Wspomnienie tych, którzy odeszli do wieczności

Czas czytania: 12 m.
0
(0)

Od ostatniego dnia Wszystkich Świętych piłkarski świat pożegnał wiele znakomitych postaci. Byli wśród nich wybitni piłkarze, znamienici trenerzy czy wyjątkowi działacze. Części z nich poświęcono wiele miejsca w mediach, a niektórym ledwie kilka zdań. Każdy z nich jednak na zawsze pozostanie w pamięci piłkarskich kibiców. Poniżej prezentujemy zestawienie niektórych z futbolowej rodziny, którzy w czasie ostatniego roku odeszli do wieczności.

Roman Armknecht (1 września 1934  –  5 listopada 2017)

Przez większość swojej kariery związany  z bydgoskimi klubami. Był wychowankiem Włókniarza, później przeniósł się do Brdy. W trakcie służby wojskowej występował w Lotniku Warszawa. W 1957 r. wrócił do Brdy, a od kolejnego sezonu występował w barwach bydgoskiej Polonii. Tam stworzył znakomity duet z Marianem Norkowskim. Na poziomie ekstraklasy strzelił dla drużyny 26 bramek w 90 meczach. W 1966 r. przeniósł się do Zawiszy, gdzie zaliczył dwa sezony w najwyższej klasie rozgrywkowej i w 48 meczach pięciokrotnie wpisywał się na listę strzelców. W 1960 r. zaliczył występ w reprezentacji „B”, która w Bydgoszczy grała z Węgrami (2:5). Nigdy jednak nie wystąpił w pierwszym zespole. Miał niekwestionowany talent do gry ofensywnej. Najczęściej występował jako napastnik, choć świetnie radził sobie też w pomocy.  Na boisku zawsze był bardzo dynamiczny i przebojowy.

Hans Schäfer (19 października 1927 – 7 listopada 2017)

Przez całą seniorską karierę reprezentował bary 1. FC Köln. Dwukrotnie (1962 i 1964) wraz z kolegami zdobywał mistrzostwo Bundesligi, a w 1963 r. został wybrany piłkarzem roku w Niemczech. Był podstawowym zawodnikiem ekipy Seppa Herbergera na mistrzostwach świata w Szwajcarii. Strzelił na tamtym turnieju cztery bramki. Potrafił też znakomicie obsłużyć partnerów z zespołu. To on zacentrował piłkę do Rahna, który strzelił zwycięską bramkę w wiedeńskim finale. Na mistrzostwa pojechał również czteryosiem lat później, gdzie pełnił funkcję kapitana niemieckiego zespołu.

Odsuwam się od terminu bohater. Nie wiem, co nasze zwycięstwo ma wspólnego z heroizmem. Dla mnie bohaterami są chłopcy, którzy idą na front, walczą i być może nawet zostaną postrzeleni, by ocalić swoją ojczyznę. Ale wygranego meczu nie można nazwać heroizmem. Nawet jeśli to mistrzostwa świata – mówił.

Janusz Wójcik (18 listopada 1953 – 20 listopada 2017)

Był ostatnim jak dotąd szkoleniowcem, który doprowadził polską drużynę do medalu olimpijskiego. Prowadzona i znakomicie umotywowana przez niego ekipa przywiozła srebrne medale z igrzysk w Barcelonie, gdzie pechowo przegrała z gospodarzami. Słynął z barwnych motywacyjnych tekstów, a do historii przeszły takie powiedzenia jak kiełbachy do góry i golimy frajerów. W lipcu 1997 r. został trenerem pierwszej reprezentacji. Główne role odgrywali w niej zawodnicy, których znał z kadry olimpijskiej (Jerzy Brzęczek, Andrzej Juskowiak, Wojciech Kowalczyk, Tomasz Łapiński czy Tomasz Wałdoch). Po nieudanych eliminacjach do Euro 2000 został zwolniony. Dwukrotnie był wybierany trenerem roku w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna”. Dobrze radził sobie w pracy klubowej. W 1987 wprowadził Jagiellonię do ekstraklasy. Z Legią z kolei świętował mistrzostwo i puchar Polski (1994). Miał też za sobą pracę w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Syrii, Omanie i na Cyprze.

