Giuseppe Signori – bomber z Lombardii

Czas czytania: 16 m.
5
(1)

Lata 90. minionego stulecia to dla Serie A złota era. Ta liga była wówczas najsilniejszą na świecie. Gra na Półwyspie Apenińskim była marzeniem wielu piłkarzy. Największe pieniądze, transfery i najlepsi zawodnicy. Żeby zaistnieć wśród wielu znakomitych graczy, trzeba było mieć nieprzeciętne umiejętności. Walka o koronę króla strzelców zawsze była bardzo zacięta. Tylko jeden człowiek trzykrotnie okazał się najlepszy w tej klasyfikacji. To był Giuseppe Signori.

Giuseppe Signori – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Giuseppe Signori
  • Data i miejsce urodzenia: 18.02.1968 Alzano Lombardo
  • Wzrost: 171 cm
  • Pozycja: Napastnik

Historia i statystyki kariery

Kariera juniorska

  • Inter Mediolan (1981-1984)

Kariera klubowa

  • Leffe (1984-1986) 38 występów, 8 bramek
  • Piacenza (1986-1989) 46 występów, 6 bramek
  • Trento (1987-1988) 31 występów, 3 bramki
  • Foggia (1989-1992) 100 występów, 39 bramek
  • Lazio Rzym (1992-1997) 152 występy, 107 bramek
  • Sampdoria (1998) 17 występów, 3 bramki
  • Bologna (1998-2004) 143 występy, 67 bramek
  • Iraklis Saloniki (2004-2005) 5 występów
  • Sopron (2005-2006) 9 występów, 3 bramki

Kariera reprezentacyjna

  • Włochy (1992-1995) 28 występów, 7 bramek

Statystyki i osiągnięcia:

Osiągnięcia zespołowe:

Lazio Rzym

  • 1x Puchar Włoch (1998)

Reprezentacja:

  • 1x Vicemistrzostwo świata (1994)

Osiągnięcia indywidualne:

  • 3x Król strzelców Serie A (1993, 1994, 1996)
  • 2x Król strzelców Pucharu Włoch (1993, 1998)

Ponad 94 tysiące kibiców na Rose Bowl w Pasadenie. Finał mundialu – Włochy kontra Brazylia. Obie ekipy walczyły o czwarty w historii triumf. Po raz pierwszy w finałowym starciu nie padła żadna bramka. Rozstrzygnięcie miało zapaść dopiero w serii rzutów karnych. Roberto Baggio strzelił nad poprzeczką i przekreślił tlącą się jeszcze nadzieję na mistrzostwo. Stał się głównym winnym porażki, choć przecież nie trafili też Franco Baresi i Daniele Massaro.

W cieniu dramatu lidera reprezentacji Włoch – rozgrywał się inny. Król strzelców Serie A z ostatnich dwóch sezonów cały mecz oglądał z perspektywy widza, w dużej mierze na własne życzenie. Signori na amerykańskim mundialu rozegrał sześć spotkań. W grupowych bataliach z Irlandią, Norwegią i Meksykiem wychodził w podstawowym składzie. W meczu drugiej rundy z Nigerią złapał żółtą kartkę i trener Arrigo Sacchi zdecydował się go zdjąć w 65. minucie, wpuszczając na boisko Gianfranco Zolę. Dziesięć minut później Zola obejrzał czerwoną kartkę. Włosi wygrali po dogrywce i w ćwierćfinale mierzyli się z Hiszpanią. Tym razem nasz bohater zaczął spotkanie jako rezerwowy, ale pojawił się na boisku już po przerwie. Z ławki wszedł także w półfinale z Bułgarią. Sacchi przy ustawianiu linii napadu miał prawdziwy ból głowy. Baggio, Zola, Casiraghi, Massaro, Signori – trudno ich wszystkich pomieścić w pierwszej jedenastce. Szkoleniowiec jednak doskonale zdawał sobie sprawę z wartości Signoriego. Wykorzystywał jego wszechstronność i doceniał grę znakomicie ułożoną lewą nogę. Niewysoki zawodnik w przeszłości występował jako skrzydłowy i w USA często był ustawiany właśnie bliżej linii. Nie podobało mu się to. Jako najlepszy strzelec Serie A – chciał grać na środku ataku i odgrywać ważniejszą rolę w zespole. Przed półfinałem z Bułgarią otwarcie powiedział o tym trenerowi. Przez swoją postawę finał mundialu musiał oglądać z ławki.

Byłem najlepszym strzelcem Serie A i nie chciałem grać w bocznej strefie boiska. Myliłem się, co zrozumiałem dopiero po latach. Dzisiaj finał mistrzostw świata mógłbym zagrać nawet na bramce – mówił po latach.

