Już za kilka godzin na murawę stadionu Parken w Kopenhadze wybiegną reprezentanci Polski i Danii. Po ostatnich meczach tych zespołów może się wydawać, że rywale będą mieć problemy z powstrzymaniem naszej ofensywy. W przeszłości bywało jednak zupełnie inaczej i to zwykle nam przychodziło w trudach forsowanie duńskiej obrony. Chcecie zabłysnąć przed znajomymi znajomością polsko-duńskich pojedynków? Oto jak wyglądała rywalizacja Polska – Dania na przestrzeni lat.
Do tej pory z Duńczykami graliśmy się 22 razy. Zwycięsko z tych starć wychodziliśmy ośmiokrotnie. Dwukrotnie padał remis, a aż dwanaście razy schodziliśmy z boiska pokonani. Strzeliliśmy im 39 bramek, straciliśmy natomiast 45. Jeśli weźmiemy pod uwagę mecze rozegrane na terenie rywala, to wygląda to jeszcze gorzej. Na dziewięć spotkań potrafiliśmy wygrać ledwie dwa starcia. Przy dziewięciu zdobytych bramkach, straciliśmy ich aż 23.
Kopenhaga – 21 maja 1934 – mecz towarzyski
Pierwszy w historii mecz z Duńczykami i wyraźna porażka. Być może wpłynęła na to nietypowa pora rozgrywania spotkania, które rozpoczęło się o 13:30 w poniedziałek. Dania wygrała 4:2. Dopiero przegrywając 0:3, Polacy zdołali przebić się przez zasieki obronne rywali. Komentatorzy donosili, że nasi napastnicy aż siedmiokrotnie ostrzeliwali słupki i poprzeczki duńskiej bramki. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że już od początku mieliśmy pecha z tym przeciwnikiem. Warty odnotowania jest fakt, że to w tym meczu debiutował Ernest Wilimowski. Mając 17 lat i 332 dni został najmłodszym w historii reprezentantem.
Dwa dni później graliśmy ze Szwedami i również przegraliśmy 2:4, ale w drodze powrotnej humory zawodnikom dopisywały:
Wracaliśmy do Polski przez Berlin i tam mieliśmy kilka godzin przerwy w podróży. (…) Pognaliśmy w miasto, a tu knajpa obok knajpy, kabarety co krok, teatrzyki różne takie, rozumie pan?! Każdy z nas mówił po niemiecku, może tylko Nawrot ledwie dukał. Połaziliśmy trochę, taki spacer dłuższy, ale ktoś stwierdził, że chyba nas na dworcu szefowi przeklinają… Wystraszyliśmy się kierownictwa i wróciliśmy. No, ja się nie bałem, ale nie mogłem zostać sam. Na dworcu ku naszemu przerażeniu, nie było już nikogo. Latamy po peronach, pytam w informacji, ale okazało się, że żaden pociąg do Polski nie odszedł. Co robić? Pętaliśmy się po berlińskim dworcu kilka godzin, bez feniga w kieszeni, bo diety szybko się rozeszły, a drużyna wróciła dopiero na kwadrans przed odjazdem. Okazało się, że umówione było przyjęcie w ambasadzie, taki mały bal z tańcami i tego trochę żałowałem. Miała to być dla piłkarzy niespodzianka… – opowiadał na łamach Encyklopedii FUJI Wilimowski.
Wynik: porażka 2:4
Kopenhaga – 4 października 1936 – mecz towarzyski
Drugie spotkanie z Danią i druga porażka, tym razem 1:2. Prowadziliśmy nawet do przerwy, ale po pechowych igrzyskach fortuna nadal nam nie sprzyjała. Ostatni mecz w kadrze rozegrał Henryk Martyna i Spirydion Albański. Do reprezentacji po wątpliwych dyskwalifikacjach powrócił Ernest Wilimowski. Podobnie jak w debiucie nie zachwycił, ale jego czas miał nadejść wkrótce. Z funkcją trenera po tym meczu pożegnał się także Kurt Otto, który miał nam pomóc osiągnąć sukces w Berlinie. Średnio mu się to udało. Ewald Dytko wspominał co było wówczas najważniejsze:
Nie olimpiada, nie inne mecze, ale to, że Ezi wrócił. Do Kopenhagi jechałem sam, bo nie dostałem zwolnienia (…) Gdy odnalazłem zespół w hotelu, już na wstępie powiedziano mi, że Ezi urządzi po meczu wielki bankiet. Bankietu nie było, ale nie widziałem bardziej szczęśliwego piłkarza, niż Wilimowski, gdy wychodził na boisko w Kopenhadze. Nigdy też nie byłem świadkiem, aby tak bardzo się starał. Może dlatego nic mu nie wychodziło, bo to był gracz, który dobrze czuł się na ludzie, z uśmiechem na twarzy.
