Kiedy 31 lipca 1976 r. nasi piłkarze stali na podium igrzysk w Montrealu, nikt pewnie nie myślał, że kolejny raz polski futbol na największej sportowej imprezie czterolecia zaznaczy swoją obecność 16 lat później. W 1992 r. w Barcelonie reprezentowała nas drużyna Janusza Wójcika. Były to pierwsze igrzyska po transformacji ustrojowej i pierwsze, na których wprowadzono ograniczenia wiekowe dla zawodników.
Takim kolorem oznaczyliśmy w tekście hiperłącza, gdzie możesz poszerzyć swoją wiedzę.
Zanim jednak opowiemy o ostatnim występie naszych piłkarzy na igrzyskach, wypada wspomnieć, jak radziliśmy sobie w eliminacjach olimpijskich w latach 80. Po nie do końca udanych mistrzostwach świata w Argentynie i fiasku w kolejnych kwalifikacjach do mistrzostw Europy mieliśmy jeszcze szanse na występ w Moskwie.
Moskwa 1980 – przegrana z kretesem
W eliminacjach do moskiewskiego turnieju polscy piłkarze nie pokazali się z dobrej strony. W pierwszej rundzie mieliśmy wolny los. W drugiej trafiliśmy do grupy z Czechosłowacją i Węgrami. Już pierwsze dwa spotkania z naszymi południowymi sąsiadami praktycznie przesądziły o wszystkim. Przegraliśmy dwukrotnie. Wygrana z Madziarami we Wrocławiu pozwoliła nam jeszcze zachować iluzoryczne szanse na awans, ale okazało się, że było to jedyne zwycięstwo polskiej reprezentacji w tamtych eliminacjach. Zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie. Trochę szkoda, bo przecież młodzież mieliśmy wtedy uzdolnioną, co potwierdziły turnieje w 1979, 1980 i 1981 r.
Los Angeles 1984 – pod presją wielkiego brata
O bilety do USA walczyliśmy z NRD, Danią, Finlandia i Norwegią. Na uwagę zasługują obowiązujące wówczas przepisy. Nie było tak, jak w latach 70., gdzie kadra nie miała praktycznie żadnych ograniczeń. Tutaj w eliminacjach mogli brać udział zawodnicy, którzy nie uczestniczyli wcześniej w turniejach o mistrzostwo świata czy w kwalifikacjach. Stąd trener Waldemar Obrębski miał nieco ograniczone pole manewru.
Podobno komuś przeszkadzało to, że w hierarchii piłkarskiej kadra olimpijska była stawiana wyżej od pierwszej. Stąd „spalenie” olimpijskiej poprzez powołanie przez trenera Antoniego Piechniczka do pierwszej reprezentacji duetu niezwykle utalentowanych napastników: Mirosława Okońskiego i Dariusza Dziekanowskiego. Z nimi w składzie na pewno bylibyśmy w stanie uzyskać lepsze rezultaty – wspominał pomagający Obrębskiemu Lucjan Brychczy w swojej biografii.
Ciężar gry wziąć na siebie musieli inni. Wśród nich znaleźli się m.in. Henryk Miłoszewicz i Andrzej Zgutczyński. Poza nimi w kadrze występowali tacy gracze jak Dariusz Wdowczyk, Mirosław Pękała, Adam Kensy, Dariusz Kubicki, Krzysztof Baran czy Jacek Kazimierski. Nasi zawodnicy dobrze się spisywali. Wygrali pierwsze trzy spotkania i byli faworytami do awansu. Zatrzymała ich dopiero drużyna z NRD, jednak dzięki udanemu rewanżowi na własnym boisku i zwycięstwach w pozostałych meczach, przed ostatnim spotkaniem wszystko zależało od Polaków. Graliśmy w Lublinie z Danią i zwycięstwo dawało nam awans na amerykańskie igrzyska. Mecz, który był rozgrywany w wielkanocną niedzielę, transmitowała telewizja i wszyscy czekali na sukces.
Skoro były święta, tym bardziej szykowaliśmy się na fetę, łącznie z mrożonym szampanem. Pozostał tylko jeden drobniutki szczegół: wygrać mecz – opowiadał po latach Marek Chojnacki.
Dwie minuty przed końcem Marek Leśniak nie trafił z trzech metrów do bramki i o awansie mogliśmy zapomnieć. Już przed meczem mówiło się o wycofaniu polskiej reprezentacji z igrzysk za oceanem. Niektórzy tym próbowali tłumaczyć bezbramkowy remis, który traktowano jak porażkę.
Pokolenie piłkarzy urodzonych w okolicach przełomu lat 50. i 60. było w Polsce wyjątkowo utalentowane. I jednak niespełnione. Niedoszła olimpijska historia zwieńczona nieszczęsnym remisem z Danią idealnie to obrazuje. Nie narzekajmy na polityków, bo najpierw to myśmy tego awansu nie wywalczyli – oceniał Wdowczyk.
Polacy przegrali walkę o pierwsze miejsce w grupie gorszym bilansem bramkowym. Do wyjazdu do Los Angeles mogli szykować się piłkarze z NRD, jednak tamtejszy komitet olimpijski podjął decyzję o wycofaniu reprezentacji z igrzysk. Przez moment pojawiła się nadzieja, że polscy gracze jednak wezmą udział w imprezie. Nadzieje prysły 17 maja, kiedy PKOl wydał oficjalne oświadczenie:
(…) Po wszechstronnej dyskusji i uwzględnieniu wszystkich elementów sytuacji zaistniałej wokół Igrzysk w Los Angeles, Polski Komitet Olimpijski postanowił nie zgłaszać polskiej reprezentacji do udziału w tych Igrzyskach.
Mamy pełną świadomość, że jest to decyzja przykra, przede wszystkim dla zawodników, ale i dla milionów sympatyków sportu w naszym kraju. Nieobecność naszej reprezentacji na Igrzyskach stanowić będzie zawód dla tych Polaków żyjących za granicą, którym należy się nasza wdzięczność za wielokrotnie okazywane wsparcie (…) – czytamy w oficjalnym komunikacie.