Dostrzeżony przez proboszcza

Trzykrotny król strzelców Serie A przyszedł na świat 17 lutego 1968 r. w Alzano Lombardo. To niewielkie, kilkunastotysięczne miasteczko położone jest na przedmieściach Bergamo w Lombardii. Dorastał w rodzinie, dla której bardzo ważne były wiara i wartości chrześcijańskie. Rodzice już od najmłodszych lat starali się zaczepić w chłopcu odpowiednie wzorce postępowania.

W dzieciństwie, kiedy jeszcze nie umiał decydować sam, moja rodzina odcisnęła na mnie niezatarte znamię chrześcijaństwa. Dojrzewając, starałem się dobrowolnie iść drogą, którą mi wskazano. Pochodzę z Bergamo, ziemi bogatej w wielkie tradycje chrześcijańskie. Wyrosłem w świetlicy parafialnej. Właśnie w tym środowisku poznałem wiarę, a także zacząłem grać w piłkę nożną, jak wielu chłopców – opowiadał w książce „Dzięki Bogu”, której autorem jest Giampaolo Mattei.

Pierwszym, który zauważył jego talent, był miejscowy proboszcz Don Achille. Pod jego okiem Signori zdobywał pierwsze piłkarskie doświadczenia. Kapłan namówił go też, żeby spróbował swoich sił w miejscowym klubie – Polisportiva Villese. Ambicją chłopaka była jednak gra w najlepszym zespole z okolicy – Atalancie. Szybko swoje marzenie urzeczywistnił, ale już po kilku treningach klubowi trenerzy stwierdzili, że nie widzą przed nim żadnych perspektyw i wyrzucili go z drużyny. Młokos jednak się nie poddał i postanowił poszukać szczęścia w Interze. Codzienne dojazdy do Mediolanu wymagały wczesnego wstawania i dużych poświęceń. Signori zawsze podkreślał to, jak wiele wówczas robił dla niego ojciec.

Ojciec pracował jako drukarz i kończył pracę o drugiej w nocy. Po zaledwie trzech godzinach snu zrywał się z łóżka, aby mnie odwieźć do Mediolanu – wspominał piłkarz.

W szkółce Interu spędził kilka lat. Świetnie grał lewą nogą i dał się poznać jako uzdolniony technik. Niestety w parze ze znakomitym wyszkoleniem technicznym, nie szły warunki fizyczne. Nie miał jeszcze 16 lat, kiedy trenerzy uznali, że jest zwyczajnie za niski, żeby móc osiągnąć coś wielkiego.

U prezesa na dwa etaty

Przeniósł się do klubu Società Calcio Leffe. Zespół występował na piątym poziomie rozgrywkowym we Włoszech. Początkowo grał jeszcze w zespołach młodzieżowych, ale już w swoim drugim sezonie został włączony do pierwszej drużyny. Szkoleniowcy wystawiali go na lewym skrzydle. Tam radził sobie całkiem nieźle i pięcioma bramkami w zaledwie ośmiu występach dołożył cegiełkę do historycznego, pierwszego awansu drużyny do Serie C2. Grę łączył z pracą w firmie należącej do prezesa i właściciela klubu. Zajmował się w niej naprawą radioodbiorników i telewizorów. Dopiero po rozegraniu określonej liczby spotkań w pierwszym zespole, podpisał swój pierwszy, profesjonalny kontrakt.

Progi Serie C2 dla małego klubu okazały się jednak za wysokie. Zespół zajął przedostatnie miejsce w tabeli, więc od razu spadł. Signori był już wtedy ważną częścią drużyny. Zaliczył 30 występów i trzykrotnie wpisał się na listę strzelców. Wyróżniał się na tle partnerów, a jego szybkość i technika sprawiła, że trafił do notesów kilku skautów. Nowy sezon rozpoczął już w barwach Piacenzy, która występowała w Serie C1. Po nieznacznie przegranej walce o awans z Parmą i Modeną w poprzedniej kampanii, włodarze klubu mieli ambitne plany, żeby wreszcie wygrać ligę i po kilkunastu latach nieobecności wrócić do Serie B.