Wynik: porażka 1:2
Warszawa – 12 września 1937 – mecz towarzyski
Do trzech razy sztuka. Tym razem pojedynek z naszym dzisiejszym rywalem odbył się w Warszawie. Pierwszy raz graliśmy z nimi u siebie i wreszcie udało się zwyciężyć. W starciu tym w naszej drużynie zagrał Longin Korwin-Piotrowski. Był gwiazdą wileńskich boisk, ale niewielu kibiców go kojarzyło. Podobno powołano go, żeby przypodobać się marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi. W tamtym meczu w ogóle było kilku zawodników o ciekawych życiorysach. Jednym z nich był Adolf Krzyk, o którym krążyły różne opowieści. Podobno kiedy był zawodnikiem Rapidu Praga, został fałszywie oskarżony przez policję i uwięziony w areszcie. Pod policyjną eskortą miał być doprowadzany na mecze i dzięki temu udało mu się zbiec. Inna sprawa, że takiego klubu nigdy w lidze nie było. Bramkarzem był jednak solidnym.
Wynik meczu otworzył Wilimowski, który wreszcie przełamał swoją niemoc wobec Duńczyków. Minutę później Duńczycy wyrównali. Drugiego gola strzelił Władysław Król, który grał w zastępstwie Gerarda Wodarza, a na mecz przyjechał pociągiem dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. Wreszcie wynik na 3:1 ustalił po przerwie Jerzy Piec.
Wynik: zwycięstwo 3:1
Kopenhaga – 26 czerwca 1948 – mecz towarzyski
Mecz, do którego chyba nikt nie chce wracać. Sromotna klęska 0:8 na długo została w pamięci i kibiców i zawodników. Było to jedyne spotkanie w barwach narodowych dla Kazimierza Górskiego. Po latach wspominał w książce „Pół wieku z piłką”:
[Mój występ] nie był udany, podobnie jak całej drużyny. Pozostał mi po nim niesmak. Jak to możliwe, że po dwóch dobrych meczach narodowej drużyny przyszła tak sromotna klęska? – zadawano mi nieraz takie pytanie. Zwłaszcza zwycięstwo nad znacznie wyżej od nas notowaną Czechosłowacją w kwietniu tegoż roku w Warszawie aż 3:1, (…) stanowiło dobrą prognozę na przyszłość. Tymczasem Duńczycy spuścili nam sromotne lanie 8:0! Grałem na środku ataku, między dwójką naszych najlepszych napastników: Cieślikiem i Graczem. Zastąpił mnie Kohut, ale też niewiele zdziałał. W tym meczu po raz pierwszy zagraliśmy nowym systemem WM i to bez odpowiedniego przygotowania. Nie usprawiedliwia to jednak tak beznadziejnej postawy całej drużyny.
Wokół pojedynku narosło kilka mitów. Jednym z nich jest ten, że to przez tę bolesną porażkę nie pojechaliśmy na igrzyska do Londynu. Przyczyn należałoby raczej szukać w decyzji władz politycznych, o czym szerzej tutaj. Samemu starciu poświęciliśmy osobny artykuł. Porażka 0:8 to nasza najwyższa przegrana w historii. I tak już chyba pozostanie, bo dziś trudno o podobne wyniki nawet z ogórkami.
Wynik: porażka 0:8
Warszawa – 19 czerwca 1949 – mecz towarzyski
Rewanż za Kopenhagę? Nic z tego. Piąty pojedynek z Danią i czwarta porażka. Strzeliliśmy co prawda rywalom bramkę do szatni, ale na niewiele się to zdało. Po przerwie w odstępie ledwie pięciu minut Duńczycy dwukrotnie pokonali Rybickiego i podcięli naszym skrzydła.