W uzasadnieniu pisano o zagrożeniu działalnością dywersyjną i prowokacyjnymi akcjami. Tak naprawdę był to jednak rewanż za zbojkotowanie przez kapitalistyczne kraje igrzysk w Moskwie. Oczywiście przykład dał Związek Radziecki, a nasze władze uznały, że rezygnacja ze startu będzie najlepszą decyzją. W ramach rekompensaty dla zawodników zorganizowano zawody Przyjaźń-84, ale piłka nożna w programie tej imprezy się nie znalazła.
Seul 1988 – porażka tuż przed metą
Rywalami w walce o awans na turniej w Seulu były Grecja, Rumunia, RFN i… Dania. Znowu Dania. Polska reprezentacja rozpoczęła dość niemrawo. Bezbramkowy remis z Rumunią i porażka 1:5 z Niemcami, którym liderował Jürgen Klinsmann. Nie tego oczekiwali kibice. Atmosfera stawała się coraz gorsza, piłkarze nie zachwycali. Na mecz z Danią w Szczecinie przyszło ledwie dwa tysiące kibiców. Nasz zespół przegrał 0:2 i igrzyska zaczynały znikać za horyzontem. Na usprawiedliwienie można napisać, że wielu z zawodników kadry olimpijskiej Danii kilka lat później sięgnęło po mistrzostwo Europy. Nasze szanse na awans przedłużył jednak dziennikarz „Piłki Nożnej” Roman Hurkowski.
W drużynie duńskiej zagrał Paul Frimann. Wcześniej wystąpił też w trzech meczach eliminacyjnych do mundialu w Meksyku. Nie był więc uprawiony do gry w kwalifikacjach olimpijskich. Hurkowski wszystko dokładnie policzył i napisał o całej sprawie artykuł. Wkrótce Polsce przyznano walkower, dzięki czemu zachowaliśmy szanse na bilety do Seulu. Dobre występy Marka Leśniaka, Jana Furtoka i Andrzeja Rudego sprawiły, że drużyna, którą prowadził Zdzisław Podedworny, do ostatniego spotkania liczyła się w walce o awans.
Na koniec graliśmy w Aarhus z Danią. Podobnie jak cztery lata wcześniej, zwycięstwo dałoby nam awans na igrzyska. Znowu jednak na naszej drodze stanęli odwieczni rywale. Wygrali 3:0. Trzeba przyznać, że mieliśmy do nich naprawdę pecha. Przegrywaliśmy na igrzyskach w 1952 i 1960 i teraz po raz kolejny musieliśmy uznać ich wyższość. To właśnie po tamtym spotkaniu z kadry odłączył się Marek Leśniak. Po prostu wyszedł z hotelu i wsiadł do podstawionego przez Bayer samochodu. Nazajutrz poinformował trenera, że jest w Leverkusen. Warto jeszcze wspomnieć, że koreańskie igrzyska były pierwszymi od 1956 r., na których nie mieliśmy swoich przedstawicieli w żadnej z gier zespołowych.
Fundacja
Wskutek transformacji ustrojowej zmieniło się w Polsce wiele. Reprezentacja za to nadal nie zachwycała, a wielkie triumfy ekip Górskiego i Piechniczka stawały się coraz bardziej odległym wspomnieniem. Demokracja i kapitalizm stworzyły jednak nowe możliwości dla przedsiębiorców. Wielu z nich chciało po prostu zarobić i zgarnąć jak najwięcej dla siebie przy transferach piłkarzy czy sprzedażach klubów.
Była też grupa, której zależało na dobru polskiej piłki. Połączeni miłością do futbolu, ale i wspólnymi interesami powołali do życia Fundację Piłkarskiej Reprezentacji Olimpijskiej. Na pomysł jej utworzenia wpadł Henryk Loska – dawny działacz Górnika oraz Włodzimierz Lubański. Wielu związanych ze sportem ludzi zastanawiało się, co jest przyczyną niepowodzeń w poprzednich eliminacjach. Loska, który często spotykał się z Kazimierzem Górskim, wymieniał następujące czynniki:
Zbyt późno i opieszale przystępuje się do tworzenia drużyny mającej ubiegać się o olimpijskie paszporty; niewłaściwa polityka kadrowa; opiekunowie reprezentacyjnych zespołów wzajemnie „wyrywają” sobie zawodników; zły kalendarz startów „olimpijskiej”; kasa PZPN nie zapewnia długofalowych i wszechstronnych przygotowań – wyliczał.
Loska i Lubański przekonali jednego z najbogatszych wówczas Polaków – Zbigniewa Niemczyckiego, żeby stanął na czele fundacji. Oprócz nich wśród jej członków znalazły się takie nazwiska jak Jan Maj – były prezes PZPN, Kazimierz Górski – wtedy wiceprezes, a wkrótce prezes PZPN, Marek Wielgus – popularny fotoreporter, Andrzej Grajewski i kilku innych przedsiębiorców. Duchowo całe przedsięwzięcie wspierał ksiądz prałat Henryk Jankowski. Towarzystwo było więc naprawdę ciekawe. Tak mówił Niemczycki o celu:
(…) pozyskanie środków finansowych, pozwalających na stworzenie systemu stypendialnego dla zawodników, zasad dodatkowego premiowania za dobre wyniki, organizację zgrupowań szkoleniowych, nawiązanie bliższego współdziałania z trenerami klubowymi. Oczywiście niezależnie od podążających w identycznym kierunku poczynań PZPN.