Stanisław Terlecki (13 listopada 1955 – 28 grudnia 2017)

Miał ogromny talent i wielkie umiejętności. Na przełomie lat 70. i 80. był jednym z najlepszych zawodników w kraju. Nigdy jednak nie było mu dane zagrać na mistrzostwach świata. Wyjazd do Argentyny uniemożliwiła mu odniesiona kontuzja, a do Hiszpanii nie pojechał przez „aferę na Okęciu”. Razem z Bońkiem i Żmudą wstawili się z pijanym Młynarczykiem, ale później Terlecki jako jedyny z nich nie miał zamiaru się kajać przed władzami i w efekcie pozbawiono go praktycznie możliwości gry w europejskich klubach. Wyjechał więc do USA, gdzie grał m.in. w nowojorskim Cosmosie. Zawsze był twardy, uparty i konsekwentny. Widział dużo więcej niż przeciętny piłkarz, imponował zainteresowaniami, nie lubił tracić czasu na błahostki. Był otwarty na świat. Kiedy jego koledzy pochylali się nad prasą sportową i satyryczną, Terlecki wolał czytać Politykę czy książki historyczne. Znakomity technik, doskonały drybler i świetny kolega. Zawsze ceniony przez trenerów. Jacek Gmoch zapytany o to, co by zmienił jeśli chodzi o turniej w Argentynie, odpowiedział, że chciałby zabrać Terleckiego. Reprezentował barwy m.in. Gwardii, ŁKS-u i Legii. W reprezentacji rozegrał 29 meczów i strzelił siedem bramek.

Bogusław Cygan (3 listopada 1964 – 15 stycznia 2018)

Przygodę z piłką rozpoczął od występów w barwach Uranii z rodzinnej Rudy Śląskiej. Z zawodu był ślusarzem. Profesjonalną karierę rozpoczął w Szombierkach Bytom, ale trafił na czas, w którym klub ten wchodził w słabszy okres. Mimo to potrafił stworzyć świetny duet z Zenonem Lisskiem. Imponował skutecznością i grał bardzo widowiskowo. Występował też w barwach Górnika Zabrze i bytomskiej Polonii. Najlepiej jednak radził sobie w Stali Mielec. W 1995 r. został królem strzelców ekstraklasy z 16 bramkami na koncie. Gdy po ostatnim meczu sezonu, dziennikarz poinformował go o tym sukcesie, Cygan spojrzał na niego z niedowierzaniem i rzucił tylko pod nosem: Tyś jest chory? W kolejnym sezonie jego 13 bramek nie pomogło jednak Stali w utrzymaniu w ekstraklasie. Zaliczył później jeszcze epizod w Śląsku Wrocław i wrócił do Bytomia. Nigdy nie zagrał w reprezentacji. Karierę zakończył w 1999 r. na prośbę mamy, która martwiła się, żeby synowi nie przytrafiła się jakaś poważna kontuzja pod koniec przygody z piłką. Najbardziej związany czuł się z bytomskim Szombierkami, w barwach których wypłynął na szerokie wody.

Najfajniejszych ludzi tu spotkałem. Grałem z Romkiem Szewczykiem i Zenkiem Lisskiem, a trenowali mnie m.in. Henryk Wieczorek i Zbigniew Myga. Zwłaszcza u tego drugiego miałem fajnie: lubił młodzież, a mnie pozwalał na boisku robić to, na co miałem ochotę. „Nie musisz się wracać, bylebyś strzelał” – mówił mi. A mnie to pasowało oczywiście – wspominał piłkarz.