Wszystko mogło się jednak skończyć inaczej, gdyby Czesław Syszczyk wykorzystał rzut karny. Niestety w drugim meczu z rzędu fatalnie przestrzelił z jedenastu metrów i pogrzebał szansę na dobry wynik. O kształcie drużyny decydowało pięciu (!) selekcjonerów, więc nie ma się co dziwić, że tak słabo wyglądała nasza gra, choć oczywiście wszystkiemu winni byli piłkarze:
Była realna szansa rewanżu za klęskę sprzed roku. Okazało się jednak, że niektórzy nasi kluczowi reprezentanci z defensywy nie znają podstawowych przepisów, reklamując spalonego przy rzucie od bramki – mówił przewodniczący kapitanatu Mieczysław Szymkowiak.
Wynik: porażka 1:2
Turku – 21 lipca 1952 – Igrzyska Olimpijskie
Walka o ćwierćfinał Igrzysk Olimpijskich. Pierwsze spotkanie na neutralnym terenie. Kolejna porażka. Do Finlandii jechaliśmy po sukces. Mieliśmy w składzie: Cieślika, Alszera, Mamonia, Szymkowiaka czy Trampisza. Jakości więc nie brakowało. Duńczycy pokonali nas taktyką i skutecznością, a my znowu mieliśmy pecha.
Takiego spotkania jak to, jeszcze w życiu nie widziałem i nie zobaczę. To była z naszej strony gra na jedną bramkę! Mieliśmy co najmniej 20 tak zwanych 100-procentowych pozycji, nasi piłkarze strzelali z odległości 2-3 metrów od bramki przeciwnika i nic! Powinniśmy wygrać różnicą sześciu, siedmiu bramek, a w efekcie przegraliśmy 0:2 – wspominał Michał Matyas.
Szerzej o meczu i naszym występie na igrzyskach przeczytacie tutaj, a o samym spotkaniu dokładniej w podtytule „Duński kompleks”
Wynik: porażka 0:2
Kopenhaga – 25 maja 1958 – mecz towarzyski
Stolica Danii nadal pozostawała niezdobyta. Był to czas, w którym trenerom nie szczędzono krytyki w prasie, a wyniki reprezentacji były dalekie od zadowalających. Nie minęło nawet pół godziny gry, a przegrywaliśmy już 0:3. Dwie z tych bramek straciliśmy w ciągu jednej (!) minuty. Jeszcze w pierwszej odsłonie grającego na pozycji stopera Florenskiego zastąpił jeden z najlepszych w tamtych czasach piłkarzy w kraju – Roman Korynt.
Korynt nie zawiódł. Szkoda tylko, że nie znalazł się na boisku od początku meczu. Pracował jak maszyna – pisano w Sportowcu
Zmiana przyniosła efekt i Duńczycy już nam gola nie strzelili, a może po prostu już tak bardzo się nie starali… Mimo puszczonych bramek, bardzo dobre zawody rozgrywał Szymkowiak i to jego najbardziej chwalono po meczu:
Błyszczał tylko Szymkowiak. Tylko jemu możemy zawdzięczać, że do przerwy wynik brzmiał 1:3, a nie 1:5, czy 1:6. Były momenty kiedy stawało nam przed oczami widmo klęski 0:8 – pisano w Przeglądzie Sportowym.
Wynik: porażka 2:3
Livorno – 29 sierpnia 1960 – Igrzyska Olimpijskie
Kolejny mecz na neutralnym terenie. Kolejny na igrzyskach. I znów raz musimy uznać wyższość rywali… Marna pociecha, że Polacy byli lepsi i mieli… tak, zgadliście, mieliśmy pecha. Naprawdę! Całe tamte igrzyska były zresztą pechowe. Więcej o turnieju przeczytacie tutaj, a o samym meczu w podtytule „Dania… znowu”. Cały mecz przeważaliśmy. Lucjan Brychczy wspominał, że było to jedno z naszych najlepszych spotkań:
Tego, co działo się na stadionie w Livorno, nie potrafię sobie wytłumaczyć do tej pory. Zagraliśmy świetnie, mieliśmy ogromną przewagę, momentami miażdżyliśmy przeciwnika, a mimo to zeszliśmy z boiska pokonani.
Tadeusz Bagier na łamach Sportu pisał:
Na próżno szukam słów, aby oddać to, co widziałem i przeżywałem w poniedziałek na stadionie w Livorno. (…) Rzadko przecież zdarza się, aby drużyna, która przez 70 minut gra na jedną bramkę, góruje nad przeciwnikiem we wszystkich elementach sztuki piłkarskiej, oddaje blisko 40 strzałów, opuszczała boisko pokonana!
