Polska – Włochy na przestrzeni lat

Czas czytania: 13 m.
0
(0)

Właśnie wystartowała pierwsza edycja Ligi Narodów. Polska reprezentacja, dzięki wysokiemu rankingowi, wystąpi w najwyższej dywizji tych nowo powstałych rozgrywek. Zagramy więc z bardzo silnymi reprezentacjami Starego Kontynentu. Debiutujący w roli selekcjonera Jerzy Brzęczek dostąpi dziś honoru poprowadzenia naszej kadry narodowej w meczu przeciwko czterokrotnym zwycięzcom mundialu. Po raz 15. w historii Polacy zmierzą się z Włochami.

14 wcześniejszych potyczek to:  trzy zwycięstwa Polaków, sześć remisów i pięć porażek. Niekorzystny dla nas bilans bramek wynosi 9:19. Będzie to pierwsze nasze spotkanie na Półwyspie Apenińskim od ponad 20 lat. Jeszcze nigdy nie udało nam się odnieść zwycięstwa na terenie tego rywala. Dla obu reprezentacji będzie to historyczny – pierwszy mecz – w rozgrywkach Ligi Narodów. Wcześniej aż trzykrotnie mierzyliśmy się z Italią na mundialach, cztery razy w eliminacjach do MŚ i  dwa razy w eliminacjach ME. Pięć meczów było towarzyskich. Władysława Żmuda aż osiem razy grał przeciwko Squadra Azzurra. Wśród trenerów, to Antoni Piechniczek miał okazję najwięcej razy sprawdzić się z Włochami, jednak na sześć meczy – tylko raz udało mu się wrócić z tarczą, dwa razy spotkania kończyły się remisem, a trzykrotnie musiał uznać wyższość rywala. Chyba najpopularniejszy w historii jest pojedynek, który stoczyliśmy z Italią na legendarnym mundialu w RFN w 1974 roku. Wówczas Polacy zwyciężyli faworyzowanych Włochów 2:1 po bramkach Laty i Szarmacha. W pamięci wielu fanów pozostanie również potyczka z MŚ 1982, gdy w półfinale turnieju zostaliśmy skarceni przez Paolo Rossiego dwoma bramkami, ale… po kolei. Przypomnijmy sobie wszystkie 14 pojedynków pomiędzy Polską a Włochami na przestrzeni ponad 50 lat.

Warszawa – 18 kwietnia 1965 – el. MŚ 1966

Włosi swój pierwszy oficjalny mecz międzypaństwowy rozegrali w 1910 roku, a Polacy 11 lat później, jednak obu reprezentacjom przyszło się zmierzyć  dopiero w 1965 roku. Co prawda graliśmy wcześniej z Italią w ramach eliminacji do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, ale starcia te nie są uznawane za oficjalne. Pierwszy mecz i od razu poważna stawka, bo walka o udział na mundialu w Anglii. Zdecydowanymi faworytami tego starcia byli przybysze z półwyspu Apenińskiego. Rok wcześniej, we wspomnianych grach  eliminacyjnych do IO, ich drużyna złożona z amatorów dwukrotnie pokonała biało-czerwonych – 3:0 i 1:0.

Wyznaczono nietypową datę inauguracyjnego meczu eliminacyjnego. Piłkarze wyszli na murawę w… Niedzielę Wielkanocną o godzinie 12:00. Podopieczni Ryszarda Koncewicza za wszelką cenę chcieli wymazać z pamięci wcześniejszy blamaż. Zagrali z dwukrotnymi mistrzami świata otwarty futbol, dochodząc do wielu sytuacji bramkowych. Ofensywny styl gry spowodował, że również nasi przeciwnicy łatwo dochodzili do pozycji strzeleckich. Na szczęście dla biało-czerwonych w dobrej dyspozycji znajdował się stojący między słupkami Edward Szymkowiak. W obronie dobrze pracowali między innymi Stanisław Oślizło i Jacek Gmoch. Zarówno linie obronne Polaków, jak i Włochów nie zostały przełamane ani razu. Mimo ofensywnego stylu gry, padł bezbramkowy remis. Ten wynik powtórzył się w starciach obu ekip jeszcze kilkukrotnie.

