sierpniu 2003 roku Sypniewski wysłał pismo do PZPN prosząc o niepowoływanie go do reprezentacji. Nie chciał spotykać dawnych kolegów z Wisły. Wkrótce Kasperczak stworzył drużynę, która swoją grą oczarowała kibiców nie tylko w Krakowie. Wisła grała najbardziej efektowny futbol w Polsce. Do końca trwała walka o tytuł mistrzowski, ale pogubienie zbyt wielu punktów sprawiło, że mistrzem Polski w 2002 roku została Legia Warszawa. W tabeli Wojskowi wyprzedzili Wisłę o zaledwie punkt, a do tego okazali się lepsi w finale Pucharu Ligi. Biała Gwiazda na osłodę zgarnęła Puchar Polski.
Kadrowe przetasowania
Latem 2002 roku doszło do kilku zmian personalnych. Kasperczak miał przed sobą pierwsze pełne okno transferowe i musiał je mądrze wykorzystać, aby załatać luki w składzie.
Palącą potrzebą była konieczność sprowadzenia nowego golkipera. Maciej Szczęsny zakończył karierę, Artur Sarnat wypadł z gry z powodu poważnej kontuzji, a klub pożegnał się z Ivanem Trabalikiem, o którym Szczęsny mówił, że to największe kuriozum, jakie pojawiło się w klubie. Pozostawał Adam Piekutowski wracający z wypożyczenia.
Piekutowski stracił szansę na regularne występy w pierwszym składzie w wyniku słabych występów w przedsezonowych sparingach. Jak sam później przyznał – poczuł się zbyt pewnie. Kasperczak zaczął szukać bramkarza na francuskim rynku, który znał jak własną kieszeń i z tej kieszeni wyciągnął Angelo Huguesa. Ciężko stwierdzić, dlaczego szkoleniowiec zdecydował się zatrudnić 36-letniego bramkarza, który większość swojej kariery przesiedział na ławce w AS Monaco i Olympique Lyon, a w dodatku nie imponował warunkami fizycznymi. Francuz dostał kontrakt tylko na pół roku z opcją przedłużenia.
Okazało się, że Hugues potrafi wybronić najtrudniejsze strzały i jednocześnie przepuścić takie, które każdy inny bramkarz wyjąłby bez problemu. Mógł pełnić rolę dodatkowego obrońcy, bo często wychodził daleko od własnej bramki, a jednocześnie nie radził sobie z dośrodkowaniami na piąty metr. Chociaż tak jak setki innych obcokrajowców grał w Polsce tylko przez rok, to wielu kibiców pamięta go do dziś.
Problem pojawił się także w ataku. Tomasz Frankowski doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry na kilka miesięcy. Postanowiono więc ściągnąć do klubu Daniela Dubickiego, którego od trzech lat konsekwentnie wypożyczano, kolejno do Ruchu Chorzów, Zagłębia Lubin, Pogoni Szczecin i Widzewa Łódź. Chociaż nie był pierwszym wyborem Kasperczaka, to przeżył swój moment chwały.
Do Wisły trafił też Marcin Kuźba, powracający do kraju po czterech latach zagranicznych wojaży, w trakcie których występował we Francji i w Szwajcarii. Okazał się godnym zastępcą Frankowskiego i wspólnie z Żurawskim stworzył bramkostrzelną parę napastników. Kasperczak postanowił wzmocnić rywalizację na lewej stronie obrony i ściągnął konkurenta dla Grzegorza Kaliciaka w osobie Macieja Stolarczyka. W kadrze znajdował się także Kamil Kuzera, wychowanek grający na tej samej pozycji.
Postrach Europy
Sezon 2002/03 zapisał się w historii klubu głównie dzięki znakomitym występom Białej Gwiazdy w europejskich pucharach. Do dziś kibice wspominają tamte mecze z wielkim sentymentem i wciąż pojawiają się głosy, że przy odrobinie szczęścia Wisła mogła osiągnąć nawet więcej.
