Chorwacja i jej francuska przygoda

Czas czytania: 17 m.
0
(0)

Mundial we Francji w 1998 r. był wyjątkowy z kilku względów. Były to pierwsze mistrzostwa, na których obowiązywała zasada złotej bramki. Po raz pierwszy w najważniejszej piłkarskiej imprezie wzięły udział aż 32 drużyny. Nigdy wcześniej tak wiele zespołów nie brało udziału w eliminacjach. Kilka reprezentacji wróciło po dłuższej nieobecności. W stawce znalazło się też czterech debiutantów: RPA, Japonia, Jamajka i Chorwacja. Najlepiej spośród nich spisali się Chorwaci, którzy swoją grą zdobyli sympatię wielu kibiców.

To, że Chorwaci jako reprezentacja debiutowali na mundialu, nie znaczy, że nie mieli doświadczenia na arenie międzynarodowej. Już w 1987 r. na młodzieżowych mistrzostwach świata w Chile kilku z nich decydowało o obliczu reprezentacji Jugosławii.

W finałowym meczu z RFN, który wygrali po rzutach karnych, wystąpili Robert Jarni, Zvonimir Boban i Davor Šuker, a Igor Štimac oglądał tamto spotkanie z ławki. Robert Prosinečki został wybrany najlepszym piłkarzem imprezy, ale nie mógł wystąpić w starciu o złoto, bo pauzował za kartki. Šukerowi natomiast zabrakło jednego trafienia, żeby zostać królem strzelców.

Młodzi zawodnicy pokazali wtedy światu, że wkrótce mogą zacząć odgrywać główne role nie tylko w krajowym futbolu.

Trzy lata później zjednoczona jeszcze Jugosławia wzięła udział, w jak się później okazało, swoim ostatnim wielkim turnieju. We Włoszech tamta reprezentacja dotarła do ćwierćfinału, gdzie po rzutach karnych musiała uznać wyższość broniącej tytułu Argentyny.

Wtedy pierwszy raz z atmosferą mundialu zetknęli się Davor Šuker, Alen Bokšić, Robert Jarni czy Robert Prosinečki. W turnieju zagrało tylko dwóch ostatnich, ale zdobyte doświadczenie miało zaprocentować w przyszłości.

W 1992 r. Jugosławia miała jeden z najlepszych zespołów w historii. Kto wie, czy nie najlepszy. W eliminacjach do mistrzostw Europy przegrali tylko jedno spotkanie i z pierwszego miejsca awansowali do szwedzkiego turnieju.

Niestety w wyniku działań wojennych prowadzonych na terenie kraju i sankcji nałożonych przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, jugosłowiańska reprezentacja została wykluczona z udziału w mistrzostwach, a jej miejsce zajęli Duńczycy.

Chorwacja wraca do gry

Chorwacja proklamowała niepodległość 25 czerwca 1991. Kiedy jednak w USA rozgrywano mistrzostwa świata, na Bałkanach wciąż trwał krwawy konflikt. Dopiero podpisany 21 listopada 1995 r. układ z Dayton przywrócił względny spokój w tamtej części Europy.

Mimo że w szeregi FIFA Chorwację przyjęto już w 1992 r., a członkiem UEFA stała się rok później, to w eliminacjach po raz pierwszy wystartowała dopiero przy okazji turnieju w Anglii w 1996 r.

Nie były to jednak ich pierwsze mecze na arenie międzynarodowej. W trakcie II wojny światowej powstało sprzymierzone z III Rzeszą Niezależne Państwo Chorwackie, którego reprezentacja rozegrała w latach 1940-44 kilkanaście meczów międzypaństwowych.

Ich rywalami były najczęściej drużyny z krajów neutralnych albo współpracujących z Niemcami. W 1941 r. chorwacki związek po raz pierwszy został członkiem FIFA, ale po upadku utworzonego przez ustaszów państwa i włączeniu jego terenów w skład nowopowstałej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, ponownie stał się jedną z regionalnych federacji piłkarskich.

Od tego czasu chorwaccy piłkarze przez ponad 40 lat grali w barwach Jugosławii. Nierzadko zaliczali się do liderów zespołu, a tacy gracze jak Vladimir Beara, Zlatko Čajkovski, Stjepan Bobek, Dražan Jerković czy Josip Skoblar na stałe zapisali się w historii nie tylko krajowego, ale i europejskiego futbolu.

Na mistrzostwa Europy w Anglii Chorwaci dostali się dzięki wygraniu swojej grupy eliminacyjnej. W pokonanym polu zostawili Estonię, Słowenię, Ukrainę, Litwę i dzięki lepszej różnicy bramek Włochy. Trzeba jednak podkreślić, że z wicemistrzami świata potrafili zremisować u siebie i wygrać na wyjeździe 2:1. Nie powinno to dziwić, jeśli spojrzymy na przynależność klubową chorwackich piłkarzy.

Podczas angielskiego turnieju ledwie kilku zawodników z kadry było zawodnikami rodzimych klubów. Kapitan zespołu Boban grał w Milanie, Šuker czarował w Sevilli, Prosinečki w Barcelonie, a Bokšić w Lazio. Mimo to drużyna prowadzona przez Miroslava Blaževicia z trudem pokonała w swoim pierwszym grupowym meczu Turcję. Jednak już w drugim spotkaniu Chorwaci rozbili broniącą tytułu Danię 3:0, a w pamięci kibiców zapisała się bramka Šukera, który odważnym lobem pokonał bezradnie wyciągającego rękę Schmeichela.