Quini (23 września 1949 – 27 lutego 2018)

Jeden z najlepszych zawodników w historii Sportingu Gijón, dla którego rozegrał ponad 400 spotkań i strzelił ponad 230 bramek. Jego atutami były szybkość i silny strzał. W 1974 r. został królem strzelców Primera División, a osiągnięcie to powtórzył w 1976 r. Znakomicie panował nad piłką. W 1980 r. przeszedł do Barcelony i w trzech pierwszych sezonach trzykrotnie zdobywał koronę króla strzelców. W 1981 r. został porwany przez nieznanych sprawców, a jego nieobecność wpłynęła negatywnie na grę zespołu i przesądziła o przegranej walce o mistrzostwo. Wypuszczono go po trzech tygodniach. Rok później strzelił dwie bramki w finale Pucharu Zdobywców Pucharów, który Barcelona wygrała ze Standardem Liège 2:1. Oprócz występów w dorosłej reprezentacji Hiszpanii (35 występów i osiem bramek), grał również w drużynie amatorskiej. W eliminacjach do turnieju olimpijskiego w Monachium Hiszpanie byli w grupie razem z Polską i Bułgarią. O awansie naszej ekipy zdecydowało spotkanie, w którym Bułgarzy zaledwie zremisowali z Hiszpanami 3:3. Trzy gole w tamtym pojedynku strzelił właśnie Quini i to również jemu w dużej mierze zawdzięczamy awans na tamtą pamiętną imprezę. Zmarł na zawał serca. Jego imieniem został nazwany stadion, na którym Sporting rozgrywa swoje mecze.

Davide Astori (7 stycznia 1987 – 4 marca 2018)

Śmierć młodego kapitana Fiorentiny poruszyła cały piłkarski świat. Odszedł we śnie w hotelowym pokoju w Udine, gdzie razem ze swoim zespołem przebywał przed meczem 27. kolejki Serie A z Udinese. Decyzją władz ligi wszystkie mecze Serie A i Serie B mające odbyć się tamtego dnia zostały odwołane, a najbliższe spotkania Ligi Mistrzów, Ligi Europy oraz ligi włoskiej poprzedziła minuta ciszy. Dwa dni po jego śmierci Fiorentina oraz Cagliari Calcio zdecydowały się zastrzec numer 13, z którym w ich barwach występował Astori. Był klasowym środkowym obrońcą, który zaliczył też 14 występów w reprezentacji i strzelił jedną bramkę. W ostatniej drodze towarzyszyły mu dziesiątki tysięcy kibiców i koledzy z boiska.

Byłeś przedstawicielem starego dobrego świata. Gdzie są ważne takie wartości jak altruizm, elegancja, edukacja i szacunek dla innych – napisał o Astroim Gianluigi Buffon.

René Houseman (19 lipca 1953 – 22 marca 2018)

Był podstawowym zawodnikiem reprezentacji Argentyny na mistrzostwach świata w RFN. Strzelił trzy bramki (Z Haiti, Włochami i NRD). Cztery lata później na mundialu w swojej ojczyźnie nie zawsze grał w wyjściowej jedenastce. W finale z Holandią wszedł na boisko w 75. minucie i razem z kolegami mógł świętować zdobycie tytułu. W kadrze zaliczył 55 meczów i strzelił 13 bramek. Był niesamowicie szybki. Na początku lat 70. był gwiazdą Huracánu, którego poprowadził do mistrzostwa fazy Metropolitano w 1973 r. W sumie dla tego klubu rozegrał 277 meczów, w których zdobył 109 bramek. Później występował jeszcze w River Plate, Colo-Colo i Independiente, z którym w 1984 r. sięgnął po Copa Libertadores i Puchar Interkontynentalny. Nosił przydomek Loco, czyli szalony. Słynął z dryblingu i silnego uderzenia. Jest uważany za jednego z najlepszych skrzydłowych w argentyńskiej piłce.