Bardzo szybko załatwiono wszystkie sprawy formalne i fundacja mogła zacząć działać. Opiekę nad kadrą powierzono już w marcu 1989 r. Januszowi Wójcikowi, który jako trener miał doświadczenie z drugoligowych boisk, a wcześniej prowadził też narodowe drużyny młodszych kategorii wiekowych. Igrzyska w Barcelonie były pierwszymi, w których FIFA wprowadziła ograniczenia wiekowe. MKOl początkowo oponował, ale ostatecznie się zgodził. Wójcik wraz ze swoim asystentem Pawłem Janasem przystąpili do sporządzenia list zawodników, z których w ogóle mogli skorzystać. Jeśli z kimś wcześniej już współpracowali, to tacy zawodnicy mieli szerzej otwarte drzwi, jednak mimo to uchylone były one dla każdego.
Skomplikowany regulamin i pechowe losowanie
O tym, która drużyna uzyska awans na igrzyska decydowały eliminacje będące jednocześnie kwalifikacjami do mistrzostw Europy U-21. Przeprowadzono je w ośmiu grupach. Zwycięzcy każdej z nich uzyskiwali awans na mistrzostwa… ale jeszcze nie na igrzyska. Do Barcelony miały pojechać cztery najlepsze zespoły turnieju, a piąta zyskiwała szansę gry w barażu interkontynentalnym.
Zanim rozpoczęły się eliminacje, kadra rozegrała szereg meczów towarzyskich z różnymi przeciwnikami. Wójcik chciał, żeby jego podopieczni nauczyli się grać przeciwko drużynom prezentującym odmienne style gry. Mieli nabrać ogłady, zgrać się ze sobą, zyskać dużo pewności siebie i nauczyć się wygrywać. W większości spotkań zwyciężaliśmy, ale zdarzały się też porażki. Nie przywiązywano do nich jednak dużej wagi, bo najważniejsze starcia miały dopiero nadejść. Los nie był dla nas jednak łaskawy.
Oczywiście mieliśmy pecha – trafiliśmy do najsilniejszej grupy w Europie. Mieliśmy grać z Anglią, Irlandią i Turcją. Każdy z rywali teoretycznie był silniejszy od nas. Gdybyśmy teraz trafili do takiej grupy, to moglibyśmy od razu iść się wykąpać, a z szatni nie wychodzić, żeby się nie ośmieszać – mówił Wójcik o losowaniu na łamach książki „Wójt. Jedziemy z frajerami! Całe moje życie”.
Walka o paszporty do Barcelony
Premierowe spotkanie eliminacji Polacy rozegrali 16 października 1990 r. Na stadionie White Hart Lane naszym rywalem od razu był najsilniejszy przeciwnik – Anglia. Skazywani na porażkę podopieczni Wójcika pokazali się jednak ze świetnej strony. Znakomicie w bramce spisywał się Aleksander Kłak. Cała drużyna zagrała bardzo mądrze, a w końcówce meczu wyprowadziliśmy zabójczą kontrę. Dariusz Adamczuk z Pogoni Szczecin dał nam sensacyjne prowadzenie, którego nie oddaliśmy do końca.
Kolejnym punktem w kalendarzu była wyprawa do Turcji, którą poprzedziło krótkie zgrupowanie w Izraelu. To w czasie pobytu nad Bosforem Wójcik pokazał zawodnikom, że nie znosi sprzeciwu. Wokół Andrzeja Juskowiaka zaczął się robić szum, pojawiało się coraz więcej menadżerów i dziennikarzy. Trener jasno postawił sprawę, że najważniejszy jest zbliżający się mecz i nie chce, żeby Józio się z nimi spotykał. Zawodnik jednak nie posłuchał i przez to mecz z Turcją oglądał z trybun. Był wtedy podstawowym zawodnikiem drużyny. Zastąpił go Adam Grad, który strzelił w tamtym meczu zwycięskiego gola. Udany początek kwalifikacji pozwalał kibicom z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Później nadszedł czas na zimowe zgrupowanie na hiszpańskim Costa del Sol i sprawdziany z naprawdę silnymi zespołami Włoch i Czechosłowacji. Kwietniowy rewanż z Turkami na stadionie ŁKS-u poprzedził kilkudniowy obóz w Spale. W ciężkich warunkach pogodowych Polacy musieli się bardzo natrudzić, żeby odnieść zwycięstwo. Dwa tygodnie później kadra Wójcika pojechała do irlandzkiego Dundalk. To wtedy po raz pierwszy od początku zagrał Wojciech Kowalczyk, który wcześniej świetnie prezentował się w barwach Legii.
Przyglądałem mu się i w lidze i w meczach pucharowych. Wiedziałem od razu, że to jest chłopak do grania, do pierwszego składu. Zresztą ślepy by to nawet zauważył – Kowalczyk to był talent czystej wody – wspominał Wójcik.
To właśnie Kowalczyk jako pierwszy wpisał się na listę strzelców. Polacy wygrali 2:1, a Jackie Charlton, który był opiekunem młodych Irlandczyków, nie krył zachwytów nad naszą grą. Anglicy zgubili wtedy punkty z Turkami i Polakom do awansu wystarczało zwycięstwo w rewanżowym spotkaniu z Irlandią u siebie. Wójcik jednak nie miał zamiaru kalkulować i Polacy grali o pełną pulę. W dwóch ostatnich spotkaniach pokonali 2:0 Irlandię i 2:1 Anglię. Wygrali swoją grupę eliminacyjną z kompletem zwycięstw. Dokonali tego jako jedyni w Europie. Marzenia o powrocie na igrzyska były na wyciągnięcie ręki.
Dawałem chłopakom taki wycisk, że wieczorami nie mieli siły, żeby nawet pomyśleć o dupach czy balowaniu – po prostu padali i szli spać jak przedszkolaki na leżakowaniu. To procentowało na boisku – opowiadał trener.