W nowej drużynie zadebiutował 31 sierpnia 1986 r. W meczu Pucharu Włoch z Campobasso wszedł na boisko w 61. minucie. Zespół nie miał sobie równych i pewnie wywalczył awans, zajmując pierwsze miejsce. Signori nie był jednak podstawowym zawodnikiem. W ataku brylował tercet Madonna – Serioli – Simonetta. Na boisku pojawił się tylko 14 razy i strzelił jedną bramkę. Sztab doskonale zdawał sobie sprawę, że młody potrzebuje regularnej gry, żeby się rozwijać. Zdecydowano się go wypożyczyć do Trento. W klubie ze środka tabeli Serie C1 mógł liczyć na więcej występów. 20-latek zagrał 31 raz i nabrał pewności siebie. Strzelił tylko trzy bramki, ale ciągle grał na tym przeklętym skrzydle (sprawa finału mundialu opisana wyżej). Tymczasem w Serie B Piacenza spokojnie się utrzymała, będąc nawet przez pewien czas objawieniem rozgrywek. Signori wrócił do klubu pełen nadziei, że wreszcie odegra istotniejszą rolę w drużynie. W sezonie 1988/89 został wspólnie z Maurizio Iorio najlepszym strzelcem zespołu, ale… marna to pociecha. Obaj uzbierali ledwie po pięć bramek, a Piacenza sezon zakończyła na ostatnim miejscu. Przed sezonem klub opuściło kilku ważnych zawodników, ale chyba większy wpływ na postawę zespołu miało odejście charyzmatycznego trenera Battista Roty.

Zdenek Zeman i Foggia

Mimo że Piacenza zaliczyła bardzo słaby sezon, to Signori swoją grą wzbudził uznanie u fachowców. Duży potencjał zauważył u niego Zdeněk Zeman, który prowadził Messinę. Czech od nowego sezonu objął Foggię. W klubie tym pracował już wcześniej, a teraz miał poprowadzić go do największych sukcesów w historii. Przekonał prezesa Pasquale Casillo, że warto wydać półtora miliarda lirów na uzdolnionego zawodnika i ściągnął go do zespołu. W klubie z Apulii Signori został przesunięty do ataku.

W tym czasie byłem solidnym zawodnikiem występującym na „dziesiątce”, a moim idolem i wzorem był Evaristo Beccalossi. W Piacenzie grałem jako rozgrywający. Kiedy nas sobie przedstawiono, Zeman przywitał mnie słowami „witaj bomberze”. Patrzyłem na niego zszokowany i odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy mówi do mnie, czy do Mauro Meluso, który był nominalnym napastnikiem. Zeman powtórzył swoje słowa. Do tego momentu można było o mnie powiedzieć wszystko, oprócz tego, że byłem snajperem. Strzeliłem w poprzednim sezonie pięć bramek i to już wydawało się dużo – wspominał swoje pierwsze spotkanie z Zemanem w wywiadzie dla la Repubblica.

Czech zmienił oblicze nie tylko Signoriego, ale i całego zespołu. Foggia grała w systemie 4-3-3 z wysoko ustawioną linią obrony. Od piłkarzy zawsze oczekiwał pełnego zaangażowania i ciągłego pressingu, co wymagało znakomitego przygotowania fizycznego. Grę w ofensywie opierał na zrozumieniu, zagraniach z pierwszej piłki i wypracowanych schematach. Zawodnicy potrzebowali jednak czasu, żeby przyswoić taktykę. W pierwszej rundzie zespół rozczarowywał i zajmował miejsce w dole tabeli. Kibice byli coraz bardziej zniecierpliwieni i coraz głośniej domagali się ustąpienia Zemana ze stanowiska. Decydujący miał być ponoć mecz z Monzą. Jeśli Foggia by go przegrała, Czech miał odejść. Rywale prowadzili już 1:0 i los szkoleniowca wydawał się przesądzony. Wtedy dał o sobie znać… ukryty strzelecki instynkt Signoriego. Przejął niechlujne podanie i doprowadził do remisu. To był punkt zwrotny. Zespół zaczął grać coraz lepiej i rozgrywki ukończył na ósmym miejscu.

Pod okiem czeskiego trenera Signori wszedł na wyższy poziom. Zeman dostrzegł w nim niesamowity strzelecki instynkt, którego nie widzieli inni szkoleniowcy. Mimo zaledwie 170 cm wzrostu, znakomicie radził sobie w polu karnym. Stał się podstawowym zawodnikiem, opuścił ledwie cztery ligowe spotkania. Z 14 golami na koncie był najskuteczniejszy w drużynie.

Dla mnie był trochę jak nauczyciel i trochę jak ojciec. Wzmocnił we mnie pewność siebie i świadomość własnych umiejętności. Sprawił, że odnalazłem właściwe tempo i rytm gry. To wszystko sprawia, że możesz trenować naprawdę w szalony sposób. Podczas pierwszego obozu nie byłem nawet w stanie wejść do góry po schodach. Kazał nam przez trzy czy cztery dni jeść ziemniaki, żeby oczyścić organizm. Na treningach pokonywaliśmy po 10 kilometrów, dzięki czemu jako drużyna nabieraliśmy charakteru. Ale cała ta praca miała swój cel i ty, jako piłkarz, rozumiałeś go. Musiałeś znosić wszystkie te cierpienia, żeby w końcu stać się lepszym. Cierpiałeś i cierpiałeś, ale kiedy wreszcie zespół zaczął grać tak, jak Zeman nas nauczył, to gra była czystą przyjemnością. I dobrze się przy tym bawiłeś. Jego piłka nożna jest super, jeśli dasz radę – opowiadał Signori.