Wynik: porażka 1:2
Chorzów – 5 listopada 1961 – mecz towarzyski
Dania po raz pierwszy przyjechała na Stadion Śląski. Warunki pogodowe były delikatnie rzecz ujmując… nie najlepsze. Na płycie zalegał śnieg. Tak… Na początku listopada graliśmy na śniegu. Ale przecież te warunki były takie same dla obu zespołów, prawda? Wygraliśmy 5:0. Wreszcie się udało. Po raz pierwszy od 24 lat i to od razu tak wysoko. O warunkach wkrótce wielu zapomniało, a wynik poszedł w świat. Świetnie zagrał Ernest Pohl. Na śniegu czuł się wprost znakomicie i zdołał ustrzelić hat-tricka. Wysunął się w ten sposób na lidera strzelców reprezentacji.
Wynik: zwycięstwo 5:0
Kopenhaga – 19 maja 1970 – mecz towarzyski
W ten wtorkowy wieczór polscy piłkarze wreszcie zdobyli Kopenhagę. Dziesiąty mecz w historii, piąty na wyjeździe i w końcu upragnione zwycięstwo. Wygraliśmy 2:0 po bramkach Banasia i Jarosika. W końcu to był czas, kiedy w pucharach sukcesy odnosiły Górnik i Legia. W kadrze pojawili się tacy gracze jak: Kostka, Anczok, Szołtysik, Deyna czy Lubański. Polska reprezentacja zaczynała coraz więcej znaczyć na arenie międzynarodowej i nadchodził czas kiedy to my staliśmy się dla Danii niewygodnym rywalem.
Wynik: zwycięstwo 2:0
Warszawa – 2 września 1970 – mecz towarzyski
Dwa i pół miesiąca później Polacy potwierdzili swoją wyższość nad Duńczykami. Na Stadionie Dziesięciolecia wygraliśmy 5:0 i nie pozostawiliśmy rywalom złudzeń kto jest lepszy. Trzy bramki Marxa, po jednej dorzucili Lubański i Deyna. Wydawało się, że potrafimy się uporać z każdym, ale ledwie cztery dni później nastąpił zimny prysznic, jakim z pewnością była porażka 0:5 z NRD.
Wynik: zwycięstwo 5:0
Ratyzbona – 3 września 1972 – Igrzyska Olimpijskie
Na igrzyskach olimpijskich w Monachium Dania była naszym rywalem w drugiej rundzie. To było nasze czwarte spotkanie na turnieju. Zremisowaliśmy 1:1 po dość ciężkim boju. To wtedy zaczęło się mówić o syndromie czwartego meczu, który miał być najsłabszym na długich turniejach. Do starcia z Duńczykami przystępowaliśmy tylko dwa dni po równie trudnym i wyczerpującym pojedynku z NRD. Być może to było przyczyną naszej słabszej postawy. Dania jednak wcale jednak nie była taka słaba, a do tego pierwsze kroki w kadrze stawiał Allan Simonsen, który wkrótce miał stać się gwiazdą europejskiego formatu.
Lubański po meczu skarżył się, że nogi miał ciężkie jakby przyczepiono do nich ciężary. Wtórowali mu inni zawodnicy. Postanowiono nasilić zabiegi odnowy biologicznej i zmienić nieco treningi. Pomogło. Remis ten znacząco skomplikował naszą sytuację w grupie. Żeby myśleć o złocie i grze w finale musieliśmy pokonać ZSRR, co ostatecznie się udało, ale o tym innym razem.
Wynik: remis 1:1
Kopenhaga – 1 maja 1977 – el. MŚ 1978
Bardzo ważny mecz eliminacji do argentyńskiego mundialu. Jacek Gmoch przed wylotem do Kopenhagi powiedział, że postara się sprawić prezent klasie robotniczej z okazji święta pracy. Udało mu się to. Największy wkład w tę wygraną miał Włodzimierz Lubański. Wracał do kadry po czteroletniej przerwie spowodowanej pamiętną kontuzją w meczu z Anglią. Nie był w takiej formie jak przed urazem, ale Gmoch na niego stawiał.
Bardzo nam pomógł w tym czasie Włodek Lubański. Przygotowywał się on w innym cyklu. Występując w belgijskim Lokeren, miał już za sobą trzy czwarte wiosennej rundy ligowej, był w pełni formy. Jego predyspozycje techniczno-taktyczne, a także samopoczucie były optymalne. Bardzo mi zależało na tym, aby właśnie w tym meczu Włodek mógł zagrać – wspominał Jacek Gmoch.