Wicemistrzostwo Polski dawało Wiśle prawo gry w Pucharze UEFA. Na początku ubiegłego stulecia polskie drużyny zwykle rozpoczynały udział w tych rozgrywkach od drugiej, czyli ostatniej rundy eliminacyjnej i w większości przypadków trafiały na rywali, z którymi bez problemu mogły sobie poradzić.
Tak też właśnie było w przypadku Wiślaków. W kwalifikacyjnym dwumeczu piłkarze Henryka Kasperczaka pewnie uporali się z północnoirlandzkim Glentoran. W pierwszym spotkaniu na wyjeździe napastnicy mieli problemy z właściwym ustawieniem celowników, ale w końcówce meczu Żurawski i Dubicki strzelili po golu i drużyna wróciła do Krakowa z dwubramkową zaliczką.
Przed rewanżem Kasperczak uczulał swoich piłkarzy, żeby nie lekceważyć przeciwników i nie traktować dwumeczu jako rozstrzygniętego. Zawodnicy wzięli słowa byłego Orła Górskiego do serc i pewnie wygrali 4:0, a na listę strzelców dwukrotnie wpisali się Uche i Kuźba.
Pierwsza runda Pucharu UEFA była jeszcze większym pokazem mocy wicemistrzów Polski, którzy po prostu rozjechali słoweński zespół NK Primorje, wygrywając na wyjeździe 2:0 i aż 6:1 u siebie. Dużo bardziej poważne wyzwanie czekało na Wisłę w II rundzie rozgrywek. Wisła trafiła na włoską Parmę.
Zapomnieć o przeszłości
Po losowaniu natychmiast odżyły wspomnienia wydarzeń z jesieni 1998 roku, kiedy doszło do poprzedniego starcia tych drużyn. Parma z 2002 roku była już ekipą dużo słabszą, przynajmniej na papierze. Największe gwiazdy drużyny, która wygrała Puchar UEFA w sezonie 1998/99 zostały już wyprzedane. Hernan Crespo trafił do Lazio Rzym, a Gianluigi Buffon oraz Lilian Thuram przenieśli się do Juventusu. Obrońców rywali Parmy nękał za to wypożyczony z Interu Mediolan Adriano, który rok wcześniej przedstawił się Wiślakom, a obok niego największymi gwiazdami Parmy byli Adrian Mutu, Hidetoshi Nakata oraz Fabio Cannavaro.
Media przede wszystkim przywoływały zdarzenie, do którego doszło w meczu Wisły z Parmą w Krakowie. Pseudokibic Białej Gwiazdy Paweł M. pseudonim Misiek rzucił w kierunku boiska składany nóż, a przedmiot trafił w głowę Dino Baggio. Włochowi szczęśliwie nic się nie stało, ale Wisła została wykluczona z europejskich rozgrywek w sezonie 1999/00. To zdarzenie zostało szerzej przedstawione w pierwszej części cyklu.
Sami piłkarze podkreślali, że na tym etapie rywalizacji trudno byłoby trafić na rywala słabszego od siebie, choć zachowywali optymizm. Trener Kasperczak nie bawił się w żadną kurtuazję i po prostu powiedział piłkarzom, że dobrze byłoby osiągnąć taki wynik we Włoszech, który zapewniłby spokój przed rewanżem. Dla zawodników z polskiej ligi to było zupełnie nowe podejście, bo dotychczas w starciach z silniejszymi rywalami mieli zadbać przede wszystkim o to, aby rozmiary porażki nie były zbyt okazałe.
Plan Kasperczaka nie wypalił, bo Wisła przegrała na Stadio Ennio Tardini, choć naprawdę nieznacznie, bo tylko 1:2. Cieszyć mógł fakt, że wicemistrzowie Polski nie ograniczyli się do obrony i gry z kontrataku, ale poszli na otwartą wymianę ciosów i gdyby wykazali się lepszą skutecznością, to mogliby wywieźć z Włoch nawet zwycięstwo.