Ray Wilkins (14 września 1956 – 4 kwietnia 2018)

Profesjonalną karierę zaczynał w Chelsea. Kiedy w 1975 r. klub spadł z ligi, ledwie 18-letni chłopak otrzymał opaskę kapitańską. Dobrze wywiązywał się z tej roli i pełnił ją przez cztery lata. Dla Chelsea rozegrał 179 meczów i strzelił 30 bramek. W 1979 r. za 825 tys. funtów przeszedł do Manchesteru United. W czerwonej części Manchesteru spędził pięć lat. Klubowe barwy reprezentował 160 razy i pięciokrotnie wpisywał się na listę strzelców. Później występował jeszcze w Milanie, Glasgow Rangers i Queens Park Rangers, gdzie znowu zadomowił się na dłużej. W ciągu siedmiu sezonów 175 razy wybiegał na boisko i strzelił siedem goli. Przez 10 lat był podstawowym zawodnikiem reprezentacji. Wystąpił na mistrzostwach świata w Hiszpanii i w Meksyku. Na meksykańskim turnieju stał się pierwszym Anglikiem wyrzuconym z boiska. W meczu z Marokiem (0:0) rzucił piłką w paragwajskiego sędziego Gabriela Gonzáleza, protestując w ten sposób przeciwko odgwizdaniu spalonego. Reprezentacyjną koszulkę zakładał 84 razy i trzykrotnie pokonywał bramkarzy rywali. Po zakończeniu czynnej kariery pracował jako asystent i trener.

Sauro Tomà (4 grudnia 1925 – 10 kwietnia 2018)

Jeden z czołowych włoskich obrońców lat 40. Był członkiem drużyny Grande Torino, która w tamtych czasach dominowała we włoskim futbolu. Dwukrotnie zdobywał z klubem mistrzostwo. Był bliskim przyjacielem kapitana zespołu Valentino Mazzoli. Jako jeden z niewielu stał po jego stronie, gdy Mazzola rozwodził się z pierwszą żoną. W sezonie 1948/49 kontuzja kolana wykluczyła go na dłuższy czas z gry. Z tego właśnie względu nie poleciał z kolegami do Lizbony na pożegnalny mecz José Ferreiry z Benfiki. Kiedy zespół wracał do domu, samolot, którym lecieli, rozbił się na wzgórzu Superga. Wszyscy zginęli. Tomà jako jedyny członek drużyny, który pozostał przy życiu, nie potrafił się później odnaleźć w nowej rzeczywistości  i wkrótce opuścił klub.

Ryszard Dziadek (23 stycznia 1950 – 10 kwietnia 2018)

Urodził się w Kępnie, ale piłkarską karierę związał z Opolem i z Gdańskiem. W barwach Odry zadebiutował w ekstraklasie już w wieku 17 lat. Wielokrotnie reprezentował kraj w kategoriach młodzieżowych. Gdyby nie złamał nogi, miał realne szanse, żeby pojechać na igrzyska do Monachium. W 1975 r. opuścił szeregi opolskiej Odry, dla której rozegrał 150 meczów i przeszedł do gdańskiej Lechii. W Gdańsku w ciągu czterech sezonów zaliczył tylko 70 występów. Coraz bardziej we znaki dawała się złamana wcześniej noga. Z powodu nasilających się problemów zdrowotnych zakończył karierę już w wieku 29 lat. Po jej zakończeniu oddał się swojej pasji, jaką było myślistwo.

Henri Michel (29 października 1947 – 24 kwietnia 2018)

Być może większość kojarzy go jako trenera, ale Michel miał też bogatą karierę zawodniczą. Przez kilkanaście lat był bardzo ważnym ogniwem FC Nantes, które w latach 60. i 70. kilkukrotnie sięgało po krajowy prymat. Łącznie dla tego klubu rozegrał 531 spotkań, w których zdobył 81 bramek. Przez wiele lat decydował też o obliczu reprezentacji, a ukoronowaniem jego reprezentacyjnej kariery był występ na mundialu w Argentynie. Po zakończeniu czynnej kariery rozpoczął pracę szkoleniową. Początkowo był asystentem Michela Hidalgo i razem z nim doprowadził Francuzów do mistrzostwa Europy w 1984 r. W tym samym roku już jako samodzielny trener zdobył złoty medal olimpijski na igrzyskach w Los Angeles. Dwa lata później był selekcjonerem Francji na mistrzostwach świata w Meksyku, gdzie jego podopieczni sięgnęli po trzecie miejsce. Później pracował w klubach afrykańskich i arabskich. Prowadził też reprezentacje Kamerunu, Maroka, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Tunezji, Wybrzeża Kości Słoniowej, Gwinei Równikowej czy Kenii. Prawdziwy obieżyświat.