Skład: Szymkowiak – Szczepański, Gmoch, Oślizło, Bazan – Nieroba, Pohl, Grzegorczyk, Banaś – Brychczy, Liberda

wynik: remis 0:0

Rzym – 1 listopada 1965 – el. MŚ 1966

Można się śmiać, że była to zemsta ze strony Włochów za ustalenie terminu pierwszego spotkania na Wielkanoc, więc rewanż przyszło Polakom zagrać w… Święto Zmarłych. Wygrana dawała naszej reprezentacji przepustkę na angielskie boiska, jednak zwycięstwo ze Squadra Azzurra na Stadio Olimpico wydawało się być zadaniem karkołomnym. Polacy pogubili wcześniej punkty w starciach z Finlandią na wyjeździe (porażka 0:2) i u siebie ze Szkocją (remis 1:1), komplikując sobie sprawę awansu. Gdzieś tam w głowach kibiców oraz piłkarzy tliło się jednak światełko nadziei na zwycięstwo. I bardzo szybko zgasło. Podopieczni Edmondo Fabbriego udzielili przybyszom zza żelaznej kurtyny srogiej lekcji futbolu. W rolę kata wcielił się Paolo Barison. Napastnik AS Romy popisał się w tym meczu hat-trickiem. Do dziś pozostaje jedynym piłkarzem, który dokonał tego w polsko-włoskich potyczkach. Wyczyn ten pozwala mu również zajmować pozycję najlepszego strzelca w historii naszych starć z Italią. Jego koledzy dołożyli w tym spotkaniu kolejne trzy gole i Polacy musieli wracać do domu z bagażem sześciu bramek na plecach. Na otarcie łez bramkę honorową zdobył 18-letni Włodzimierz Lubański.

Skład: Stroniarz – Szczepański, Gmoch, Oślizło, Anczok – Szołtysik, Pohl – Żmijewski, Sadek, Lubański, Liberda

wynik: porażka 1:6

Stuttgart – 23 czerwca 1974 – turniej główny MŚ 1974

Nasza najcenniejsza wygrana z Włochami. Co znaczy dla rodzimej piłki nożnej mundial w 1974 roku? Tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Po efektownych zwycięstwach z Argentyną i Haiti, „Orły Górskiego” przystępowały do ostatniej potyczki w pierwszej rundzie grupowej. Byliśmy już pewni awansu. Włosi potrzebowali co najmniej remisu. Argentyńczycy musieli pokonać Haiti i liczyć na wygraną Polaków. Biało-czerwoni nawet nie pomyśleli, by odpuścić to starcie. Italia początkowo atakowała z dużą werwą, ale z każdą minutą to Polacy przejmowali kontrolę. W końcówce pierwszej połowy zadali dwa ciosy, które okazały się gwoździami do trumny dla Squadra Azzurra. Najpierw genialną główką ze skraju pola karnego popisał się Andrzej Szarmach, a następnie Kazimierz Deyna uderzył mocno przy samym słupku włoskiej bramki, pokonując Dino Zoffa. Włochów stać było jedynie na kontaktową bramkę w samej końcówce meczu. Polacy w cuglach wygrali swoją grupę, zaś Italia ze łzami w oczach musiała powiedzieć ‘ciao’ niemieckiemu turniejowi. Po meczu w szatni naszych przeciwników wybuchły kłótnie, Mazzola miał się popłakać, a włoscy imigranci żądali, by wyszli do nich „ci, którzy zarabiają miliony”  i wytłumaczyli swoją słabą postawę. Do dziś wielu ekspertów uważa, że był to jeden z najlepszych meczów rozegranych przez Polaków w całej historii. Doskonali technicznie, bez jakiegokolwiek respektu dla faworyzowanego rywala.

Chyba udowodniliśmy wszystkim, że potrafimy grać nowocześnie, skutecznie, pięknie – mówił Jan Tomaszewski po meczu z Włochami.

Andrzej Szarmach zakończył zmagania grupowe z pięcioma bramkami na koncie. Tak skomentował swoją postawę w pierwszych meczach mundialu 1974:

Mogło być jeszcze lepiej. Przecież miałem takie okazje, że powinny z nich być bramki. Cóż, jestem jeszcze mało doświadczonym napastnikiem, a akcje rozgrywane są tak błyskawicznie, że nie wszystko, co jest szansą, może być wykorzystane.