Nie było to takie proste, bo kluby nie miały obowiązku zwalniania zawodników na mecze reprezentacji. Lubańskiemu kończył się jednak kontrakt, a podpisanie umowy uzależnił od otrzymania zwolnienia na mecz z Danią. Wielu największe zasługi przypisuje właśnie Włodkowi, ale sam piłkarz patrzy na to nieco inaczej:
Powiem tak: mecz w Danii wygrał Grzesiu Lato. Ja strzeliłem bramki, ale była to jego zasługa. Rozegrał znakomite spotkanie. Pracował na boisku za trzech. Przy zdobyciu pierwszego gola wyłożył mi piłkę – jak to mówią – „na patelnię”. Pozostało tylko wepchnąć ją do pustej bramki. Znakomicie mi się z nim grało, podobnie jak z Andrzejem Szarmachem.
Edward Gierek po meczu przesłał depeszę gratulacyjną na ręce kapitana Kazimierza Deyny. Z tego meczu pochodzi zdjęcie główne naszego artykułu.
Wynik: zwycięstwo 2:1
Chorzów – 21 września 1977 – el. MŚ 1978
W rewanżu podopieczni Gmocha pokazali Duńczykom kto zasługuje na bilety do Argentyny. Wygraliśmy 4:1 po bramkach Maszczyka, Laty, Deyna i Szarmacha. Lubański też mógł wpisać się na listę strzelców, ale w dogodnej sytuacji odpuścił, nie chcąc ryzykować kontuzji bramkarza rywali.
Mogłem próbować odebrać mu piłkę, ale gdybym wszedł wślizgiem, to najprawdopodobniej doszłoby do kontuzji. Chciałem i lubiłem zdobywać gole, ale nie za wszelką cenę. Zdecydowałem się go przeskoczyć – wspominał.
Za swoje zachowanie Lubański został nagrodzony nagrodą fair play przyznawaną przez UNESCO. Dzięki zwycięstwu Polacy zapewnili sobie awans na mundial.
Wynik: zwycięstwo 4:1
Kopenhaga – 16 maja 1986 – mecz towarzyski
Dla obu ekip był to ostatni sprawdzian przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w Meksyku. Po okresie, w którym to Polacy dominowali w bezpośrednich starciach, tym razem lepsi okazali się Duńczycy. Wtedy to swoją grą podczas mundialu zjednali sobie wielu sympatyków. Mieli wtedy naprawdę mocny skład: Preben Elkjær Larsen, Søren Lerby, Michael Laudrup czy Frank Arnesen to tylko kilka nazwisk. Polacy przegrali minimalnie 0:1. Wkrótce miało się jednak okazać, że na dłużej znikniemy ze światowej czołówki…
Wynik: porażka 0:1
Kopenhaga – 20 listopada 2002 – mecz towarzyski
Po nieudanym turnieju w Korei i Japonii stery reprezentacji po Jerzym Engelu przejął Zbigniew Boniek. Spotkanie z Danią rozgrywane na zmodernizowanym Parken było pierwszym w jego selekcjonerskiej przygodzie. Większość z Was pewnie dobrze pamięta styl, albo raczej brak stylu jaki prezentowała tamta reprezentacja. Przegraliśmy 0:2 i na tym wypadałoby poprzestać. Warto jednak przypomnieć, że w tamtym spotkaniu pierwszy raz w narodowych barwach zagrali Andrzej Niedzielan i Marcin Wasilewski.
Wynik: porażka 0:2
Poznań – 18 sierpnia 2004 – mecz towarzyski
Najbardziej dotkliwa porażka na własnym boisku. Polacy przegrali aż 1:5. O słabości naszej obrony niech świadczy fakt, że aż trzy bramki strzelił nam Peter Madsen. W najlepszym momencie swojej kariery ten piłkarz decydował o sile Vfl Bochum, a w kadrze rozegrał 13 spotkań. Dla drużyny narodowej strzelił trzy bramki. Dwie Jurkowi Dudkowi i jedną Arturowi Borucowi. Honorowy gol zdobyty przez Macieja Żurawskiego był trafieniem numer 1100 w dziejach kadry.
Aha, no i nie należy mylić Petera Madsena z innym Peterem Madsenem, o którym w ostatnich dniach bardzo głośno z powodu śmierci dziennikarki na łodzi podwodnej jego konstrukcji.