Skoro igrzyska, to czas na Danię
Polska uzyskała awans do ćwierćfinałów, a ich zwycięzcy zapewniali sobie udział w olimpijskim turnieju. Tam jednak czekali na nas, jak to zwykle przy okazji igrzysk bywało, Duńczycy. Polacy aż za bardzo uwierzyli w siebie i zlekceważyli rywala. Do Aalborga pojechała spora grupa prominentnych działaczy i polityków, którzy liczyli, że nasi zawodnicy przejadą się po rywalach jak walec. Dania pokazała nam jednak, że jeszcze sporo musimy się nauczyć i rozbiła nas 5:0. Nasi piłkarze byli bezradni, a na dodatek już na początku meczu kontuzji doznał Alek Kłak. Przeciwnikowi wychodziło dosłownie wszystko.
Niespodziewanie musiałem zmienić kontuzjowanego Alka. Przed tym meczem dostaliśmy nowy sprzęt, miałem przymałe buty, jeszcze nierozbite. Byłem bez rozgrzewki, wszedłem na boisko w 11. minucie i już do przerwy dostałem cztery gole. Co strzał to bramka. Przy żadnym uderzeniu nie dotknąłem nawet piłki. Podczas przerwy Wójcik nie zabrał mnie do szatni, powiedział, żebym się rozgrzał – wspominał Arkadiusz Onyszko w swojej biografii.
W przerwie Wójcik w swoim stylu próbował motywować zawodników, ale sił i umiejętności starczyło im tylko na tyle, żeby nie stracić więcej bramek. Sprawy dwumeczu były rozstrzygnięte. Nie byliśmy w stanie strzelić sześciu goli. Rewanż w Zabrzu zakończył się remisem 1:1.
Z pomocą przyszli nam jednak Szkoci. W ćwierćfinale ograli Niemców, ale ich federacja zrezygnowała z udziału w igrzyskach. Reprezentacja musiałaby tam wystąpić pod flagą Wielkiej Brytanii, a to według włodarzy szkockiego związku zagrażałoby niezależności szkockich zespołów narodowych. Ich miejsce zajęła więc drużyna Wójcika. Dlaczego akurat my? Decydował o tym specjalny współczynnik, w którym liczbę zdobytych punktów dzielono przez liczbę rozegranych meczów. Polska miała ten współczynnik najwyższy spośród wszystkich ćwierćfinalistów i dzięki temu, nieco kuchennymi drzwiami, mogliśmy szykować się do występu w Barcelonie.
Oskarżenia o doping
Niewiele brakowało, a nasz zespół w ostatniej chwili zostałby wycofany. Przeprowadzone badania antydopingowe rzuciły podejrzenia na Aleksandra Kłaka, Piotra Świerczewskiego i Dariusza Kosełę. Wójcik jednak wspomina, że ekipa wyznaczona do przeprowadzania badań, wytypowana przez ludzi z Centralnego Ośrodka Sportu, pozostawiała wiele do życzenia.
Ekipa, która przyjechała, nadawała się jednak wyłącznie do cyrku albo programu o patologiach społecznych. Panowie ci na wejściu zapowiedzieli, że trzeba nakupić piwa, aby piłkarze szybciej sikali do probówek. (…) Załatwiliśmy parę skrzynek i chłopcy wypili po jeden – dwa browarki. Niestety członkowie ekipy przechylili kropelkę więcej złocistego trunku niż zawodnicy i kiedy piłkarze zobaczyli, że mogą zrobić, co tylko chcą, rozwinęli skrzydła. Zaczęli sikać raz do jednej, raz do drugiej probówki i powstały mieszaniny moczu. (…) A ekipa badawcza tak się narąbała, że musieliśmy zamówić jej taksówki, żeby mogła wrócić w to smutne miejsce, z którego przybyła – relacjonował Wójcik.
PZPN chciał dyskwalifikacji trzech wymienionych zawodników, a także trenera. Komitet olimpijski zlecił jednak ponowne badania, które jasno pokazały, że cała ekipa jest czysta. Pojawiły się rozmaite teorie spiskowe, ale kontrole przeprowadzane już na samych igrzyskach jasno pokazały, że wszystko jest w porządku.
Barcelona 1992 – ostatnie takie lato
Ostatnie zgrupowanie przed wyjazdem do Barcelony zaplanowano w Buku koło Rybnika. Onyszko wspominał, że Kłak przywiózł ze sobą trenera bramkarzy z Igloopolu. To dla młodych zawodników było wydarzeniem. Nigdy wcześniej nie trenowali z człowiekiem oddelegowanym tylko do nich. Po ostatnich grach kontrolnych i treningach przyszedł czas na ogłoszenie nominacji.
Na barcelońskich igrzyskach reprezentować nas mieli: bramkarze Aleksander Kłak (Igloopol Dębica) i Arkadiusz Onyszko (Zawisza), obrońcy Marcin Jałocha (Wisła), Marek Koźmiński (Hutnik Kraków), Tomasz Wałdoch (Górnik), Tomasz Łapiński i Marek Bajor (obaj Widzew), pomocnicy Dariusz Gęsior (Ruch), Piotr Świerczewski (GKS Katowice), Tomasz Wieszczycki (ŁKS), kapitan Jerzy Brzęczek (Olimpia Poznań), Dariusz Adamczuk i Dariusz Szubert (obaj Pogoń) oraz Ryszard Staniek i Dariusz Koseła (Górnik), napastnicy Grzegorz Mielcarski (Olimpia Poznań), Andrzej Juskowiak (Lech), Andrzej Kobylański (Siarka Tarnobrzeg), Mirosław Waligóra (Hutnik Kraków) i Wojciech Kowalczyk (Legia).
Oprócz zawodników na igrzyska polecieli jeszcze Kazimierz Górski (szef ekipy), Henryk Loska (zastępca szefa ds. techniczno-sportowych, Janusz Wójcik (I trener), Paweł Janas (II trener), Krzysztof Rola-Wawrzecki (kierownik drużyny) Jerzy Śmigielski (lekarz) i Artur Frączyk (masażysta). Jeszcze przed ogłoszeniem nominacji podano do wiadomości wyniki badań antydopingowych. Przed wylotem piłkarze otrzymali garnitury, słomiane kapelusze i kosmetyki firmy Brut. Fundacja dbała o swoich podopiecznych.