Będąc pewnym awansu do ćwierćfinału, Blažević w meczu z Portugalią wystawił rezerwowy skład. Przegrana 0:3 oznaczała, że rywalem Chorwatów w walce o półfinał będą Niemcy. Taki był też cel trenera, który twierdził, że Chorwacji lepiej leżą Niemcy. Niestety ekipa Bertiego Vogtsa okazała się zbyt trudną przeszkodą do pokonania.

Z pewnością w osiągnięciu korzystnego rezultatu, nie pomogła Chorwatom czerwona kartka Igora Štimaca. Porażka 1:2 wstydu jednak nie przynosiła, a dotarcie do tej fazy było zwiastunem pojawienia się nowej siły w europejskim futbolu.

Droga do Francji

W walce o paszporty na francuski turniej Chorwacja mierzyła się z Danią, Grecją, Bośnią i Hercegowiną oraz ze Słowenią. Początek eliminacyjnej kampanii był obiecujący. 8 października 1996 r. w Bolonii Chorwaci rozbili 4:1 Bośniaków. Później jednak nastąpił trochę słabszy okres. Vatreni tylko zremisowali u siebie z Grecją, nie zachwycili także w towarzyskim turnieju w Maroku, gdzie nie byli w stanie wygrać z gospodarzami i z Czechami.

Na przełomie marca i kwietnia zanotowali u siebie kolejne dwa remisy – z Danią i ze Słowenią. Dopiero w Salonikach przełamali się i pokonali Greków 1:0. Tamto zwycięstwo okazało się bezcenne w ostatecznym rozrachunku.

W czerwcu wzięli udział w kolejnym towarzyskim turnieju – tym razem w Japonii. Porażka z uczącymi się dopiero dużej piłki Japończykami i remis z Turcją nie napawały optymizmem. Ale Blažević mimo słabszych wyników był praktycznie nie do ruszenia. Był bliskim przyjacielem prezydenta Franjo Tuđmana, który osobiście ponoć zabiegał, żeby to właśnie Blažević był selekcjonerem.

Decydujące miały być mecze rozgrywane we wrześniu i w październiku. Najpierw po ciężkim meczu Chorwacja pokonała u siebie 3:2 Bośnię i Hercegowinę, a cztery dni później mierzyła się z Danią w Kopenhadze. Duńczycy wzięli rewanż za porażkę z angielskich boisk i wygrali 3:1.

Przed ostatnią kolejką spotkań liderem grupy była Dania z 16 punktami na koncie, a na drugim miejscu plasowała się Grecja z 13 oczkami. Chorwaci zdołali uzbierać tylko 12 punktów w siedmiu meczach i nie wszystko zależało od nich. Żeby awansować, musieli wygrać ze Słowenią i liczyć, że Grecy nie wygrają z Duńczykami.

W Lublanie zwyciężyli pewnie 3:1, więc pierwszy warunek został spełniony. W Atenach natomiast greccy napastnicy nie byli w stanie pokonać Schmeichela i na ostatniej prostej Grecja wypadła z walki o mundial. Chorwacja, zajmując drugie miejsce w grupie, zyskała prawo gry w barażach.

Tam za rywala miała Ukrainę. Oba zespoły mierzyły się ze sobą przy okazji eliminacji do Euro w Anglii. Wtedy w Zagrzebiu wygrali Chorwaci, a w Kijowie Ukraińcy. Jesienią 1997 r. nasi wschodni sąsiedzi zaczynali coraz więcej znaczyć w europejskim futbolu. W trudnej grupie z Niemcami i Portugalią ustąpili Niemcom tylko o dwa punkty.

W Lidze Mistrzów świetne mecze rozgrywało Dynamo, a u progu wielkiej kariery stali Andrij SzewczenkoSerhij Rebrow. 29 października w Zagrzebiu lepsi byli jednak Chorwaci. Po golach Bilicia i Vlaovicia wygrali 2:0. Zaliczka skromna, tym bardziej że parę dni później Dynamo Kijów, na którym opierała się ukraińska reprezentacja, rozbiło na Camp Nou Barcelonę aż 4:0.

15 listopada w Kijowie Szewczenko już w 4. minucie pokonał Ladicia, ale tego dnia to było wszystko, na co stać było Ukraińców. W 28. minucie wyrównał Bokšić i takim wynikiem zakończył się mecz. Chorwacja mogła szykować się do francuskiego turnieju.

Pierwszy gwizdek

W ramach przygotowań do mistrzostw Chorwaci rozegrali wiosną 1998 r. szereg sparingów. W kwietniu sprawdzili formę podopiecznych Janusza Wójcika. W Osijeku rozbili Polaków 4:1, choć wynik mógłby być wyższy, ale Blažević dał szansę pokazania się aż 22 (!) piłkarzom.

Pod koniec maja przegrali 1:2 ze Słowacją, ale już kilka dni później pewnie pokonali Iran 2:0, a w ostatnim sprawdzianie przed turniejem wbili aż siedem bramek Australii. W tych spotkaniach zabrakło Alena Bokšicia, który musiał się poddać operacji w związku z urazem kolana. Drugą strzelbą Chorwatów na mistrzostwach miał być Davor Šuker.