Spotkanie rewanżowe rozegrane w połowie listopada 2002 roku w Krakowie przeszło do historii klubu jako jeden z momentów największej chwały wielkiej Wisły. Trener Parmy Cesare Prandelli zapowiadał, że to będzie trudny mecz dla jego zespołu, ale prawdopodobnie w najczarniejszych snach nie wyśniłby takiego rozstrzygnięcia, tym bardziej, że gra rozpoczęła się dla Parmy bardzo dobrze.
W początkowych minutach obrońcy Wisły znów przekonali się, czym jest siła i technika Adriano. Brazylijczyk ograł Stolarczyka i Jopa, oddał mocny strzał lewą nogą, piłka odbiła się od Arkadiusza Głowackiego zmieniając niego tor lotu i wpadła do siatki. Bezradny Angelo Hugues tylko odprowadził ją wzrokiem.
Bramka dla gości wyraźnie podłamała Wiślaków. Tamtego wieczoru kibice Białej Gwiazdy zaprezentowali nową, imponującą sektorówkę w barwach klubowych, jednak doping długo nie mógł ponieść drużyny z podciętymi skrzydłami.
Przebudzenie nastąpiło tuż przed przerwą – Kalu Uche powinien doprowadzić do remisu, jego strzał w kierunku dalszego słupka był minimalnie niecelny, a chwilę po zmianie stron Szymkowiak trafił w poprzeczkę. Minuty mijały, wynik nie ulegał zmianie i co więksi pesymiści pogodzili się z końcem przygody wicemistrzów Polski w Europie.
Sytuacja zaczęła ulegać zmianie na niespełna 20 minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Wisła miała rzut wolny w odległości 30 metrów od bramki Sebastiena Freya. Kamil Kosowski postanowił oddać bezpośredni strzał – uderzenie nie było najwyższej jakości, piłka sunęła po murawie kilkukrotnie podskakując na nierównościach. Po raz ostatni podskoczyła tuż przed francuskim bramkarzem gości, myląc go kompletnie. Mateusz Borek powiedział w jednej z transmisji, że w życiu trzeba mieć szczęście, żeby coś wielkiego wygrać i ono było z Kosowskim i Wisłą w tamtym momencie.
Gol bym punktem zwrotnym. Podopieczni Henryka Kasperczaka złapali wiatr w żagle i ruszyli do dalszego odrabiania strat. Potrzebowali jeszcze jednego gola, aby doprowadzić do dogrywki i co najmniej dwóch do wygrania rywalizacji. Wisła rosła w siłę z każdą kolejną minutą.
Kilka minut po golu skrzydłowego trybuny krakowskiego stadionu po raz kolejny eksplodowały z radości. Maciej Żurawski otrzymał podanie od swojego Stolarczyka, balansem ciała zwiódł obrońcę i strzałem z 14 metrów sprawił, że stan rywalizacji wyrównał się, a w związku z tym, że do końca regulaminowego czasu gry nikt już nie potrafił skierować piłki do bramki przeciwnika, sędzia zarządził dogrywkę.
Wisła kontynuowała swój koncert, w którym czołowymi muzykami byli Kosowski i Żurawski. To właśnie akcja tej dwójki dała Wiśle trzeciego gola. Skrzydłowy zszedł nieco do środka boiska, wyłożył piłkę jak na talerzu, a napastnik pozyskany z Lecha Poznań miał na koncie dublet. Żurawski wyróżniał się wtedy nie tylko znakomitą skutecznością, ale również włosami w kolorze blond.