Byłem zdziwiony, bo nie dość, że dostałem cały sprzęt za darmo, na każdy mecz nową koszulkę, to jeszcze perfumy. Wtedy dopiero poczułem, że jestem częścią naprawdę ważnego wydarzenia. Entuzjazm szybko jednak minął, bo jako najmłodszy musiałem te wszystkie ogromne torby nosić do autokaru, a potem targać je na lotnisku. Pot lał się ze mnie litrami, miałem dość – opowiadał Onyszko.
Początkowo Polacy mieszkali w Saragossie, gdzie rozegrać mieli pierwszy mecz. Na każdym kroku towarzyszyła im eskorta policji, co robiło na trenerach i zawodnikach spore wrażenie. Warunki mieszkaniowe mieli dobre, zakwaterowano ich w hotelu nieopodal parku w centrum miasta. Dopiero po wyjściu z grupy przenieśli się do wioski olimpijskiej.
Wszyscy dobierali się według pewnych podobieństw – grupa palaczy razem, grupa karciana razem. W pokojach nie jaraliśmy, żeby nie smrodzić tym, którzy tego nie lubili. Paliliśmy przede wszystkim na balkonach. To chyba lepsze niż chowanie się po toaletach? Minus był taki, że pokoje nie miały klimatyzacji, a chyba nikomu nie trzeba mówić, jak upalnie jest latem w Barcelonie. W związku z tym nikt w tych pokojach nie siedział. Lepiej było spędzić wolny czas na deptaku, wśród licznych kawiarenek – wspominał Kowalczyk w swojej biografii.
Na zabawę nie mieli jednak wiele czasu. Trening gonił trening, a odprawa goniła odprawę. Kiedy trener zgodził się, żeby poszli na dyskotekę dla olimpijczyków, to zastrzegł, że każdy o 22:00 musi być z powrotem w pokoju. I rzeczywiście tak się stało. Mogli wychodzić poza wioskę, nie mieli żadnych zakazów. Onyszko wspominał, że raz namówił kolegów, żeby wyszli zobaczyć, co dzieje się na placu nieopodal:
Wyszliśmy, ale kiedy dostrzegliśmy stojące tam kobiety, brzydkie i brudne, szybko opuścił nas entuzjazm. Nie jestem nawet pewny, czy to były kobiety. Organizatorzy przestrzegali nas, żeby tam nie chodzić, bo łatwo złapać jakąś chorobę, narazić się na kompromitujące zdjęcie. Nikt oczywiście nie słuchał tych rad. Gdy jednak na własne oczy zobaczyliśmy te wątpliwej urody panie, straciliśmy ochotę na jakiekolwiek zabawy – relacjonował w swojej książce.
Otwarcie z szejkami
Po ceremonii otwarcia, która na każdym zrobiła ogromne wrażenie, przyszedł na pierwszy mecz. Premierowe spotkanie na igrzyskach graliśmy z Kuwejtem. Mimo że chłopakom towarzyszyła trema związana z meczem otwarcia, to byli pewni zwycięstwa. Wójcik zastanawiał się tylko, ile razy będzie podbiegał do linii bocznej i poganiał zawodników, żeby dalej strzelali. Z nieba lał się żar, a termometry wskazywały 40 stopni. Polacy jednak nie zawiedli i wygrali.
Goście wyglądali tak, że 23 lata, to może i mieli, ale kiedyś. Znaliśmy jednak zasadę – każdy frajer jest po to, żeby go ogolić. No to goliliśmy, a z brzytwą biegał przede wszystkim Andrzej Juskowiak – opowiadał Kowalczyk.
Juskowiak strzelił obie bramki w meczu, a Polska wygrała 2:0. Pierwszą zdobyliśmy już w 7. minucie, drugą dopiero na 10 minut przed końcem. Przewaga naszych piłkarzy była jednak bezdyskusyjna. Mogliśmy jednak wygrać jeszcze wyżej, ale Mirosław Waligóra, który zmienił w końcówce Juskowiaka, przestrzelił karnego.
Za pewnie podszedłem. Na pewniaka. Uderzyłem w środek bramki, bramkarz rzucił się w bok, ale piłka poszła w górę, ponad poprzeczką. Trochę za miękka była piłka, chyba to przesądziło. Alek Kłak wiedział o tym, ja niedługo byłem na boisku, on mi chciał to powiedzieć, krzyczał, że miękka, ale nie słyszałem – oceniał Waligóra.
Siedem minut, które zagrał z Kuwejtem, były jego ostatnimi na igrzyskach. Również po pierwszym meczu miejsce w jedenastce stracił Dariusz Gęsior, którego po przerwie zmienił Marcin Jałocha.
Bój z Włochami
W drugim spotkaniu mierzyliśmy się z Włochami. Piłkarze z Półwyspu Apenińskiego byli świeżo upieczonymi mistrzami Europy i obok Hiszpanów jednym z głównych faworytów do złotego medalu. Pierwsze swoje spotkanie z Amerykanami wygrali 2:1. Zwycięzca meczu zapewniał sobie awans z grupy. Włochów trenował słynny Cesare Maldini. Grali pod sporą presją, ale byli pewni siebie. Prasa włoska nie traktowała poważnie naszych zawodników.
W tunelu Włosi zachowywali się pewnie. Nawet jak spluwali, to z jakąś pewnością siebie. My jednak też byliśmy naładowani. „Pierwsza minuta! Pokazujemy, kto tu rządzi! Jedziemy równo z murawą! Wślizg, wślizg, wślizg! Opierdalamy ich! Niech pamiętają ten dzień do końca życia!” – krzyczał chwilę wcześniej Wójcik. My jeszcze dodawaliśmy sobie otuchy stałym okrzykiem – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! – wspominał Kowalczyk.
Przed rozpoczęciem meczu Alek Kłak puścił kolegom We Are The Champions zespołu Queen i Polacy zagrali jak mistrzowie. Już w piątej minucie Koźmiński przebiegł 60 metrów, na wysokości pola karnego świetnie dośrodkował, a Juskowiak pięknym strzałem z woleja wyprowadził nas na prowadzenie.