Ten mecz przeszedł do historii z jeszcze jednego, mniej chlubnego powodu. Do dziś wielu kibiców zastanawia kwestia przyjęcia przez Roberta Gadochę „premii motywacyjnej” w wysokości 18 tysięcy dolarów, którą na ręce gracza warszawskiej Legii mieli przekazać przedstawiciele argentyńskiej szatni. Chcieli w ten sposób zmobilizować drużynę Górskiego do wygranej. Gadocha miał rzekomo przyjąć pieniądze od Latynosów i zataić ten fakt przed resztą zespołu.

Skład: Tomaszewski – Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Musiał – Kasperczak, Deyna, Maszczyk – Lato, Szarmach (78. Ćmikiewicz), Gadocha.

Wynik: wygrana 2:1

Rzym – 19 kwietnia 1975 – el. ME 1976

Niespełna rok później los po raz kolejny skrzyżował drogi obu reprezentacji. Włochom i Polakom przyszło się zmierzyć w turnieju eliminacyjnym do mistrzostw Europy. Miało to być ostatnie Euro rozgrywane w formule czterozespołowej i z koniecznością kwalifikacji dla gospodarza imprezy. Los nie był zbyt łaskawy dla „Orłów Górskiego”. Poza dwukrotnymi mistrzami świata, biało-czerwoni musieli zagrać również z wicemistrzami globu – Holandią oraz Finlandią.

Przed tym meczem panowały zupełnie inne nastroje niż przed pierwszym starciem obu drużyn, rozgrywanym na Stadio Olimpico dekadę wcześniej. Tym razem nasz zespół nie udawał się do „Wiecznego miasta” w roli Kopciuszka. Udany mundial w RFN sprawił, że Polacy stali się drużyną, która wzbudzała respekt na Starym Kontynencie. Nikt nie wierzył w to, że mecz może znowu zakończyć się pogromem. Również boiskowe wydarzenia pokazały, jak przez ostatnie 10 lat zniwelowała się różnica pomiędzy poziomem futbolu włoskiego i polskiego. Mecz miał wyrównany przebieg, chociaż to reprezentanci Italii stworzyli dogodniejsze sytuacje do zdobycia gola.  Brakło jednak zimnej krwi i dokładności w kluczowych momentach.

Warto dodać, że tym meczem zadebiutował w narodowych barwach Claudio Gentile. Był to początek reprezentacyjnej drogi urodzonego w libijskim Trypolis obrońcy, który konkretnie kopał i szarpał przeciwników.

Skład:  Tomaszewski – Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Wawrowski – Maszczyk, Deyna, Kasperczak (46. Ćmikiewicz) – Lato, Szarmach, Gadocha

Wynik:  remis 0:0

Warszawa– 26 października 1975 – el. ME 1976

Pół roku później odbył się rewanż. Jakżeby inaczej… znów nie obejrzeliśmy bramek. Polacy zmarnowali doskonałą okazję do tego, by po raz pierwszy awansować do  mistrzostw Europy. Wygrana ze Squadra Azzura byłaby milowym krokiem w stronę turnieju głównego. „Orły Górskiego” dominowały na Stadionie Dziesięciolecia nad graczami z Półwyspu Apenińskiego. Polacy częściej gościli pod polem karnym Dino Zoffa niż rywale pod bramką Tomaszewskiego. Niestety nie udało się wykorzystać żadnej z wybornych sytuacji. Świetnej okazji na bramkę nie zamienił Gadocha, zaś Lato w sytuacji sam na sam z legendarnym golkiperem – obił tylko spojenie słupka z poprzeczką.