Wspomniałem wcześniej, że Daniel Dubicki miał swój moment chwały w Krakowie – właśnie w meczu z Parmą. Były napastnik Łódzkiego Klubu Sportowego ustalił wynik meczu na 4:1 i to w nie byle jaki sposób – po otrzymaniu doskonałego prostopadłego podania z głębi pola od Kosowskiego wyszedł sam na sam z Freyem, minął Francuza i nie pozostało mu nic innego niż skierowanie piłki do pustej bramki.
„Parma na kolanach, Parma na łopatkach” – tak trafienie Dubickiego podsumował komentujący to spotkanie Janusz Basałaj. Choć do końca pozostawało jeszcze kilkanaście minut, nikt nie miał wątpliwości – Wiśle nie mogło się już stać nic złego.
Wielka Wisła była zupełnie nowym zjawiskiem w polskim futbolu. Dawno nie widziano krajowego zespołu, który bez żadnych kompleksów byłby w stanie rozbić – bo trudno tu było mówić po prostu o pokonaniu – bardziej renomowany zespół. To właśnie dzięki temu spotkaniu wiele osób zakochało się w jednym z najstarszych polskich klubów (spory o to, który krakowski klub powstał wcześniej pewnie pozostaną nierozstrzygnięte na zawsze), w tym niżej podpisany. Miałem wtedy 10 lat i dopiero odkrywałem uroki tej niezwykłej gry.
Pomścić mistrza
Wisła wywołała w narodzie duży optymizm, który nie ustawał nawet wtedy, gdy wylosowała Schalke 04 Gelsenkirchen. Ówcześni wicemistrzowie Niemiec w poprzedniej rundzie wyeliminowali…warszawską Legię. Z trzech polskich drużyn grających w II rundzie Pucharu UEFA tylko Wisła zameldowała się w kolejnej. Legia przegrała z Schalke, a Amica Wronki z hiszpańską Malagą.
Dzień po losowaniu par III rundy Przegląd Sportowy obwieścił na okładce, że Wielka Wisła pomści Legię. Mobilizacja w zespole była ogromna. Arkadiusz Głowacki powiedział w jednym z wywiadów, że woli popracować jeszcze kilka tygodni dłużej (mecze z Schalke odbywały się już po zakończeniu rundy jesiennej w lidze) i zagrać w pucharach, niż wyjechać na urlop do ciepłych krajów, no jeśli uda się osiągnąć dobry wynik, to będzie o czym opowiadać wnukom.
Tym razem Wisła zaczynała pucharowy dwumecz spotkaniem u siebie. Kibice z Krakowa liczyli na kolejny popis umiejętności ich ulubionych zawodników, jednak ci tonowali nastroje mówiąc, że Schalke to drużyna z wyższej półki niż Parma. Trudno było nie przyznać im racji.
Pierwszy mecz zakończył się remisem 1:1, w obozie Wisły uznanym za dobry wynik, bo więcej klarownych sytuacji stworzyli sobie rywale, choć z drugiej strony do remisu zabrakło niewiele. Na przerwę Wiślacy schodzili z jednobramkowym prowadzeniem. Wrzutka Szymkowiaka w pole karne została zamieniona na gola, a jego autorem był pomocnik Schalke Christian Poulsen, który zamiast wybić piłkę z szesnastki skierował ją do własnej bramki.
Jeszcze przed przerwą gospodarze powinni otrzymać rzut karny po ewidentnym faulu na Kalu Uche. Arbiter spotkania pozostał niewzruszony, podobnie jak kilka minut wcześniej, gdy w polu karnym Schalke padł Marcin Kuźba.
W drugiej części spotkania zarysowała się przewaga Schalke. Zespół z Niemiec zmarnował kilka dogodnych okazji, najlepszą z nich miał Emile Mpenza, który z odległości czterech metrów najpierw trafił w słupek, a dobitka była niecelna. Belg doprowadził do wyrównania na dziesięć minut przed końcem, wykorzystując fatalny błąd Angelo Huguesa. Francuz wyszedł przed pole karne, minął się z piłką, tę przechwycił napastnik Die Koeningsblauen i skierował do pustej bramki.