Napędzamy się. Każde udane zagranie dodaje nam skrzydeł. Karmimy się ich słabością, ich frustracja jest naszą siłą. Wślizg, wślizg, wślizg. Nie ma czasu na odpoczynek, za dużo jest do stracenia. Nie, odpoczniemy później. Wślizg, wślizg, wślizg. U nich widać narastającą złość. Jedna niewykorzystana sytuacja, druga. W końcu gol dla nas! Rysiek Staniek „ukłuł”. No panowie. Gdzie ta wasza pycha? Gdzie ci mistrzowie Europy? Gdzie ten piłkarski walec, dla którego przejechanie „Polaczków” jest tyleż oczywiste, co uwłaczające? – emocjonował się Kowalczyk.
Włosi się rozsypali. Wkrótce po bramce Stańka na początku drugiej połowy z boiska wyrzucono Luzardiego i Coriniego. Mimo gry w dziewiątkę próbowali jeszcze atakować, ale narażali się na groźne kontry Polaków. Na kwadrans przed końcem Juskowiaka zmienił Mielcarski. W samej końcówce wykorzystał on świetne podanie od Kowalczyka i ustalił wynik meczu na 3:0. Włosi zostali rozbici. To był dla nich szok. Nie mogli pojąć jak tacy piłkarze jak Dino Baggio, Renato Buso czy Demetrio Albertini byli w stanie przegrać z drużyną Wójcika.
Przed meczem liczyłem, że wygramy, ale zaskoczyły mnie rozmiary zwycięstwa. Wygrać z mistrzami Europy, z zawodnikami z tak wspaniałych klubów, to wielka satysfakcja – mówił po meczu Jerzy Brzęczek.
Z USA na remis
Polacy wiedzieli, że awans mają już pewny. W ćwierćfinale mogli jednak trafić na Hiszpanów. Żeby tego uniknąć, potrzebny był przynajmniej remis z drużyną z USA. Janusz Wójcik wcześniej dostał rower od Czesława Langa i postanowił zmotywować swoich zawodników:
Słuchajcie no, misie, jak przegracie, to całą noc będziecie za mną biegać. A ja będę jeździł rowerem – zaczął odprawę.
Nieoczekiwanie jednak pierwsi na prowadzenie wyszli Amerykanie. Wkrótce jednak nasi zawodnicy zdołali wyrównać po bramce Koźmińskiego, a parę minut przed przerwą prowadzenie dał nam Juskowiak, który strzelił już swoją czwartą bramkę na turnieju. Rywale co prawda wyrównali na kilka minut przed końcem, ale remis dawał nam pierwsze miejsce w grupie i to było dla sztabu najważniejsze.
Znowu szejkowie
W ćwierćfinale naszym rywalem był kolejny zespół znad Zatoki Perskiej. Tym razem trafiliśmy na drużynę z Kataru. To spotkanie było naszym pierwszym na Camp Nou. Po wygranej nad Włochami faworyt tego spotkania mógł być tylko jeden. Kowalczyk mówił przed meczem, że kataru to można dostać, ale na pewno nie dostać od Kataru. Zawodnik Legii wreszcie się w tym meczu przełamał i strzelił swoją pierwszą bramkę na turnieju.
Przerośnięte chłopy, na moje oko z przerobionymi dokumentami, poza limitem wiekowym. Wygraliśmy 2:0 po golach Kowala i Jałochy, ale mogliśmy spokojnie obić ich ze 4:0. Nie napierałem jednak na wyższe zwycięstwo – liczył się awans – wspominał ćwierćfinałowe starcie Janusz Wójcik.
Sam mecz nie był jednak łatwy. Katar był lepszy od Kuwejtu, ale ich gra opierała się na tym, żeby jak najwięcej przeszkadzać naszym piłkarzom. Przeciwko takim drużynom zawsze gra się ciężko. Odpowiednio umotywowani Polacy poradzili sobie jednak bardzo dobrze i znaleźli się w strefie medalowej.
Polonia demoledor
W półfinale naszym przeciwnikiem miał być zwycięzca spotkania Szwecja – Australia. Dość nieoczekiwanie 2:1 wygrali je piłkarze z antypodów. Australijczycy sprawili tym samym niespodziankę, ale warto przypomnieć, że dysponowali naprawdę utalentowaną grupą piłkarzy. Na mistrzostwach świata U-20 w 1991 r. dopiero po rzutach karnych przegrali mecz o brąz z ekipą ZSRR. Mark Bosnich, Paul Okon, Tony Popović czy Tony Vidmar zrobili później całkiem niezłe kariery w Europie. W grupie potrafili wygrać 3:0 z Danią. Tą samą Danią, która nas rozbiła 5:0.
Zapamiętałem, że do Barcelony jechaliśmy razem, autokar obok autokaru. Pewne siebie „Kangury” pokazywały nam na palcach, że rozwalą nas czwórką, piątką do zera. Myśleli, że jak wyeliminowali Szwedów, to siłą rozpędu rozjadą i nas. A takiego! – opowiadał Wójcik.
Polacy zagrali świetny mecz. Wspaniale współpracował trójkąt Staniek – Kowalczyk – Juskowiak. Rozbiliśmy rywali aż 6:1. Strzelanie rozpoczął w 27. minucie Kowalczyk, który wykorzystał sytuację sam na sam z Bosnichem. Kilka minut później padło wyrównanie, ale Polska dalej starała się grać swoje. Pod koniec pierwszej połowy Juskowiak strzelił na 2:1 i na przerwę schodziliśmy z prowadzeniem.
Bez kombinowania, panowie, robicie to, co umiecie najlepiej, czyli szukacie kontry, a będziemy to mieli! – motywował w szatni swoich podopiecznych Wójcik.