Choć w reprezentacji trafiał dosyć regularnie, to obawy mogła budzić jego forma w klubie. W Realu Madryt więcej czasu spędził na ławce rezerwowych niż na boisku.

W losowaniu, które odbyło się 4 grudnia 1997 r. w Marsylii, Chorwatom sprzyjało szczęście. Trafili do grupy H, w której ich przeciwnikami mieli być Argentyńczycy, a także absolutni debiutanci w turnieju – Japonia i Jamajka. To Reggae Boyz byli pierwszym, historycznym przeciwnikiem Chorwacji na mistrzostwach świata.

14 czerwca 1998 r. na Stade Félix-Bollaert w Lens Chorwaci od początku ruszyli do ataku. Po indywidualnej akcji Šukera i dograniu piłki w pole karne, bliski strzelenia gola był Mario Stanić. Vatreni przeważali i starali się kontrolować grę. Jamajczycy jednak nie mieli zamiaru odpuszczać i sami kilkukrotnie zagrozili bramce Ladicia.

W 27. minucie Chorwaci wywalczyli rzut rożny. Robert Prosinečki krótko zagrał futbolówkę do Dario Šimicia, który dośrodkował na dziesiąty metr. Tam dopadł do niej Igor Štimac, który uderzył bez namysłu i trafił w poprzeczkę. Szczęśliwe piłka spadła pod nogi Mario Stanicia, który z najbliższej odległości wpakował ją do bramki obok bezradnego Barretta.

Stał się tym samym strzelcem pierwszego, historycznego gola dla Chorwacji na mistrzostwach świata. Chwilę później piłkarze z Bałkanów mogli prowadzić już 2:0. Šuker długim podaniem świetnie obsłużył Stanicia, który znalazł się w polu karnym. Wystawił piłkę niepilnowanemu Zvonimirowi Soldo, ale ten z jedenastu metrów trafił w poprzeczkę. Chorwacja miała kilka znakomitych okazji do podwyższenia wyniku, ale zwyczajnie brakowało im szczęścia.

Stare piłkarskie porzekadło mówi jednak, że niewykorzystane sytuacje się mszczą i tak też było w Lens. Tuż przed przerwą składną akcję przeprowadzili piłkarze z Karaibów. Dośrodkowanie z lewej strony pola karnego na bramkę zamienił Robbie Earle i na przerwę obie drużyny schodziły z takim samym dorobkiem.

Stracona bramka podziałała drażniąco na Chorwatów. Ruszyli do ataku i stwarzali coraz większe zagrożenie pod bramką Jamajki. Z dystansu groźne uderzył Aljoša Asanović, ale piłka przeszła obok słupka. Niedługo później ten sam piłkarz dobrze dograł do Stanicia, który na wysokości pola karnego został podcięty przez Franka Sinclaira. Była 53. minuta, a przy piłce stanęło dwóch Robertów. Prosinečki króciutko zagrał do Jarniego, który zatrzymał koledze piłkę tak, żeby ten mógł dośrodkować.

Pomocnik jednak, zamiast dograć w pole karne, nawinął obrońcę rywali i z ostrego kąta uderzył na bramkę. Futbolówka wpadła zaskoczonemu Barrettowi za kołnierz, a Prosinečki stał się tym samym pierwszym piłkarzem w historii, który na mundialach strzelał bramki dla dwóch reprezentacji.

Chwilę po wznowieniu gry bliski strzelenia gola był Deon Burton. Z upływem czasu przewaga Chorwatów była jednak coraz bardziej widoczna. 20 minut przed końcem, po ładnej akcji całego zespołu, Stanic przerzucił piłkę nad obrońcami w polu karnym, do której dopadł Šuker. Napastnik Realu nie silił się na żadne techniczne fajerwerki i pewnie uderzył z lewej nogi. Piłka odbiła się jeszcze od nogi Gardnera, co zmyliło bramkarza i było już 3:1 dla zawodników z Bałkanów.

Chwilę później silne uderzenie Bobana zdołał odbić na rzut rożny Barrett. Do końca meczu wynik nie uległ już zmianie i Chorwacja mogła cieszyć się z pierwszego zwycięstwa w swoim debiutanckim występie na mundialu.

Pojedynek z samurajami

Sześć dni później w Nantes na Stade de la Beaujoire przeciwnikiem Chorwacji była Japonia. Piłkarze z kraju kwitnącej wiśni bardzo solidnie zaprezentowali się wcześniej w starciu z Argentyną, z którą przegrali tylko 0:1. W pojedynku z Chorwatami również grali ambitnie, ale inicjatywa była po stronie graczy z Europy.

W pierwszej połowie Davor Šuker groźnie uderzył głową ze skraju pola karnego, ale minimalnie chybił. Chwilę później ten sam zawodnik, strzelając z pierwszej piłki po dośrodkowaniu od Prosinečkiego, przeniósł futbolówkę wysoko nad poprzeczką. Chorwaci przeważali. Grali swobodnie i często dochodzili do sytuacji.