Awans do elity

Ciężka praca „urodziła” owoce już rok później. Foggia była rewelacją ligi. Zespół zdobył aż 67 bramek i pod tym względem nie miał sobie równych. W rozgrywkach, w których dominowała twarda, defensywna piłka, Foggia była jak z innej planety. Znakomicie funkcjonujący atak w składzie: Francesco Baiano, Giuseppe Signori i Roberto Rambaudi nazywano trio delle meraviglie, czyli triem cudów. W czasach, gdy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty, Foggia nad drugą w tabeli Veroną miała aż sześć punktów przewagi. Signori wraz z kolegami mógł szykować się na podbój Serie A.

Występy w najlepszej lidze świata były dla 23-latka spełnieniem marzeń. Pierwszy mecz w elicie Foggia miała zagrać z wielkim Interem. Barw Nerazzurrich bronili wówczas m.in. Walter Zenga, Giuseppe Bergomi, Andreas Brehme, Lothar Matthäus czy Jürgen Klinsmann. Zespół Zemana nie przestraszył się. Na Stadio Giuseppe Meazza zremisowali 1:1 i pokazali, że nie odstają poziomem.

Debiutowaliśmy na San Siro w meczu przeciwko Interowi. Noc przed meczem spędziliśmy w hotelu, którego okna wychodziły na stadion. Nie mogłem spać. Byłem w pokoju razem z Rambaudim, patrzyliśmy w sufit i marzyliśmy: „– Jutro będzie cię krył Bergomi. – A ciebie Brehme…” – wspominał w wywiadzie dla La Gazzetta dello Sport.

Pierwszą bramkę w Serie A strzelił 29 września 1991 r. w zremisowanym 1:1 starciu z Parmą. W całym sezonie uzbierał ich 11. Napoli, Roma, Milan – strzelał do siatki takich rywali. Foggia grała powyżej oczekiwań. Potrafiła osiągać korzystne rezultaty z Torino, Romą, Napoli, czy Lazio, czego efektem było bardzo wysokie – dziewiąte miejsce. Zespół prezentował ładny dla oka, odważny i ofensywny futbol. Drużyna zdobyła 58 bramek i tylko mistrzowski Milan zgromadził ich więcej.

Ojciec Pio ratuje życie Signoriemu

Cły czas ważną rolę odgrywała w jego życiu wiara. Kiedy tylko miał czas, to starał się uczestniczyć w niedzielnej mszy. Szczególnie odnosił się do kultu ojca Pio z Pietrelciny. Kiedy grał w Foggi, często i chętnie udawał się do San Giovani Rotondo, gdzie ojciec Pio spędził większość życia. Podczas jednej z takich wizyt poświęcono jego koszulkę i to dzięki temu, jak wierzy piłkarz, przeżył wypadek, w którym uczestniczył.

W 1991 roku miałem straszny wypadek samochodowy i wyszedłem z niego nietknięty. Samochód został doszczętnie zniszczony. Tego dnia miałem na sobie podkoszulek pobłogosławiony przed ojca Pio i Jego pośrednictwu przypisałem fakt ocalenia życia. Oto, dlaczego czuję się cudownie uratowany przez niego. Zanim zacząłem grać w Foggi, znałem go tylko ze słyszenia, niewiele wiedziałem i nigdy się głębiej nie interesowałem tą postacią. W Foggi zacząłem spotykać się z ludźmi przywiązanymi do jego duchowości i do jego osoby. Pojechałem zobaczyć, gdzie mieszkał, gdzie udawał się na modlitwę i bardzo mnie to poruszyło – mówił.

Zwieńczeniem udanego sezonu w barwach Foggi był debiut w narodowej reprezentacji. Na przełomie maja i czerwca 1992 r. Włosi udali się do USA, gdzie wzięli udział w pierwszym turnieju U.S. Cup, organizowanym przez amerykańską federację. Pierwszy raz w narodowych barwach zagrał 31 maja w meczu z Portugalią rozgrywanym na Yale Bowl w New Haven. Wszedł na boisko na pięć minut przed końcem. Spotkanie zakończyło się remisem. Już cztery dni później wybiegł na boisko w pierwszym składzie na mecz z Irlandią. Włosi wygrali 2:0, a Signori w 17. minucie otworzył wynik meczu, strzelając swoją pierwszą bramkę w reprezentacji.