Taki rezultat stawiał zespół z Niemiec w lepszej sytuacji. Do awansu wystarczał mu bezbramkowy remis. Sztab Wisły obawiał się utraty dyscypliny w drużynie po zakończeniu rozgrywek ligowych, więc przed meczem w Gelsenkirchen zabrał piłkarzy na krótkie zgrupowanie w holenderskim Sittard, skąd zespół udał się do Niemiec.
O ile zwycięstwo nad Parmą zapisało się w historii Wisły Kraków, tak mecz rozegrany 10 grudnia 2002 na Arena AufSchalke zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach polskiej piłki w ogóle. Już w pierwszej minucie Wisła mogła wyjść na prowadzenie, lecz Kosowski nie zdołał wykorzystać dobrego podania od Szymkowiaka.
To, co nie udało się tuż po pierwszym gwizdku, udało się na pięć minut przed przerwą. Kamil Kosowski posłał dobre podanie ze skrzydła w kierunku Żurawskiego, a ten mocnym uderzeniem z woleja pokonał Franka Rosta. Niestety podopiecznym Kasperczaka nie udało się dowieźć prowadzenia do końca. Dwie minuty po golu Krakowian Mariusz Jop za krótko wybił dośrodkowanie Joerga Boehme, piłka spadła wprost pod nogi Tomasza Hajty, a obrońca reprezentacji Polski strzałem w kierunku bliższego słupka wyrównał stan gry. Bramka obciążała konto Huguesa, który powinien odbić piłkę, a zamiast tego pozwolił jej wpaść do bramki po jego rękach.
Po zmianie stron to Schalke mocniej ruszyło do ataku, ale z gola cieszyła się Wisła. Kosowski zanotował drugą asystę, po jego dograniu piłki w szesnastkę z rzutu wolnego Kalu Uche wyprowadził polski zespół na prowadzenie, dzięki czemu kibice mogli obejrzeć jego salto w powietrzu, prezentowane za każdym razem, kiedy Nigeryjczyk trafiał do siatki rywali. W tym momencie zespół Franka Neubartha potrzebował dwóch goli do awansu i natychmiast przystąpił do ataków. Wisła próbowała ugryźć rywali swoimi szybkimi kontrami, dzięki którym stworzyła kilka niezłych okazji.
Kamil Kosowski zanotował dwie asysty i gola w GelsenkirchenPięć ostatnich minut należało do Wisły. Najpierw przytomnie zachował się Grzegorz Pater, który przechwycił piłkę, oddał ją Żurawskiemu, a najlepszy napastnik Wisły wpisał się na listę strzelców po raz drugi. Wtedy stało się jasne, kto zagra wiosną w 1/8 finału. Tuż przed końcowym gwizdkiem Kamil Kosowski zwieńczył doskonały występ golem. Po bardzo szybkim kontrataku lewoskrzydłowy dostał bardzo dobre podanie od Szymkowiaka, strzał prawą nogą obronił Frank Rost, ale wobec dobitki głową był bezradny. Komentujący ten mecz Janusz Basałaj powtarzał w euforii: Schalke 1:4, Schalke 1:4.
To był wielki wieczór i wielki mecz krakowskiej drużyny. Zdeklasowanie renomowanego rywala znacząco podniosło reputację Wisły w Europie. Dodatkowo UEFA przyznała Białej Gwieździe tytuł drużyny miesiąca. Zawodnicy i trenerzy mieli świadomość, że razem są w stanie zrobić coś wielkiego. Według niektórych relacji w samolocie, który wylądował w Krakowie trzeźwy był jedynie pilot.
Jeszcze w grudniu 2002 roku rozlosowano pary 1/8 finału Pucharu UEFA. Wynik przyjęto w Krakowie bez szczególnego entuzjazmu, ale i z wiarą w sukces, tym bardziej, że te rozgrywki europejskie nigdy nie były priorytetem włoskich drużyn.