Japończycy musieli się czasami ratować faulami. To właśnie po przewinieniu na Staniciu, Šuker miał kolejną okazję, żeby wpisać się na listę strzelców. Próbował trafić z rzutu wolnego z osiemnastu metrów, ale piłka o centymetry minęła słupek bramki Kawaguchiego.

Skuteczność nie była tamtego dnia mocną stroną Chorwacji. Pudłował Šuker, pudłował też Stanić, który fatalnie przestrzelił w sytuacji sam na sam. Wiele nie brakowało, a to Japończycy wyszliby na prowadzenie. Po nieudanym dryblingu Prosinečkiego piłkę przejął Nakata, który świetnie dograł w pole karne do Nakayamy, ale dobrze interweniował Ladić. Pierwsza połowa mimo momentami bardzo wyraźnej przewagi Chorwatów zakończyła się bez bramek.

W drugiej odsłonie ich ataki nie były tak intensywne. Gra się nieco wyrównała, ale przewaga nadal była po stronie zawodników z Bałkanów. Po dośrodkowaniu Jarniego bliski szczęścia był wprowadzony po przerwie Goran Vlaović. Niedługo później Šuker próbował przelobować Kawaguchiego, ale minimalnie się pomylił i trafił w poprzeczkę. Japońska bramka wydawała się zaczarowana.

Wreszcie w 77. minucie Asanović wszedł z piłką w pole karne, dograł do Šukera, a ten strzałem po ziemi z lewej nogi uzyskał prowadzenie. Sensacja długo wisiała w powietrzu, ale Chorwaci wreszcie dopięli swego. Rezultat utrzymał się do końca. Dzień później Argentyna rozbiła 5:0 Jamajkę i stało się jasne, że to między Vatreni Albiceleste rozegra się walka o pierwsze miejsce.

O prym w grupie

Już przed mistrzostwami z dużą dozą prawdopodobieństwa można było przypuszczać, że walka o zwycięstwo w grupie H rozegra się pomiędzy Argentyną i Chorwacją. Piłkarzom z Ameryki Południowej wystarczał remis, bo mieli lepszy stosunek bramek.

W momencie rozgrywania meczu obie drużyny nie znały jeszcze rozstrzygnięć w grupie G, która swoje mecze rozgrywała później, ale zajęcie pierwszego miejsca w grupie wcale nie oznaczało łatwiejszego przeciwnika w 1/8 finału. Istniała duża szansa, że będą nim Anglicy.

Samo spotkanie było dość wyrównane. Żadna z drużyn nie miała zamiaru odpuścić, a sędzia pokazał aż siedem żółtych kartek. Pierwszą dogodną okazję stworzyli sobie Chorwaci. Slaven Bilić świetnie zagrał w pole karne do Šukera, który zdołał oddać strzał głową, ale piłka przeszła tuż nad poprzeczką i wylądowała na siatce.

Dobrą akcję przeprowadził też Boban, który dosyć swobodnie przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów, ale jego strzał pozostawiał wiele do życzenia. W 37. minucie Marić zagrywał do Bilicia, ale obrońca Evertonu stracił piłkę. Veron zagrał do Pinedy, a ten podał do Gallardo, który oddał piłkę Ortedze. Pomocnik Valencii dostrzegł wychodzącego na pozycję Pinede i zagrał w jego kierunku. Piłka po drodze odbiła się jeszcze od głowy Šimicia i trafiła pod nogi Argentyńczyka, który nie miał problemów z pokonaniem Ladicia.

Argentyna poszła za ciosem i krótko po wznowieniu Ortega wyprowadził kolejną kontrę. Był jednak nieprzepisowo powstrzymywany przez Soldo, którego sędzia ukarał żółtą kartką. Rzut wolny wykonywał Gallardo. Piłka trafiła w mur i wróciła pod jego nogi. Natychmiast zdecydował się na strzał, ale Ladić tym razem wyszedł obronną ręką.

W drugiej połowie na boisku pojawił się Goran Vlaović. To właśnie on był najbliżej strzelenia wyrównującej bramki. Świetnie przymierzył z dwudziestu metrów, ale Argentyńczyków uratowała poprzeczka. Chorwaci próbowali, ale więcej z gry mieli ich przeciwnicy.

Po indywidualnej akcji nieznacznie chybił Gallardo, a w samej końcówce Veron znakomicie obsłużył Simeone, ale ten w dogodnej sytuacji trafił w nogi Ladicia. Argentyna wygrała i w 1/8 spotkała się z Anglią, gdzie wspólnie napisały kolejny rozdział ich mundialowych pojedynków. Chorwacja natomiast miała się zmierzyć z dość nieoczekiwanym zwycięzcą grupy G – Rumunią.

W starciu z blondynami

Cztery lata wcześniej Rumuni dotarli do ćwierćfinału, gdzie dopiero po rzutach karnych przegrali ze Szwecją. Grali pięknie i z polotem, a Gheorghe Hagi udowadniał, że jest prawdziwym liderem zespołu. Podobnie było na turnieju we Francji.

W pierwszym meczu pokonali 1:0 silną Kolumbię z Valderramą, Aspirllą i Mondragónem, a w drugim w samej końcówce wydarli trzy punkty Anglikom. To po tym meczu przefarbowali włosy na blond. W ostatnim grupowym pojedynku nie przyniosło im to jednak szczęścia. Z Tunezją, której nie prowadził już zwolniony po dwóch spotkaniach Kasperczak, zaledwie zremisowali 1:1. Wystarczyło to jednak do zajęcia pierwszego miejsca w grupie.