Po nadspodziewanie udanym sezonie w wykonaniu Foggi w biurze zarządu rozdzwoniły się telefony. Uznane marki chciały mieć w swoich szeregach czołowych zawodników zespołu. Trio delle meraviglie przestało istnieć. Roberto Rambaudi trafił do Atalanty, Francesco Baiano wzmocnił Fiorentinę, a Signori przeniósł się do Rzymu i został zawodnikiem miejscowego Lazio. Kosztował rzymski klub osiem miliardów lirów. Miał grać w miejsce Rubéna Sosy, który przed sezonem przeniósł się do Interu. Kibice do końca nie wiedzieli, czego mogą się po nim spodziewać, ale mieli nadzieję, że udanie zastąpi ich dotychczasowego ulubieńca.

Bohater Biancocelestich

Żadnych wątpliwości nie miał trener Dino Zoff. Signori od początku był wystawiany przez niego w wyjściowym składzie i odpłacał się za otrzymane zaufanie. W pierwszych pięciu meczach aż siedmiokrotnie wpisywał się na listę strzelców, a udany początek w nowym klubie przypieczętował hat-trickiem w starciu z Parmą 4 października. Niestety jego skuteczność pod bramką rywala nie przekładała się na wyniki zespołu. Z tych pierwszych pięciu meczów, Lazio wygrało tylko ten z Parmą, resztę remisując. Sezon rzymianie ukończyli na piątym miejscu. Po ekipie, która w składzie miała graczy takiego formatu jak Paul Gascoigne, Karl-Heinz Riedle, Aron Winter, Diego Fuser czy Thomas Doll spodziewano się więcej. Na pocieszenie został kibicom fakt, że królem strzelców rozgrywek został bohater naszego tekstu. Przez cały sezon prezentował równą formę i nawet jeśli Lazio grało słabszy mecz, to można było być niemal pewnym, że piłkarz zdoła coś strzelić. Zakończył rozgrywki z 26 bramkami. Po raz pierwszy od ponad 30 lat najlepszy strzelec Serie A przekroczył granicę 25 goli w sezonie.

Swoją klasę potwierdził też rok później. Drugi raz z rzędu został najskuteczniejszym strzelcem w lidze. Tym razem pokonał golkiperów 23 razy, co stanowiło ponad połowę dorobku bramkowego całej drużyny. O młodym napastniku robiło się coraz głośniej. Imponował profesjonalnym podejściem do treningów. Nie dostarczał tematów bulwarówkom i wcale nie uważał się za gwiazdę. Niektórzy porównywali go do Paolo Rossiego, ale Signori twardo stąpał po ziemi.

Daleko mi jeszcze do tego, co osiągnął w swojej karierze Paolo Rossi. Muszę się jeszcze sporo uczyć, aby zasłużyć na takie porównanie – mówił.

Signori musi zostać!

Po zajęciu czwartego miejsca w lidze i rozczarowujących porażkach w Pucharze Włoch i Pucharze UEFA, latem 1994 roku zespół przejął stary, dobry znajomy Signoriego – Zdeněk Zeman. Musiał odbudować swojego najlepszego napastnika pod względem mentalnym. Signori dość mocno przejął się pominięciem go w składzie finału amerykańskiego mundialu. Solidnie przepracowany okres przygotowawczy i zwycięstwa w kilku prestiżowych meczach towarzyskich pozwoliły odzyskać mu pewność siebie. Strzelać zaczął już od pierwszych kolejek. Inny zespół Zemana, ale grał znów tak samo. Lazio zdobyło aż 69 goli. Żadna z drużyn nie miała więcej. Wystarczyło to jednak tylko do zajęcia drugiego miejsca. Mimo że był to najlepszy wynik od 22 lat, to czuć było pewien niedosyt. Wreszcie zaistnieli w Pucharze UEFA, gdzie odpadli dopiero w ćwierćfinale. W Pucharze Włoch polegli w półfinale z późniejszym triumfatorem – Juventusem. Najskuteczniejszym strzelcem był oczywiście Giuseppe Signori. Od trzech lat jego bramki decydowały o zwycięstwach Lazio. W trudnych momentach potrafił wziąć na siebie odpowiedzialność. Często trafiał w starciach z silnymi rywalami.

Na początku czerwca 1995 roku do klubu wpłynęła oferta kupna zawodnika. Parma dawała za dwukrotnego króla strzelców 25 miliardów lirów. Rozmowy prowadził Sergio Cragnotti. Był prezesem wielkiego spożywczego koncernu Ciro i właścicielem klubu. Kiedy jednak wiadomość o negocjacjach poprzez prasę dotarła do kibiców, pod siedzibą rzymskiego klubu zgromadziło się pięć tysięcy osób. Sympatycy klubu protestowali przez cały dzień i domagali się przerwania rozmów. Dopiero późnym popołudniem wyszedł do nich Dino Zoff, który oficjalnie pełnił funkcję prezydenta klubu i poinformował, że negocjacje w sprawie transferu zostały przerwane, więc Signori zostaje w Rzymie. Zachowanie kibiców nie do końca jednak podobało się Cragnottiemu, który od zysku ze sprzedaży napastnika uzależniał dalsze wzmocnienia zespołu. Pojawiły się nawet głosy, że opuści klub, ale do niczego takiego nie doszło.