Miesiąc później Włosi pokonali u siebie Holendrów 1:0. Pomimo tego, to właśnie „Mechaniczna pomarańcza” awansowała do dalszej fazy eliminacji (trzeba jeszcze było przebrnąć dwumecz ćwierćfinałowy), ponieważ mogła się poszczycić korzystniejszym bilansem bramek. Wówczas nie mogliśmy tego wiedzieć, ale na historyczny awans do finałów Euro przyszło nam jeszcze poczekać ponad 30 lat…

Skład: Tomaszewski – Szymanowski, Ostafiński, Żmuda, Wieczorek – Kasperczak, Deyna, Bula (59. Marx) – Lato, Szarmach, Gadocha (78. Kmiecik)

Wynik: remis 0:0

Turyn – 19 kwietnia 1980 – mecz towarzyski

Pierwsze spotkanie pomiędzy obydwoma zespołami, które nie toczyło się o żadną stawkę. Pierwsze rozgrywane na włoskiej ziemi, które odbyło się poza stolicą Italii. Mecz odbył się w Turynie. Być może to właśnie atmosfera stolicy Piemontu podziałała na piłkarzy w ten sposób, że zamiast kolejnego bezbramkowego wyniku – po 35 minutach gry mieliśmy już wynik 2:2.

Starcie nie zaczęło się szczęśliwie dla drużyny Ryszarda Kuleszy. Już na samym początku piłkę do pustej bramki dobił miejscowy idol – Franco Causio. Radość Włochów nie trwała długo. Upłynęło siedem minut i wyrównał filigranowy Janusz Sybis. Italię na ponowne prowadzenie wyprowadził atomowym strzałem inny turyński as – Gaetano Scirea. Niecałą dekadę później los skrzyżował jego życie raz jeszcze z naszym krajem. Było to niestety przeznaczenie ostateczne. Zginął w wypadku samochodowym w czasie podróży do Zabrza. Tego popołudnia mógł jednak pobiec w stronę trybun i fetować gola z kochającą go, turyńską publicznością. Do wyrównania doprowadził Andrzej Szarmach, wykorzystując rzut karny. Druga część spotkania nie przyniosła zmiany rezultatu. Trzeci mecz z rzędu pomiędzy Polską a Włochami zakończył się remisem. Tym razem jednak kibice mogli być zadowoleni, bo obejrzeli cztery trafienia.

Skład: Mowlik – Dziuba, Janas, Żmuda, Rudy – Lato, Miłoszewicz (89. Nawałka), Wójcicki – Sybis (60. Mazur), Szarmach, Pałasz (85. Lipka)

Wynik: remis 2:2

Vigo – 14 czerwca 1982 – turniej główny MŚ 1982

Drugie spotkanie obydwu zespołów na mistrzostw świata, i to kolejnych bardzo udanych dla naszej kadry. Tym razem jednak Italia nie wystąpiła w roli sierotki odprawionej do domu przez rozpędzonych Polaków. W Hiszpanii mieliśmy okazję dwukrotnie mierzyć się z drużyną Enzo Bearzota. Najpierw od razu na inaugurację. Cała Polska była ciekawa dyspozycji podopiecznych Piechniczka, którzy wskutek wprowadzenia stanu wojennego, byli pozbawieni możliwości rozgrywania meczów towarzyskich przed turniejem. Sam pojedynek zakończył się… bezbramkowym rezultatem. Wiele osób w kraju nad Wisłą było rozczarowanych takim wynikiem. Trzeba przyznać, że to Squadra Azzurra mogła odczuwać większy niedosyt. Polaków ratował Jan Jałocha, wybijający piłkę z linii bramkowej oraz poprzeczka, w którą trafił Marco Tardelli. Z drugiej strony pewnie bronił 40-letni Dino Zoff. Rozgrywał swój setny mecz w narodowych barwach.

Jeden punkt zdobyty, sytuacja wyjściowa można powiedzieć dobra, ale nie taka, żebyśmy szaleli ze szczęścia – tak Jan Ciszewski podsumował spotkanie po końcowym gwizdku.

Skład: Młynarczyk – Janas, Jałocha, Żmuda, Majewski – Matysik, Iwan (72. Kusto), Buncol, Lato- Smolarek, Boniek

Wynik: remis 0:0

Barcelona – 8 lipca 1982 – turniej główny MŚ 1982

Po raz drugi w tym turnieju trafiliśmy na Włochów w półfinale. Do tego meczu przystępowaliśmy poważnie osłabieni. Z powodu nadmiaru żółtych kartek musiał pauzować nasz as – Zbigniew Boniek. Zamiast niego selekcjoner wystawił Włodzimierza Ciołka, sadzając przy tym na ławce Andrzeja Szarmacha. Do dziś wielu kibiców wypomina Piechniczkowi ten ruch i brak gracza Auxerre w pierwszym składzie.