W 52. minucie Juskowiak podwyższył na 3:1. Australijczycy jednak nie ustępowali i raz po raz oddawali strzały na bramkę Kłaka. Polacy natomiast znakomicie realizowali założenia trenera. W 69. minucie Shaun Murphy po zagraniu Kowalczyka skierował piłkę do własnej bramki. W końcówce hat-tricka skompletował Juskowiak, pewnie zmierzający po koronę króla strzelców. A na minuty przed końcem swojego drugiego gola zdobył Kowalczyk, który miał udział przy każdej z sześciu bramek. W sumie przeciwnik uderzał na naszą bramkę dwadzieścia razy. My z dziewięciu sytuacji wykorzystaliśmy sześć.
Po ostatnim gwizdku Australijczycy, którzy mieli być rewelacją turnieju, pokładli się na murawie i z wściekłością walili pięściami w ziemię, a ich trener się popłakał. Gigant, który miał zdobyć złoto, padł. Jak kawka. Przegrał aż 1:6! – wspominał z dumą trener Wójcik.
To po tym spotkaniu w prasie hiszpańskiej, która była pod wrażeniem naszej gry, pojawiło się określenie Polonia demoledor. Nasi chłopcy naprawdę zdemolowali rywali. Do rozegrania został im ostatni mecz. Ten najważniejszy.
Na Camp Nou o złoto
Finał zaplanowano na 8 sierpnia o godzinie 20:00 na słynnym Camp Nou. Na trybunach zgromadziło się prawie sto tysięcy kibiców. Polscy piłkarze po raz trzeci w historii stanęli przed szansą zdobycia złotego medalu olimpijskiego. Przeciwko sobie mieli jedenastkę gospodarzy i wypełniony po brzegi stadion. Nawet ceremonie otwarcia czy zamknięcia nie przyciągnęły tylu widzów, co starcie Hiszpanów i Polaków.
Panowie. Czeka nas dzień próby, ostatecznej próby. Cała Hiszpania będzie życzyła nam śmierci, prawie cała Polska zwycięstwa. Prawie, bo na tych misiów z Polskiego Związku Piłki Nożnej nie można liczyć. Te misie muszą nas popamiętać. Skoro gramy im na nosach od kilku tygodni, to zagrajmy do końca. Pamiętajcie, że przed nami mecz życia. Rodziny będą na was patrzyły, cieszyły się i płakały razem z wami. Panowie, czekają nas kolejni frajerzy do opierdolenia! – wspominał przemowę Wójcika Kowalczyk.
Polacy do finału przystępowali osłabieni brakiem Dariusza Adamczuka, który pauzował za kartki i Piotra Świerczewskiego, który doznał urazu w meczu z Australią. Cała drużyna wyszła bardzo zmotywowana na ten mecz. Na początku jednak przewaga zarysowała się po stronie Hiszpanów. Zamknęli nas na naszej połowie i stwarzali sobie groźne sytuacje. Świetne okazje zmarnowali Ferrer i Alfonso. W miarę upływu czasu coraz częściej do głosu dochodzili Polacy. W 37. minucie Brzęczek kapitalnie wypuścił Kowalczyka, ale legionista zmarnował dogodną sytuację.
Moment i jestem sam przed bramkarzem. Nikt mnie nie dogoni. To wiem, jestem za szybki. Jadę z piłką, jadę, bramka się zbliża. Podjechałem za daleko… Zamiast oddać strzał, podbiegłem za blisko bramkarza i trafiłem w niego. Kurwa!!! Przecież to był ten moment, kiedy miałem przejść do historii! To był ten moment, w którym mieliśmy wygrać mecz! Gdybym miał dziesięć takich sytuacji, wszystkie bym wykorzystał – opisywał przebieg akcji Kowalczyk.
Osiem minut później Kowalczyk się już nie pomylił. Wykorzystał błąd obrońcy, przejął piłkę i pokonał bramkarza rywali, uciszając ryczący stadion. To była pierwsza stracona przez Hiszpanów bramka na tamtym turnieju. Do końca pierwszej połowy wynik nie uległ zmianie. W przerwie oczywiście Wójcik w swoim stylu motywował zawodników.
Początek drugiej odsłony to przewaga Polaków. W 50. minucie po centrze Stańka uderzał głową Juskowiak, ale piłka o centymetry minęła słupek. Chwilę później doszło do zmiany w zespole rywali – na boisku pojawił się Amavisca, który zastąpił Lasę. Kilka minut potem dobrze grającego Jałochę zastąpił Świerczewski, który jeszcze odczuwał trudy półfinału.
Najważniejsza zmiana zaszła jednak na trybunach. W loży honorowej pojawił się król Juan Carlos. Od tej chwili Hiszpanie zaczęli grać jak natchnieni. W 64. minucie Brzęczek sfaulował Amaviscę w okolicy pola karnego. Stały fragment wykonywał Guardiola. Dośrodkował prosto na głowę Abelardo, którego nie upilnował Koźmiński i zrobiło się 1:1. Pięć minut później fatalny błąd w polu karnym popełnił Wałdoch. Piłkę przejął Kiko i nie miał problemów z pokonaniem Kłaka. Polacy stanęli. Wszystko wyglądało dobrze, aż tu nagle przeciwnik wyprowadził dwa ciosy i leżeliśmy na deskach.
Nie zamierzaliśmy się jednak poddawać. Nadzieje w serca kibiców wlał Ryszard Staniek. Kiedy graliśmy w dziesiątkę, bo poza boiskiem był opatrywany Kowalczyk, Jerzy Brzęczek popisał się kapitalnym podaniem do wbiegającego w pole karne Stańka. Piłkarz Górnika pewnie pokonał Toniego i na tablicy wyników znów widniał remis.