Chiesa, czyli kat
Pierwsze mecze tej fazy Pucharu UEFA rozegrano 20 lutego 2003r., co mogło być o tyle problematyczne dla Wisły, że w tym czasie polskie drużyny były zwykle w trakcie okresu przygotowawczego – liga wznawiała rozgrywki dopiero w połowie marca. Kasperczak miał ból głowy spowodowany urazami trzech kluczowych zawodników. Kuźba narzekał na problemy z łąkotką i wymagał interwencji chirurgicznej, Szymkowiak zmagał się z kontuzją ścięgna Achillesa, a Żurawskiego dopadły problemy z mięśniami skośnymi brzucha.
Z tej trójki tylko Szymkowiak nie wybiegł na murawę rzymskiego Stadio Olimpico od pierwszej minuty. Zastąpił go młody Paweł Strąk, w którym Kasperczak upatrywał przyszłego lidera linii pomocy. Żurawskiemu podano środki przeciwbólowe, ale nim zaczęły działać, minęło kilkadziesiąt minut gry.
W meczu w Rzymie drużyną prowadzącą grę była Wisła. Lazio czekało na dogodną możliwość do skaleczenia rywala skuteczną kontrą. Po nieco ponad 20 minutach gry gospodarze wykonywali rzut rożny. Piłka trafiła pod nogi Nikoli Lazetica, który oddał strzał z linii pola karnego. Piłka jeszcze odbiła się od któregoś z zawodników, zmyliła Huguesa i wpadła do bramki.
Piłkarze z Krakowa szukali swoich okazji do odrobienia strat, co udało się 17 minut po trafieniu Lazeticia. Kuźba doskonale obsłużył prostopadłym podaniem Kalu Uche, ten ze stoickim spokojem ograł dwóch piłkarzy Lazio jednym zwodem i skierował piłkę do bramki. Podobnie jak w Gelsenkirchen, Wiślacy stracili gola krótko po tym, jak sami zdobyli bramkę. Tuż przed tym, jak arbiter zaprosił graczy na przerwę Enrico Chiesa zagrał piłkę w pole karne, a próbujący ją wybić Mariusz Jop skierował futbolówkę do własnej bramki. Po 45 minutach meczu tablica wyników pokazywała rezultat 2:1 dla zespołu ze stolicy Italii.
Po zmianie stron Wiślacy wywalczyli dwa rzuty karne. W obu przypadkach faulował golkiper Lazio Luca Marchegiani, który zastępował kontuzjowanego Angelo Peruzziego, nominalny numer 1 w bramce. Obydwie jedenastki wykorzystał Maciej Żurawski po niespełna 20 minutach drugiej połowy z 2:1 zrobiło się 2:3. Lazio rzuciło się do odrabiania strat i na 19 minut przed końcem Rzymianie wykorzystali błędy w linii defensywnej Wisły, a całą akcję skutecznie wykończył Chiesa, który miał patent na polski zespół, bo strzelał mu gole jako piłkarz Parmy w 1998 roku. Jego biografię możecie przeczytać oczywiście na retrofutbol.pl
Po spotkaniu Roberto Mancini zarzucał swoim piłkarzom brak koncentracji w obronie i pokreślił, że krakowski zespół był jednym z trudniejszych przeciwników Lazio w sezonie. Henryk Kasperczak powiedział, że jego zespół powinien wygrać, bo miał więcej okazji bramkowych i zwrócił uwagę na potencjalny problem z przygotowaniem murawy na rewanż, który miał odbyć się tydzień później. Jak się okazało, szkoleniowiec miał 100% racji.
Mecz w Krakowie miał odbyć się ostatni czwartek lutego 2003 roku. W dniu spotkania Włosi zgłosili zastrzeżenia dotyczące stanu murawy, ponieważ płyta była całkowicie zmrożona. Oględzin boiska dokonali arbiter oraz delegat UEFA i po 30 minutach podjęli decyzję – mecz zostanie rozegrany w innym terminie, bo gra na tak twardym boisku zagraża bezpieczeństwu zawodników.