Włosi zaprezentowali o wiele wyższy poziom niż w inauguracyjnej potyczce. W dodatku wspomniana absencja Bońka stępiła nasze zęby w ofensywie. Już po pierwszym meczu ciężkiej kontuzji nabawił się Andrzej Iwan. Nie za bardzo mieliśmy argumenty w grze do przodu. Przesunięty do ataku Lato nie był już tym samym piłkarzem, który osiem lat wcześniej zdobywał koronę króla strzelców. Zwycięzcę tej klasyfikacji mieli za to w swoim składzie Włosi. Paolo Rossi z Polakami zdobył swojego gola numer czterypięć na tej imprezie. Najpierw piłkę na głowę wrzucił mu Giancarlo Antognoni, a w drugiej części uczynił to Antonio Cabrini. Włoski napastnik pewnie umieścił futbolówkę w siatce. Włosi awansowali do wielkiego finału, w którym zwyciężyli z reprezentantami RFN. Było to też ostatni spotkanie Dino Zoffa przeciwko naszej reprezentacji. Bramkarska legenda zagrała (łącznie z meczami kadry olimpijskiej) osiem razy przeciw biało-czerwonym. Aż sześciokrotnie zachował czyste konto.

Daliśmy z siebie dzisiaj wszystko. Nie ma co robić tragedii. Nie zawsze się wygrywa – mówił Władysław Żmuda w pomeczowym studio TVP

Pytany o to, czy blisko 50-stopniowy upał, który panował w Barcelonie, mógł być przyczyną porażki Polaków, Antoni Piechniczek odpowiedział:

Zostawmy już ten upał. Prysnął sen o finale, który był tuż, tuż. Włosi rzeczywiście byli dziś zespołem lepszym, trzeba im to przyznać.

Cóż, 36 lat później przyczyn niepowodzenia na mundialu będziemy szukać w różnicy klimatu pomiędzy Soczi a Moskwą…

Skład:  Młynarczyk – Dziuba, Majewski, Żmuda, Janas – Buncol, Kupcewicz, Matysik, Ciołek (46. Pałasz) – Lato, Smolarek (78. Kusto)

Wynik: porażka 0:2

Pescara – 8 grudnia 1984 – mecz towarzyski

Kolejna polsko-włoska potyczka miała miejsce dwa lata później. Termin dość nietypowy – mecz w grudniu. Trzeba jednak pamiętać, że w tamtych czasach skompletowanie drużyny narodowej w najmocniejszym składzie było możliwe praktycznie przez cały rok. Nie miało to nic wspólnego z grudniowymi meczami, które były rozgrywane jeszcze kilka lat temu, gdy w koszulce z orłem na piersi wybiegali w większości zawodnicy, którzy normalnie nie mieli prawa bytu w narodowej kadrze.

Podobnie jak w półfinale w Barcelonie, ulegliśmy mistrzom świata 0:2. Pierwszą bramkę dla gospodarzy spotkania zdobył gwiazdor Interu – Alessandro Altobelli, który w efektowny sposób minął w polu karnym Romana Wójcickiego i pokonał strzegącego bramki Jacka Kazimierskiego. W ostatniej minucie meczu wynik spotkania podwyższył Antonio Di Gennaro. Pomocnik Hellas Verona atomowym strzałem z około 20 metrów zdobył swojego debiutanckiego gola w kadrze już w drugim występie.

Skład: Kazimierski – Kubicki, Żmuda, Wójcicki, Wdowczyk – Wijas, Matysik (80. Prusik), Boniek, Komornicki – Pałasz, Okoński (53. Ostrowski)