Pojedynek o wejście do ćwierćfinału odbył się 30 czerwca na Stade Lescure w Lyonie. Nie brakowało głosów, że zespół prowadzony przez Anghela Iordanescu spotkanie z Tunezją zwyczajnie sobie odpuścił. Jak się okazało, zapłacił za to odpadnięciem z turnieju. To Rumuni byli faworytami spotkania z Chorwatami. Nie pomogła im jednak „cudowna mikstura”, do której przygotowania wykorzystano wodę święconą z bazyliki w Krajowej. Nie pomogły im też przefarbowane włosy.

Oni mnie śmieszą, wyglądają jak pajace – powiedział przed meczem Slaven Bilić.

Chwaleni po meczu z Anglią Rumuni nie byli w stanie narzucić Chorwatom własnego stylu gry. Choć początkowo mieli swoje okazje, to jednak wraz z upływem czasu grali coraz bardziej nerwowo i wydawało się, że strach coraz bardziej pęta im nogi. Chorwaci natomiast grali swoje. Z każdą minutą czuli się coraz pewniej i raz po raz stwarzali zagrożenie pod bramką Rumunów. Przeważali, ale dobrze był dysponowany tego dnia Bogdan Stelea.

W końcu jednak musiał skapitulować. Już w doliczonym czasie pierwszej połowy Gheorghe Popescu sfaulował w środkowej strefie boiska biegnącego prawą stroną Mario Stanicia. Chwilę po wznowieniu gry Krunoslav Jurčić zagrał do Davora Šukera, który sprytnie przepuścił piłkę do wychodzącego na czystą pozycję Aljošy Asanovicia.

Chorwat został powalony na ziemię przez Gabriela Popescu i sędzia Javier Castrilli nie miał wątpliwości i natychmiast wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Šuker. Napastnik Realu wziął rozbieg i bez problemów zmylił Steleę, trafiając do siatki. Radość trwała jednak krótko, bo arbiter bramki nie uznał, uznając, że zbyt szybko w pole karne wbiegł Boban i należy powtórzyć stały fragment.

Šuker jednak wytrzymał presję i uderzył w to samo miejsce. Tym razem bramkarz Rumunów go wyczuł, ale strzał był zbyt silny, żeby cokolwiek mógł zrobić. Na przerwę Chorwaci schodzili z jednobramkowym prowadzeniem.

W drugiej części gry obraz gry nie uległ wielkim zmianom i Vatreni nadal przeważali. Dobre okazje do podwyższenia prowadzenia mieli Šuker i Boban, ale Stelea dwoił się i troił. Rumuni starali się, jak mogli, ale tamtego dnia byli po prostu słabsi. Kilkukrotnie mogli wyrównać stan rywalizacji, ale ich strzały pozostawiały wiele do życzenia i Ladić nie miał większych problemów z ich obroną.

W samej końcówce znakomitą okazję miał wprowadzony w 77. minucie Petar Krpan. Ten urodzony w Osijeku napastnik fatalnie jednak przestrzelił w sytuacji sam na sam ze Steleą. Młody zawodnik był jednak szczególną postacią w tamtej drużynie. Miał ledwie 17 lat, kiedy w swoim rodzinnym mieście musiał stawić czoła serbskiemu atakowi w trakcie wojny bałkańskiej.

Jedynym prawdziwym bohaterem tego pokolenia jest Petar Krpan. Kiedy my toczyliśmy wojny w Mediolanie, Madrycie, Niemczech i Francji, on jako jeszcze niepełnoletni chłopak trwał w Osijeku z karabinem w rękach – mówił o nim z uznaniem kapitan drużyny Zvonimir Boban.

Mecz zakończył się skromnym, ale pewnym zwycięstwem Chorwatów.

Wygraliśmy, bo nie mieliśmy nic do stracenia, a Rumuni wszystko, dlatego tak się bali… – podsumował spotkanie Slaven Bilić.

Na drugim z rzędu dużym turnieju osiągnęli fazę ćwierćfinałową. Zbliżały się spotkania, w których ich umiejętności miały zostać naprawdę zweryfikowane.

Znowu Niemcy… Znowu Vogts…

W ćwierćfinale przeciwnikiem Chorwatów byli Niemcy. Niemcy, których selekcjonerem był Berti Vogts. Już trzeci raz w swojej karierze stanęli mu na drodze piłkarze z Bałkanów. Dwa lata wcześniej wygrał z nimi w ćwierćfinale Euro, a w 1987 r. kiedy Robert Jarni, Zvonimir Boban, Davor Šuker, Igor Štimac i Robert Prosinečki sięgali w Chile po mistrzostwo świata, to właśnie Vogts był trenerem młodych zawodników z RFN.

4 lipca w Lyonie na trybunach nie brakowało znakomitości. Swoją obecnością mecz zaszczycili kanclerz Helmut Kohl i prezydent Franjo Tuđman. Chorwaci chcieli się zrewanżować za porażkę na angielskich boiskach, ale faworytem był zespół Vogtsa, dla którego było to setne spotkanie w roli opiekuna Die Mannschaft.