Działacze Wisły oraz ówczesny prezes PZPN byli zaskoczeni decyzją, ponieważ według nich mecz mógł się odbyć zgodnie z planem. Zamiast meczu z Lazio Wiślacy rozegrali gierkę treningową – część drużyny w koszulkach Wisły, a część w trykotach Lazio. Wygrała „Wisła” 4:1.
W Krakowie rozpoczęła się walka z czasem. Nad boiskiem rozciągnięto balony, pod którymi uruchomiono dmuchawy z ciepłym powietrzem. Wymogi licencyjne nie przewidywało wówczas koniecznośći posiadania podgrzewanej murawy. Do prac przyłączyli się także kibice, którzy usuwali śnieg z boiska i krzesełek.
Rewanż z Lazio Rzym doszedł do skutku tydzień później, niż pierwotnie planowano. Stan płyty boiska nadal pozostawiał nieco do życzenia, ale tym razem szkocki sędzia Stuart Dougal pozwolił na rozegranie zawodów.
Zawodów, które rozpoczęły się dla Wisły znakomicie. Już w 4. minucie Kalu Uche przeprowadził indywidualną akcję, posłał dobre podanie do Kuźby, a były piłkarz Górnika Zabrze wyprowadził swój klub na prowadzenie. Drużyna Henryka Kasperczaka nabrała jeszcze większego wiatru w żagle. Awans do najlepszej ósemki Pucharu UEFA był naprawdę bliski. Dziesięć minut po golu Kuźby kwestię promocji do kolejnej rundy mógł rozstrzygnąć Uche, ale piłkę z linii bramkowej wybił Paolo Negro.
Chwilę po tej akcji doszło do rzadko spotykanego na boiskach wydarzenia, które być może miało kluczowy wpływ na końcowy rezultat. Arbiter główny doznał kontuzji i nie był w stanie kontynuować swojej pracy. Nastąpiła kilkunastominutowa przerwa, w trakcie której sędzia techniczny rozgrzewał się – to on miał zastąpić Dougala w roli głównego rozjemcy.
Trzy minuty po wznowieniu gry Lazio doprowadziło do remisu. Rzut rożny wykonywał Chiesa, z bramki bardzo niepewnie wyszedł Hugues i zamiast spróbować przechwycić piłkę zatrzymał się na piątym metrze, Fernando Couto przeskoczył Strąka i strzelił gola głową. W wyniku tej akcji trener Kasperczak przez kilka miesięcy nie zwrócił się do Pawła Strąka inaczej niż właśnie Couto.
W miarę upływu czasu Wisła gasła. Co prawda miała jeszcze dwie świetne okazje bramkowe, ale w pierwszej Żurawski nie podał do niepilnowanego Kuźby i sam oddał niecelny strzał, a w drugiej Uche trafił w poprzeczkę. Dziesięć minut po przerwie sytuacja diametralnie się odwróciła. Claudio Lopez posłał dośrodkowanie w pole karne, piłka wybita przez Jopa spadła pod nogi Chiesy, który uderzeniem z 18 metrów dał prowadzenie Lazio. Wisła zgasła, Wisła nie potrafiła grać swojej piłki ani stworzyć sobie żadnej dogodnej okazji bramkowej. Spotkanie zakończyło się wygraną Lazio 2:1.
Skończył się piękny europejski sen, przepadła szansa na zrobienie wielkiego wyniku w Europie. Piłkarze długo nie wychodzili z szatni, a kiedy w końcu ją opuścili, każdy z nich szedł ze spuszczoną głową. Porażka była o tyle bolesna, że Biała Gwiazda nie była gorszą drużyną. Na łamach Gazety Krakowskiej, cytowanej przez portal historiawisly.pl wyrażono nadzieję, że Wisła więcej nie spotka Chiesy na swojej drodze.