Cannoniere Signori

Już w pierwszych meczach sezonu podziękował kibicom za wsparcie, aplikując rywalom kilka bramek. Po raz kolejny imponował formą strzelecką. Kiedy tylko miał piłkę przy nodze, kibice na Stadio Olimpico podnosili się z miejsc. Ciągle dysponował dużą szybkością i znakomicie panował nad piłką. Przyjemnością było oglądanie go w akcji. Czwarty sezon w Lazio i czwarty raz był najskuteczniejszym strzelcem zespołu. Trochę brakowało mu wsparcia ze strony kolegów, choć sam w kilku spotkaniach też nie zachwycał. Zeman miał dobrą drużynę, ale po przerwie zimowej znowu złapała małą zadyszkę i sezon zakończyła na trzecim miejscu. Z Pucharem UEFA pożegnali się już w październiku po porażce z Olympique Lyon, a w krajowym pucharze odpadli w ćwierćfinale. W lidze Signori trafiał do siatki rywali 24 razy. Wspólnie z Igorem Prottim z Bari dało mu to tytuł króla strzelców. Trzeci tytuł króla strzelców w ciągu czterech lat.

Podobne historie zdarzały się już wcześniej, ale od czasu jego wyczynu aż do dzisiaj – nikomu nie udało się trzykrotnie wygrać klasyfikacji strzelców. Jego osiągnięcie nabiera jeszcze większej wagi, kiedy uświadomimy sobie, że w połowie lat 90. we włoskiej Serie A grali najlepsi napastnicy na świecie: Abel Balbo, Gianfranco Zola, Gianluca Vialli, Fabrizio Ravanelli, Enrico Chiesa, Pierluigi Casiraghi, George Weah, Abédi Pelé, Olivier Bierhoff, Gabriel Batistuta, Roberto Baggio czy Alessandro Del Piero. Wydawać by się mogło, że ligowy król strzelców może z automatu liczyć na powołanie do reprezentacji. Tak się jednak nie stało. Arrigo Sacchi nie widział dla Signoriego miejsca w składzie Włochów na Euro ’96. Mimo że po pamiętnym mundialu w USA zaliczył jeszcze kilka występów w kadrze, to jednak nie potrafił przełożyć skuteczności, jaką prezentował w klubie na reprezentację. Ostatni raz w narodowym zespole Signori zagrał w 6 września 1995 w spotkaniu ze Słowenią. Jego dorobek bramkowy zatrzymał się na liczbie dwunastu trafień w 28 występach.

Signori idzie w odstawkę…

W klubie nie było takiego strzelca od czasów legendarnego Silvio Pioli. Niestety coraz bardziej zaczynały mu dokuczać urazy. Z klubu odeszło kilku podstawowych zawodników i, mimo że dołączył młody Pavel Nedvěd, to cały zespół prezentował się coraz gorzej. Taktyka Zemana nie była już tak skuteczna. Mówiło się, że nie ma już takiego wpływu na zespół. W styczniu 1997 roku został zwolniony. Obowiązki pierwszego trenera przejął Dino Zoff. Zdołał opanować sytuację i Lazio zakończyło sezon na czwartym miejscu. Signori znów był najlepszym strzelcem drużyny z 15 bramkami na koncie. Latem 1997 roku w rzymskim klubie zaszło sporo zmian. W roli szkoleniowca zatrudniony został Sven-Göran Eriksson. Szwed wcześniej pracował w Sampdorii, gdzie całkiem dobrze sobie radził. Do Rzymu zabrał ze sobą żywą legendę genueńskiego klubu – Roberto Manciniego. Początkowo próbował znaleźć miejsce na boisku zarówno dla Manciniego, jak i dla Signoriego. Jednak obaj piłkarze grali bardzo podobnie i na boisku poruszali się w tych samych przestrzeniach. W końcu trener musiał wybrać jednego z nich. Mimo że Signori pod jego okiem imponował skutecznością, to Szwed wolał postawić na Manciniego, którego znał dużo lepiej.

Trzykrotnemu królowi strzelców przeszkadzał przewlekły uraz kręgosłupa. Coraz rzadziej pojawiał się w wyjściowym składzie. Kiedy jednak dostawał szansę, to z reguły nie zawodził. W jesiennych meczach Pucharu Włoch strzelił aż sześć bramek, dzięki czemu został najskuteczniejszym graczem rozgrywek. Kiedy jednak 29 kwietnia na Stadio Olimpico Lazio ograło 3:1 Milan i po raz pierwszy od 1974 roku zdobyło jakieś trofeum, Signori nie cieszył się z kolegami z drużyny. Grał już wtedy gdzie indziej.