Jubileusz nie okazał się jednak udany, choć początek starcia wcale na to nie wskazywał. Niemcy od pierwszych minut szutrem ruszyli na chorwacką bramkę. Atakując skrzydłami, chcieli jak najszybciej rozstrzygnąć spotkanie na swoją korzyść. Nie potrafili się jednak wstrzelić w światło bramki. Dogodne sytuacje zmarnowali Tarnat i Hamann.

Po pół godziny gry niebezpiecznie głową uderzał Bierhoff, ale Ladić zdołał wybić nogami piłkę z linii bramkowej. Przełomowy moment meczu nastąpił pięć minut przed przerwą. Wychodzącego na czystą pozycję Šukera bezpardonowo zatrzymał Christian Wörns. Norweski sędzia Rune Pedersen nie miał wątpliwości i pokazał Niemcowi czerwoną kartkę. Od tej chwili gra naszych zachodnich sąsiadów się posypała, a Chorwaci zaczęli zyskiwać przewagę. Udokumentowali ją jeszcze w pierwszej połowie.

W doliczonym już czasie Stanić przeprowadził indywidualną akcję prawą stroną i przed polem karnym wystawił piłkę nadbiegającemu Jarniemu. Obrońca Realu Betis przyjął piłkę i  strzałem lewą nogą z osiemnastu metrów pokonał Köpkego.

Uskrzydleni prowadzeniem Vatreni krótko po przerwie mogli podwyższyć prowadzenie, ale Vlaović nie był w stanie pokonać bramkarza rywali. W 52 minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego groźny strzał głową oddał Bierhoff, ale Ladić był na posterunku.

Po mniej więcej godzinie gry Niemcy coraz wyraźniej oddawali inicjatywę. Po świetnym podaniu Stanicia minimalnie przestrzelił Šuker. Chwilę później z narożnika pola karnego szczęścia próbował Boban, ale Köpke nie dał się zaskoczyć. Dogodne sytuacje mieli też Vlaović i Soldo. Napór Chorwatów rósł, a grający w dziesiątkę Niemcy gubili się coraz bardziej.

Jedną z nielicznych dobrych okazji mieli po rzucie wolnym. Piłka po strzale Hamanna niebezpiecznie odbiła się od nóg obrońcy i ocierając się o słupek, wyszła na róg. Chorwaci odpowiedzieli kontrą i po strzale Vlaovicia było już 2:0. Pięć minut później Šuker dostał podanie w polu karnym, wymanewrował obrońców i ustalił wynik spotkania na 3:0. Niemcy byli na kolanach. To był pogrom.

Ostatni raz trzema bramkami przegrali w 1958 r. z Francją. Próbowali jeszcze strzelić honorowego gola, ale nic z tego. Tym razem szczęście się od nich odwróciło. Chorwaci pokazali, że ich obecność w czołowych zachodnich klubach nie jest przypadkowa. Z Niemcami zagrali świetne spotkanie, a wielu piłkarzy mówiło później, że była to gra ich życia.

Zwycięstwo nad Niemcami to wydarzenie historyczne. Nigdy przedtem Chorwacja nie osiągnęła takiego sukcesu. Chciałbym skorzystać z okazji i pogratulować rywalom, którzy pokazali charakter w czasie całego spotkania. To prawda, że wyrzucenie Wörnsa ułatwiło nam zadanie, ale nie może to w jakikolwiek sposób pomniejszać rangi naszego osiągnięcia. Zasłużyliśmy sobie na zwycięstwo! W tej chwili jesteśmy w stanie euforii – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Miroslav Blažević.

Chorwacja vs. Lilian Thuram

Ostatnią przeszkodą na drodze do finału byli Francuzi. Oba zespoły grały ze sobą po raz pierwszy, ale piłkarze znali się bardzo dobrze z występów klubowych. Karembeu i Šuker byli zawodnikami Realu, Deschamps i Jarni grali razem w Juventusie, Desailly i Boban w Milanie, Stanić i Thuram w Parmie, a Asanović i Zidane na początku lat 90. spotkali się w AS Cannes.

Poza tym trener Blažević miał za sobą pracę w FC Nantes, gdzie pod jego okiem w dorosłą piłkę wkraczali Deschamps, Desailly i Karembeu. 8 lipca na trybunach Stade de France zasiadło wiele znakomitych gości z prezydentami obu krajów na czele. Mierzyły się dwie równorzędne drużyny, choć faworytem bukmacherów byli gospodarze.

Początek meczu zdawał się potwierdzać ich przewidywania. Francuzi atakowali falowo, a swoją grą imponował Zidane. Już w 4. minucie wystawił na próbę umiejętności Ladicia. W 9. i 10. minucie jego strzały przeleciały nad poprzeczką. Parę chwil później uderzenie Djorkaeffa zablokował Bilić, a w 20. minucie kolejny strzał Zizou, tym razem z 20 metrów, obronił Ladić. Chorwacja próbowała kontratakować, ale inicjatywa cały czas była po stronie Trójkolorowych.

Z rzutu wolnego szczęścia próbował Guivarch, ale Ladić i cała chorwacka obrona dzielnie się trzymali. Trener Francji Aimé Jacquet widząc, że jego podopieczni biją głową w mur, zdecydował się już po pół godziny gry przeprowadzić zmianę. Boisko opuścił Christian Karembeu, a zastąpił go Thierry Henry. Od tej chwili jednak coraz bardziej do głosu zaczęli dochodzić piłkarze z Bałkanów.