Zawodnicy Wisły zrobili sobie świetny PR w Europie. Działacze spodziewali się, że w najbliższym okienku transferowym spłynie wiele ofert kupna czołowych piłkarzy. Nawet trener Lazio wyraził chęc pozyskania jednego z nich – Mancini po sezonie zamieniał Lazio na Inter i chciał mieć w Mediolanie Kamila Kosowskiego.
Lazio dotarło do półfinału rozgrywek. W ćwierćfinale wygrało z tureckim Besiktasem, a potem uległo późniejszemu triumfatorowi, FC Porto. Maciej Żurawski został wicekrólem strzelców z dorobkiem 10 goli. Tyle samo bramek zdobył Derlei z FC Porto, a obaj panowie byli tylko o gola gorsi od Henrika Larssona z Celtiku Glasgow.
Choć sezon 2002/03 wspomina się przede wszystkim przez pryzmat sukcesów Wisły w Europie, to jednak nie można zapominać o sukcesach krajowych. Biała Gwiazda zdobyła dublet, jedyny raz w historii klubu. W lidze wyprzedziła o sześć punktów nową siłę rodzimej piłki, Groclin Grodzisk Wielkopolski, a w finale Pucharu Polski okazała się lepsza od swojej imienniczki z Płocka.
Najlepsza Wisła Cupiała
Niektórzy uznają, że Wisła Kraków z sezonu 2002/03 była najlepszą w historii. Tego jednoznacznie rozstrzygnąć nie można, w końcu zespół Oresta Lenczyka z końcówki lat 70. ubiegłego wieku dotarł do ćwierćfinału Pucharu Europy, a gdyby w spotkaniach z Malmoe zagrał zawieszony za tzw. aferę w Stylowej Andrzej Iwan, końcowy wynik być może byłby jeszcze lepszy.
Nie ulega natomiast wątpliwości, że tamta drużyna, która odprawiała z kwitkiem uznane europejskie firmy była najlepszą Wisłą z ery Bogusława Cupiała. Z różnych względów nigdy później zespół Białej Gwiazdy nie potrafił choćby nawiącać do tamtej znakomitej gry.
Czy z lepszym bramkarzem drużyna mogła osiągnąć więcej? Na to pytanie już nigdy nie poznamy odpowiedzi, choć faktem pozostaje, że Hugues zawalił przy golach i dla Schalke, i dla Lazio. W kadrze był jeszcze Adam Piekutowski, który jesienią 2003 roku został numerem 1 w Wiśle i spisywał się przyzwoicie. Może po kolejnych wpadkach Francuza trzeba było dać mu szansę? Dziś możemy tylko wierzyć, że w niedalekiej przyszłości któryś polski zespół chociaż spróbuje nawiązać do tamtych wyników Wisły. Marzenie ściętej głowy? Mam nadzieję, że nie.
Jeszcze przed meczami z Lazio Michał Listkiewicz chciał „ukraść” Wiśle Kasperczaka i powierzyć mu prowadzenie reprezentacji Polski. Bogusław Cupiał zgodził się na pracę trenera zarówno w klubie, jak i w reprezentacji, ale pomysł storpedował sam Kasperczak, który chciał skupić się tylko na jednym zespole. Wybrał Wisłę, a schedę po Zbigniewie Bońku przejął Paweł Janas. Miesiąc po rewanżu z Lazio reprezentacja wygrała 5:0 z San Marino, a cztery gole strzelili piłkarze Wisły: Kosowski, Szymkowiak i dwa Marcin Kuźba. Latem 2003 roku klub stanął przed kolejną szansą na awans do Ligi Mistrzów. O przyczynach niepowodzenia, zawirowaniach kadrowych oraz innych wydarzeniach z historii klubu opowiem Wam w kolejnej części cyklu.