Ray Wilson (17 grudnia 1934 – 15 maja 2018)

Mistrz świata z 1966 r. Najstarszy z zawodników, którzy znaleźli się wówczas w angielskiej kadrze. W reprezentacji rozegrał 62 spotkania i nie strzelił ani jednej bramki. Przez długi czas był to rekord meczów w kadrze narodowej zawodnika z pola, który nie zdobył żadnej bramki. Został pobity dopiero przez Gary’ego Neville’a i Ashleya Cole’a. To m.in. na jego barkach siedzi kapitan Bobby Moore, który na słynnym zdjęciu wznosi w górę Złotą Nike. Był jednym z najlepszych lewych obrońców swoich czasów. Klubową karierę związał z Huddersfield Town, gdzie spędził 12 lat (266 meczów i sześć goli) i z Evertonem, gdzie grał przez sześć sezonów (116 występów). Później zaliczył jeszcze epizody w Oldham Athletic i Bradford. Choć nie strzelił w kadrze żadnej bramki, to dzięki swojej wizji gry, umiejętności ustawiania się i rajdom lewą flanką, był nieocenionym członkiem mistrzowskiej ekipy z 1966 r. Przez kibiców jest zapamiętany jako jeden z największych graczy zarówno w Huddersfield, jak i w Evertonie. Po zakończeniu kariery prowadził zakład pogrzebowy.

Roger Piantoni (26 grudnia 1931 – 26 maja 2018)

Jeden z motorów napędowych francuskiej reprezentacji w latach 50. Z udziału w mistrzostwach w Szwajcarii wykluczyła go kontuzja, ale na szwedzkim turnieju wraz z kolegami spisał się znakomicie. Piantoni, Kopa, Vincent, Fontaine, Wisniewski i Jonquet oczarowali wszystkich swoją piękną, ofensywną grą. Dotarli do półfinału, który wielu określało jako „przedwczesny finał”. Tam ulegli równie fantastycznej reprezentacji Brazylii 2:5. Karierę klubową początkowo związał z FC Nancy (239 występów i 91 goli), z którym wywalczył puchar kraju i w 1951 r. zdobył tytuł króla strzelców. Po odejściu Kopy do Realu Madryt w 1956 r. zasilił szeregi Stade de Reims. Tam razem z Justem Fontainem i Jeanem Vincentem stworzyli znakomity atak i zdominowali krajowe rozgrywki, trzykrotnie (1958, 1960, 1962) sięgając po mistrzostwo.

Walter Bahr (1 kwietnia 1927 – 18 czerwca 2018)

Wielu ekspertów uważa go za jednego z najwybitniejszych piłkarzy amerykańskich. Grał na pozycji obrońcy. Przygodę z piłką rozpoczął już wieku 11 lat. Z drużyną Philadelphia Nationals czterokrotnie sięgał po zwycięstwo w American Soccer League. Razem z reprezentacją wystąpił na igrzyskach olimpijskich w Londynie, ale do historii przeszedł występ Amerykanów na mistrzostwach świta w Brazylii. Pokonali oni wtedy pewnych siebie Anglików 1:0, co do dzisiaj jest jedną z największych sensacji mundiali. Bramkę na wagę zwycięstwa strzelił Joe Gaetjens, a asystę zaliczył właśnie Bahr. Przez wiele lat był kapitanem drużyny, ale w tamtym meczu opaska kapitana przypadła Edowi McIlvenny’emu, z racji tego, że był Brytyjczykiem. Występy na boisku godził z pracą nauczyciela.