Wynik: porażka 0:2

Chorzów – 14 listopada 1985 – mecz towarzyski

Kolejna gra towarzyska miała miejsce już po niecałym roku. Przed meczem Zbigniew Boniek powiedział do swoich kolegów, że jeśli chcą wygrać ze Squadra Azzurra, to muszą ich zabiegać. Ci bardzo mocno wzięli sobie do serca słowa „Murzyna”. Polacy imponowali wolą walki i motoryką. Włosi czuli się jakby nieswojo na zmrożonej murawie Stadionu Śląskiego. Przed meczem konieczne było usunięcie z płyty boiska zalegającej warstwy śniegu. W takich okolicznościach Polacy czuli się zdecydowanie lepiej. Najlepszy na boisku był Dariusz Dziekanowski, któremu w ten lodowaty wieczór wychodziło praktycznie wszystko. Już w 6. minucie mocnym uderzeniem z dystansu pokonał Franco Tancrediego. Podobno w przerwie meczu do Zbigniewa Bońka podszedł Antonio Cabrini i kazał przekazać Dziekanowskiemu, że jeśli nie przestanie nim tak kręcić, to w drugiej połowie Włoch mu się odwinie. W drugiej części gry wynik spotkania się nie zmienił, chociaż Włosi mieli swoje okazje. Biało-czerwonym sprzyjało jednak szczęście, a w „klatce” nieźle spisywał się Józef Młynarczyk. Strzelec jedynej bramki w tamtym spotkaniu tak komentował po latach tamten wieczór

Jaka zima, jaki śnieg? Dla mnie tamten mecz kojarzy się z karnawałem i klimatem co najmniej podzwrotnikowym!

Skład: Młynarczyk – Pawlak (29. Przybyś), Wójcicki, Żmuda, Ostrowski – Dziekanowski, Buncol, Matysik, Komornicki – Boniek, Smolarek (85. Tarasiewicz)

Wynik: wygrana 1:0

Chorzów – 2 kwietnia 1997 – el. MŚ 1998

Na kolejny mecz z drużyną Azzurrich przyszło nam czekać blisko 12 lat. Poziom polskiej piłki reprezentacyjnej od tamtego czasu mocno spadł. W 1997 roku taki wynik meczu rozegranego w „Kotle czarownic” byłby uznany za olbrzymią sensację. Nie zmienił się za to trener. Po wielu chudych latach polskiego futbolu reprezentacyjnego, na stanowisko selekcjonera powrócił Antoni Piechniczek, który jako ostatni wprowadził nas na wielką imprezę. Piłkarska Polska miała nadzieję, że historia zatoczy koło i „Ajmsory” (jak prześmiewczo nazywali Piechniczka byli koledzy z murawy) znów zaprowadzi nas na futbolowe salony. Selekcjoner zaskoczył kilkoma roszadami w składzie. Od pierwszej minuty zagrali m.in. gracz GKS-u Katowice – Adam Ledwoń oraz wytransferowany latem z Rakowa Częstochowa do warszawskiej Legii – Paweł Skrzypek. Ten drugi miał być odpowiedzialny za krycie Gianfranco Zoli, który w tamtym czasie zachwycał formą w Chelsea. Okazało się, że przydzielenie takiego plastra drobnemu i ruchliwemu napastnikowi było strzałem w dziesiątkę. Tak po latach o tym spotkaniu opowiadał polski obrońca:

Nie będę skromny, wyszedł mi ten mecz. O tym, że gram, dowiedziałem się dwie godziny przed spotkaniem. Trener Piechniczek uznał, że będę lepiej się nadawał do krycia Gianfranco Zoli, niż wysoki Marek Jóźwiak. Przyznam, że byłem trochę spięty: ja na boisku przeciwko najlepszym piłkarzom.

Polacy nie przestraszyli się bardziej utytułowanych rywali. Starali się od początku sforsować włoską obronę, złożoną z nie byle kogo bo: Ferrary, Costacurty, Cannavaro i Maldiniego. Razem z Zolą polskie szyki starał się rozrywać Christian Vieri. Doskonałą okazję do ukąszenia rywali zmarnował w końcówce pierwszej połowy Paweł Wojtala. Rosły obrońca Widzewa Łódź z bliskiej odległości skierował piłkę nad poprzeczką bramki Angelo Peruzziego. W drugiej połowie to Włosi mieli więcej z gry, ale im także nie udało się zdobyć gola. To był nasz piąty bezbramkowy remis z tą reprezentacją.