W 35. minucie dobrą sytuację zmarnował Asanović, który uderzył obok słupka, choć mógł podawać do niepilnowanego Šukera. Chwilę później po wrzutce Stanicia w pole karne z pierwszej piłki uderzał Bilić, ale przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. W odpowiedzi Zidane raz jeszcze próbował z dystansu zaskoczyć Ladicia.

Piłka leciała obok bramki, ale Chorwat wolał nie ryzykować i odbił ją w bok. Do końca pierwszej odsłony bramki nie padły. Dogodnych sytuacji jednak nie brakowało, mecz toczył się w szybkim tempie i widowisko mogło się podobać kibicom. Gole były tylko kwestią czasu.

Tuż po wznowieniu gry przez gospodarzy Chorwaci ruszyli do pressingu. Piłkę przejął Stanić i zagrał na skrzydło do Šukera. Napastnik podprowadził ją kilka metrów i wycofał do środka, do Asanovicia. Ten minął dwóch Francuzów i znakomitym podaniem za linię obrony otworzył Šukerowi drogę do bramki. W starciu sam na sam z napastnikiem Realu Fabien Barthez nie miał szans. Stade de France ucichło.

Chorwacja prowadziła 1:0. Radość nie trwała jednak długo, bo Francuzi odpowiedzieli niemal natychmiast. Tuż przed własnym polem karnym Boban, który był jednym z lepszych na tych mistrzostwach, popełnił błąd. Pozwolił Thuramowi wyłuskać sobie piłkę, która trafiła do Djorkaeffa. Ten natychmiast odegrał do Thurama, który doprowadził do wyrównania. Zrehabilitował się w ten sposób za swój błąd w akcji bramkowej Chorwatów, kiedy to złamał linię spalonego.

Uskrzydleni wyrównującym golem Francuzi chcieli pójść za ciosem. Ostrzeliwali bramkę rywali, ale nie byli w stanie przedrzeć się przez obronne zasieki Chorwatów. Ladicia próbowali pokonać Zidane, Petit czy Henry. Bezskutecznie. Ciężar zdobywania bramek w tamtym meczu spadł na barki Thurama. Obrońca zawędrował pod pole karne Chorwatów, wygrał pojedynek z Jarnim i strzałem sprzed pola karnego pokonał Ladicia. Stadion oszalał, a cieszynka obrońcy na stałe zapisała się w pamięci kibiców.

Cztery minuty później Stanić faulował Lizarazu na wysokości pola karnego, co przypłacił żółtą kartką. Dośrodkowywał Zidane, ale sędzia przerwał grę. W podbramkowym zamieszaniu Blanc uderzył Bilicia ręką w brodę. Chorwat nieco dodał od siebie i trzymając się za głowę przykucnął na murawie. Sędzia José María García-Aranda nie wahał się ani przez chwilę i wyrzucił Francuza z boiska. Chorwaci zwietrzyli swoją szansę i zdwoili wysiłki, żeby doprowadzić do wyrównania. Trójkolorowi jednak dzielnie się bronili. Dobrą okazję do strzelenia gola miał Šuker, którego strzał zablokował Desailly.

Natomiast w samej końcówce sprytnie uderzał Vlaović, po którego strzale piłka zmierzała lobem pod poprzeczkę, ale Barthez był na posterunku. Mimo że sędzia przedłużył mecz aż o pięć minut, to Chorwatom zabrakło i czasu i szczęścia.

Mieliśmy ogromną szansę awansu do spotkania o złoty medal, byliśmy odpowiednio do tego umotywowani. Graliśmy dobrze, po pierwszej połowie poczuliśmy się jeszcze silniejsi. W przerwie uświadomiliśmy sobie, że Francuzi będą zmęczeni dwoma meczami z dogrywką i z każdą minutą powinni słabnąć. I zachowywać się coraz bardziej nerwowo. Drugą połowę rozpoczęliśmy wspaniale, zdobyliśmy bramkę. Gdybyśmy zdołali utrzymać prowadzenie przez kilka minut, Francuzi przestaliby istnieć! Przecież trybuny zamilkły. Kibice też byli zszokowani tym, co wydarzyło się na boisku. Ale nie potrzebnie się cofnęliśmy, popełniając straszny błąd. Potrzebowaliśmy tylko trochę czasu, by ostatecznie opanować sytuację na boisku. Ale stało się inaczej. To niewiarygodne. Nadal nie potrafię się z tym pogodzić – oceniał Slaven Bilić.

Finał pocieszenia

Przed mundialem FIFA zniosła przepis, w myśl którego medale były przyznawane wszystkim czterem czołowym drużynom. Mecz o trzecie miejsce zyskał więc nieco większą rangę i prestiż. W finale pocieszenia przeciwnikiem Chorwatów byli Holendrzy.

W półfinale postawili twarde warunki Brazylijczykom, którzy wygrali dopiero po rzutach karnych. Oba zespoły wystąpiły tylko z drobnymi korektami w składzie w porównaniu do poprzednich meczów. Chorwaci zagrali aż szóstką pomocników, co oznaczało, że Šuker nie miał z przodu żadnego partnera. Koledzy za wszelką cenę starali się mu dogrywać piłki tak, żeby mógł strzelić swojego szóstego gola na turnieju i samodzielnie objąć prowadzenie w klasyfikacji strzelców.