Roman Korynt (12 października 1929 – 15 lipca 2018)

Czołowy polski obrońca lat 50. i 60. Zanim rozpoczął karierę piłkarską, próbował swoich sił w boksie. Był nawet mistrzem Wybrzeża w wadze lekkiej i półśredniej. Musiał przejawiać duży talent, skoro do treningów zachęcał go słynny Feliks Stamm. Korynt porzucił jednak marzenia o pięściarstwie, gdy podczas pewnego turnieju został zwyczajnie oszukany przez sędziów, którym zależało na zwycięstwie innego boksera. Piłkę na poważnie kopać zaczął w Gedanii, a po dwóch latach przeniósł się do Legii, gdzie odbywał służbę wojskową. Po pobycie w Warszawie wrócił do Gdańska i wstąpił w szeregi Lechii. Tam stał się prawdziwą legendą, rozgrywając w jej barwach 329 meczów. Jako najlepszy polski stoper miał pewne miejsce w składzie na igrzyska w 1960 r. Do Rzymu jednak nie pojechał, gdyż ukarano go odsunięciem od reprezentacji i uznano za zdrajcę, bo w jednym z listów do znajomego w Niemczech napisał, że dostają za wygrany mecz 300 zł. Polakom groziła dyskwalifikacja, ale sprawę udało się wyjaśnić. Korynt jednak już do końca był na cenzurowanym. Wyrządzoną krzywdę naprawiono dopiero w 1999 r., kiedy PZPN przyznał mu tytuł Członka Honorowego. Dwukrotnie zdobywał Złote Buty redakcji Sportu. Kiedy wchodził na stadion Lechii, ludzie wstawali z miejsc.

Jimmy McIlroy (25 października 1931 – 20 sierpnia 2018)

Obok Blanchflowera, Gregga i Besta jeden z najlepszych północnoirlandzkich piłkarzy wszech czasów. Bardzo inteligentny, doskonale panował nad piłką. Wiedział, kiedy należy przyspieszyć grę, a kiedy przytrzymać piłkę, żeby otworzyły się nowe możliwości. Dysponował znakomitym otwierającym podaniem. Świetnie współpracował z Dannym Blanchflowerem i razem z nim był siłą napędową reprezentacji podczas mistrzostw świata w Szwecji. W eliminacjach do turnieju odprawili Włochów, a na samym mundialu doszli do ćwierćfinału. Karierę zaczynał w 1949 r. w Glentoranie, ale już po roku zgłosiło się po niego Burnley. W północnej Anglii spędził kolejnych dwanaście lat i stał się jednym z symboli klubu. Wystąpił w 439 meczach i strzelił 116 bramek. Walnie przyczynił się do wywalczenia mistrzostwa Anglii w 1960, a dwa lata później dotarł z kolegami do finału pucharu Anglii, gdzie jednak musieli uznać wyższość Tottenhamu. Później przeniósł się do Stoke, a następnie do Oldham. W drugim z tych klubów był grającym trenerem. Jako szkoleniowiec pracował też w Boltonie.

Robert Grzywocz (1 maja 1932 – 24 sierpnia 2018)

W ekstraklasie zadebiutował w wieku 19 lat w barwach chorzowskiego AKS-u. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał jednak w Kresach Chorzów. W AKS-ie spędził dwa sezony, a potem nadszedł czas na odbycie służby wojskowej. Krótko był w GWKS Bielsko i w 1953 r. trafił do Wawelu. Z krakowskim klubem sięgnął po wicemistrzostwo kraju i momentalnie zgłosiła się po niego Legia. Po roku spędzonym w Warszawie przeniósł się do Łodzi. Już w pierwszym swoim sezonie w barwach ŁKS-u zdobył puchar Polski. Łodzianie dysponowali wtedy znakomitym zespołem, a swoją klasę potwierdzili rok później, kiedy to sięgnęli po krajowy prymat. W tym samym roku (1958) wspólnie z Edwardem Szymkowiakiem zwyciężył w plebiscycie redakcji Sportu. Zaliczył dwa występy w reprezentacji. Miał naprawdę duży talent, był świetnie wyszkolony technicznie. Znakomicie zapowiadającą się karierę przerwała jednak kontuzja, z powodu której Grzywocz zawiesił buty na kołku w wieku zaledwie 26 lat. Później wiele lat spędził na szkoleniu młodzieży.