Skład: Woźniak – Skrzypek, Zieliński, Wojtala – Ledwoń, Wałdoch, Świerczewski (44. Kowalczyk), Nowak (46. Sokołowski), Bałuszyński (66. Kałużny) – Citko, Juskowiak

Wynik: remis 0:0

Neapol – 30 kwietnia 1997 – el. MŚ 1998

Niespełna miesiąc później przyszedł czas na rewanż w Neapolu. Najpierw włoska orkiestra w fatalny sposób odegrała nasz hymn (kilka lat później Edyta Górniak udowodniła, że można to zrobić jeszcze gorzej), zaś kibice ze stolicy Kampanii urządzili pirotechniczny pokaz, za jaki w obecnych czasach UEFA nałożyłaby na Italię bajońskie kary finansowe. Następnie do poziomu orkiestry dostosowali się nasi piłkarze…

Najpierw Albertini miękko wrzucił w pole karne do Di Matteo, a ten mimo asysty obrońcy zdołał pokonać Andrzeja Woźniaka. Potem było już tylko gorzej. Podopieczni Piechniczka zostali niemal zamknięci w hokejowym zamku, a Włosi urządzili sobie istną kanonadę. Drugą bramkę wpakował nam Paolo Maldini. Przy ławce rezerwowych swoją radość mógł zamanifestować jego ojciec – Cesare – który był wówczas selekcjonerem. Do przerwy spokojnie mogliśmy przegrywać różnicą pięciu bramek. Ratowało nas szczęście, poprzeczka i Andrzej Woźniak. Obecny trener bramkarzy w kadrze narodowej zyskał kiedyś miano „bohatera z Parku Książąt”, dwoił się i troił by zostać również „bohaterem z Neapolu”, ale takiej nawałnicy nie potrafił powstrzymać nawet on. W 52. minucie trybuny Stadionu Św. Pawła oszalały. Cesare Maldini postanowił desygnować do gry Roberto Baggio. Idol włoskich kibiców wracał do narodowej kadry po półtorarocznej przerwie. Po siedmiu minutach mógł już świętować swojego pierwszego gola zdobytego dla ojczyzny po ponad trzyletniej przerwie, ośmieszając polską defensywę.

To obrazuje jakie jest miejsce w szyku polskiej reprezentacji. Dziś to udowodnili wicemistrzowie świata – mówił Dariusz Szpakowski, po zakończonym spotkaniu.

Skład: Woźniak – Skrzypek, Zieliński, Wojtala – Wałdoch (46. Majak), Nowak, Kałużny, Bałuszyński (66. Hajto), Ledwoń – Citko, Kucharski (46. Warzycha)

Wynik: porażka 0:3

Warszawa – 12 listopada 2003 – mecz towarzyski

To był najlepszy mecz Polaków za kadencji Pawła Janasa, a prywatnie to jedno z najlepszych spotkań polskiej kadry, jakie dane mi było zobaczyć w moim życiu (a ukończyłem lat 30). Włosi dzierżyli wówczas tytuł wicemistrzów Europy, my byliśmy zrozpaczeni po kampanii eliminacyjnej do Euro 2004, którą przegraliśmy z Łotwą. Na stadionie przy Łazienkowskiej wyglądało to jednak, jakbyśmy się z Włochami zamienili rolami. Po 17 minutach prowadziliśmy 2:0. Najpierw Francesco Toldo skapitulował po mierzonym strzale Jacka Bąka ze skraju pola karnego, chwilę później wynik podwyższył Tomasz Kłos, który wykorzystał dośrodkowanie Kamila Kosowskiego. Po minucie stratę zmniejszył Antonio Cassano. Co ciekawe, była to dopiero pierwsza bramka Włochów zdobyta w Polsce. W drugiej połowie wynik na 3:1 ustalił Jacek Krzynówek, który najszybciej doskoczył do odbitej od słupka piłki.

To był wspaniały mecz Polaków. Niczym pociąg TGV na skrzydłach poruszali się Kosowski z Krzynówkiem, świetnie w obronie zagrali weterani – Kłos i Bąk. Szczególnie ten pierwszy nie miał w tamtym czasie dobrej prasy. Niemieckie gazety pisały po jego występach w Bundeslidze, że nie nadaje się nawet do czwartoligowych rezerw. Włosi przed meczem z Polską byli niepokonani od ponad roku.  Szkoda, że tamto spotkanie oglądało na żywo zaledwie 8000 widzów. Dziś taka frekwencja na meczu kadry jest raczej nie do pomyślenia.