Przez Genuę do Bolonii

19 listopada, Stadio San Paolo w Neapolu – wychodzi w podstawowym składzie w rewanżowym spotkaniu 1/8 finału krajowego pucharu. Lazio przegrało 0:3, ale dzięki zaliczce z pierwszego meczu, awansowało dalej. Signori nie miał wtedy pojęcia, że po raz ostatni zakłada błękitną koszulkę. Dwa tygodnie wcześniej strzelił swoją ostatnią bramkę dla klubu. W meczu z Rotorem Wołgograd w Pucharze UEFA w 89. minucie ustalił wynik meczu na 3:0. Ciągłe przesiadywanie na ławce wywoływało u niego niezadowolenie, które z czasem zaczęło się przeradzać we frustrację. Coraz częściej pojawiały się też głosy, że jest skonfliktowany z trenerem. Czara goryczy przelała się w pucharowym meczu z wiedeńskim Rapidem. 25 listopada na Ernst Happel Stadion Lazio pewnie prowadziło 2:0. Signori zaczął spotkanie na ławce, ale w przerwie i po niej intensywnie się rozgrzewał, licząc, że trener da mu szansę. Niestety czerwona kartka, jaką otrzymał Mancini, zmusiła Erikssona do zrewidowania planów i Signori ostatecznie nie wszedł na boisko. Napastnikowi bardzo się ta decyzja nie spodobała i wcale się z tym nie krył.

W meczu Pucharu UEFA w 1997 r. w Wiedniu Eriksson kazał mi się rozgrzewać przez 45 minut, nie wpuszczając mnie później na boisko. Byłem kapitanem, strzeliłem dla klubu 127 bramek i marzyłem o osiągnięciu rekordu Pioli. Nie mogłem zaakceptować traktowania w taki sposób. Tamtej nocy jeździłem samotnie samochodem po mieście do szóstej rano ze łzami w oczach – wspominał po latach okoliczności tego spotkania.

Obu panom nie było ze sobą po drodze. Signori zdał sobie sprawę, że musi opuścić klub, w którym stał się ikoną. 28 listopada odbył swój ostatni trening. Połowę jego karty zawodniczej za 15 miliardów lirów kupiła Sampdoria i w grudniu napastnik występował już w Genui. Człowiek, który dla klubu zdobył 127 bramek w 195 meczach, z dnia na dzień przeniósł się do innego klubu. Nie tak żegna się klubowe legendy… Kłopoty ze zdrowiem go nie opuszczały. W nowym zespole zadebiutował 6 grudnia w starciu z Interem. Na pierwszą bramkę kazał jednak czekać kibicom aż do 11 stycznia. Wtedy w wygranym 5:2 pojedynku z Parmą dwukrotnie pokonał Buffona. Tydzień później trafił ponownie. Wydawało się, że odzyska dawną formę, ale kłopoty ze zdrowiem się nasilały. Występował regularnie do końca marca, ale bez dawnego błysku. Zakończył sezon z 17 występami na koncie. Kariera błyskotliwego napastnika wyhamowała i widoki na przyszłość nie były zbyt optymistyczne.

Rossoblù

Znalazł zatrudnienie w Bolonii. Miał już 30 lat, był nękany urazami, a miniony sezon nie należał do najlepszych. Działacze podejmowali spore ryzyko, jednak w mieście, które słynie z najstarszego uniwersytetu cywilizacji łacińskiej, napastnik odnalazł spokój i mógł się odbudować. Już w pierwszym sezonie dotarł z nowym klubem do finału Pucharu Intertoto. Tam Włosi pokonali chorzowski Ruch. Dzięki temu zyskali prawo udziału w Pucharze UEFA. Tutaj również poradzili sobie nadspodziewanie dobrze. Okazali się lepsi od Sportingu, praskiej Slavii, Olympique Lyon i Betisu. Zostali zatrzymani dopiero w półfinale przez Olympique Marsylia. W pierwszym meczu padł bezbramkowy remis. W drugim, który rozgrywano w Bolonii, gospodarze długo prowadzili, ale na trzy minuty przed końcem z rzutu karnego wyrównał Laurent Blanc i dzięki golom strzelonym na wyjeździe do finału weszli Francuzi. Również w Pucharze Włoch Bologna radziła sobie bardzo dobrze. W tych rozgrywkach też doszli do półfinału i dopiero po dogrywce musieli uznać wyższość Fiorentiny. Wygrana w Pucharze Intertoto jest jedynym trofeum, jakie Signoriemu udało się zdobyć w trakcie kariery.