Henryk Misiak (14 listopada 1928 – 26 września 2018)

Walczył jako powstaniec warszawski. Był wychowankiem stołecznego klubu ZKS Elektryczność. Później grał w Syrenie, a następnie został graczem Cracovii. W ciągu dwóch sezonów w Krakowie zagrał tylko w 11 meczach. Piłkarskie treningi uzupełniał bokserskimi i występował nawet w rozgrywkach drugiej ligi bokserskiej. W 1952 r. został zawodnikiem Polonii Warszawa, z którą w tym samym roku zdobył puchar Polski. Niestety mimo sukcesu w tym samym sezonie klub spadł z ekstraklasy. Misiak jednak nie opuścił zespołu i dzielnie walczył o powrót do ligowej elity. Niestety bezskutecznie. Był żelaznym punktem defensywy, zawsze bardzo ambitny i z ogromną wolą walki. W 1962 r. wrócił do Elektryczności i tam rozpoczął pracę trenerską. Potem przez wiele lat pracował w ukochanej Polonii.

Vichai Srivaddhanaprabha (3 kwietnia 1957 – 27 października 2018)

Na koniec tragedia sprzed paru dni, która wstrząsnęła piłkarskim światem. Vichai Srivaddhanaprabha tajski biznesmen i miliarder, który majątku dorobił się na sieci wolnocłowych sklepów King Power, zginął w sobotę w katastrofie helikoptera. Od 2010 r. był właścicielem Leicester City. W ciągu paru lat z ligowego przeciętniaka stworzył drużynę, która w 2016 r. zdobyła mistrzostwo Anglii. Mimo ogromnego majątku nikogo nigdy nie traktował z góry. Był po prostu jednym z mieszkańców miasta, takim samym członkiem lokalnej społeczności jak wszyscy inni. Udzielał się w akcjach charytatywnych i z własnych środków dotował miejscowe szpitale. Sponsorował roczne karnety najwierniejszym kibicom, a z okazji swoich urodzin spotykał się z nimi pod stadionem, zapraszając na ciasto i piwo. Przed meczami wyjazdowymi organizował fanom klubu śniadania.

Nie da się opisać słowami ile znaczyłeś dla tego klubu i miasta. Byłeś biznesmenem, który zrobił z klubu jedną wielką rodzinę. Byłeś dla nas wzorem jako lider, ojciec i człowiek. Jestem załamany. Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Chciałbym, by ktoś powiedział, że to tylko zły sen. Przykładałeś wielką wagę nie tylko do klubu, ale też do całej społeczności. Twoje dobre uczynki nigdy nie zostaną zapomniane. Byłeś najlepszy w każdym aspekcie. Zmieniłeś futbol. Na zawsze! Dałeś przykład, że niemożliwe nie istnieje. Nie tylko nam, ale też wszystkim ludziom na całym świecie, w każdym sporcie – napisał bramkarz klubu Kasper Schmeichel.

W katastrofie zginęło czworo innych ludzi: Nursara Suknamai i Kaveporn Punpare (pracownicy Srivaddhanaprabhy), pilot Eric Swaffer oraz jego życiowa partnerka Izabela Róża Lechowicz. Angielskie gazety podkreślają bohaterstwo pilota, który tak manewrował maszyną, że ta spadła na zamknięty parking, a nie na ulicę pełną przechodniów i samochodów.

Niebieska drużyna powiększyła się o nowych zawodników. Niech wszyscy spoczywają w pokoju. Nam prócz modlitwy pozostaje pielęgnowanie pamięci o nich i nadzieja, że za rok lista tych, którzy odeszli będzie dużo krótsza…

BARTOSZ DWERNICKI

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...