Pierwszą bramkę zdobył jednak wracający do pierwszego składu Prosinečki. Wykorzystał świetne podanie Jarniego, wyprowadził w pole obrońców i celnie uderzył z kilku metrów. Nie podcięło to jednak skrzydeł Holendrom, którzy od początku meczu stwarzali sobie więcej sytuacji strzeleckich. Często próbowali uderzać z dystansu, ale brakowało dokładności.

W końcu jednak w 21. minucie grający na prawym skrzydle lewonożny Zenden przeprowadził indywidualną akcję, którą zakończył golem. Zszedł do środka i strzałem z osiemnastu metrów pokonał Ladicia. Jarni zdecydowanie zbyt łatwo dopuścił Holendra do dogodnej sytuacji, a chorwacki bramkarz źle odczytał rotację, jaką nadał piłce Zenden. Na dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy po akcji Asanovicia i Bobana niepilnowany Šuker otrzymał futbolówkę w polu karnym i  strzałem z pierwszej piłki zupełnie zmylił van der Sara i strzelił swojego szóstego gola na mistrzostwach.

W drugiej odsłonie Holendrzy koniecznie chcieli odrobić straty. Wprowadzony po przerwie Overmars wniósł sporo ożywienia w ataki Pomarańczowych. Słabszy dzień miał jednak Bergkamp, który był dość niewidoczny, a Kluivert raził nieskutecznością. Dobre zawody rozgrywali Seedorf i Zenden.

Chorwaci często musieli uciekać się do fauli, a sędzia nie szczędził żółtych kartek. Vatreni zdołali sobie stworzyć praktycznie tylko jedną dogodną sytuację. Po dośrodkowaniu Prosinečkiego z rzutu wolnego o włos od strzelenia bramki był Šuker, ale nie zdołał sięgnąć piłki. Obiektywnie patrząc, Holandia zasłużyła na wyrównanie, ale tym razem więcej szczęścia mieli Chorwaci.

Holandia była moim zdaniem najlepszą drużyną mistrzostw. Oczywiście Brazylia miała Ronaldo i innych świetnych zawodników, tak samo jak Francja. Ale nikt nie mógł równać się z Holendrami. To wspaniale zorganizowana drużyna, świetnie panująca nad piłką. Przy odrobinie szczęścia powinna zostać mistrzem. Zdawaliśmy sobie sprawę z jej siły. Dlatego nie mogliśmy grać przeciwko Holendrom „otwartej piłki”. Musieliśmy oddać im inicjatywę, ale nasza taktyka okazała się skuteczna – mówił Slaven Bilić.

Chorwaci wygrali 2:1, ale oprócz brązowych medali zdobyli coś znacznie cenniejszego – szacunek i uznanie kibiców na całym świecie. Przed meczem o trzecie miejsce Šuker mówił, że wraz z kolegami przez niespełna miesiąc  zrobili więcej dobrego dla wizerunku Chorwacji, niż politycy przez ostatnie kilka lat.

Jestem piłkarzem. Jestem pacyfistą. Futbol to nie polityka, ale zdaję sobie sprawę z jego mocy. Przed mistrzostwami świata w 1998 r. o Chorwacji słyszało 4% reszty świata. Po nich było to już 45%. To jest niesamowite – mówił Šuker.

Losy reprezentantów Chorwacji są nierozerwalnie związane z trudną historią ich ojczyzny. Wspomniany wyżej Petar Krpan na własnej skórze doświadczył tragedii wojny. Podobnie jak Aljoša Asanović, który w konflikcie stracił dwóch najbliższych przyjaciół. Šuker, Jarni i Prosinečki grali wcześniej w kadrze Jugosławii.

Bilić z pewnością też by się w niej odnalazł, ale ze względu na to, że jego ojciec był chorwackim separatystą, to nigdy nie otrzymał powołania. Reprezentowanie własnego kraju i narodu było dla nich największym zaszczytem, a gra pod własną flagą napawała ich dumą. To wszystko dawało im siłę i motywację, żeby stawiać czoła kolejnym rywalom.

Kiedy grałem dla Jugosławii, nic to nie znaczyło. To był tylko sport, nic więcej. Teraz uczucia są nieporównywalne. Wcześniej oczekiwano od nas śpiewania jugosłowiańskiego hymnu, ale nie chcieliśmy tego robić. Teraz możemy myśleć, że jesteśmy Chorwatami i wreszcie możemy to także powiedzieć. Nie mogliśmy zrobić tego wcześniej – wspominał Štimac.

Występami Chorwatów na mistrzostwach żył cały kraj. Piłkarze chcieli pokazać światu, że Chorwacja jest normalnym krajem, który wojenną zawieruchę ma już za sobą. Kibicom w kraju chcieli dać trochę radości po latach przepełnionych strachem i tragediami. Udało im się to dzięki temu, że byli prawdziwą kompanią braci.

Chcieliśmy pokazać, że piłka nożna wciąż jest żywa i że my, Chorwaci, również żyjemy – mówił Štimac.

BARTOSZ DWERNICKI

Źródła

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!