Cudowne miejsce. To nie jest przypadek, że wielu zawodników odbudowało się w Bolonii. Żyjesz tam sobie spokojnie i jesteś szczęśliwy, będąc wszędzie otoczony tak wielką pasją. Żałuję półfinału Pucharu UEFA w 1999 r. Odpadliśmy po dwóch remisach i golu Blanca w końcówce meczu rewanżowego. Wygralibyśmy ten puchar. Jestem o tym przekonany – wspominał Signori.

Szybko zdobył szacunek wśród kibiców. Nie był już tak szybki, jak kiedyś, ale ciągle potrafił trafiać po kilkanaście razy w sezonie. Po okresie względnego spokoju znowu jednak odezwały się kontuzje. W sezonie 2001/2002 zagrał tylko w 14 meczach ligowych i ledwie trzy razy pokonywał bramkarzy rywali. Rok później zdołał powrócić do dobrej dyspozycji i znowu był najskuteczniejszy w zespole. Mimo to działacze nie chcieli przedłużać z nim kontraktu. Zawodnik był już wiekowy i coraz więcej czasu spędzał w gabinetach fizjoterapeutów. Mówiło się też o rzekomych nieporozumieniach między Signorim a trenerem Francesco Guidolinem. W obronie piłkarza po raz kolejny stanęli kibice. Swoimi protestami na ulicach miasta wymusili na zarządzie przedłużenie kontraktu z napastnikiem, a nowym trenerem został Carlo Mazzone – to on kilka lat wcześniej sprowadził Signoriego do Bolonii.

Sił zawodnikowi starczyło jednak jeszcze tylko na jeden sezon. Nie był już w stanie rywalizować na najwyższym poziomie, choć i tak potrafił wykorzystać swoje doświadczenie i w 24 meczach sześciokrotnie trafiał do siatki. W ciągu sześciu sezonów spędzonych w tym klubie wystąpił w 178 spotkaniach i 84 razy pokonywał bramkarzy rywali. Godnie pożegnał się z włoskimi boiskami. O tym, jak ważny był dla zespołu, najlepiej świadczy fakt, że Bologna bez niego w składzie nie była w stanie utrzymać się w Serie A.

Emigracja i emerytura

Z Włoch przeniósł się do Grecji. Przez jeden sezon występował w Iraklisie, ale zaliczył tam ledwie pięć występów i ani razu nie trafił do siatki. Ostatnim przystankiem w jego karierze był węgierski FC Sopron. Tam jednak również wielkiej furory nie zrobił i siedem bramek, które zdobył w 14 meczach, były jego ostatnimi na profesjonalnym poziomie. Później spełniał się jako komentator sportowy. Już podczas mistrzostw świata w Niemczech był jednym z komentatorów telewizji RAI. W 2011 r. oskarżono go o udział w organizacji nielegalnych zakładów bukmacherskich. Był wtedy na początku swojej drogi trenerskiej. Pracował jako konsultant w Ternanie, ale zarzuty spowodowały, że otrzymał zakaz zajmowania jakiegokolwiek stanowiska we włoskiej piłce przez pięć lat. Po kilku latach zdecydował się przerwać milczenie i powiedział, że faktycznie, otrzymał propozycję wzięcia udziału w podobnym procederze, ale ją odrzucił. Przyznał też, że chętnie obstawiał mecze, ale robił to zgodnie z prawem. Jednak od czasu pojawienia się oskarżeń, twierdzi, że zakłady bukmacherskie już go nie interesują.

W trakcie swojej kariery w Serie A strzelił 188 bramek w 344 spotkaniach. Daje mu to dziewiąte miejsce w klasyfikacji wszech czasów. Za jego plecami są tacy snajperzy jak Gabriel Batistuta, Roberto Boninsegna, Luca Toni czy Filippo Inzaghi. Ustępuje tylko największym tuzom calcio. Kibice klubów, których koszulkę zakładał, zawsze będą go ciepło wspominać. Małej Foggi pomógł zaistnieć we włoskiej piłce. Rzymskiemu Lazio przywrócił utracony blask, a w Bolonii miał udział w największych sukcesach w ostatnim 25-leciu. Szkoda, że nie zaistniał bardziej w reprezentacji. Nigdy nie zdobył scudetto i nigdy nie grał w Lidze Mistrzów. Być może, gdyby bardziej zaznaczył swoją obecność w europejskich pucharach, to dziś pamiętałoby o nim więcej kibiców. Niecodziennie przecież zostaje się trzykrotnym królem strzelców Serie A…

BARTOSZ DWERNICKI

Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...

Siatkarski klasyk w Rzeszowie – wizyta na meczu Asseco Resovia – PGE GiEK Skra Bełchatów

Siatkarskie mecze pomiędzy Resovią a Skrą Bełchatów od lat uznawane są za jeden z największych klasyków. Kluby te walczyły o największe laury, nie tylko...