Wynik: porażka 1:5
Odense – 16 sierpnia 2006 – mecz towarzyski
Pierwsze spotkanie za kadencji Leo Beenhakkera. Po raz dziewiąty Polacy odwiedzili Danię. Pierwszy raz rozgrywano mecz poza Kopenhagą. Debiut Holendra nie był porywający. Przegraliśmy 0:2, a w relacjach tak pisano o tym spotkaniu:
Beenhakker chce, by jego drużyna długo utrzymywała się przy piłce. Ciekawe, jak to osiągnie z piłkarzami, którzy mają elementarne kłopoty z jej przyjęciem i celnym kopnięciem na więcej niż trzy metry. Na dodatek żąda pressingu – do przeciwnika z piłką ma dopadać zawsze dwóch polskich graczy. Tylko jak, skoro nie mają oni ani siły, ani szybkości – zazwyczaj podpierają się nosem już po kwadransie.
To chyba najlepsze podsumowanie naszej formy w Odense. A gola strzelił nam ten osiemnastolatek, zwany także… Lordem. Poznajecie?
Wynik: porażka 0:2
Chorzów – 1 czerwca 2008 – mecz towarzyski
Podobnie jak przed mistrzostwami świata w 2002 r., tak i przed Euro 2008 naszą formę mieli sprawdzić Duńczycy. Trzeci raz zjawili się na Stadionie Śląskim i tym razem wywieźli remis. Z dzisiejszych kadrowiczów tamto spotkanie z ławki oglądali Łukasz Fabiański i Michał Pazdan. Wynik 1:1 z solidną Danią był dość dobrym prognostykiem przed mistrzostwami, ale jak to się wszystko skończyło, wszyscy wiemy.
Wynik: remis 1:1
Nakhon Ratchasima – 17 stycznia 2010 – Puchar Króla Tajlandii
Czwarty mecz na neutralnym terenie, ale tym razem to nie były igrzyska olimpijskie. Skoro nie udało się zdobyć paszportów do RPA, to stwierdzono, że fajnie będzie zrobić wycieczkę do Tajlandii. Zwłaszcza, że w styczniu u nas pogoda nie rozpieszcza, a w tym azjatyckim kraju o wysokie temperatury można być raczej spokojnym. Po raz drugi w historii wzięliśmy udział w Pucharze Króla Tajlandii, o którym pewnie nikt by nie słyszał, gdyby nie nasz w nim udział. Jak na zimowych zgrupowaniach bywa, w kadrze znaleźli się tylko krajowi piłkarze. Na boisku od początku wystąpili Robert Lewandowski i Maciej Rybus. Kamil Glik oglądał naszą porażkę 1:3 z ławki. Po wygranej z Tajlandia i Singapurem zajęliśmy w turnieju drugie miejsce, ale… czy to miało jakieś znaczenie?
Wynik: porażka 1:3
Gdańsk – 14 sierpnia 2013 – mecz towarzyski
To w trakcie tego spotkania po raz pierwszy zwróciłem uwagę na Zielińskiego. Po beznadziejnym remisie z Mołdawią w Kiszyniowie podopieczni Waldemara Fornalika zmierzyli się na PGE Arenie w Gdańsku z Danią. Wygraliśmy 3:2. Po raz pierwszy od 36 (!) lat. Wydawało się wtedy, że kadra zyskała nową jakość w osobach Klicha, Soboty i Zielińskiego, ale tylko ten ostatni zadomowił się na dłużej i wreszcie zaczyna spełniać pokładane w nim nadzieje.
Wynik: zwycięstwo 3:2
Warszawa – 8 października 2016 – el. MŚ 2018
No i ostatni pojedynek, który wszyscy mamy świeżo w pamięci. Po trzech bramkach Lewandowskiego wszystko miało być już rozstrzygnięte, ale nasi piłkarze wzorem szczypiornistów postanowili nam zapewnić emocjonującą końcówkę i pozwolili sobie strzelić dwie bramki.
Wynik: zwycięstwo 3:2
Kopenhaga – 1 września 2017 – el. MŚ 2018
Polska – Dania. Po raz 23. Jak będzie dzisiaj? Patrząc na to jak w przeszłości radziliśmy sobie w Kopenhadze, to wcale nie musi być tak łatwo. Pocieszający jednak jest fakt, że jeśli już wygrywaliśmy z Danią, to udawało się nam to seriami, jak w latach 70. oraz to, że w meczach eliminacyjnych odnieśliśmy komplet zwycięstw. No i mamy Lewandowskiego.
BARTOSZ DWERNICKI