Zwycięstwo z takim rywalem jak Włosi smakuje podwójnie. Po pierwsze dlatego, że rzadko mamy okazję zagrać z tak utytułowanym przeciwnikiem, a po drugie dlatego, że włoscy piłkarze to ścisła światowa czołówka. Myślę, że już dawno nie zagraliśmy tak dobrego meczu, ostatnio chyba przeciw Amerykanom na ubiegłorocznych mistrzostwach świata – mówił po meczu kapitan reprezentacji Polski, Jacek Bąk.

Skład: Dudek – Kłos, Zieliński, Bąk (72. Hajto), Żewłakow (77. Rząsa) – Kosowski (89. Gorawski), Lewandowski, Kukiełka, Krzynówek – Niedzielan (81. Żurawski), Rasiak (87. Saganowski)

Wynik: zwycięstwo 3:1

Wrocław – 11 listopada 2011 – mecz towarzyski

To już nie tak odległa przeszłość. Czasy panowania Franciszka Smudy i okres przygotowań do Euro 2012. Ten mecz był odzwierciedleniem tego, co miało się wydarzyć siedem miesięcy później. Smuda i jego piłkarze opuszczali po meczu murawę stadionu we Wrocławiu przy akompaniamencie gwizdów polskich kibiców. Był to zwariowany okres w historii naszej kadry, a wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały nieuchronną kompromitację naszych zawodników na rodzimym Euro.  Dość powiedzieć, że jedną z najbardziej frapujących kwestii w owym czasie był brak godła na koszulkach naszych piłkarzy. „Gdzie jest orzeł?!” – niosło się po trybunach Stadionu Miejskiego, a w tym czasie Balotelli pokonał Szczęsnego z ponad 20 metrów. W drugiej połowie wynik podwyższył Pazzini i mógł popisać się swoją dość dwuznaczną „cieszynką”. Przed szansą na strzelenie honorowej bramki stanął Kuba Błaszczykowski, ale Polakom kompletnie nic nie wychodziło w tym meczu, więc dlaczego miał wpaść rzut karny?

Nie pomogło naturalizowanie graczy, nie pomógł Franek Smuda, który „miał czynić cuda” ani „polskie trio z Dortmundu”. Po raz pierwszy przegraliśmy na własnym terenie z drużyną Włoch. Najgorsze było jednak jeszcze wówczas przed nami…

Był taki moment w meczu, nawet z 10 minut, że Włosi utrzymywali się przy piłce, a my nie mieliśmy pomysłu, jak ją im odebrać. Szkoda, że nie strzeliliśmy karnego, bo ten wynik wyglądałby trochę inaczej. Włosi to bardzo dobra drużyna – mówił Adrian Mierzejewski na pomeczowej konferencji.

Składy: Szczęsny – Piszczek, Głowacki, Perquis (69. Wasilewski), Wawrzyniak – Murawski (80. Dudka), Polanski (65. Matuszczyk) – Błaszczykowski, Obraniak (56. Brożek), Peszko (65. Mierzejewski) – Lewandowski

Wynik: porażka 0:2

Bolonia – 7 września 2018 – Liga Narodów

Dziś czeka nas historyczny, pierwszy mecz w Lidze Narodów. Przystąpimy do niego po czerwcowej klęsce na mundialu w Rosji, z nowym już selekcjonerem. Włosi  także są na zakręcie. Na mistrzostwach w ogóle ich nie było. Trener Mancini również będzie szukał optymalnych rozwiązań dla swojego zespołu, a to wiąże się z eksperymentami. Włosi dysponują większą jakością piłkarską od nas, mają lepszych zawodników (chociaż ze świecą szukać u nich gwiazd pokroju Lewandowskiego) i nigdy nie przegrali z biało-czerwonymi na własnym terenie. A może to jest ten moment? Może piątkowy wieczór na Stadio Renato Dal’Arra okaże się szczęśliwy dla wybrańców Brzęczka? Z pewnością każdy inny wynik niż wygrana Squadra Azzurra będzie dla nas miłym zaskoczeniem.

Wynik: 1:1

RAFAŁ GAŁĄZKA

Źródła:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...