Do końca zostawało już kilkanaście minut. Wszyscy odczuwali trudy meczu, który rozgrywano w wielkim upale. Czekaliśmy na dogrywkę. Po Hiszpanach było widać, że są słabsi kondycyjnie. Ostatnia minuta. Ostatni zryw gospodarzy. Piłkę na rzut rożny wybija Koźmiński. Każdy zdaje sobie sprawę, że to będzie ostatnia akcja spotkania. Dośrodkowanie, piłka trafia przed pole karne, Luis Enrique przyjmuje i bez namysłu uderza. Strzał zostaje zablokowany, ale do futbolówki dopada Kiko. Strzela. Trafia. Koniec. Koniec meczu i koniec marzeń o złocie. Zostaliśmy pokonani.
W każdym spotkaniu dawaliśmy z siebie wszystko, co w tym klimacie i przy tej wilgoci powietrza było olbrzymim wysiłkiem. Nie można mieć pretensji do nikogo. Każdemu może się zdarzyć błąd. Jesteśmy tylko ludźmi – mówił po meczu najlepszy w naszej drużynie Tomasz Łapiński.
Król strzelców turnieju Andrzej Juskowiak przyznał, że finałowy występ był jego najsłabszym na igrzyskach. Srebrny medal to jednak duży sukces. Przed wyjazdem mało kto wierzył w deklaracje trenera o medalu.
To wielki sukces polskiego piłkarstwa. Po 16 latach znów polska flaga na olimpijskim maszcie za sprawą naszych piłkarzy. Ta drużyna osiągnęła bardzo dużo, przecież srebrnego medalu nie spodziewał się przed igrzyskami nikt. Tu w Barcelonie dogoniliśmy świat – mówił Wójcik.
Powrót do kraju
Sukces naszych piłkarzy docenił prezes fundacji Zbigniew Niemczycki, który na rzecz drużyny przekazał swoją prywatną nagrodę w wysokości 40 tys. dolarów. Każdy z zawodników dostał od FSO złotego Poloneza. Z fabryki na Żeraniu wyjechało tylko 20 takich aut. Wójcik chciał zaoszczędzić na tych, co nie grali i wymyślił, żeby dać im jedno auto na dwóch zawodników. Ostro jednak sprzeciwił się temu Jerzy Brzęczek, który powiedział, że to nie fair.
Po turnieju wielu zawodników miało pretensje do PZPN-u i Kazimierza Górskiego. Piłkarze mieli żal, że zostali zostawieni sami sobie i że federacja wręcz utrudniała przygotowania. Kowalczyk wspominał, że Górskiego widzieli tylko na lotnisku po przylocie. Później pojawił się dopiero po przegranym finałowym meczu, gratulując medalu. Po przylocie do kraju napastnik powiedział nawet, że prezes powinien podać się do dymisji.
Dostało się także Jałoszkinowi, który w finale musiał zejść z boiska. Brzęczek nazywał go szczurem, który uciekł z tonącego okrętu. Wtórowali mu inni zawodnicy, zwłaszcza z grupy poznańskiej. W obronę wziął go dopiero Kowalczyk, który przypomniał kolegom hasło jeden za wszystkich, wszyscy na jednego. Jałocha był przecież jednym z najlepszych w naszej ekipie, a krytykowali go ci, którzy ledwo powąchali murawę. Od tego czasu pomiędzy Brzęczkiem a Kowalczykiem panowały chłodne stosunki. Po finale piłkarze zostali w Barcelonie jeszcze przez trzy dni. Dieta opierała się głównie na piwie i pizzy. Na pokładzie samolotu, którym wracali z całą olimpijską reprezentacją, zabrakło alkoholu. Piłkarze pili, co było: szampana, wino czy wódkę.
Niedługo po olimpijskim turnieju powstało słynne hasło: zmieniamy szyld i jedziemy dalej. Za daleko jednak nie pojechali. Z funkcji prezesa fundacji ustąpił Niemczycki. Najlepsi zawodnicy drużyny Wójcika rozjechali się po Europie. Niektórzy wybrali dobrze i odnieśli sukces w nowych klubach. Inni nie wykorzystali do końca swojego potencjału. Złe wybory, nie zawsze odpowiednie prowadzenie się, duże pieniądze i wzrastająca popularność sprawiły, że nie potrafili przekuć sukcesu z Barcelony w triumfy z pierwszą reprezentacją.
8 sierpnia minęło 25 lat od ostatniego występu Polaków na igrzyskach. Nie udało się awansować na turnieje w Atlancie, Sydney, Atenach, Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro. Trudno jednak wywalczyć olimpijską kwalifikację, skoro nie potrafimy nawet zagrać na mistrzostwach Europy. Ostatni turniej, który organizowaliśmy u siebie, pokazał różnicę, jaka dzieli nas od czołowych zespołów kontynentu. A póki tej różnicy nie zniwelujemy, nie mamy co marzyć o dobrym występie na mistrzostwach Europy, czy tym bardziej na igrzyskach olimpijskich.
BARTOSZ DWERNICKI
Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:
- Lucjan Brychczy, Grzegorz Kalinowski i Wiktor Bolba – Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa
- Wojciech Kowalczyk, Krzysztof Stanowski – Kowal. Prawdziwa historia
- Grzegorz Majchrzak – Tajna historia futbolu. Służby, afery i skandale
- Arkadiusz Onyszko, Izabela Koprowiak – Fucking Polak. Nowe życie
- Stefan Szczepłek – Moja historia futbolu. Tom 2. Polska
- Janusz Wójcik, Przemysław Ofiara – Wójt. Jedziemy z frajerami! Całe moje życie
- Encyklopedia Piłkarska FUJI. Tom 1. Rocznik ’91
- Encyklopedia Piłkarska FUJI. Tom 5. Rocznik 92-93
- Na olimpijskim szlaku 1984. Sarajewo, Los Angeles – praca zbiorowa
- „Jak mogliśmy to spieprzyć?” Duńczycy kojarzą się Polakom z koszmarem – artykuł Antoniego Bugajskiego dla Przeglądu Sportowego
- Był w Szczecinie taki mecz z Danią – artykuł Wojciecha Parady dla Kuriera Szczecińskiego
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE